0:00
0:00

0:00

Bardzo mi miło, że Jacek Bartyzel odniósł się do mojego tekstu na temat wypowiedzi Marka Jakubiaka. Poseł Kukiz’15 stwierdził, że „podatek dochodowy to kara za pracę”. „Akurat w sprawie podatków dochodowych Jakubiak ma pełną rację, mówiąc, że podatek dochodowy to kara za osiąganie dochodu” - stwierdził Bartyzel.

Co to jest podatek?

Przyjrzyjmy się więc słownikowym definicjom kary i podatku. Według Słownika Języka Polskiego PWN podatek to „obowiązkowe świadczenia materialne pobierane przez państwo w celu pokrycia jego wydatków”. Kara natomiast to „środek wychowawczy stosowany wobec osoby, która zrobiła coś złego”, „środek represyjny względem osób, które popełniły przestępstwo”.

Z leksykalnego punktu widzenia stwierdzenie „podatek to kara” jest bez sensu: słowa te mają inny zakres znaczeniowy. Główną funkcją podatku jest pokrycie wydatków państwa, główną funkcją kary jest zniechęcanie do popełniania przestępstw i represje względem osób, które je popełniły.

Przeczytaj także:

„W rzeczywistości… fakt że podatek dochodowy jest podatkiem wcale nie oznacza że nie jest karą” - pisze mój polemista. I z logicznego punktu widzenia ma rację ale to nic nie wnosi, bo z logicznego punktu widzenia to, że podatek jest podatkiem, nie oznacza również, że nie jest nagrodą albo słoniem.

Równie dobrze można by dowodzić, że zapłacenie pracownikowi jest karą za zatrudnianie. I że jest to kara tym dotkliwsza, im lepszym specjalistą jest pracownik.

Podatek jako kara, to po prostu pewien ideologiczny konstrukt, którym posługują się zwolennicy radykalnego obniżenia podatków. W ten sposób próbują przesunąć ciężar dyskusji z pragmatyki na etykę.

Można natomiast próbować argumentować, że podatki mogą wywoływać pewne skutki podobne do kary – np. mogą zniechęcać do pracy. Tak jak kara może zniechęcać do powtórnego popełnienia czynu zabronionego (oraz jak konieczność wypłacania wynagrodzenia do zatrudniania). Jednak stwierdzenie „podatek dochodowy może w pewnym zakresie działać jak kara” jest zupełnie czym innym niż powiedzenie „podatek to kara”.

Czy podatki zniechęcają do pracy?

Kara taka zniechęca do przedsiębiorczości, a zachęca do nieróbstwa i postaw roszczeniowych” - stwierdza Bartyzel. Co to właściwie znaczy „nieróbstwo” albo „postawy roszczeniowe”? Bardzo trudno jest zoperacjonalizować takie określenia.

Załóżmy, że w pierwszym przypadku chodzi o to, że podatki zniechęcają do pracy. Tymczasem nie jest to wcale oczywiste. Istnieją badania, które mówią, że podatki, pod pewnymi warunkami, mogą działać odwrotnie - nie zniechęcać, a zachęcać do pracy. Można również argumentować, że część osób, które „trafiają” do wyższego progu po prostu będzie omijać opodatkowanie, w sposób nielegalny lub dostając część wypłaty w postaci niefinansowych bonusów. Chociaż i to zależy na przykład od sprawności organów kontroli państwowej czy od kultury prawno-instytucjonalnej społeczeństwa. Być może część osób, które łapią się na górne stawki podatkowe rzeczywiście zaprzestaje części pracy. Ale czy można tutaj mówić o nieróbstwie? Czy osoby, które np. skracają czas pracy z 45 godzin tygodniowo do 40, są nierobami?

Nieróbstwo może być również rozumiane jako bierność zawodowa, a więc stan, w którym się nie pracuje i tej pracy nie poszukuje. W Polsce osób biernych zawodowo jest ok. 13,4 mln. Ale i tutaj sprawa nie jest klarowna:

  • część biernych to osoby na emeryturze - jest ich ok 6,7 mln (starzejące się społeczeństwa mają więc większy odsetek osób biernych i ten odsetek będzie rósł, jeżeli wydłużać się będzie średnia długość życia, a nie będzie się zmieniać granica osiągania wieku emerytalnego);
  • część to osoby niepełnosprawne (1,8 mln);
  • część to osoby bezrobotne od tak dawna, że przestały szukać pracy (391 tys.);
  • część to np. chorzy na depresję;
  • inna część to osoby zajmujące się domem lub osobami zależnymi (1,8 mln)
  • lub po prostu ludzie, którzy należą do kilku wymienionych grup jednocześnie.

Kiedy zaczynamy dzielić włos na czworo - a właśnie tym, w moim głębokim przekonaniu powinna zajmować się mądra publicystyka ekonomiczna - to okazuje się, że pewnym określeniom, takim jak chociażby „nieróbstwo”, trudno jest przyporządkować konkretne znaczenie. To po prostu ideologiczne pałki.

Jednak załóżmy na chwilę, że faktycznie bierność zawodowa=nieróbstwo. I porównajmy odsetek biernych zawodowo i skalę progresji podatkowej w różnych krajach. Co się okazuje? Że zależność jest w zasadzie odwrotna: tam, gdzie istnieje wysoka progresja podatków dochodowych, tam więcej osób jest aktywnych zawodowo. W Polsce w populacji 15-64 lata odsetek biernych zawodowo wynosi 32,1 proc. przy średniej unijnej 27,7 proc. Najmniej biernych jest w Szwecji (18,5 proc.), Holandii (21 proc.), Danii (21,9 proc.), Niemczech (22,3 proc.), Wielkiej Brytanii (23,3 proc.) czy Austrii (24,6 proc.). Cztery z tych krajów (Szwecja, Holandia, Dania i Austria) to państwa o najwyższych w Europie górnych stawkach PIT.

Może to wynikać na przykład z tego, że kraje o wyższej progresji (a więc wyższych wpływach budżetowych) wydają więcej na aktywizację osób niepełnosprawnych, długotrwale bezrobotnych albo na usługi opiekuńcze dla osób zależnych, co uwalnia (głównie kobiety) od konieczności zajmowania się dziećmi czy osobami starszymi. W ten sposób wyższe podatki dochodowe przekładają się na większą, a nie mniejszą, liczbę pracujących.

Przyjrzyjmy się jeszcze chwilę „postawom roszczeniowym”. Według Słownika Języka Polskiego „roszczeniowy” oznacza „wyrażający się w nieuzasadnionych lub nadmiernych żądaniach”. Tymczasem po pierwsze - w przypadku zwykłego obywatela czy pracownika często możemy mówić o konstytucyjnych oczekiwaniach względem państwa i pracodawcy. Po drugie - „postawa roszczeniowa” to niezbywalny element demokracji, kiedyś nieuzasadnionym i nadmiernym żądaniem był płatny urlop, zakaz pracy dzieci, czy zwolnienie lekarskie.

Poza tym istnieją dowody naukowe na to, że to osoby bardziej zamożne (zdaniem Jacka Bartyzela zapewne bardziej pracowite) częściej wykazują postawy, które można nazwać roszczeniowymi - uważają, że na swoją pozycję „zasłużyły”. I nie chodzi tylko o osoby, które ciężką pracą doszły do wysokiej pozycji społecznej, ale również dzieci z zamożnych domów.

Czy osoba zamożniejsza jest bardziej przedsiębiorcza?

Wszystkie podatki są złe, niektóre są konieczne, ale akurat podatek, gdzie osoba bardziej przedsiębiorcza płaci więcej (czyli właśnie jest karana za przedsiębiorczość, wydajniejszą pracę i sukces) jest jednym z bardziej niesprawiedliwych podatków zniechęcającym do zarabiania więcej” – stwierdza Jacek Bartyzel. Trudno powiedzieć, co miał na myśli Bartyzel, twierdząc, że podatki są złe. O tym, jak są złe, można się przekonać w państwach upadłych, gdzie nie ma aparatu, który zapewniałby ich ściąganie.

Stwierdzenie natomiast, że osoba „bardziej przedsiębiorcza” płaci więcej, jest nieprawdziwe. Zakłada bowiem, że zarobki wynikają z pracowitości. To jeden z mitów liberalnego populizmu.

Istnieją badania, które pokazują, że zarobki w większej mierze zależą od miejsca na drabinie społecznej, na której dana osoba się urodziła. W Polsce na wysokość zarobków ma wpływ między innymi to, czy rodzice pracownika byli członkami PZPR.

To nie wszystko. „Pracowitość” nie wyjaśnia różnic między zarobkami na tych samych stanowiskach osób w różnych krajach. Przecież berlińskie sprzątaczki nie są bardziej pracowite niż polskie. Jacek Bartyzel wspomina również o wydajności pracy, ale ta zależy od bardzo wielu czynników (infrastruktury w danym państwie, innowacyjności całej gospodarki, zarządzania i organizacji pracy, warunków naturalnych), a indywidualne starania są tylko jednym z nich.

Właśnie dlatego wydajność polskiego mechanika wzrasta nagle po przekroczeniu niemieckiej granicy. On nie pracuje więcej i ciężej (niemal na pewno pracuje mniej i lżej, dzięki lepszemu sprzętowi i kontroli praw pracowniczych), ale wydajniej, bo cała gospodarka jest lepiej naoliwiona niż gospodarka Polski.

Fałszywość powyższej tezy [że im dłużej pracujemy, tym mniej zarabiamy] wynika nie tylko z raczej wątpliwej jakości statystyk (nikt w rzeczywistości nie prowadzi realistycznej ewidencji czasu pracy managerów wysokiego szczebla czy przedsiębiorców, a więc osób najlepiej zarabiających, pracujących czasem kilkanaście godzin na dobę)” - stwierdza Jacek Bartyzel. Po pierwsze w moim tekście nie pojawili się managerowie wysokiego szczebla, tylko „władze publiczne, wyżsi urzędnicy i kierownicy”. Po drugie powoływałem się na własne zestawienie danych GUS oraz informacji z pracy Bożeny Kłos. Tam z kolei możemy przeczytać: „Dla analizy przepracowanego czasu pracy w tygodniu wykorzystano dane pochodzące z badania siły roboczej - LFS, prowadzonego kwartalnie we wszystkich państwach członkowskich UE7. Są to reprezentacyjne badania ankietowe gospodarstw domowych, których wyniki są uogólniane na populację generalną. Badania pokazują czas pracy respondentów w badanym tygodniu”. Wydaje się więc, że ktoś prowadzi realistyczną ewidencję czasu pracy, przynajmniej tych grup zawodowych, które zostały przytoczone w moim artykule.

Dodatkowo, praca harującego np. 80 godzin tygodniowo menedżera - to dwukrotność wymiaru etatu. Tymczasem różnice w wynagrodzeniach daleko wykraczają poza dwukrotność. Jeśli jednak pracuje on tak długo, to jest to jego decyzja. W przypadku pracowników, obok osobistych ambicji, przekraczanie norm godzin pracy wynika w przeważającej liczbie przypadków albo z przymusu ekonomicznego, albo z przymusu wynikającego z kultury organizacyjnej. Te dwie sytuacje są skrajnie różne - i w obu piłka jest po stronie menedżera/szefa.

„Nawet gdyby w istocie mniej zarabiający pracowali więcej, to przy tym wątpliwym założeniu mielibyśmy do czynienia z sytuacją, w której pracowaliby więcej właśnie po to, by zarobić więcej. To zresztą byłoby akurat wyjątkowo racjonalnym sposobem wychodzenia z ubóstwa” - pisze Jacek Bartyzel. Otóż założenie, że osoby biedniejsze pracują więcej, nie jest wątpliwe - wynika z dostępnych danych. Bogatsi zarabiają więcej na godzinę, dlatego są bogatsi, a nie dlatego, że pracują więcej! Prezes Banku Pekao zarabiający 78 razy więcej niż pracownik otrzymujący średnią pensję w firmie nie pracuje 78 godzin w godzinę.

Osoby bogatsze zazwyczaj nie są bogatsze dlatego, że kiedyś były biedne, a potem ciężko pracowały i sobie zarobiły (chociaż i takie przypadki się zdarzają). Wynika to z oddziaływania setek czynników takich jak: miejsce urodzenia na drabinie społecznej, sieć kontaktów, polityka gospodarcza państwa, popyt na daną usługę, w której ktoś się specjalizuje, cykl koniunkturalny, predyspozycje osobowościowe, jakość edukacji, siła związków zawodowych, drożność kanałów awansu społeczno-ekonomicznego, ale też miejsce geograficzne i jego „siła oddziaływania”.

Między zarobkami a indywidualnym wysiłkiem zachodzą bardzo skomplikowane zależności. Sprowadzanie ich do tego, że jedna osoba jest bardziej pracowita niż druga, jest wulgarnym uproszczeniem i - tutaj będę bronił ostrego stwierdzenia - ekonomią na poziomie Demotywatorów i Kwejka. Nie ma Billów Gatesów w Somalii.

„Progresja podatkowa nie musi prowadzić do złodziejstwa i bandytyzmu” - stwierdziłem w swoim tekście, na to Jacek Bartyzel odpowiada: „na uzasadnienie tej tezy czytamy tylko obelgi w stylu, że twierdzenie przeciwne «analiza ekonomiczna na poziomie Demotywatorów lub Kwejka» oraz porównania z innymi krajami UE, wedle których inni mają jeszcze gorzej”. Rozumiem, że owi „inni, którzy mają gorzej” to kraje, które mają wyższe górne stawki podatkowe. No więc zobaczmy, kto w Europie ma „najgorzej” według tych kryteriów: Szwecja (57 proc. górna stawka podatkowa PIT), Portugalia (56,5 proc.), Holandia (52 proc.), Dania (51,7 proc.), Austria (55 proc.), Belgia (50 proc.). Lepiej za to mają Bułgaria (10 proc.), później jest Litwa (15 proc.), Węgry (16 proc.), Rumunia (16 proc.), Estonia (20 proc.), Czechy (22 proc.), Łotwa (23 proc.) i Słowacja (25 proc.).

Dyskusja, jaką toczymy z Jackiem Bartyzelem, wskazuje na to, że w ekonomii nie istnieje jedna, słuszna intuicja, która zawiera pakiet - podatki są złe, podatki to karanie zaradnych ludzi, zaradni ludzie się bogacą, a „roszczeniowe nieroby” - nie. To mity, które bardzo często nie wytrzymują zderzenia z tym, co dzisiejsza nauka wie o gospodarce, ekonomii i człowieku. Z takimi mitami warto się konfrontować tak samo jak warto konfrontować się z nieprawdziwymi wypowiedziami polityków.

;
Na zdjęciu Kamil Fejfer
Kamil Fejfer

Analityk nierówności społecznych i rynku pracy związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, prekariusz, autor poczytnego magazynu na portalu Facebook, który jest adresowany do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich. W OKO.press pisze o polityce społecznej i pracy.

Komentarze