0:000:00

0:00

Tym tekstem otwieramy cykl, w którym będziemy opisywać jak władza represjonuje najbardziej aktywnych przeciwników rządu PiS. Nasz pierwszy bohater to Arkadiusz Szczurek, znany dobrze ze smoleńskich kontrmiesięcznic, ale nie tylko.

Za aktywność prodemokratyczną instytucje państwowe ścigają go głównie w Warszawie, ale także w innych miastach Polski: Wejherowie, Piotrkowie Trybunalskim, Końskich, Krakowie, Kielcach, Skierniewicach, Siedlcach, Pruszkowie, Kutnie... Lista nie jest zamknięta.

Prawie wszystko wygrywam

Najpierw trochę statystyk. ObyPomoc – komórka Obywateli RP wspierająca demonstrujących i aktywistów – zebrała informacje na temat większości spraw/postępowań, jakie państwo i jego instytucje wytoczyły Szczurkowi. Małgorzata Nowogońska z ObyPomocy wylicza, że w archiwach mają ich 71. Z tego:

  • 55 postępowań sądowych.
  • cztery pozwy,
  • jedna sprawa administracyjna,
  • dwie kary z sanepidu (10 tys. zł + 12,5 tys. zł),
  • dziewięć spraw wykroczeniowych (w toku).

ObyPomoc nie ma danych wszystkich spraw, ale większość z nich się zakończyła. W sądach Szczurek sześć razy został uniewinniony, 12 razy postępowanie było umarzane, od 22 wyroków nakazowych – standardowo skazujących – odwoływał się składając sprzeciw. W procesach, które się odbyły i w których sąd mógł wysłuchać aktywistę, ten został tylko raz ukarany karą grzywny (100 zł kary + 30 zł kosztów procesowych) za przyklejenie nalepki „Nie ma nic wiecznego na Placu Piłsudskiego”. „Arek przegapił o jeden dzień termin złożenia apelacji i dlatego wyrok sądu rejonowego się uprawomocnił" – zaznacza Nowogońska.

Przeczytaj także:

W czterech innych sprawach – wyrokach nakazowych (z automatu są na niekorzyść oskarżonego) aktywista nie odebrał zawiadomienia we właściwym czasie, albo zapomniał złożyć sprzeciw, spóźnił się z jego złożeniem lub pomylił numer sprawy. Wskutek tego trzy razy został skazany na grzywnę, a raz na naganę.

W jednym z takich przypadków, gdzie pozostali oskarżeni złożyli w porę sprzeciw, postępowanie wobec nich umorzono – brak znamion wykroczenia. Dlatego Fundacja Wolni ORP złożyła wniosek do Rzecznika Praw Obywatelskich o wniesienie kasacji w tej sprawie. RPO uznał, że są podstawy do wniesienia kasacji i Fundacja czeka na wynik rozprawy w Sądzie Najwyższym.

Skuteczność policji? Około 5 proc.

Do powyższych 71 spraw zarchiwizowanych w ObyPomocy trzeba dodać:

  • kilkanaście spraw, jakie policja wytoczyła aktywiście za udział w kontrmiesięcznicach smoleńskich,
  • kilkanaście spraw sądowych, w których Szczurek jako organizator kontrmiesięcznic sądził się z wojewodą, który bezprawnie (prawomocne orzeczenie) odwoływał te zgromadzenia. Aktywista wszystkie wygrał.
  • nieznana liczba spraw, których Szczurek nie przekazał ObyPomocy, bo np. po dwóch latach leżenia w sądzie przedawniały się lub policja, mimo prowadzenia postępowania, nie skierowała ich do sądu.

Szczurek twierdzi, że żadnej z tych spraw nie przegrał.

Zakładamy, że tych spraw dodatkowych było min. 30. W sumie więc liczba postępowań, jakie państwo i jego organy wytoczyły Szczurkowi to ok. 100. „Moim zdaniem wszystkiego miałem już ponad setkę" – uważa aktywista.

Podsumowując – przy min. 100 sprawach przegrał tylko pięć, czyli co dwudziestą. Skuteczność policji i innych organów państwa, które ścigają Szczurka wynosi ok. 5 proc. Gdyby policja stwierdzała, czy aktywista złamał prawo lub nie na podstawie rzutu monetą, wówczas ich skuteczność byłaby 10-krotnie wyższa – ok. 50 proc.

Pięć procent jest zbliżone do średniej krajowej – według najnowszych danych ObyPOmocy policja wygrywa w kraju tylko ok. 4 proc. spraw wytaczanych demonstrantom.

We wszystkich procesach, w których Szczurek został uniewinniony lub też sprawy umarzano, kosztami obciążano Skarb Państwa, czyli podatników. Aktywista zapłacił koszty procesowe tylko raz – 30 zł.

Nie oddamy baneru i co nam pan zrobisz?

Pierwsze szykany spotkały go w 2016 roku w stolicy, podczas tłumnych miesięcznic smoleńskich. Obywatele RP (m.in. Paweł Kasprzak, Tadeusz Jakrzewski, Wojciech Kinasiewicz, Kinga Kamińska) stali z potężnym, ponad 10-metrowym banerem „Andrzej Duda jest kłamcą i krzywoprzysięzcą”. Policja zabrała im ów transparent w Piotrkowie Trybunalskim i nigdy nie oddała, choć śledztwo wobec członków ORP umorzono. Stali też z innymi banerami, m.in. z cytatem Lecha Kaczyńskiego na temat TK („Trybunał Konstytucyjny był, jest i będzie organem władzy całkowicie niezależnym i, jak wszyscy w Polsce zauważyli, pilnie owej niezależności strzegącym. Nie sądzę, żeby cokolwiek mogło temu stanąć na przeszkodzie”). Za to prawie co miesiąc dostawali zarzuty „zakłócania porządku publicznego” na miesięcznicy. Czasami dodawano: „zakłócanie uroczystości państwowych”, albo „obrzędów religijnych” - bo policja uznała, że tym są miesięcznice smoleńskie. Arek Szczurek szacuje, że wszystkich tych spraw było ponad 20, z czego niecała połowa – 10 – trafiła do sądu. „Wszystkie policja przegrała. Sądy nas uniewinniały" – wspomina Szczurek.

Arkadiusz Szczurek podczas happeningu pod domem Kaczyńskiego

Happening Lotnej Brygady Opozycji pod domem Jarosława Kaczyńskiego, 13.12.20. Arek Szczurek po prawej, w milicyjnym mundurze. Fot. Robert Kuszyński/OKO.press

Od kwietnia 2018 roku, gdy PiS przestało organizować huczne miesięcznice smoleńskie, a zostawiło jedynie skromniejsze, poranne uroczystości, aktywista już znacznie rzadziej dostaje zarzuty. Jeśli już, to głównie „zakłócania porządku” za... publiczne zadawanie pytań. 10 kwietnia 2020 roku, podczas miesięcznicy, która oburzyła Polaków – bo odbywała się w czasie zakazu zgromadzeń – Szczurek wjechał rowerem na pl. Piłsudskiego. Policja usunęła go stamtąd i dopytywała na boku:

„W jakim celu pan przybył tutaj?"

„Celem pytania"

„Do?"

„Pana Kaczyńskiego".

I zakrzyknął na cały głos: „Kaczyński, czy był zamach? Był zamach w Smoleńsku?”.

Policja nerwowo wypchnęła go do parku, odgrodziła potrójnym kordonem, spisała i postawiła zarzuty zakłócania porządku.

11 października 2019 roku z pomocą drabiny Szczurek wszedł na pomnik Lecha Kaczyńskiego na pl. Piłsudskiego i zawiesił transparent z kolejnym pytaniem: „Gdzie jest wrak?”. Policja musiała użyć dźwigu, by go stamtąd zdjąć. Zarzut: znieważenie pomnika. Prokuratura umorzyła postępowanie, ale Komenda Stołeczna Policji nadal "prowadzi sprawę".

10 maja 2019 roku Szczurek wszedł na pomnik smoleński, rozwiesił transparent „Ein volk, ein reich, ein Kaczyński?? NIE!!” i z odległości kilku metrów krzyczał do prezesa PiS: „Kiedy wreszcie skończysz tę szopkę? Dziewięć lat, kiedy przestaniesz oszukiwać ludzi; gdzie jest wrak?".

Zarzuty? Zakłócanie porządku publicznego. „Błaszczak wygrażał, że będę miał sprawę w prokuraturze za propagowanie faszyzmu" – wspomina aktywista. Nie miał. W grudniu 2020 roku policja zwróciła mu transparent, a sąd postępowanie umorzył.

W ciągu ostatnich czterech lat bywały takie dni, że Arkadiusz miał po dwie sprawy sądowe dziennie, a w tygodniu kilka. Bywało też, że policja wytaczała mu nawet trzy osobne sprawy za jego działalność w ciągu jednego dnia, stawiając kilka zarzutów.

Na przykład 10 lutego 2020 roku w Pucku, podczas „100 rocznicy zaślubin z morzem”, Arek i kilkadziesiąt innych osób wygwizdali prezydenta Andrzeja Dudę i skandowali krytyczne dla niego hasła.

Szczurkowi i innym osobom policja postawiła zarzut zakłócenia porządku publicznego, a także złamania art 343, par.1 prawa o... ochronie środowiska („zakaz używania instalacji lub urządzeń nagłaśniających”). 16 października 2020 roku Sąd Rejonowy w Wejherowie umorzył postępowanie w obu zarzutach.

Aktywista był także jednym z przesłuchiwanych w sprawie rzekomej obrazy prezydenta Dudy tego dnia w Pucku – jeden z dziennikarzy obywatelskich w relacji twierdził, że wznoszono okrzyki „Duda ty chuju”. Pod koniec grudnia 2020 roku prokuratura umorzyła i to postępowanie.

Członkowie Lotnej Brygady Opozycji żartowali, że za wejście na kuter, z którego krzyczeli i gwizdali na Dudę, dostaną jeszcze zarzuty... „piractwa”. Właściciel jednak nie wniósł skargi.

Bareja+ czyli zarzut za literę „L"

W wielu sprawach zarzuty przeciwko Arkowi Szczurkowi brzmią jak z filmów Barei.

28 października 2020 roku w ramach happeningu każdy z członków Lotnej Brygady Opozycji powiesił na płocie prezesa PiS jedną literę. Razem tworzyły napis: „WYPIERDALAJ”. Policja wzywała wszystkich na przesłuchania – po kolei, zgodnie z literkami w haśle. Szczurek dostał m.in. zarzut wykroczenia z art. 63a KW:

„na ogrodzeniu posesji umieścił plakat z literą L wystawiając go na widok publiczny bez zgody zarządzającego tym miejscem”.

Sprawa jest w toku.

View post on Twitter

23 października 2020 roku, dzień po orzeczeniu TK Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji, kilkutysięczny tłum ruszył pod dom Kaczyńskiego na Żoliborzu. Szczurek szedł na czele i jako jeden z wielu trzymał duży baner z napisem „Wypierdalać”. Policja spryskała gazem niosących transparent, a niektórych zatrzymała. Wtedy Szczurka pierwszy raz w ciągu pięciu lat demonstrowania zakuli w kajdanki i trafił „na dołek”. Prokuratura postawiła mu zarzut: „brał czynny udział w zbiegowisku wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie”, tj. czyn z art. 254 par. 1 KK. Zamachu na kogo i na co konkretnie? Tego prokurator nie napisał. Za to zażądał, by raz w tygodniu aktywista stawiał się na policji. Sąd unieważnił ten wniosek.

Za udział w happeningu Lotnej Brygady Opozycji 10 maja 2020 roku, ośmieszającym wybory widmo, kiedy - według policji – nie trzymał dwumetrowego dystansu, powiatowa inspektor sanitarna Jadwiga Mędelewska nałożyła na Szczurka aż 12,5 tys. zł kary. Sprawa stała się głośna. W obronę aktywisty włączyli się m.in. senator Krzysztof Brejza i RPO Adam Bodnar. W ciągu miesiąca sanepid wycofał się rakiem z kary. W piśmie tłumaczył, iż „dokonał ponownej analizy materiału i uznał, że przedmiotowe decyzje nie powinny trafić do obrotu prawnego”. Podpisała to.... Jadwiga Mędelewska – ta sama, która wcześniej wymierzyła Szczurkowi karę.

Za materiał, w którym w maju 2020 roku, przed wyborami pocztowymi, Szczurek i Adam Wiśniewski jako dziennikarze obywatelscy Wolnych Mediów (zarejestrowany tytuł) ujawnili, iż Jarosław Kaczyński nie posiada skrzynki pocztowej, policja groziła im także nałożeniem kar przez sanepid. Ostatecznie zdecydowała się postawić inny zarzut: „udziału w nielegalnym zgromadzeniu”. To „zgromadzenie” składało się z... dwóch osób, które w dodatku okazały legitymacje prasowe. W świetle prawa byli więc dziennikarzami. Ich reportaż był potem cytowany przez wiele mediów.

View post on Twitter

Za stosowanie megafonu i wznoszenie okrzyków na demonstracji 24 lipca 2017 roku przed siedzibą PiS i w ciągu dnia, policja postawiła Szczurkowi i innym osobom zarzut „zakłócania spokoju i porządku publicznego”. Tak jakby na demonstracjach nie można było skandować i krzyczeć przez megafon. 18 stycznia 2018 roku Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy umorzył to postępowanie.

Jesienią 2018 roku na Krakowskim Przedmieściu policja zabrała aktywiście megafon. „Panie Arku, w protokole zaznaczyłem, że z napisem »jebać PiS«" – śmiał się konfidencjonalnie policjant, najwyraźniej sympatyzujący ze Szczurkiem. Na megafonie było wiele nalepek, ale wybrał treść akurat tej.

W wyroku uniewinniającym w tej sprawie sędzia napisał: „nakazuję oddać megafon z napisem »Jebać PiS«”.

24 lutego 2019 roku pod domem Kaczyńskiego Szczurek puszczał z przyczepy Lotnej przemówienia prezesa i prezydenta Dudy. Padały m.in. słynne „jesteście kanaliami, zabiliście mi brata”, a także o braku wolności mediów, ale w czasie rządów PO. Słowa, które teraz ośmieszają rządzących. Policja oskarżyła aktywistę o „zakłócanie porządku publicznego”. Sąd uniewinnił go, ale policja – pierwszy raz od lat – się odwołała.

16 kwietnia 2019 roku Szczurek nie stawił się w Komisariacie Policji Warszawa-Żoliborz na przesłuchanie, w związku z „zakłócaniem porządku publicznego”. Bo obecność podejrzanego czy oskarżonego nie jest obowiązkowa. Mimo tego policja dodała mu drugi, kuriozalny zarzut: „nie udzielił (…) organowi policji informacji co do miejsca zatrudnienia”. Sąd umorzył sprawę.

Częściej jednak polityczne szykany mają mniej humorystyczny charakter. Policja odwiedza aktywistę w jego mieszkaniu, wypytuje, przynosi mu kary do domu. 22 kwietnia 2020 roku troje mundurowych nachodziło nawet sąsiadów Szczurka. Wypytywali ich w jakich godzinach bywa, jaki ma numer telefonu. Zapytaliśmy KSP Warszawa, jaki cel miała ta wizyta policji i czy podobne wizyty składają również sąsiadom innych aktywistów prodemokratycznych. Nadkomisarz Sylwester Marczak, rzecznik prasowy KSP, odmówił nam odpowiedzi na te pytania.

Notoryczne są też wielogodzinne zatrzymania, które mają być tylko „legitymowaniem”.

W lipcu 2017 roku policja zatrzymywała Szczurka nawet na pięć godzin pod pretekstem sprawdzania jego tożsamości. Tymczasem był już wówczas legitymowany dziesiątki, jeśli nie setki razy i znali go na tyle, że zwracali się do niego „panie Arkadiuszu”

.W analogicznych sprawach sądy potwierdzały, że te legitymowania to były faktycznie zatrzymania i zasądzały odszkodowania nawet do 2 tys. zł

„Puczepa story"

Samochód Szczurka jest bardzo często kontrolowany przez policję, zwłaszcza gdy ciągnie przyczepę Lotnej Brygady Opozycji. „To drobiazgowe kontrole, sprawdzają wszystko. Jakieś 20 razy zarzucali mi, że nie mogę ciągnąć tej przyczepy. Zawsze okazywało się to nieprawdą" – opowiada aktywista. Praktycznie każdy jego wyjazd z przyczepą to kontrola. Minimalnie jedna, bo często bywa więcej. 23 lutego 2019 roku policja aż cztery razy w ciągu kilku godzin kontrolowała jego pojazd w Warszawie, szukając pretekstów do zatrzymania dowodu rejestracyjnego lub wlepienia mandatu.

Między pierwszym a drugim zatrzymaniem przez drogówkę tego dnia, Arek przejechał autem... kilkaset metrów. Kontrole zintensyfikowały się w czasie prezydenckiej kampanii wyborczej. „W sumie przez ostatnie półtora roku sprawdzali nas przynajmniej dwadzieścia kilka razy" – uważa aktywista. Zazwyczaj za przyczepą jeżdżą jedno, dwa auta policyjne, bywały już trzy – radiowozy lub cywilne. Wolne Media opublikowały wiele filmów, które to pokazują.

W marcu 2019 roku radiowóz trzymał się tak blisko przyczepy Lotnej, że na skrzyżowaniu w centrum Warszawy wjechał w jej tył, gdy Szczurek zatrzymał się na czerwonym.

Policjanci osiągnęli to, czego nie udało im się przez ponad miesiąc – zbili reflektor przyczepy, zabrali dowód rejestracyjny i unieruchomili ją na kilka tygodni. Słynna była blokada, jaką 20 czerwca 2020 roku zrobiło osiem radiowozów, aby Szczurek i Piotr Łopaciuk, także z Lotnej, jadący z „puczepą" z napisami „Przestańcie kraść!” i „wyPAD2020” nie podjechali pod dom Kaczyńskiego. Zdjęcie obrazujące tę blokadę stało się słynne w Polsce.

W lutym i marcu 2019 roku przez przynajmniej półtora miesiąca przyczepa Arka była pilnowana non stop przez policję, głównie w cywilu – Wolne Media opublikowały kilka filmów to obrazujących.

Potem Szczurek jeszcze przez dwa tygodnie miał pod domem patrole 24 godziny na dobę. W grudniu 2020 roku policja przez godzinę nie pozwalała wypchnąć przyczepy w kompleksu Miasteczka Wolności pod Sejmem i dołączyć jej do auta Szczurka. Nie tłumaczyli, dlaczego. Zajechali po prostu drogę radiowozem i blokowali.

W Końskich 6 lipca 2020 roku podczas wiecu wyborczego prezydenta Dudy z przyczepy Lotnej ciągniętej przez volkswagena Szczurka leciały cytaty wypowiedzi znanych członków PiS. Te, które partia wolałaby teraz ukryć. Policja nie zatrzymała ich na miejscu, a kazała jechać za sobą. Wyprowadzili ich daleko poza teren spotkania PAD z mieszkańcami, nakazali wjechać na parking. Gdy aktywista próbował na nim zawrócić przyczepą, aby ustawić się do późniejszego wyjazdu, nie dokończył manewru, bo policja zablokowała go swoim wozem. Kiedy utknęli, mundurowy postawił Szczurkowi zarzut... blokowania wjazdu na parking (sic!).

Policja trzymała ich ponad godzinę, sprawdzając drobiazgowo wszystko i stawiając kolejne zarzuty. Drugi to zakłócanie porządku puszczaniem cytatów ludzi PiS – ponownie posłużono się Ustawą Prawo o Ochronie Środowiska, art. 156 („Zabrania się używania instalacji lub urządzeń nagłaśniających na publicznie dostępnych terenach miast”). Trzeci – że nie ma uprawnień do kierowania autem z przyczepą. Szczurek pokazuje prawo jazdy kat. A, B, T, które uprawnia go do kierowania autami do 3,5 t, a oba kierowane przez niego pojazdy mają razem mniej. Ostatni zarzut poznał dopiero, gdy dostał pismo z policji – używanie telefonu komórkowego w czasie jazdy. „A to było tak ordynarne kłamstwo, że tego zarzutu mi nie postawili tam na miejscu" – opowiada aktywista.

Kontrola trwała ponad godzinę i dziwnym trafem skończyła się, gdy zakończył się wiec wyborczy Dudy.

W Warszawie, gdzie Szczurek składał zeznania, jeden z policjantów, który mu najwyraźniej sprzyja, tłumaczył: „Są naciski, trzeba sprawę ciągnąć”.

Wojewoda łamał prawo, ale pozostał bezkarny

Szczurek najbardziej dumny jest ze sprawy, która zakończyła się zwycięstwem w Sądzie Najwyższym. W 2016 i 2017 roku wojewoda mazowiecki Zdzisław Sipiera z PiS, zakazywał kontrmiesięcznic smoleńskich tzw. zarządzeniem zastępczym. Początkowo robił to kilka dni przed terminem zgromadzenia, które często zgłaszał właśnie Arek Szczurek. Aktywista jechał więc do sądu zaskarżyć ten zakaz. Sąd musiał rozpatrzyć sprawę w ciągu 48 godzin. Wygrywali wszystko.

To rozpoczęło specyficzny wyścig. Wojewoda zaczął wydawać zakazy na krótko przed zgromadzeniem, by ORP nie zdążyło ze sprawą w sądzie. Szczurek z wcześniej przygotowanym pismem gnał do sądu, gdy tylko dostawał „zarządzenie zastępcze”. Wygrywali. Doszło do tego, że Szczurek zgłaszał zgromadzenia na stronie urzędu miasta, kilkanaście godzin przed nim, w okolicy 22:00 dnia poprzedniego, miasto to rejestrowało, a w tym czasie ktoś w urzędzie wojewódzkim siedział specjalnie do nocy, by wydać szybko zakaz od wojewody. Pół godziny przed kontrmiesięcznicą, lub już w trakcie jej trwania, policja dostarczała organizatorom papier, że zgromadzenie jest zakazane.

Przesilenie przyszło 11 października 2017 roku – Sąd Okręgowy w Warszawie dzień po kontrmiesięcznicy na osobistą skargę Szczurka na „zarządzenie zastępcze” wojewody stwierdził, że „sprawa jest bezprzedmiotowa”. „My uznawaliśmy, że nie jest, bo chodzi o zasadę czy wojewoda łamie prawo, czy też nie" – tłumaczy aktywista. W okręgowym przegrał, zaś sąd apelacyjny miał wątpliwości i skierował sprawę do Sądu Najwyższego. Ten miał orzec, czy wojewoda może wydawać takie „zarządzenia zastępcze” i czy sądy mają rozpatrywać takie sprawy post factum.

28 marca 2018 roku SN w pełnym składzie pod przewodnictwem Józefa Iwulskiego ogłosił, że wojewoda nie ma prawa wydawać takich zarządzeń, a sądy mają rozpatrywać wnioski organizatorów, nawet gdy jest już po zgromadzeniu.

Po tym wyroku Szczurek złożył doniesienie do prokuratury na wojewodę, zarzucając mu przestępstwo „nadużycia uprawnień. Prokuratura sprawę umorzyła. Wojewoda nie poniósł konsekwencji. „Sprawę będę kontynuował"– zapowiada aktywista.

Teraz to już rutyna

Początkowo trochę się przejmował. „Nie byłem przyzwyczajony do tego, by mnie ścigała policja, tym bardziej, że nie czuję się winny" – wspomina. Po miesiącu to minęło.

Z początku też z irytowała go intensywność tych spraw sądowych – z pracy musiał się czasami zwalniać jeden, dwa razy tygodniowo, więc szef się krzywił.

Teraz już się do tych szykan przyzwyczaił. „Wliczam to w koszt tej działalności" – mówi.

Przestał chodzić na wezwania na przesłuchania, jeśli jest podejrzanym/ obwinionym. „Bo to nic nie daje. Bez względu na to, co powiem, ich moje tłumaczenia nie interesują, bo i tak zawsze kierują sprawę do sądu" – tłumaczy. Poza tym brak zeznań na policji spowalnia drogę sprawy do sądu. Wyjątek – jeśli wzywają go na zeznania z delegacji, czyli zeznaje w Warszawie na wniosek policji np. z Końskich.

Korzysta z pomocy prawników ObyPomoc – najczęściej mecenasów Radosława Baszuka i Krzysztofa Stępińskiego – którzy bronią demonstrantów i aktywistów pro publico bono. Ale Szczurek poznał już na tyle dobrze procedury sądowe, że od roku chodzi na rozprawy bez adwokata. „To już jest dla mnie rutyna" – tłumaczy. Ma satysfakcję, gdy wygrywa kolejna sprawę.

Twierdzi nawet, że te szykany polityczne go zmieniły. Na plus.

„Zawsze byłem nerwus, a teraz się uspokoiłem. Bo trzeba zachować zimną krew i się tym nie przejmować" – mówi.

Choć w trakcie demonstracji go szarpią, wynoszą lub złośliwe zatrzymują na kilka, kilkanaście godzin w areszcie, to niektórzy policjanci okazują mu dużo sympatii. „Widać, że mają z tymi interwencjami duży problem. W stolicy odnoszą się do mnie raczej z szacunkiem" – twierdzi Szczurek.

Pod koniec 2020 roku zdarzało się już, że odstępowali od legitymowania jego i członków Lotnej. Tak było m.in. 10 grudnia podczas miesięcznicy smoleńskiej, gdy Lotna rozpostarła flagę EU na pl. Piłsudskiego. Mundurowy tłumaczył wówczas: „Bo państwo są już znani”.

Policja milczy i nie gromadzi

KSP Warszawa zapytaliśmy:

  • Ile razy policja spisywała Arkadiusza Szczurka od 2016 roku za udział w zgromadzeniach, aktywnościach, happeningach, przejazdach z przyczepą, itp.?
  • Ile razy policja kierowała wnioski do sądu/ sanepidu/ prokuratury/ innych organów z wnioskami o ukaranie go/ oskarżenie/ zawiadomieniem o złamaniu prawa itp.?
  • Ile z tych spraw w sądzie policja wygrała, a ile przegrała?
  • Ile razy policja kontrolowała pojazd Arkadiusza Szczurka o nr rej. (do wiadomości redakcji -red.) od stycznia 2019 roku?

Aspirant sztabowy Mariusz Mrozek z biura prasowego KSP nadesłał odpowiedź następującej treści:

  1. Nie gromadzimy tego typu danych statystycznych.
  2. Nie gromadzimy tego typu danych statystycznych.
  3. Nie gromadzimy tego typu danych statystycznych.
  4. Nie gromadzimy tego typu danych statystycznych.
;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze