Już ponad dwa tygodnie trwa blokada wycinki w Puszczy Karpackiej. "Zastanawiam się, na ile Lasom Państwowym starczy cierpliwości, zanim zdecydują się działać brutalnie" - mówi OKO.press Jakub Rok z Inicjatywy Dzikie Karpaty
„Nie zamierzamy dłużej prosić. Nasza cierpliwość wyczerpała się. Nie będziemy bezczynnie przyglądać się dalszej dewastacji Puszczy Karpackiej. Wzywamy do obywatelskiego nieposłuszeństwa!” - zakomunikowała 25 kwietnia Inicjatywa Dzikie Karpaty, rozpoczynając protest okupacyjny na terenie społecznie planowanego Turnickiego Parku Narodowego. Blokada prac leśnych trwa już ponad dwa tygodnie.
Ruch oczekuje natychmiastowego zaprzestania wycinki oraz polowań na całym obszarze projektowanego Turnickiego Parku Narodowego, utworzenia projektowanego Rezerwatu Przyrody „Reliktowa Puszcza Karpacka” oraz powołania Turnickiego Parku Narodowego.
"Zastanawiam się, na ile Lasom Państwowym starczy cierpliwości, zanim zdecydują się działać brutalnie. To jest hierarchiczna instytucja, więc jeśli zapadnie decyzja o użyciu względem nas przemocy, to zostanie ona podjęta w Dyrekcji Generalnej w Warszawie a nie tu, w regionie" - mówi OKO.press Jakub Rok z Inicjatywy Dzikie Karpaty.
Niżej cała rozmowa z aktywistą o obronie Puszczy Karpackiej, szansach na powołanie Turnickiego Parku Narodowego, dialogu z lokalną społecznością i trudnych relacjach z Lasami Państwowymi.
Robert Jurszo, OKO.press: Dlaczego protestujecie?
Jakub Rok, Inicjatywa Dzikie Karpaty: Ponieważ Puszcza Karpacka to najcenniejszy górski las w Polsce. Badania wskazują, że
bogactwo i liczebność gatunków związanych z lasem naturalnym, tzw. reliktów puszczańskich, jest tam porównywalna z Puszczą Białowieską.
Do dziś w Polsce najlepiej zachowały się dwa duże fragmenty Puszczy Karpackiej – jeden w Bieszczadach, drugi na Pogórzu Przemyskim. W Bieszczadach istnieje już park narodowy, choć trzeba też zauważyć, że poza parkiem, w jego otulinie, również znajdują się cenne przyrodniczo tereny, na których prowadzi się zwykłą gospodarkę leśną nastawioną na pozyskanie drewna. Ale na Pogórzu Przemyskim istnieje tylko kilka rezerwatów, które chronią zaledwie 5 proc. jego obszaru.
Tymczasem 60 proc. Nadleśnictwa Bircza powinno być objęte ochroną w formie najwyższej, czyli parku narodowego.
Projekt Turnickiego Parku Narodowego był gotowy jeszcze na przełomie lat 80. i 90.
Tak, ale zabrakło woli politycznej, by park powołać. W 2001 roku weszła w życie zmiana ustawy o ochronie przyrody, która uzależniła zgody na tworzenie parków narodowych od woli lokalnych samorządów, co praktycznie zablokowało ich powstawanie w całej Polsce. Potem zaczęło się tu coraz intensywniejsze pozyskanie drewna na obszarze niedoszłego Turnickiego Parku Narodowego.
Obecny plan urządzenia lasu dla Nadleśnictwa Bircza obowiązuje do 2026 roku. Jeśli zostanie w całości zrealizowany, to istnieje ryzyko, że nie będzie już tutaj czego chronić. Zostanie po prostu zwykły las gospodarczy, jakich w Polsce wiele.
Rozpoczynając protest, postawiliście ostre postulaty: wstrzymanie wycinek i polowań na Pogórzu Przemyskim, utworzenie Rezerwatu Przyrody „Reliktowa Puszcza Karpacka”, wreszcie powołanie Turnickiego Parku Narodowego. Zakomunikowaliście, że okupacja lasu będzie trwała dopóki wasze żądania nie zostaną spełnione. Naprawdę zamierzacie siedzieć w lesie, dopóki nie powstanie park narodowy?
