Nie rozumiem deklaracji dotyczących możliwości przyjęcia dzieci z Ochmatdytu w Polsce. Dlaczego kijowskie chore dzieci mogą przyjechać, a te, które tutaj znalazły schronienie, muszą wracać do ogarniętego wojną kraju?
8 lipca 2024 roku armia rosyjska przeprowadziła zmasowany atak na Ukrainę. Rakiety trafiły w budynki mieszkalne, placówki medyczne, m.in. klinikę Adonis oraz Ochmatdyt, największy szpital dziecięcy w kraju. W tym dniu w Kijowie zginęły 33 osoby, w tym pięcioro dzieci, 125 osób odniosło obrażenia, w tym 10 dzieci.
Według Ministerstwa Ochrony Zdrowia Ukrainy zginęło też sześcioro lekarzy i pielęgniarek (większość z kliniki Adonis).
Ukraińców i Ukrainki oraz wspólnotę międzynarodową najbardziej przeraził atak na Ochmatdyt. Przyjeżdżały tam na leczenie ciężko chore dzieci z całego kraju.
Podczas ataku w szpitalu przebywało 627 dzieci.
94 małych pacjentów zostało niezwłocznie przetransportowanych do innych placówek medycznych w Kijowie (ośmioro z nich odniosło obrażenia). W ocalałych budynkach Ochmatdytu pozostało 68 pacjentów. Reszta – 465 dzieci, które potrzebują planowanego leczenia, zostało przebadanych i tymczasowo wypisanych do domu.
Po ataku ukraińskie ministerstwo zdrowia otrzymuje wiele propozycji od różnych krajów i organizacji międzynarodowych dotyczących wysyłania chorych dzieci z Ukrainy na bezpłatne leczenie za granicą. Żeby proces był skuteczny, resort będzie koordynował wyjazdy, prosi rodziców o zgłaszanie się do ministerstwa.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Na zdjęciu: 33-letnia Darya Vertetska mierzy saturację swojej 8-letniej córce Kirze na oddziale dziecięcym Narodowego Instytutu Raka w Kijowie, 12 lipca 2024, podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Kira została ranna odłamkami szkła podczas rosyjskiego ataku rakietowego na szpital dziecięcy Ochmatdyt 8 lipca i została przeniesiona do Narodowego Instytutu Raka wraz z matką.
Kilka godzin po ataku, prezydent Wołodymyr Zełenski spotkał się w Warszawie z premierem Donaldem Tuskiem. Mieli zaplanowane podpisanie ukraińsko-polskiej umowy w sprawie bezpieczeństwa.
Podczas konferencji prasowej polski premier, po podziękowaniu Zełenskiego dla Polski za wsparcie, wspomniał o „zaangażowaniu zwykłych ludzi, tu w Polsce, na rzecz pomocy rodzinom ukraińskim”.
„Możecie na nas w dalszym ciągu liczyć” – mówił Donald Tusk. „Wolelibyśmy, jak wy, żeby Ukraina znowu była dla wszystkich bezpiecznym domem, ale tak długo, jak długo niektórzy wasi rodacy będą potrzebowali pomocy, będą się czuli tutaj, w naszym kraju, jak w domu. I nic się w tej sprawie się nie zmieni”.
Tusk odniósł się również do pytania dziennikarki Radia Swoboda o możliwość leczenia dzieci z Ochmatdytu za granicą.
„Oczywiście w sprawie dzieci kijowskich, jeśli będzie potrzebna pomoc i Polska może być tu pomocna, proszę natychmiast dać znać” – mówił premier. Dodał, że Polska ma doświadczenie w niesieniu pomocy medycznej w Ukrainie czy też w przyjmowaniu chorych w Polsce. Zaznaczył, że chodzi o pomoc i wolontariacką, i tę koordynowaną przez rząd.
Rzeczywiście, Polska jest jednym z ponad 30 krajów, które przyjmują Ukraińców i Ukrainki na leczenie w związku z wojną. W ciągu ponad dwóch lat wojny dzięki współpracy z Komisją Europejską, Światową Organizacją Zdrowia oraz partnerami z zagranicy na leczenie ewakuowano ponad 5000 Ukraińców, w tym pacjentów z obrażeniami spowodowanymi wybuchem miny, potrzebujących protez i chorych na raka. Te dane mogą być zaniżone, biorąc pod uwagę wyjazdy koordynowane przez wolontariuszy.
Dwa dni później w programie „Polska i Świat” w TVN24 ministra zdrowia Izabela Leszczyna mówiła, że warszawskie „Centrum Zdrowia Dziecka jest gotowe, żeby znowu pomagać małym pacjentom z Ukrainy”. Ministra dodała, że decyzje o wyjeździe dzieci ukraińscy lekarze będą podejmowali w koordynacji ze swoim resortem zdrowia.
Jak podają dziennikarze TVN24, tylko w tym ośrodku od początku rosyjskiej pełnoskalowej inwazji leczono blisko 2000 chorych dzieci z Ukrainy.
Leszczyna podkreśliła, że polscy pacjenci Centrum nie powinni się obawiać braku miejsc, ponieważ w kraju są też inne szpitale o podobnym profilu.
„Jesteśmy przygotowani na każdą, nawet najtrudniejszą sytuację” – mówiła ministra.
Oczywiście, kontynuowanie pomocy sąsiedniemu krajowi, pogrążonemu w wojnie, jest pięknym gestem ze strony polskiego państwa. Mimo dobrych intencji, martwi mnie w tym kontekście decyzja o wycofaniu państwowego wsparcia dla osób przyjmujących uchodźców z Ukrainy. Jej negatywne konsekwencje ponoszą rodziny z dziećmi z niepełnosprawnościami lub chorymi.
Hałyna, mama 8-letniego Nikity z mózgowym porażeniem dziecięcym i epilepsją, myśli o powrocie z Polski do domu. O to też nie jest łatwo, bo trzeba znaleźć transport medyczny. Rodzina przyjechała do Polski ponad rok temu. Mieszkali w mieszkaniu udostępnionym przez polskich właścicieli w ramach państwowej rekompensaty 40 złotych dziennie dla osób przyjmujących uchodźców we własnych domach lub też dla ośrodków do 10 osób.
Od lipca weszły zmiany ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium ich państwa. Jedną z takich zmian jest zniesienie przepisu o programie 40 plus. Na skutek zmiany rodzina Hałyny nie jest w stanie wynajmować mieszkanie. Matka musi być przy Nikicie 24 godziny na dobę. Jej mąż, który miał niedawno problemy ze zdrowiem, szuka pracy. Na razie bezskutecznie.
Jeszcze przed wejściem w życie nowelizacji pojawiały się niepokojące głosy. Wiele rodzin z osobami z niepełnosprawnościami, z ciężko chorymi, osoby starsze, które korzystały z tego programu, nie mogą sobie pozwolić na wynajem mieszkania w Polsce. Nie w każdej rodzinie jest osoba pracująca, ponieważ na przykład chore dziecko wychowuje samotna matka. Niektóre rodziny opowiadały mi, że z powodu bariery językowej i biurokracji nie mogą potwierdzić w Polsce stopnia niepełnosprawności czy uzyskać świadczenia, do których mają prawo według wspomnianej ustawy.
Oczywiście, zostaje jeszcze opcja zakwaterowania w zbiorowych ośrodkach, z którymi odpowiedni urząd wojewódzki podpisze umowę.
Jednak dla części rodzin z ciężko chorymi nie jest to dobre rozwiązanie, ponieważ ich bliscy nie mogą przebywać w miejscach, gdzie jest dużo ludzi.
Każda infekcja jest bowiem dla nich zagrożeniem, nawet śmiertelnym.
Na razie z wieloma właścicielami udało się umówić, żeby zaczekali z czynszem.
Jednak to nie jest rozwiązanie i taka sytuacja nie może trwać długo!
Grozi to m.in. pojawieniem się napięć pomiędzy ukraińskimi uchodźcami, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji oraz polskimi właścicielami, którzy przecież nie są zobowiązani udostępniać bezpłatnie własnego mieszkania. I tak ukraińskie rodziny oraz wolontariusze są im wdzięczni, ponieważ wyzwaniem jest szukanie mieszkania dla rodzin z osobami z niepełnosprawnościami.
Ukraińskie rodziny bezskutecznie próbują znaleźć inne miejsce zakwaterowania z odpowiednimi warunkami dla swoich chorych. Zgłaszają się do urzędów wojewódzkich, wolontariusze apelują do Rzecznika Praw Obywatelskich.
Jeśli nawet pojawiają się jakieś możliwości bezpłatnego/częściowo płatnego zakwaterowania (za innych członków rodziny w ośrodkach po przebywaniu 120 dni na terytorium Polski trzeba płacić; wyjątek stanowią m.in. kobiety w ciąży, osoby z niepełnosprawnością, osoby w wieku emerytalnym), to są one dostępne w oddalonych od dużych miast miejscowościach wypoczynkowych.
Pojawia się więc problem dojazdu do pracy, na przykład dla ojca ciężko chorego dziecka. Jeśli ojciec będzie pracował, mama będzie musiała być ciągle przy dziecku, które w każdej chwili może mieć atak padaczki albo potrzebować, żeby ssakiem odsysać mu plwociny. Nie będzie mogła pojechać do apteki czy sklepu, które znajdują się daleko. W większych miastach rodziny są pod opieką polskich hospicjów, poradni żywieniowej i mają dobry dostęp do opieki medycznej.
Słowa wdzięczności dla polskich lekarzy, pielęgniarek słyszę podczas każdej rozmowy.
Od lipca część rodzin nie wie, co dalej, ponieważ ułożone bezpieczne życie się posypało. Są rodziny z osobami z niepełnosprawnościami, które – nie widząc innego wyjścia – wróciły do Ukrainy.
Wiosenne rosyjskie ostrzały w Ukrainie poważne zniszczyły system energetyczny, w związku z czym występują wielogodzinne przerwy w dostawie prądu. Wcześniej pisaliśmy, że życie dzieci, które potrzebują do życia urządzeń elektrycznych, na przykład koncentratora tlenu, jest zagrożone. Nie mówiąc już o tym, że podczas ostrzałów rodziny nie mogą ich zabrać do schronu.
Nikita, jeśli wróci do Ukrainy, będzie też miał problem z dojazdem do szpitala w Odessie.
„Jeśli przed pełnoskalową inwazją droga trwała dwie godziny, co już było trudne dla Nikity, teraz zajmuje pięć godzin. Most, przez który jeździliśmy, został zniszczony” – opowiadała Hałyna.
W kontekście obecnej sytuacji rodzin z ciężko chorymi z Ukrainy nie rozumiem deklaracji dotyczących możliwości przyjęcia dzieci z Ochmatdytu w Polsce. Dlaczego polski rząd zaprasza dzieci z kijowskiego szpitala, natomiast nie reaguje w sprawie chorych dzieci z Ukrainy, które w Polsce miały schronienie, a teraz z powodu braku mieszkania muszą wracać do Ukrainy? Kiedy ich rodzice zostaną usłyszani?
Świat
Zdrowie
agresja Rosji na Ukrainę
dzieci z niepełnosprawnościami
Kijów
Ukraina
wojna rosyjsko-ukraińska
wojna w Ukrainie
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze