0:00
0:00

0:00

  • „Myślę, że w naszej kulturze jakakolwiek przyjemność jest tabu – czy płynie z jedzenia, czy z kąpania, czy z seksu. Mamy kulturę samobiczującą: cierp, a nie odczuwaj przyjemności. I to jest pierwszy konstrukt do rozmontowania".
  • „Zrobiłam kiedyś zdjęcia piersiom przyjaciółek. Same ładne piersi. Dziewczynki w klasie ósmej je obejrzały i sypnęły komentarzami: ble, ohyda, jedna mniejsza druga większa, zwisają, za małe, za duże, rozstępy. Bo te, które znają z mediów, są zrobione albo podrasowane w Photoshopie, żeby były efektowne i wpisywały się w jedyne słuszne wyobrażenie”.
  • „O penisach oczywiście rozmawiamy, nie da się tego uniknąć. O tym, że w naszej strefie geograficznej są do siebie bardzo podobne i nawet jeśli jakiś jest mniejszy w stanie spoczynku, to gdy dochodzi do erekcji, mają ostatecznie podobną długość, zatem nie należy panikować”.
  • „Kiedyś wywiązała się przepiękna rozmowa między gimnazjalistami o tym, czy można przelecieć swoją żonę, czy nie, czy to jest odpowiednie słowo, bo to jednak żona. I jeden chłopak stwierdził: moim zdaniem można, ale z szacunkiem”.

– z Aleksandrą Dulas, edukatorką seksualną z Fundacji Spunk, rozmawia Maria Hawranek.

To kolejna rozmowa z cyklu OKO.press „Jak ratować szkołę”, który rozpoczęliśmy 1 września. Pytamy nauczycieli z różnych szkół w Polsce, jak dobrze uczyć, jak radzić sobie ze złym systemem, przeładowanym programem, nauczycielskim automatyzmem, skostniałą szkolną strukturą i ideologią, która ogranicza wolność szkoły.

Przeczytaj także:

Oswoić temat

Maria Hawranek, OKO.press: Co o seksualności powinny wiedzieć dzieci w klasach 1-3?

Aleksandra Dulas*: Powinny wiedzieć, jak za chwilę będzie zmieniać się ich ciało. Żeby nic ich nie zaskoczyło, nie były zdzwione, że zmienia się figura, co u dziewczyn bywa kłopotliwe, bo stresują się, gdy się zaokrąglają. I żeby miesiączka ich nie zaskoczyła.

Nie za wcześnie?

Teraz nawet 10-latki zaczynają miesiączkować, więc trzeba im o tym opowiedzieć, zanim się zacznie, żeby nie były przestraszone. Miesiączka nie może być niespodzianką.

O tym, że połowa ludzkości miesiączkuje, dziecko powinno wiedzieć od początku.

Jak w domu jest mama albo jakaś kobieta, są podpaski, tampony, to przedszkolaki pytają i to jest moment, by im wytłumaczyć. A klasy 1-3 to czas, by oswoić ten temat i podpowiedzieć, jak sobie radzić.

A chłopakom?

O przemianach w ciele, które ich czekają. U chłopców to jest początek zainteresowania seksualnością. Już coś zaczynają kminić, szukać w internecie. Trzeba poruszyć temat pornografii i szczerze pogadać, dlaczego nie jest dla dzieci. Że może zagrażać prawidłowemu rozwojowi.

Jak to argumentujesz?

Że to trochę jak z alkoholem. Jeśli dorosły człowiek go spróbuje, to prawdopodobieństwo, że coś złego się stanie, jest nieduże. Z pornografią jest podobnie. Dziecko nie powinno jej próbować, bo jego mózg jest jeszcze bardzo plastyczny i łatwo się uzależnia, a poza tym nie do końca rozumie, co ogląda. Trudno mu jest oddzielić prawdę od fikcji.

Tak im mówisz? Wasz mózg jest niedojrzały?

Tak. Nastolatkom też tłumaczę: wasz mózg jest w przebudowie i jest bardziej podatny na niektóre obrazy, wrażenia, które mogą się okazać bardzo wciągające. To może pochłonąć tak bardzo, że trudno będzie przestać oglądać treści erotyczne czy pornograficzne.

Z czułością do ciała

W zaleceniach WHO, które wywołały tyle kontrowersji, pojawia się rozmowa o seksie w mediach z dziećmi w wieku 6-9 lat. Czyli tak, jak sugerujesz. Wielu rodziców i polityków uważa, że lepiej małym dzieciom o pornografii nic nie mówić, to się nie dowiedzą, że jest.

Ale dzieci doskonale o tym wiedzą. Chyba że zamykamy swoje dziecko w piwnicy bez dostępu do internetu. Albo jesteśmy w miejscu, gdzie nikt nie ma komórki. Jednak takich już w Polsce chyba nie ma.

Jeśli dziecko chodzi do szkoły, to zawsze znajdzie się w niej ktoś, kto mimo wszystkich blokad rodzicielskich dokopie się do treści pornograficznych lub chociaż erotycznych i przyniesie te rewelacje do szkoły.

Oczywiście są dzieci, dla których te treści będą trudne i będą ich unikać albo zgłoszą to rodzicom, jeśli mają z nimi dobry kontakt. Warto wypracować taką relację, w której nie karzemy dziecka za to, że otworzyło film pornograficzny, tylko rozmawiamy z nim o tym, co widziało. Bo jeśli dziecko ma spotkać kara za to, że coś z ciekawości kliknęło, to do nas z tym nie przyjdzie. A bez komentarza osoby dorosłej trudno mu zrozumieć, co zobaczyło. Tym bardziej że takie filmy często są przemocowe.

Rozmowy o takich sprawach nie ma w szkolnym programie, ale ty w ramach Fundacji Spunk robisz warsztaty również z tą najmłodszą grupą wiekową. Chłopcy i dziewczynki osobno?

Staram się pracować w grupach mieszanych, chyba że dzieciaki wprost mnie o podział poproszą. Zdarza się to rzadko. W klasach 4,5 i 6, kiedy rozbieżność między dojrzałością chłopców i dziewcząt jest duża, zazwyczaj to dziewczęta nie chcą z rozmawiać chłopakami, bo oni się będą wydurniać.

Zabiegamy o wspólną rozmowę, bo dobrze jest wiedzieć o kwestiach drugiej płci, jej wątpliwościach, lękach, radościach, czy oczekiwaniach wobec płci odmiennej.

O co pytają, co już wiedzą?

Małe dzieci wiedzą coraz więcej, bo pojawiła się fajna literatura związana z dojrzewaniem, a rodzice po nią sięgają. Dzieci podchodzą więc do ciała z większą czułością. To trochę zależy od środowiska.

Porozmawiajmy o biustach...

Kiedy pojawia się bariera wstydu? W klasach 1-3 chyba jeszcze nie?

Wczesna podstawówka to taki okres w życiu człowieka, kiedy wycofuje się z rozmów o seksualności. Ludzie się całują? Ble, to obrzydliwe! Przytulają się? O Jezu! Seks w tym czasie to brzydkie słowo.

Czyli nie mają ochoty o tym gadać, a wy im wciskacie edukację seksualną?

Te dziewczynki i chłopcy zaraz zaczną dojrzewać. Jeśli ich na to nie przygotujemy, mogą mieć dużo kłopotów, niepewności i lęków związanych ze swoją cielesnością. To nie jest moment na rozmawianie o seksie. Seks ich w ogóle nie interesuje. To przedszkolaków ciekawi, co z tym siusiakiem, z waginą i skąd się biorą dzieci. W podstawówce ci, co wiedzą, to wiedzą, a ci, co nie wiedzą, dowiedzą się za chwilę. Ale w klasie 4, 5 i 6 chcą już wiedzieć wszystko.

W materiałach na temat edukacji seksualnej podkreśla się, że ważny jest dostęp do wiedzy rzetelnej, ale też dostosowanej do wieku. Jaki jest najważniejszy materiał do przerobienia w klasach 4-8?

Duży nacisk kładziemy na akceptację zmian i różnorodności – że ciała są rozmaite. Bo to moment, w którym mogą sobie zbudować całą masę kompleksów. Zrobiłam kiedyś zdjęcia piersiom przyjaciółek w wieku od 20 do 35 lat. Same ładne piersi. Dziewczynki w klasie ósmej je obejrzały i sypnęły komentarzami: ble, ohyda, jedna mniejsza, druga większa, zwisają, za małe, za duże, rozstępy. Były dla nich paskudne, bo nie są opatrzone z naturalnymi piersiami. Te w mediach są zrobione albo dobrze podrasowane w Photoshopie, żeby były efektowne i wpisywały się w jedyne słuszne wyobrażenie.

I jak siedzą takie zniesmaczone, co robisz? Nie wystarczy przecież powiedzieć: właśnie takie są prawdziwe piersi.

Opowiadam historie tych biustów, bo je wszystkie znam. Są piersi mamy, która karmi, więc są większe. Albo piersi bardzo szczupłej dziewczyny, mówię więc, że szczupłe osoby najczęściej mają małe piersi, bo te składają się z tkanki tłuszczowej. Mówię im, że piersi nie służą do ozdoby, choć mogą, ale do karmienia dziecka. I że wszystkie piersi na tych zdjęciach absolutnie się do tego nadają – i mniejsze, i większe.

Mówię też, że to norma, że jedna pierś jest większa od drugiej, tak jak oczy się od siebie różnią, i że mogą też nierównomiernie rosnąć. W ten sposób uprzedzam moment, w którym dziewczynka może się przerazić, że rośnie jej tylko jedna pierś. Oczywiście dziewczyny nie powiedzą nagle: ale te piersi są piękne, bo są bardzo krytyczne. A już szczególnie wobec swoich ciał, biustów, nóg, włosów. Jednak to, że ja mówię o tych biustach z czułością, sprawia, że wypuszczają powietrze.

W ogóle to mam taki apel do mam: przestańcie się czepiać swojego ciała.

Jak dziewczynka cały czas słyszy: muszę schudnąć, mam brzydkie nogi, muszę coś zrobić z tą zmarszczką, tu mam wałek, a tam rozstępy, to jak ma się nauczyć akceptacji swojego ciała? Zwłaszcza, że nasze córki często są do nas podobne. Jesteśmy wychowani w takiej kulturze, że się tych ciał czepiamy. Pracujmy nad tym i przynajmniej przy naszych dzieciach nie mówmy o sobie przykrych rzeczy.

Czyli?

Dzieciom mówię, że ciało ma nam służyć. Jest nam potrzebne do skakania, pływania, biegania, odczuwania różnych przyjemności. Ciało jest nam po to, byśmy mogli być szczęśliwsi.

A jak będę mówić dziecku, że jest piękne, to nie wystarczy?

Nie. Zwłaszcza na początku dojrzewania, kiedy, umówmy się, rodzic nie jest żadnym autorytetem. Nawet jeśli mamy super relacje i są przebłyski, kiedy dziecko nas słucha, to przeważnie tego nie robi. Uważa, że nie jesteśmy zbyt mądrzy. I to jest prawidłowe rozwojowo. Gdyby nasz nastolatek patrzył na nas jak w obrazek, należałoby się niepokoić.

Zatem samo mówienie, „twoje ciało jest OK”, ich nie przekona. Tym bardziej że w internecie nasze dziecko widzi przecież, jaki jest jeden właściwy typ ciała. Dlatego potrzebuje wzorców postaw, a także innej osoby dorosłej, która mogłaby mu pomóc znormalizować te różne ciała. Zresztą im więcej dorosłych o tym mówi, tym bardziej ten przekaz staje się wiarygodny.

...i o penisach

Dziewczynom pokazujesz biusty, a chłopakom co – penisy? Bo to z nimi się chyba wiążą chłopięce kompleksy.

Ponieważ żyjemy w Polsce, daliśmy spokój penisom i waginom, bo wywiązałaby się z tego wielka afera. Pokazujemy różne klatki piersiowe – owłosione, szczuplejsze, z lekko zarysowanymi piersiami, umięśnione bardziej lub mniej.

O penisach oczywiście rozmawiamy, nie da się tego uniknąć. O tym, że w naszej strefie geograficznej są do siebie bardzo podobne i nawet jeśli jakiś jest mniejszy w stanie spoczynku, to gdy dochodzi do erekcji, mają ostatecznie podobną długość. Zatem nie należy panikować.

Tym bardziej że wagina ma 5 do 7 centymetrów, więc nie potrzebujemy mieć 40 cm penisa, by doprowadzić kobietę do przyjemności. Oni wtedy naprawdę wypuszczają powietrze. Ten temat poruszamy pod koniec podstawówki, czyli w wieku 14-15 lat. To moment niedługo przed inicjacją seksualną.

I wtedy im mówicie o budowie waginy?

Budowa narządów płciowych to dla większości dzieci jest zagadka, dlatego poruszamy ten temat już w 4 i 5 klasie podstawówki. Mimo że pojawia się na biologii, to mało który nauczyciel czy nauczycielka omawiają budowę zewnętrznych narządów płciowych kobiety. Są traktowane po macoszemu i dziewczyny nie wiedzą, co mają między nogami.

My o tym mówimy, by znały swoje ciało i potrafiły poznać, kiedy dzieje się coś niepokojącego.

W ramach cyklu rozmawiałam też z biolożką. Wyliczyłyśmy, że przez całe technikum uczniowie mają 5 godzin lekcji, na których omawia się układ rozrodczy oraz jeszcze po jednej tu i tam, gdy pojawiają się choroby przenoszone drogą płciową. W szkole seks pojawia się zatem w kontekście rozrodu i choroby. Pewnie jeszcze na katechezie – jako grzech.

Najbardziej niepokojące jest to, że seks nie pojawia się w ogóle w kontekście przyjemności. To budzi największe kontrowersje, kiedy mówimy, że fajnie poprowadzone życie seksualne to jest wartość w naszym życiu i że seks przynosi nam przyjemność. Słyszymy wtedy zarzut, że zachęcamy do seksu.

Kultura samobiczowania

Marta Niedźwiecka w książce o slow seksie przeprowadza dorosłych przez proces myślowy, że aby mieć fajny seks, trzeba mieć porządek w sobie. Trzeba także wiedzieć, co się lubi, niekoniecznie od razu w seksie. Bo często nie wiemy, co nam sprawia przyjemność.

Myślę, że w naszej kulturze jakakolwiek przyjemność jest tabu – czy płynie z jedzenia, czy z kąpania, czy z seksu.

Mamy kulturę samobiczującą: cierp, a nie odczuwaj przyjemność. I to jest pierwszy konstrukt do rozmontowania.

Kiedy rozmawiamy z nastolatkami o przyjemności płynącej z seksu, to mówimy, że fajnie jest budować ją po trochu. Że to jest jak wchodzenie do zimnej wody. Kąpiel w lodowatej wodzie w jeziorze może być wspaniała, ale jeśli w nią nagle wskoczymy, jest trudno.

Dlatego namawiamy młodych ludzi, że fajnie jest najpierw ze sobą pochodzić za rękę, porozmawiać, poczuć bliskość emocjonalną i intelektualną. Małymi krokami zbliżać się do przyjemności seksualnej, która będzie wielka, jeśli będziemy czuć się bezpiecznie.

Kiedyś pytałam gimnazjalistów, co jest ważniejsze w budowaniu relacji seksualnej: zaufanie czy miłość. Powiedzieli: zaufanie. Bo jak czuję się przy kimś bezpiecznie, to mogę zamknąć oczy i wejść w to. Ale jak kogoś bardzo kocham, ale nie mam do niego zaufania, to jest bardziej stresujące.

To ważne rozmowy. Jak ktoś raz to sobie w głowie ułoży, to łatwiej mu będzie potem rozpoznać nieudaną relację i z niej wyjść.

Bonus tata, bonus mama

Czyli rozmawiacie też o budowaniu związków?

Oczywiście. W 7, 8 klasie rozmawiamy, co jest fajne w związku, a co jest niedopuszczalne. Np. zazdrość, która każe nam sprawdzać telefon drugiej osoby, ograniczenie wolności – np. niepozwolenie na spotkania z przyjaciółmi, bliskimi, rodziną. Czyli wszystko to, co odbiera nam bycie sobą na rzecz relacji.

Oczywiście pierwsze związki mają taki totalny charakter, że się w nich zatracamy. Ale to jest fajne, dopóki obie strony czują się z tym komfortowo. Jeśli jednak ktoś chce iść do kina, czy na piłkę, a druga strona to ogranicza, powinna się zapalić czerwona lampka. Dzieci mówią też o nałogach, o przemocy fizycznej.

Ty czy dzieci?

Dzieci! Ja nie wchodzę do klasy i nie mówię, jak to wszystko powinno wyglądać. Nie mam klucza do życia dla każdego, nawet ze sobą mam czasem kłopot. Raczej zadajemy dzieciom i nastolatkom pytania, jak oni coś widzą i wspólnie dochodzimy do tego, jak pokierować naszymi relacjami.

Wiem, że niektórzy wchodzą do klasy i opowiadają, jaki jest jedyny słuszny model rodziny. Moim zdaniem to jest złe. Bo dzieciaki mają różne modele i czasami te nieidealne rodziny są szczęśliwsze od tych pozornie idealnych, z dwójką dzieci i labradorem.

Może być tak, że rodziną jest tylko dziecko i babcia, ale ta babcia tak dobrze się nim opiekuje, że dziecko nie odczuwa żadnego braku.

W Szwecji na kolejną mamę lub tatę w patchworkowej rodzinie mówi się: bonus mama i bonus tata. Nie jakaś macocha, tylko dodatkowa osoba do opiekowania się dzieckiem – czyli super!

Nastoletnia ciąża to nie koniec życia

Jesteś edukatorką seksualną, a o seksie rozmawiasz tyle, co o rodzinie i związkach. Może gdyby tę edukację tak sprzedawać, łatwiej by przeszła w szkołach?

Nie jestem pewna. Bo to wątek, który budzi największe kontrowersje – że nie ta jedyna słuszna rodzina jest prawdziwą rodziną, tylko że może ją tworzyć dwóch chłopaków. Albo samotna matka synów też może być dobrą rodziną. Takie podejście narusza jedynie słuszny konstrukt „dobrej rodziny”. I to chyba burzy bardziej niż seks. Albo że mówimy, jakie role możemy sobie w życiu wybrać – czy chcę być matką, czy nie. Albo że rozmawiamy o orientacji psychoseksualnej, czy tożsamości płciowej.

Same grząskie tematy.

Same grząskie. A kiedy je rozbieramy z dzieciakami na części pierwsze, to się okazuje, że dzięki temu możemy być szczęśliwszymi ludźmi. Bo nagle mamy wiele dróg do wyboru w zależności od tego, co nam w duszy gra. Obojętnie, czy jesteśmy dziewczyną, chłopakiem, czy chcemy mieć rodzinę taką czy inną, możemy być szczęśliwi.

Te warsztaty to głównie rozmowy? Nie ma filmów, prezentacji?

Rozmowy są najlepsze. Oczywiście oglądamy ciekawe kampanie społeczne albo robimy ćwiczenia. Każdy wypisuje, co znaczy być dobrym rodzicem, a potem omawiamy sobie te oczekiwania. Później pytamy: czy jesteś w stanie je spełnić, mając 16 lat? Np. dać dobre kieszonkowe, co jest pierwszym oczekiwaniem większości nastolatków? Wtedy od razu przychodzi im do głowy, że to nie najlepszy moment na dzieci.

Czyli nie grzmisz: ciąża nastoletnia to koniec życia.

Wręcz przeciwnie! Jak już sami dojdą do wniosku, że lepiej nie być zbyt młodym rodzicem, to mówię: dobra, ale wiecie, nawet jak coś takiego się zdarzy – bo nie wszystko w życiu idzie, jak sobie zaplanujemy – to też nie jest koniec świata. Chcę, żeby wiedziały i wiedzieli, gdzie mogą się zgłosić o pomoc w takiej sytuacji. Podaję im nazwy różnych organizacji, ale proszę też, by pomyśleli o dorosłym, do którego będą mogli z tym przyjść. To może być mama, ciotka, pani w szkole, wszystko jedno, ale żeby mieli w głowie choć jednego dorosłego. Chcę ich zostawić z poczuciem, by nie wpadali w panikę, jeśli to się zdarzy.

Czy można przelecieć swoją żonę

Tematy, które poruszacie, wymagają oswojenia, zbudowania relacji. Jak wchodzicie do szkoły? Na jak długo?

Staramy się, by było to minimum 8 godzin, do 12, w jednym roku szkolnym. Najlepiej szybko, np. poniedziałek, czwartek i kolejny wtorek, by dzieciaki nie traciły z nami kontaktu. Pierwsze zajęcia są rozruchowe. Poznajemy się, gadamy, nazywamy narządy płciowe, rysujemy dziewczynkę i chłopca, pokazujemy, co się zmienia w ciele. Zwykle jest przy tym trochę śmiechu, rozluźnienia. Jak już te słowa raz powiedzą, to potem im łatwiej.

A jakiego języka używacie?

Medycznego. Z zewnętrznymi narządami kobiecymi jest kłopot, nie lubię słowa srom, a vulva jest zbyt łacińska. Mówię wagina, bo to ładne słowo, wydaje mi się, że zmienia się jej znaczenie. Nawet w filmie „Sex education” dziewczyny określają tym mianem również zewnętrzne narządy płciowe. Niektóre dziewczynki mówią „cipka”, a mali chłopcy mówią „siusiak”. Ja tych słów nie używam, mówię wagina i penis. Oni używają, jakich chcą. Uczulam ich tylko, że gdy pójdą do lekarza, to takie są fachowe słowa.

A pokazujesz, które słowa są wulgarne?

W starszych klasach dzielimy dzieciaki na trzy grupy, w których wymyślają synonimy do słów: penis, pochwa i seks. Jak już się nawymyślają, prosimy, by wybrały te, których chciałyby używać w swojej relacji, a wykreśliły te, których by nie chciały.

Zwykle odpadają wszystkie infantylizmy i wulgaryzmy. Rozmawiamy też, czym jest językowy obraz świata. Że jeśli używamy wulgarnego języka wobec jakiejś dziedziny naszego życia, to taką się staje. Czy chcemy, żeby nasza seksualność była wulgarna? Dochodzą do tego, że nie chcą.

Kiedyś wywiązała się przepiękna rozmowa między gimnazjalistami, czy można przelecieć swoją żonę, czy nie, czy to jest odpowiednie słowo, bo to jednak żona. I jeden chłopak stwierdził: moim zdaniem można, ale z szacunkiem.

Oczywiście w luźnych rozmowach między nastolatkami nadal padają wulgaryzmy. I znowu – rozmawiamy o tym dlaczego. Że powiedzieć „przeleciałem Zośkę” jest łatwiej, niż powiedzieć „kochałem się z Zośką”.

To drugie jest z trzewi, ukazuje całą moją miłość do Zosi, miękkie podbrzusze, a tego nie chcę pokazać grupie kolegów. Chcę pokazać, że mam dystansik i tak naprawdę to mi nie zależy.

Oni sami potrafią to nazwać, wystarczy im dać szansę i pobodźcować pytaniami.

Jaką orientację miał Słowacki?

Wracacie do tych samych szkół w kolejnych latach?

Czasem jesteśmy tylko raz, czasem wracamy. W Łodzi mamy program dofinansowany przez miasto – 100 tys. zł na rok, co starcza na około 40 warsztatów, czyli kropla w morzu łódzkich szkół.

Do projektu wybieramy więc domy dziecka, ośrodki szkolno-wychowawcze, szkoły z trudnych rejonów. Czyli miejsca, gdzie to jest niezbędne, a rodzicie na pewno tego nie zapewnią.

Z drugiej strony mamy rodziców, którzy po prostu płacą za zajęcia, robią zbiórkę w klasie, dzwonią, i już. To znaczna grupa.

Są też prywatne szkoły, które opłacają zajęcia. Bywa, że ośrodki szkolno-wychowawcze lub szkoły spoza Łodzi dostają dofinansowanie w gminach, i wtedy przyjeżdżamy. W ubiegłym roku w ramach akcji Edukacja Seksualna Polska wyszkoliłyśmy 40 edukatorów seksualnych z małych miejscowości. Działają m.in. w Krzeszowicach, Lubinie, Kętrzynie, Myślenicach, Suwałkach i wielu innych miejscach na rubieżach naszego kraju.

Wielu z nich udało się pozyskać dofinansowanie od gminy. W swoich środowiskach tłumaczą, że edukacja seksualna to nie skłanianie do organizowania orgii, tylko podchodzenie z czułością do ciała i budowanie dobrych relacji.

O seksie przy obiedzie

Wspaniale, że to wszystko się udaje, ale jednak jest to trochę partyzanckie. Jak to powinno wyglądać?

To powinny być zajęcia szkolne prowadzone wielotorowo. Po pierwsze, w każdej klasie 10 godzin rocznie, od 1 klasy podstawówki do końca liceum. Po drugie, na języku polskim, biologii, historii – jak rozmawiamy o Słowackim, to powiedzmy, że mamy wątpliwości co do jego orientacji psychoseksualnej. A jak o Gombrowiczu, to że tych wątpliwości nie mamy.

Na WOS-ie pogadajmy o równości płci, na biologii powiedzmy, że płeć to nie jest konstrukt zero-jedynkowy. W ten sposób normalizuje się kwestie związane z seksualnością tak po prostu, w życiu.

Kiedyś usłyszałam zdanie: nie będziemy o seksie rozmawiać przy obiedzie. A ja myślę: czemu nie?

Ostatnio trafiłam na zastępstwo do pierwszej liceum. Gdy spytałam, o czym chcą rozmawiać, powiedzieli: o pornografii. I super, gadamy.

W Szwecji dodatkowo jest coś, co mnie zachwyca. Kiedy młody człowiek trafia do szkoły, dostaje ulotkę, że są punkty konsultacyjne, gdzie można się zgłosić w sprawie cielesności, antykoncepcji. Nie musi się nikomu spowiadać – po prostu idzie i pyta.

Już nie wspomnę o różowych skrzyneczkach, które powinny być wszędzie. Mamy ciała, mamy seksualność, mówmy o niej, bo trzeba sobie z nią radzić.

Dziś jest ci trudniej prowadzić te warsztaty niż 12 lat temu?

Zapotrzebowanie jest coraz większe, ale i lęk jest większy. Dyrektorzy szkół wiedzą, że to jest niezbędne, ale dumają, co zrobić, by kurator się do nich nie doczepił – zaangażuję radę rodziców, niech oni zaproszą, to będę mieć czyste ręce, no i od 14:00 w górę, żeby nie było, że robimy to na lekcjach.

Dużo jest też zachodu, by udowodnić, że nie jesteśmy wielbłądami.

To chyba dobrze pokazuje zmianę: 10 lat temu w jednym z bardziej konserwatywnych łódzkich gimnazjów zrobiłyśmy program o edukacji seksualnej z TVN Uwaga. Reporterzy rozmawiali z dziećmi, z nami, z pedagożką szkolną. Zrobiliśmy fajny materiał, dzieciaki były zachwycone, samo dobro.

Dzisiaj nie znam szkoły, która zdecydowałaby się nas wpuścić z telewizją. Lęk jest ogromny, nikt by się nie podłożył.

Kuratorium: kontrola!

Rok temu posłowie PiS zapragnęli karać za edukację seksualną niezgodną z jedyną słuszną linią. Kara miała wynosić do pięciu lat więzienia. Nie przeszło, na razie. Jaki jest status edukacji seksualnej w szkołach? Jest jakiś zapis, który ją wyklucza?

Nie ma przepisu, który mógłby zabronić edukacji seksualnej w szkole. Organizacje pozarządowe jeszcze mogą wchodzić do szkoły, a my dodatkowo zabezpieczamy się, zbierając zgody rodziców. Trudno podważyć wolę rodziców, chociaż kuratoria próbują to robić.

Mieliśmy sytuację, że po zajęciach wpadła kontrola kuratorium do jednej ze szkół w Łodzi. Przesłuchiwano nawet dzieci. Nic się nie stało, bo wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jednak szkoła miała nieprzyjemności, dyrektor musiał się tłumaczyć – i to jest zamrażające.

Jak kuratorium wpadnie zaraz po zajęciach edukacji seksualnej, to dyrektor czy dyrektorka kolejnej szkoły trzy razy się zastanowi, czy nas zapraszać.

Z Babką od histy rozmawiałyśmy o tym, że 80 proc. dzieci nieheteronormatywnych w Polsce ma myśli samobójcze.

W ogóle nasze dzieciaki są w słabej kondycji psychicznej. Często powodem jest wątpliwość związana z orientacją psychoseksualną albo brak akceptacji dla własnej cielesności.

Bez edukacji seksualnej, bez normalizowania tych sytuacji, nie da się tego udźwignąć. Jeśli o tym nie mówimy, zamykamy oczy na poważne problemy naszych dzieci.

Problemy dzieci nieheteronormatywnych są przeogromne, chociaż w szkołach widzę zmiany. W Łodzi jest coraz więcej otwartych szkół, które dobrze się nimi opiekują.

A jednocześnie mamy całą masę szkół konserwatywnych, które takie dzieci niszczą.

Prawo do imienia

Od nauczycieli usłyszałam, że jeśli dzieci chcą być nazywane imieniem niezgodnym z płcią biologiczną, szkoła nie może tego robić, bo to niezgodne z prawem. Czy to prawda?

Fundacja Życie i Rodzina rozesłała po szkołach zastraszający liścik, że nie można tego robić. Proszę się nim nie kierować. Mamy prawa człowieka i każdy ma prawo decydować, jakim imieniem się do niego zwracać. Jeżeli dziecko prosi nas o używanie konkretnego imienia, bo inne jest dla niego krzywdzące, to nie ma ku temu żadnych przeciwwskazań. Bardzo często nauczyciele używają przecież ksyw, którymi posługują się dzieci w klasie – i nie ma z tym kłopotu.

Nie ma podstaw prawnych, które mogłyby zakazywać używania innego imienia lub określonej końcówki. Dobro dziecka jest ponad wszystkim, nikt nam więc nic nie zarzuci. Jeśli spełnimy prośbę dziecka, będzie mniej zestresowane. Będzie chętniej się uczyć i chodzić do szkoły.

Od lat zajmuję się terapią i interwencją kryzysową wobec dzieci transpłciowych, bo pracując jako edukatorka seksualna zobaczyłam, jak bardzo są samotne.

Dla dziecka transpłciowego używanie niewłaściwego imienia i końcówki jest torturą.

Ono i tak odczuwa dysforię, czyli niechęć do własnego ciała. A niewłaściwe imię może ją podsycać to tego stopnia, że może się samookaleczać, podejmować próby samobójcze. Przestać chodzić do szkoły.

Nie używając właściwego imienia, ryzykujemy życiem i zdrowiem tego dziecka. Jeżeli którykolwiek z nauczycieli jest gotów, by to robić, stanowczo powinien zmienić zawód.

Bądźmy czulsi dla dzieci. Posłuchajmy, jak nas o coś proszą, bo to może być dla tego młodego człowieka najważniejsza sprawa na świecie.

Życie do uratowania

Te dzieci, które spotykasz na zajęciach, szukają potem z tobą kontaktu?

W ramach grantu od miasta Łodzi prowadzimy też konsultacje psychologiczne. Trafia do mnie dużo dzieci transpłciowych i często jest to ratowanie życia.

Przychodzi dziecko, które nikomu wcześniej nie powiedziało, że nie czuje swojej płci tak, jak sądzi, że czuje cała reszta i nie wie, co z tym zrobić. Szukamy więc osoby, której może powiedzieć, rozwiązania, wsparcia.

Przychodzą też dzieci, które nie radzą sobie z prostszymi rzeczami – np. lubię pływać, ale nie wiem, czy mogę zakładać tampony, bo jestem dziewicą.

Albo: jestem gejem, nie wiem, czy mogę się przyznać w klasie.

Raz przyszła dziewczyna, miała 15 lat, i powiedziała: mój chłopak ma 18 lat i chce, żebyśmy współżyli. Nie wiem, czy się na to zgodzić.

To są poruszające momenty, które mogą pomóc zatrzymać niedobre rzeczy w życiu tych dzieciaków.

foto HaWa

* Aleksandra Dulas – edukatorka seksualna i terapeutka traum oraz młodzieży transpłciowej. Pracuje z Fundacją Spunk oraz Stowarzyszeniem Fabryka Równości. W 2017 r. otrzymała odznakę „Za Zasługi dla Miasta Łodzi” za działalność na rzecz miasta godną szczególnego uznania. Od 18 lat pracuje z młodzieżą, od dwóch jest również nauczycielką etyki i WOS-u.

;
Na zdjęciu Maria Hawranek
Maria Hawranek

Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.

Komentarze