Na te postulaty należy raczej patrzyć jak na harmonogram działań, jak na drogę, na końcu której znajduje się powołanie Turnickiego Parku Narodowego. Wstrzymanie pozyskania drewna i wprowadzenie zakazu polowań to pierwszy krok, warunek wstępny, który można zrealizować w zasadzie „od ręki”. Powołanie rezerwatu „Reliktowa Puszcza Karpacka” to krok drugi, który wymaga jedynie dobrej woli Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Krośnie, gdzie projekt od kilku lat leży w szufladzie.
Nasz komunikat jest jasny: nie odpuścimy, póki ten park narodowy nie powstanie. Ale to niekoniecznie oznacza, że będziemy siedzieć w namiotach dokładnie w tych miejscach, gdzie obecnie protestujemy.
Naszą blokadą nie jesteśmy w stanie uchronić całego obszaru, na którym miałby powstać Turnicki Park Narodowy, ale też traktujemy ją jako symbol tego, że jesteśmy zdeterminowano w naszej walce.
Założyliście dwa oddalone o ok. 200 metrów punkty protestu przy drodze wiodącej z Przemyśla do Ustrzyk Dolnych. Dlaczego protestujecie właśnie tam?
W tych dwóch miejscach znajdują się składy drewna. Odchodzą od nich w głąb lasu szlaki zrywkowe, używane przez drwali i maszyny pracujące przy wyrębie.
Organizując tam protest okupacyjny zablokowaliśmy pozyskanie drewna w najbliższej okolicy, bo ciężki sprzęt nie może dostać się do wydzieleń leśnych, w których zaplanowano wycinki.
Ważne było też dla nas to, że to bardzo uczęszczana droga. Zależy nam na tym, by przekonać turystów i lokalną społeczność, że w tym miejscu rośnie naprawdę niezwykły las, który powinien zostać objęty szczególną ochroną. Dlatego postawiliśmy tam info-punkt, wiszą też banery informujące o celu naszego protestu.
Podróżni się zatrzymują?
Tak, przynajmniej kilka samochodów dziennie. Turyści prawie zawsze są pozytywnie nastawieni do naszego protestu. Często słyszymy od nich, że nie zdawali sobie sprawy z tego, że Puszcza Karpacka to takie wyjątkowe miejsce. Nierzadko mówią o swoich doświadczeniach, o tym, że jakieś cenne dla nich osobiście lasy są wycinane.
Więc wydaje mi się, że temat wycinki jest czymś, co ludzi bardzo łączy, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy.
A jak reagują na wasz protest lokalsi?
Różnie. Zdarzają się osoby, które wyrażają dezaprobatę dla naszych działań. To głównie ludzie związani z gospodarką leśną. Ale przychodzą też tacy, którzy mówią nam, że znają ten las od lat i że bardzo im żal patrzeć na to, jak kolejne drzewa są wycinane i wyjeżdżają stąd na lawetach tirów.
Macie jakiś pomysł na to, jak przekonać nieprzekonanych?
Dyskutując na blokadzie z tymi, którzy mają do nas niechętny stosunek, odrabiamy lekcję z wrażliwości społecznej. Roboczo, na własny użytek, nazywamy to „sprawiedliwą transformacją”, tyle że dotyczącą lasów. Inspiracją jest tu dla nas ruch klimatyczny, który mówi o sprawiedliwej transformacji w energetyce. Bo przecież wiadomo, że to nie górnicy są wrogami ruchu klimatycznego i zielonej transformacji.
Chodzi po prostu o to, byśmy jako społeczeństwo zadbali o to, by górnicy znaleźli nowe miejsca pracy po tym, jak górnictwo węgla zostanie ostatecznie wygaszone. I podobnie powinniśmy myśleć o pilarzach, którzy żyją z wycinki tak cennych przyrodniczo miejsc, jak Puszcza Karpacka.
Ich zawód, rzecz jasna, nie zginie, ale z pewnością pozyskanie na obszarach cennych przyrodniczo powinno zostać albo wstrzymane, albo ograniczone, więc część z tych ludzi będzie potrzebowała nowej pracy. Dlatego zaczęliśmy rozmowy z jednym ze związków zawodowych, by móc przygotować plan sprawiedliwej transformacji dla Puszczy Karpackiej.
Z kim rozmawiacie?
Nie mogę jeszcze o tym mówić. Oczywiście, ostatecznie do realizacji tego rodzaju transformacji potrzeba udziału i wsparcia państwa. Ale jak mówiłem, zależy nam na wypracowaniu jakiegoś modelu, który mógłby być punktem wyjścia do dyskusji. Jednak, podkreślam, bez państwa się tego nie zrealizuje. Podobnie jak bez udziału państwa nie da się zdekarbonizować polskiej energetyki.
Analogia między tymi dwoma sprawiedliwymi transformacjami jest również ważna w tym sensie, że potrzebujemy lasów do walki ze zmianami klimatu.
Lasy górskie są szczególnie ważne, bo one magazynują wodę. Wylesiania zboczy sprzyja szybkiemu spływaniu wody do rzek i do Bałtyku, co z kolei utrudnia walkę z suszą.
Nadleśnictwo Bircza wydało komunikat, w którym ironicznie dziękuję wam za to, że swoim protestem symbolicznie doceniliście wysiłek leśników. Bo jak przekonują, to dzięki nim ten las jest tak piękny, rozległy i bioróżnorodny.
Leśnicy lubią powtarzać, że lesistość znacznie wzrosła na tym obszarze po II wojnie światowej. I jest to fakt, któremu nikt nie zaprzecza. Tylko, pytam, co w jednym z okupowanych przez nas składów drewna robi pniak po 160-letnim buku? Tak stare drzewa są też zasługą Lasów Państwowych? Bądźmy poważni, przecież wtedy Lasów Państwowych jeszcze nie było.
Próbowaliście rozmawiać z nadleśnictwem od początku protestu?
Próbowaliśmy. Widzieliśmy kilka razy nadleśniczego, jak przejeżdżał samochodem obok naszych blokad, ale nigdy się nie zatrzymał. Więc wybraliśmy się do niego, by przedstawić nasze racje. Pojechaliśmy do siedziby nadleśnictwa i tam poprosiliśmy o spotkanie z nadleśniczym, chcieliśmy mu też wręczyć nasz wniosek o zatrzymanie cięć i polowań. W sekretariacie powiedziano nam, że nadleśniczego nie ma, nie wiadomo, kiedy będzie, a jego zastępca nie jest upoważniony do rozmowy z nami.
Ta sytuacja pokazuje, że nadleśnictwo na razie samo nie wie, co zrobić z naszym protestem. Więc gra na zwłokę.
Myślisz, że w pewnym momencie Lasy Państwowe posuną się do rozwiązania siłowego, tak jak stało się to podczas blokad wycinki w Puszczy Białowieskiej w 2017 roku?
Trudno mi to przewidzieć. Postawa leśników, którzy pojawiają się na miejscu naszego protestu jest daleka od tej agresji i przemocy, z jaką mieliśmy do czynienia w Puszczy Białowieskiej. Ale, z drugiej strony, ta blokada przy jednej z głównych dróg w tamtym regionie musi ich kłuć w oczy. Więc zastanawiam się, na ile Lasom Państwowym starczy cierpliwości, zanim zdecydują się działać brutalnie.
To jest hierarchiczna instytucja, więc jeśli zapadnie decyzja o użyciu względem nas przemocy, to zostanie ona podjęta w Dyrekcji Generalnej w Warszawie a nie tu, w regionie.
Więc to nie będzie decyzja szeregowych leśników, ale polityków w mundurach leśnych, podjęta w porozumieniu z wiceministrem klimatu i środowiska Edwardem Siarką, któremu podlegają leśnictwo i łowiectwo.
Do tej pory zdarzyła się tylko jedna bardzo niebezpieczna sytuacja. Drugiego dnia, gdy cofający się ciągnik leśny zmiażdżył namiot.
Tak, było wtedy trochę nerwów. Potem jeszcze ze dwa razy ktoś rzucił w nas petardą z przejeżdżającego samochodu. Nieprzyjemna sytuacja miała miejsce jeszcze podczas organizowanego przez nas spaceru majówkowego po Puszczy Karpackiej, gdy Straż Leśna próbowała wszystkich spisać i wystawić uczestnikom mandaty (ostatecznie wypisano jeden).
Ale, ogólnie rzecz biorąc, jest spokojnie. Większość czasu wypełnia obozowa rutyna. Jest mnóstwo drobnych prac, bo zawsze coś się dzieje: trzeba zawiesić zerwane przez wichurę banery, poprawić podwieszone na drzewach platformy, czy zabezpieczyć się przed błotną lawiną po ulewie. Ważna jest fizyczna obecność w tych miejscach, by móc porozmawiać z każdym, kto się zatrzyma i chce się czegoś dowiedzieć o naszym proteście i Puszczy Karpackiej.
