Wojna rosyjsko-ukraińska sprowadza się do wyścigu między słabnącą wolą polityczną zachodnich demokracji a pogarszającymi się możliwościami militarnymi dyktatury Władimira Putina. Ale ten wyścig będzie maratonem, a nie sprintem
Utrzymanie woli politycznej wymaga dalekowzrocznego przywództwa, którego brak większości demokracji. Wymaga uznania, że w pewnym sensie nasze kraje również są w stanie wojny – a co za tym idzie, wymaga prowadzenia stosownej polityki w długim okresie.
Czy to właśnie słyszymy, gdy włączamy telewizor w Stanach Zjednoczonych (gdzie teraz jestem), Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii lub Francji? Czy jest to główny temat w prawyborach w Partii Konserwatywnej, która ma wyłonić następnego premiera Wielkiej Brytanii, czy w kampanii przed wyborami we Włoszech 25 września, czy w kampanii przed wyborami uzupełniającymi do Kongresu w USA 8 listopada?
Nie, nie i nie. „Jesteśmy w stanie wojny” usłyszałem, jak ktoś powiedział ostatnio w radiu, ale był to analityk zajmujący się energią, a nie polityk.
Artykuł Timothy Gartona Asha oprócz w OKO.press ukazał się także w „The Guardian”. Autor jest brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim. Świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, jest także autorem książek „Polska rewolucja: Solidarność” oraz „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów”.
Fakt, że siły ukraińskie przygotowują się do wielkiej kontrofensywy w celu odzyskania strategicznie ważnego miasta Chersoń, pokazuje, co może osiągnąć połączenie zachodniej broni i ukraińskiej odwagi.
Dostarczane przez USA systemy rakiet dalekiego zasięgu Himars umożliwiły Ukraińcom uderzenia w składy artylerii, mosty oraz stanowiska dowodzenia daleko za rosyjskimi liniami. Siły rosyjskie zostały przerzucone z Donbasu w celu obrony przed spodziewaną ofensywą, co jeszcze bardziej spowolniło rosyjskie natarcie na wschodzie.
Richard Moore, szef brytyjskiej Secret Intelligence Service (MI6), zauważył ostatnio, że Rosja może być „na skraju wyczerpania” w Ukrainie z powodu niedoboru sprzętu i odpowiednio wyszkolonych żołnierzy.
Tak więc Ukraina ma duże szanse na wygranie ważnej bitwy tej jesieni; ale do wygrania wojny jest jeszcze daleko.
W swojej kampanii mającej na celu pokonanie nie tylko Ukrainy, ale także Zachodu, Putin liczy na dwóch tradycyjnych wojennych sojuszników Rosji: feldmarszałka Czas oraz generała Zimę.
Rosyjski przywódca traktuje energię jak broń, zmniejsza przepływ gazu przez Nord Stream 1, tak aby Niemcy nie mogły napełnić swoich magazynów, zanim nadejdą chłody. Wtedy będzie miał opcję całkowitego wyłączenia gazu, pogrążając Niemcy i inne zależne od rosyjskiego gazu kraje europejskie w rozpaczliwym zimnie.
Wysokie ceny energii w wyniku wojny nadal napędzają inflację na Zachodzie, wypełniając skarbiec Putina miliardami euro, które Niemcy i inni nadal płacą za rosyjski gaz i ropę. Chociaż kilka statków ze zbożem wypływa teraz z Odessy, rosyjska blokada ukraińskich portów spowodowała kryzys cen żywności w części Bliskiego Wschodu i Afryki, co doprowadziło do wielu ludzkich nieszczęść oraz potencjalnego napływu uchodźców i wywołania chaosu politycznego.
To też są "sojusznicy" Putina. Ponadto, co ciekawe: globalne Południe wydaje się obwiniać za to Zachód co najmniej tak samo jak i Rosję.
Kulturowa i polityczna analiza Zachodu przez Putina prowadzi go do przekonania, że czas jest po jego stronie. Z jego punktu widzenia Zachód jest dekadencki, osłabiony przez wielokulturowość, imigrację, postnacjonalizm UE, genderyzm LGBTQ+, ateizm, pacyfizm i demokrację.
Nie może się więc równać z mięsożernymi, wielkimi militarnymi mocarstwami, które wciąż trzymają się starej trójcy Boga, rodziny i narodu.
Są na Zachodzie ludzie, którzy się z nim zgadzają, osłabiając od wewnątrz zachodnią i europejską jedność. Wystarczy przeczytać ostatnie, skandaliczne przemówienie Viktora Orbána do etnicznie węgierskiej publiczności w Rumunii, w którym nalegał, aby Węgrzy nie stali się „rasą mieszaną”, krytykował politykę Zachodu wobec Ukrainy, a na koniec doszedł do wniosku, że „Węgrzy muszą zawrzeć nowe porozumienie z Rosjanami”.
Chociaż partia, która prawdopodobnie zwycięży w wyborach we Włoszech w przyszłym miesiącu, Fratelli d'Italia, jest pośrednim następcą założonej w 1946 roku neofaszystowskiej partii, to przynajmniej popiera stanowisko Zachodu w sprawie wojny w Ukrainie.
Jednak liderzy jej potencjalnych partnerów koalicyjnych, Matteo Salvini z Lega i Silvio Berlusconi z Forza Italia, mają proputinowską przeszłość i nie można zakładać, że staną twardo po stronie Ukrainy tak jak obecny premier Włoch Mario Draghi.
W Niemczech duża część ankietowanych (47 proc.) stwierdziła, że Ukraina powinna zrezygnować ze swoich wschodnich terytoriów w zamian za „pokój”.
Europejskie głosy wzywające Ukrainę do czegoś w rodzaju „ugody” będą coraz głośniejsze w miarę trwania wojny. (Niedawno dołączył do nich były lider brytyjskiej Partii Pracy Jeremy Corbyn, choć jego interwencja nie wpłynie na silny, ponadpartyjny konsensus w Wielkiej Brytanii w sprawie poparcia dla Ukrainy).
Najważniejsze są listopadowe wybory uzupełniające do Kongresu w Stanach Zjednoczonych. Jeśli Donald Trump ogłosi swoją kandydaturę na prezydenta po sukcesie wyborczym swoich zwolenników w tych wyborach, może to oznaczać ogromne kłopoty dla tak rzadkiego, dwupartyjnego konsensusu w USA co do zakrojonego na szeroką skalę wsparcia gospodarczego i wojskowego dla Ukrainy.
Notorycznie unikający krytyki Putina, Trump powiedział swoim zwolennikom, że „Demokraci wysyłają Ukrainie kolejne 40 miliardów dolarów, ale amerykańscy rodzice mają problem choćby z wyżywieniem swoich dzieci”.
Co trzeba by zrobić, żeby udowodnić rosyjskiemu przywódcy, że myli się co do wewnętrznej słabości zachodnich demokracji? Raczej dużo. Dwie największe armie w Europie będą się zmagać w Ukrainie jeszcze przez wiele miesięcy, a prawdopodobnie i lat. Żadna ze stron się nie podda, żadna nie ma wyraźnej drogi do zwycięstwa. Wszelkie scenariusze pokojowe są nierealistyczne. Kiedy nie można przewidzieć, jak coś się skończy, mało prawdopodobne jest, by skończyło się to szybko.
Utrzymanie oporu Ukrainy i umożliwienie jej armii odzyskania utraconego terytorium wymaga dostaw broni na skalę, która jest duża nawet dla amerykańskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego. Na przykład, Stany Zjednoczone podobno wysłały już jedną trzecią całego swojego zapasu pocisków przeciwpancernych Javelin.
Według byłego wiceprezesa Narodowego Banku Ukrainy, kraj ten potrzebuje 5 miliardów dolarów miesięcznie wsparcia makroekonomicznego tylko po to, by nie doszło do załamania jej gospodarki – to prawie dwukrotnie więcej niż obecnie dostaje.
A to jeszcze zanim dojdziemy do wyzwania związanego z powojenną odbudową, która może pochłonąć nawet 1 bilion dolarów.
Jeśli uda nam się utrzymać pomoc na dużą skalę, to feldmarszałek Czas będzie po naszej stronie. Zapasy putinowskiej najnowocześniejszej broni i najlepiej wyszkolonych żołnierzy zostały już wyczerpane.
Jeśli utrzymamy presję – jak mówią eksperci wojskowi – Rosja sięgnie po czterdziestoletnie czołgi i niedoświadczonych rekrutów. Zachodnie sankcje uderzają w zaawansowane technologicznie części jej gospodarki, potrzebne do zaopatrzenia.
Czy może zrekompensować utratę wykwalifikowanych żołnierzy powszechną mobilizacją? Czy Chiny przyjdą Putinowi z pomocą, dostarczając nowoczesną broń? Czy może eskalować? Oczywiście należy zadawać te pytania, ale to on musi odczuwać stale tę presję.
W demokracjach przywódcy muszą uzasadnić oraz wyjaśnić wyborcom tego rodzaju strategiczne zaangażowanie na dużą skalę, w przeciwnym razie nie uzyskają poparcia na dłuższą metę. Putin miałby wtedy rację w swojej diagnozie o słabości demokracji.
Estońska premier Kaja Kallas daje przykład takiego przywództwa, ale jej naród dobrze wie, jaka jest Rosja. W tej chwili nie widzę żadnego przywódcy dużej zachodniej demokracji, który by jej dorównał, może z wyjątkiem Mario Draghiego – ale on odchodzi.
Tłumaczyła Anna Halbersztat
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Komentarze