0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Agencja GazetaUSTIN PAULLIER / AFPFoto Agencja GazetaU...

Największy pożar, który wybuchł w Pacific Palisades na wschód od Los Angeles, strawił już 93 km² (23 tysiące akrów). Dotychczas strażakom udało się go opanować w niewielkim stopniu, ugaszono bowiem około 18 procent jego powierzchni. Mniejszy obszar zajął pożar w położonym na północy od miasta Eaton (56 km²). Choć lepiej kontrolowany i ugaszony w jednej trzeciej przyniósł większość ofiar śmiertelnych: 18 z 24.

Spłonęło ponad 12 tys. 300 budynków. Ponad 200 tysięcy osób musiało opuścić swoje domy. W środę, 15 stycznia 2025 doniesiono o kolejnej, 25. zmarłej w wyniku pożarów osobie.

Zdjęcia, które docierają z okolic Los Angeles, wyglądają niczym scenografia postapokaliptycznego filmu grozy. Większość domów spłonęła doszczętnie, widać jedynie połacie wypalonej ziemi.

Pacific Palisades w Kalifornii, skutki pożaru, 13 stycznia 2025. Fot. Mario Tama/Getty Images via AFP

Już teraz – a walka z żywiołem ciągle trwa – straty szacowane są na setki miliardów dolarów. Może być to największa katastrofa naturalna w historii Stanów Zjednoczonych, sugerował gubernator stanu Gavin Newsom.

Jest to jednocześnie katastrofa, którą z łatwością można było przewidzieć.

Przeczytaj także:

Santa Ana, czyli diabelski wiatr

Solidnego deszczu w Kalifornii nie było, jak przypominali strażacy, od pół roku.

W ostatnim półroczu 2024 roku w Los Angeles spadły zaledwie 4 mm deszczu, czyli 4 procent tego, co zwykle (półroczna suma opadów wynosi około 100 mm, większość przypada w grudniu). Przy takiej suszy łatwo o to, by od drobnej iskry zapłonęła sterta liści lub papieru. Zwykle zarzewie w porę gasi straż pożarna.

Znacznie gorzej jest, gdy przyjdzie wiatr Santa Ana, nazywany czasem „diabelskim wiatrem”. Nie jest on dla mieszkańców miasta niczym rzadkim ani niespodziewanym. Zwykle pojawia się jesienią. Może jednak zdarzyć się o każdej porze roku.

Powstaje dokładnie tak, jak nasz polski halny. Oba to wiatry typu fenowego.

Gdy po jednej stronie gór ulokuje się ośrodek wyżowy, po drugiej niż, wiatr wieje w poprzek łańcucha górskiego. Santa Ana wieje z prędkością około 100 km na godzinę. Jej porywy są jednak dużo silniejsze. W ubiegłym tygodniu w okolicach Los Angeles notowano chwilami nawet 160 km na godzinę.

Fenowe wiatry przynoszą wyjątkowo suche powietrze. Gdy wieją, wilgotność spada czasem do wartości jednocyfrowych, poniżej 10 procent. Przeciętnie 25 procent wilgotności względnej ma powietrze na Saharze.

Przy temperaturze 20 stopni, wilgotności względnej poniżej 10 procent i prędkości wiatru 120 km/godz. z każdego metra kwadratowego powierzchni paruje niemal 10 litrów wody na godzinę (jak wylicza kalkulator). To dlatego halny sprawia, że śnieg znika w okamgnieniu.

Santa Ana nazywana jest też „czerwonym wiatrem” od koloru ognia. Gdy wieje, walka z pożarem skazana jest na porażkę. Pęd powietrza błyskawicznie przenosi płomienie na coraz większe połacie lasu lub zabudowań.

Kalifornijczycy dobrze ten wiatr znają. Joan Didion, amerykańska autorka, której przodkowie przybyli na Dziki Zachód wraz z pierwszymi osadnikami, pisała w „Dryfując do Betlejem”, reportażu o Kalifornii lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku:

“Pogoda w Los Angeles to pogoda katastrofy i apokalipsy. Tak jak przewidywalnie długie i dotkliwe zimy Nowej Anglii określiły tamtejszy styl życia, tak gwałtowność i nieprzewidywalność Santa Any wpływa na życie Los Angeles, podkreślając jego nietrwałość i nieprzewidywalność. Ten wiatr pokazuje nam, jak blisko krawędzi żyjemy”.

Tyle samo pożarów, co w Polsce

Możemy się tylko cieszyć, że halne wieją na Podhalu, gdzie średnia roczna suma opadów wynosi ponad 1000 mm. Czyli jest dość deszczowo.

W Polsce średnia roczna suma opadów wynosi około 600 mm. W okolicach Los Angeles – około 350 mm. To mniej więcej tyle, ile wynoszą opady na północy Maroka czy Algierii.

Trzeba uczciwie przyznać, że podobne sumy opadów zdarzały się także w Polsce. Bywały też lata, gdy roczna suma opadów w Warszawie (330 mm) i Poznaniu (275 mm) była niższa. Były to jednak lata katastrofalnie suche.

W tak suchym, kalifornijskim klimacie, pożary lasów nie są szczególnie rzadkie. Co roku w tym stanie notuje się ich kilka tysięcy, średnia z lat 2000-2023 to 8200 rocznie.

Nie jest to liczba szczególnie odbiegająca od liczby pożarów lasów w Polsce. Jak mówił w rozmowie z “Nauką o klimacie” dr hab. Ryszard Szczygieł, w latach 2011-2022 w Polsce notowano średnio 7400 pożarów lasów rocznie.

Czy to prawda?

Czy pożary lasów w Kalifornii są normalne?

Sprawdziliśmy

W zasadzie tak. Ich liczba jest mniej więcej taka, jak pożarów lasów w Polsce. Różnią się natomiast powierzchnią, która w Kalifornii jest przeciętnie jest stukrotnie większa.

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Trudniejsze do ugaszenia

Jest natomiast istotna różnica między pożarami lasów w Polsce i w Kalifornii.

Średnia powierzchnia straconych w pożarach lasów to w Polsce 3600 hektarów rocznie. Ponad 90 proc. wszystkich gaszonych pożarów nie przekracza 1 hektara.

W Kalifornii płonie przeciętnie 395 tysięcy hektarów lasu rocznie. To ponad stukrotnie więcej niż w Polsce.

Oczywistą przyczyną tej różnicy jest bardziej suchy klimat. Nie bez znaczenia jest hydrografia. W południowej Kalifornii wysokie góry schodzą niemal wprost do oceanu. Rzeki są krótkie i jest ich niewiele. Najdłuższa z nich, Santa Ana, liczy 156 kilometrów. (To od niej wziął nazwę wiatr, który wieje zwykle wzdłuż jej doliny).

Kalifornijskie lasy rosną głównie na zboczach gór. Co również znacząco utrudnia akcje gaśnicze.

To wszystko sprawia, że gdy płonie las ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie i trudno go opanować. Gdy wieje Santa Ana jest to w zasadzie niemożliwe. Można tylko czekać, aż ustanie.

Tegoroczna susza również utrudnia walkę z żywiołem. Ciśnienie wody w sieci wodociągowej miejscami było zbyt niskie, by prowadzić akcję gaśniczą – w hydrantach brakowało wody.

Ameryka buduje domy (z drewna)

Na zdjęciach z Pacific Palisades widać, że płomienie wypaliły wszystko do gołej ziemi. Nie ma osmalonych budynków, nie widać nawet fundamentów. Większość domów doszczętnie spłonęła, bo w Stanach Zjednoczonych nadal większość domów jednorodzinnych (94 procent) buduje się z drewna.

Amerykańskie domy – od skromnych po całkiem wystawne rezydencje jak w Pacific Palisades i Malibu – mają zwykle drewnianą konstrukcję. Ściany najczęściej powstają ze sklejki, płyt wiórowych lub płyt gipsowo-kartonowych.

Te ostatnie zresztą wynalezione zostały w 1890 roku przez Augustine’a Hacketta z nowojorskiej Coal Tar Chemical Company. Miały oszczędzić mozołu układania między drewnianymi słupami cienkich listewek i kładzenia na nich tynku.

Z początkiem XX wieku gips-karton został udoskonalony, by zapewniał także pewien stopień izolacji od ognia. Dziś produkowane są różne rodzaje takich płyt, także o zwiększonej odporności na płomienie. W Ameryce stosuje się najczęściej płyty odporne na 60 minut działania ognia. To czas, który ma starczyć na ucieczkę.

Dlaczego Ameryka buduje domy z tak nietrwałych materiałów? Jest ku temu kilka powodów.

Czy to prawda?

Czy to prawda, że domy w pożarach wokół Los Angeles płoną tak masowo, bo są z drewna?

Sprawdziliśmy

Tak. Z drewna powstaje ponad 95 procent amerykańskich domów jednorodzinnych.

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Historia, czyli las pod ręką

Pierwsi europejscy kolonizatorzy Ameryki Północnej swoje domy budowali z drewna. W pierwszych koloniach rzecz jasna nie było ani kamieniołomów, ani cegielni. Pod dostatkiem było natomiast drzew w okolicznych lasach.

Pierwsza kolonia w Ameryce Północnej powstała w Jamestown w lesistym stanie Wirginia. Do dziś drzewa pokrywają 59,5 procent jego powierzchni – to dwa razy więcej niż powierzchni Polski.

Z drewna budowano w Stanach Zjednoczonych nie tylko pojedyncze domy i mniejsze osady. Powstawały z nich całe miasteczka. Obraz, jaki pamiętamy z westernów – rząd drewnianych domów wzdłuż ulicy – nie odbiega zbytnio od amerykańskiej rzeczywistości. Stany powstały w dużej mierze z drewna, bo tego materiału było pod dostatkiem.

Drewna pod dostatkiem jest nadal. Lasy zajmują 29,7 procent powierzchni Polski. Pokrywają 32 procent powierzchni Kalifornii. Graniczący z nią od północy Oregon jest już prawie w połowie pokryty lasem, porasta 47 procent powierzchni tego stanu.

Lasy zajmują 37 procent powierzchni Teksasu, który kojarzy się nam raczej z prerią. Rosną też i w stanach, które uważamy za pustynne. Pokrywają 25,64 procent Arizony i 15,89 procent Nevady. W pustynnej Nevadzie jest więcej lasów niż w Holandii czy Danii (dane z anglojęzycznej Wikipedii).

Przez znakomitą część historii Stanów Zjednoczonych drewno miało jeszcze jedną przewagę nad innymi materiałami budowlanymi. Dla pionierów było darmowe.

Amerykanie do dziś wykorzystują więcej produktów z drewna i papieru niż jakikolwiek inny kraj na świecie, wyliczał Departament Rolnictwa w 2015 roku.

Dziś lasy w Stanach Zjednoczonych są w większości prywatne. Ich właściciele szeroko reklamują drewno jako odporne, tanie i ekologiczne – do czego jeszcze wrócimy.

Domy na pokolenia, domy na sześć lat

Dostępność i niska cena drewna nie były jednak jedynymi czynnikami, które przesądziły o popularności drewnianych domów w USA. Jest też przyczyna kulturowa.

Amerykanie rzadko mieszkają w rodzinach wielopokoleniowych. Zwykle dzieci wyprowadzają się, gdy idą do koledżu i nie wracają już do rodzinnego miasta. W dorosłym wieku z kolei Amerykanie często się przeprowadzają, najczęściej za pracą.

Przeciętny mieszkaniec Stanów w ciągu swojego życia zmienia miejsce zamieszkania statystycznie niemal 12 razy i przeprowadza się średnio co 6,5 roku. (To dane US Census Bureau). Polacy zmieniają miejsce zamieszkania raz na 15 lat (wynika z ankiety Lions’ Banku cytowanej przez Forsal.pl).

W Europie domy stawiano częściej dla wielopokoleniowej rodziny i z myślą o potomkach. Częściej też powstawały murowane. Według sondażu CBOS z 2019 roku w rodzinie wielopokoleniowej nadal mieszka 22 procent Polaków (co ciekawe, odsetek ten od 2008 roku nie uległ zmianie).

W USA rodzin wielopokoleniowych zamieszkujących wspólne gospodarstwo domowe jest prawie trzy razy mniej, około 8 procent.

Szybciej, taniej i z ulgą za ekologię

Ta większa mobilność Amerykanów sprawia, że chcą też, by ich domy powstawały szybko. Domy o drewnianej konstrukcji powstają w Stanach Zjednoczonych przeciętnie w 6 do 12 miesięcy. W Polsce (to dane za 2019 rok) przeciętna budowa domu trwała aż 48 miesięcy.

Te różnice wynikają między innymi sposobu finansowania: w Polsce domy buduje wiele osób prywatnych z własnych środków, co wydłuża budowę. Głównym czynnikiem jest jednak technologia. Murowane domy powstają dłużej.

Drewno to nadal najłatwiej dostępny w USA materiał budowlany. W tej branży wykorzystuje je większość firm i fachowców.

Gdyby Amerykanin chciał zbudować murowany dom, to niespecjalnie miałby jak. W Stanach Zjednoczonych nie ma nawet wystarczającej liczby inżynierów i robotników, którzy potrafią projektować i budować murowane domy.

To kolejny powód, dla którego jednorodzinne domy są w USA w przeważającej większości drewniane. Domy o betonowej konstrukcji powstają głównie na Florydzie. W tym stanie prawo budowlane wymaga, by budynki były odporne na tropikalne cyklony i podtopienia.

W pozostałych stanach domy jednorodzinne są przeważnie drewniane. Tak jest szybciej i taniej – czasem nawet z ulgą podatkową.

Czy to prawda?

Czy drewno jest rzeczywiście bardziej ekologicznym materiałem budowlanym?

Sprawdziliśmy

Wiele zależy od tego, skąd jest pozyskiwane. Z niektórych szacunków wynika, że emisje dwutlenku węgla przy produkcji drewna są porównywalne z emisjami przy produkcji cementu.

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Czy drewno jest ekologiczne?

W wielu stanach USA budowa domów z drewna jest korzystniejsza podatkowo. Drewno jest materiałem odnawialnym i uważanym za niezwykle przyjazny dla środowiska.

Produkcja materiałów budowlanych wymaga dużej ilości energii. Produkcja cementu, prócz tego, że pochłania energię, emituje również mnóstwo dwutlenku węgla – odpowiada za 8 procent emisji tego gazu na świecie.

Cement powstaje z węglanu wapnia, który podczas wypalania pozostawia tlenek wapnia, ale uwalnia to dwutlenek węgla. Tona cementu to 0,5 do 0,9 tony dwutlenku węgla w atmosferze. Rocznie produkuje się na świecie 3,6 miliarda ton cementu.

Drzewo pochłania dwutlenek węgla przez dziesiątki lat, a powstałe zeń drewno wiąże go na dziesięciolecia. Z tego powodu drewno ma ujemny ślad węglowy.

Na to również lubią powoływać się Amerykanie. Drewno to dla nich tradycja, ekologia i życie bliżej natury.

Z tą ekologią bywa różnie. Nie każdy las pochłania dwutlenek węgla tak samo. Najskuteczniej robią to lasy dojrzałe, które mają powyżej 50 lat. Historycznie większość pozyskiwanego w Ameryce Północnej drewna pochodziła z lasów o drzewostanie liczącym 60-80 lat.

Jednak dziś prywatni właściciele lasów (a takie stanowią w dziś w USA większość) ścinają drzewa liczące średnio 40 lat.

Poza tym pozyskiwanie drewna wymaga jednak paliw kopalnych. Pochłaniają je piły, harwestery i ciężarówki. Energii potrzebują też stolarnie i zakłady drzewne, a najczęściej jest to energia nieodnawialna.

Przemysł drzewny w najbliższych dekadach przyczyni się do emisji około 10 procent antropogenicznego dwutlenku węgla (szacowali badacze z World Resources Institute w pracy opublikowanej w “Nature”), czyli emisje związane z produkcją drewna przekroczą te z produkcji cementu. Drewno nie jest aż tak neutralne dla środowiska.

Odszkodowanie? A to po odbudowie

Amerykanie przyzwyczajeni są jednak do drewna (i gips-kartonu). Ich domy nie są może zbyt trwałe, ale nie potrzebują ich na pokolenia. Nie martwi ich również zbytnio utrata dachu nad głową, jeśli można tanio i szybko zbudować nowy.

W amerykańskim budownictwie jednorodzinnym panuje model “tanio, ale z ubezpieczeniem”. Gdy ktoś traci swój drewniany dom w pożarze lub w wyniku huraganu, wypłata z polisy ubezpieczeniowej pozwala mu na zakup lub budowę kolejnego.

Zwykle warunkiem wypłaty odszkodowania za utratę spalonego domu jest jego szybka odbudowa. Najszybciej i najtaniej można odbudować dom właśnie z drewna.

Amerykańskie firmy ubezpieczeniowe nie dają zniżek za ubezpieczenie domów o konstrukcji murowanej lub stalowej, nawet w obszarach szczególnie narażonych na pożary, opisywał “Time” w 2021 roku. Za to większość producentów drewna oferuje upusty pogorzelcom, bo zapewnia im to większy zbyt surowca.

To cykl ekonomiczny, który zamiast zmniejszać zagrożenie pożarowe, stale je podtrzymuje. To zupełnie stuknięte (komentował w “Time”) ekolog Dominic DellaSala – robić ciągle to samo i oczekiwać, że to nic nie zmieni.

Katastrofa ubezpieczeniowa

W ostatnich latach zaczęło się to jednak zmieniać. Większość (aż 75 procent) z największych pożarów w Kalifornii (licząc ilość spalonych budynków) miała miejsce w ciągu ostatniej dekady (fire.ca.gov, PDF)

Zmieniły się jednak nie preferencje właścicieli domów, lecz firm ubezpieczeniowych. Ubezpieczyciele w najbardziej suchych i coraz częściej trawionych przez pożary regionów Kalifornii coraz częściej odmawiają ubezpieczenia drewnianych domów w najbardziej zagrożonych pożarami okolicach. Firmy przecież mają udziałowcom przynosić zysk, nie straty.

Władze stanu wprowadziły plan FAIR umożliwiający zakup polisy tym, którzy nie mogli znaleźć jej na rynku. W 2024 roku w okolicy Pacific Palisades takich polis sprzedano niemal dwukrotnie więcej niż w roku poprzednim (podaje Wikipedia). Jednak takie polisy są droższe i obejmują mniejszy zakres szkód niż polisy komercyjne.

Tegoroczne pożary w okolicach Los Angeles są tak rozległe, że mogą ograniczyć płynność finansową firm ubezpieczeniowych. Część czeka bankructwo. A to oznacza, że nawet właściciele ubezpieczonych domów mogą nic nie dostać.

Jak wynika z raportu JPMorgan Chase, tegoroczne straty ubezpieczeniowe związane z pożarami w Kalifornii mogą przekroczyć 20 miliardów dolarów. Mowa o kwotach, jakie firmy musiałyby wypłacić z polis.

Rzeczywiste straty spowodowane pożarami są wyższe. Firma AccuWeather zajmująca się prognozami pogody i katastrof naturalnych w piątek 10 stycznia ostrożnie szacowała je na 135–150 miliardów dolarów.

„Będzie to najkosztowniejszy pożar lasu w historii współczesnej Kalifornii, a także najprawdopodobniej najkosztowniejszy pożar lasu w historii współczesnych Stanów Zjednoczonych, ponieważ pożary miały miejsce na gęsto zaludnionych obszarach wokół Los Angeles, gdzie znajdują się najcenniejsze nieruchomości w kraju”, mówił Jonathan Porter, główny meteorolog AccuWeather.

W poniedziałek 13 stycznia AccuWeather szacowała szkody już na 225-250 miliardów dolarów. To straty większe od tych, które przyniósł najbardziej niszczycielski w historii kraju huragan Katrina w 2005 roku (około 200 mld dolarów).

Od drewna ku stali

Takie straty i koszty towarzystw ubezpieczeniowych mogą sprawić, że polisy od ognia staną się w wielu miejscach Kalifornii tak drogie, że będą dobrem luksusowym. To raczej oznacza koniec odbudowy drewnianych domów z polisy po pożarze.

Czy w takim razie Amerykanie zechcą zmieniać domy z drewnianych na murowane? Od kilku lat tak się dzieje, choć bardzo powoli.

Jak mówił cztery lata temu tygodnikowi “Time” właściciel kalifornijskiej firmy budowlanej, większość domów, która spłonęła w pożarach w 2020 roku jest odbudowywana “z materiałów innych niż drewno”. Nie oznacza to znanej nam cegły, lanego betonu czy jego prefabrykatów.

Najczęściej jest to konstrukcja ze stali, na której montowane są stalowe panele wypełniane izolacją (gips-karton niestety przyspiesza korozję stali). Na takie ściany nanosi się natryskowo beton.

Na Hawajach takie domy stanowią większość (72 procent, według danych Steel Framing Industry Association) domów jednorodzinnych. Popularność zdobyły tam, bo budynki o stalowej ramie są odporne na wilgoć i termity.

Takie domy są do 10 procent droższe od domów z drewna. Jednak są równie łatwe w budowie, a odpowiednie stalowe prefabrykaty produkuje już wiele firm.

Los Angeles, miasto płonące od dekad

We wtorek 14 stycznia oczekiwano, że wiatry (które przed weekendem osłabły) znów się wzmogą. Pocieszeniem było jedynie to, że będą słabsze niż w poprzednim tygodniu, w porywach do 110 km na godzinę.

W takich warunkach akcja gaśnicza znów będzie niebywale utrudniona. A do opanowania ognia wciąż daleko. Na wschód od Pacific Palisades przez kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża oraz na północ od Eaton rozciągają się wyschnięte na wiór lasy.

Tak rozległe pożary wywołały dyskusję na temat przyczyn katastrofy. “New York Times” zwracał uwagę na błędy i zaniechania w planowaniu przestrzennym. Choćby to, że domy w Palisades nie powinny stać tak ciasno przy sobie, bo ułatwia to przenoszenie się ognia z jednego na drugi.

Tegoroczne pożary zapiszą się jako rekordowe ze względu na rozległość i rozmiar szkód. Mimo rozmiarów tej tragedii, płomienie trawiące miasta nie są Kalifornijczykom obce.

“Trudno wyobrazić sobie komuś, kto nie mieszkał w Los Angeles, jak głęboko Santa Ana żyje w miejscowej wyobraźni. Płonące miasto jest najgłębiej zakorzenionym wyobrażeniem, jakie Los Angeles ma na swój temat”, pisała Joan Didion w “Dryfując do Betlejem” 58 lat temu:

„W miarę postępującego globalnego ocieplenia takich katastrof przybywa. Ameryka musi nauczyć się budować domy tak, by były odporne na płomienie. A to może okazać się sporym wyzwaniem w kraju, gdzie marzeniem jest własny drewniany dom”.

Polski przekład „Dryfując do Betlejem” Mikołaja Denderskiego ukazał się w 2021 roku nakładem wydawnictwa Cyranka. Tłumaczenie fragmentów własne (korzystałem z oryginału).

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Michał Rolecki
Michał Rolecki

Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press

Komentarze