Platformy, o których wspomniałeś są tak podwieszone, że jeśli się przetnie linę, to spadną. Na Facebooku napisaliście, że ryzykujecie swoim zdrowiem i życiem, bo wiecie, że wyręby w najcenniejszych lasach zagrażają naszej przyszłości. Warto się tak narażać?
Nie jesteśmy niczyimi wrogami, protestujemy w obronie dobra wspólnego.
Wierzę, że nasze poświęcenie i determinacja spowodują, że nie znajdzie się nikt, kto by chciał naszej krzywdy. Bo upadek z wysokości siedmiu czy dziesięciu metrów może skończyć się kalectwem albo śmiercią.
Naszą wiarę w ludzi jakoś buduje również protest kolektywu Wilczyce w wydzieleniu 219a, tuż przy granicy z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym. Tam też wiszą platformy, na których śpią ludzie. I, odpukać, nikt ich nie odciął i nikt zdrowa nie stracił, choć zdarzały się przypadki pocięcia Wilczycom namiotów.
Wilczyce protestują już blisko pięć miesięcy. Wcześniej w obronę wydzielenia 219a angażowała się Inicjatywa Dzikie Karpaty, o wstrzymanie tam cięć apelowała pisarka i noblistka Olga Tokarczuk. Jak zapatrujecie się na protest Wilczyc?
Traktujemy go jako siostrzany i popieramy całym sercem. Jak powiedziałeś, sami próbowaliśmy ochronić wydzielenie 219a. Wykorzystaliśmy wszelkie środki formalne: od składania w gminie wniosku o ustanowienie pomników przyrody po apelowanie do resortu środowiska. I żadna z tych ścieżek nie wystarczyła, by ten cenny fragment lasu ochronić przed cięciami.
Po tych doświadczeniach jesteśmy przekonani, że potrzeba tam było właśnie akcji bezpośredniej, ochrony za pomocą własnych ciał. Podobną strategię przyjęliśmy w naszym proteście.
Nie ograniczacie się jedynie do protestowania i rozmów. Wspomniałeś, że w majówkę zorganizowaliście leśne dwa spacery dla turystów. Jakie były ich wrażenia?
Silne emocje budził widok szlaków zrywkowych: to, że jest ich tak wiele, że są tak głębokie i błotniste. Dziwiono się, jak można tak dewastować górskie zbocza – tylko po to, by zwieźć na dół tych kilka kłód drewna.
Ludzi interesowała też strona finansowa tych wycinek. I dziwili się jeszcze bardziej, gdy dowiadywali się od nas, że jest ona nieopłacalna. Że RDLP Krosno jest deficytowa i rok do roku musi dostawać kilkadziesiąt milionów złotych dopłat z Funduszu Leśnego, bo inaczej by zbankrutowała. To otwierało ludziom oczy na to, że ta dewastacja odbywa się w pewien sposób za nasze pieniądze. Bo przecież te dopłaty idą z pieniędzy zarobionych przez Lasy Państwowe z wyrębu lasów, a więc naszego dobra wspólnego.
Skoro już i tak, jako społeczeństwo, zrzucamy się na ten region, to może zastanówmy się, czy tych pieniędzy nie można by wykorzystać na wspomnianą przez mnie wcześniej sprawiedliwą transformację i na lepszą ochronę przyrody?
Wygracie ten protest? Doczekamy się Turnickiego Parku Narodowego?
Wierzę, że tak. I będzie to pierwszy park narodowy, który powstanie po długiej przerwie, bo ostatni - Park Narodowy „Ujście Warty” - powołano w 2001 roku. Nie potrafię powiedzieć, kiedy to się stanie, ale myślę, że nie będziemy długo czekali.
Skąd ten optymizm?
Myślę, że w Polsce w ostatnich latach obserwujemy ważną zmianę świadomościową. W szczególności młodsze pokolenia przykładają większą wagę do zagrożeń związanych z kryzysem klimatycznym i bardziej troszczą się o lasy. Świadczy o tym choćby niedawna akcja „Wspólny las”, pojawiające się coraz częściej postulaty społecznego wpływu na gospodarkę leśną, czy coraz większy sprzeciw wobec wycinki najstarszych i najcenniejszych drzewostanów w Polsce.
Myślę, że ta fala wzbiera i wkrótce osiągnie masę krytyczną, która jakościowo zmieni sytuację cennych przyrodniczo i społecznie lasów w Polsce. Koniec z dominacją myślenia o lesie jako magazynie surowca.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze