0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Rys. Iga Kucharska / OKO.pressRys. Iga Kucharska /...

Ewa Koza, OKO.press: Czy pomoc może stać się formą kontrolowania osoby, której chcemy ją narzucić? Myślę o relacjach rodzinnych, gdy na przykład starsza siostra zakłada, że może strofować młodsze rodzeństwo, choć wszyscy już dawno weszli w wiek średni, i twierdzi, że narzucając swoje zdanie, troszczy się i pomaga. Myślę też o „pomaganiu” w relacjach zawodowych, gdy osoba z dłuższym stażem albo inna, która sama mianowała się do nadzorowania ludzi na równorzędnych stanowiskach – potocznym językiem mówiąc – szarogęsi się, przekonując siebie i innych, że to, co robi, to pomoc.

Marta Boczkowska*: Pomoc narzucana może podważać poczucie własnej wartości, może upokarzać. Sensowna pomoc jest oparta na dobrej jakości, a ta zależy od potrzeb konkretnego człowieka. Zawsze można zadać pytanie, które daje możliwość odmowy, na przykład: „Czy chcesz, żebym ci pomogła?”, z kolei pytanie: „Jak mogę ci pomóc?”, powinno iść z kulturalnym i taktownym rozpoznaniem, uważnością na to, czy nie daję zbyt dużo, czy nie wyręczam, czy nie jestem nachalna.

Przeczytaj także:

Dwie strony pomagania

Jak psychologia społeczna definiuje pomoc?

Choć psychologowie uznają pomaganie za wartościowy proces, w próbie oddania jego idei nie są jednomyślni. Batson uważał, że może ono wynikać z czystego altruizmu, czyli działania motywowanego empatią, bez oczekiwania korzyści. Aronson twierdził, że pomaganie jest uwarunkowane normami grupowymi i kontekstem społecznym, Buss, że ma ono podłoże ewolucyjne i sprzyja przetrwaniu genów, mówił o pomocy dla krewnych.

O dwóch stronach pomagania ciekawie mówi profesor psychologii Shalom Schwartz, według którego jest ono zachowaniem prospołecznym wynikającym z norm moralnych, takich jak dobroć i troska. Dodaje jednak, że pomaganie może mieć negatywne skutki, choćby wtedy, gdy narusza inne ważne wartości, np. autonomię.

Kierownik zespołu, który wyręcza swoich pracowników, może osłabiać ich sprawczość i rozwój zawodowy. Innym negatywnym skutkiem kiepskiego jakościowo pomagania jest wypalenie. Wolontariusze, ludzie zaangażowani w działalność organizacji pozarządowych czy pracownicy ochrony zdrowia, często poświęcają się do granic możliwości, zaniedbując własne potrzeby, co naraża ich na dystres (rodzaj stresu, który wywołuje poczucie przeciążenia, przytłoczenia i braku kontroli – przyp. red.) i wyczerpanie emocjonalne, aż dochodzi do sytuacji, w której to oni potrzebują pomocy.

Nieadekwatne wsparcie może też powodować zależność – tak się dzieje, gdy dajemy rybę zamiast wędki, np. w przestrzeni pomocy społecznej i pomocy psychologiczno-psychoterapeutycznej, gdy osoba korzystająca ze wsparcia nie otrzymuje odpowiedniej aktywizacji i zbyt często odwiedza gabinet terapeuty lub ośrodek pomocy społecznej. Na większą skalę widać to w pomocy humanitarnej – gdzie zdarza się, że zamiast rozwoju samodzielności dochodzi do utrwalenia zależność od wsparcia. Jeśli wsparcie odbiera komuś samodzielność, utrwala bezradność, to nie tylko nie pomaga, ale szkodzi.

Ucieczka przed sobą?

Znam osoby, które zaangażowały się w działania aktywistyczne tak bardzo, że gdy pytam, co u nich, w odpowiedzi dostaję relację z kolejnej akcji pomocowej. Zastanawia mnie, czy kierowanie niemal całej energii w cudze sprawy nie jest jakaś forma ucieczki przed sobą i własnymi problemami?

Jeśli nie zachowujemy równowagi w działaniach, w których koncentrujemy się i na sobie, i na pomaganiu innym, nasze zachowanie nie jest zdrowe – zarówno dla nas, jak i dla otoczenia. Jeśli u nas nie jest dobrze, a my wciąż zajmujemy się cudzymi sprawami, nasze zachowanie nie jest adaptacyjnym.

Patrząc na to pod względem stylu radzenia sobie z napięciem, stresem, trudnościami, to może być zachowanie ucieczkowe, ale warto też spojrzeć na to pod kątem dojrzałości.

Dojrzały człowiek wie, ile ma zasobów, ile może dać innym i ile potrzebuje dla siebie. Myślę jednak, że rozmawiamy o jednostkach. Dzisiejsze społeczeństwo jest bardzo mocno skupione na „ja”, brakuje nam kolektywnego myślenia. Większość skoncentrowana jest na „ja”, również w kwestii działań pomocowych – „ja jestem dobra, ja pomagam”. Brakuje nam „ja w kontekście”, czyli co mogę dać społeczności i czego od niej potrzebuję. Zdrowo i dojrzale jest wtedy, gdy następuje wymiana dóbr.

Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której przychodzi do mnie osoba w ciężkiej depresji, ale ja ją przyjmuję, choć sama jestem chora, mam nieumyte włosy i ledwo żyjąc, zachęcając ją, żeby się o siebie zatroszczyła. Jeśli jestem całkowicie zaniedbana, nie wiem nawet, jaka jest jakość mojej pomocy. Tu potrzebny jest zdrowy rozsądek. Żeby mechanizmy wsparcia społecznego dobrze działały, trzeba umieć i dawać, i brać. Brzmi, jakby było proste, a jest i proste, i trudne zarazem, ale możliwe do wykonania.

Podsumowaniem badania, które prowadziła prof. Mariola Łaguna (Projekt „Działania prospołeczne i zasoby osobiste” – przyp. red.), był wniosek: „Pomaganie jest jak Prozac, dla pomagających”. Pomaganie podwyższa samoocenę, nie ma w tym nic złego, ale – w odwołaniu do innych badań, np. Rinni i Shetter – myślę, że jest dobre tylko wtedy, gdy zachowujemy równowagę.

Wczoraj w lesie widziałam wielkie drzewo, które przewracając się, złamało małe. Nie upadło, zatrzymało się na nim. Pomyślałam, że szczęściem jest, mieć się na kim wesprzeć, frajerstwem całe życie robić za podpórkę.

Bardzo ważny jest aspekt pomagania w kontekście kolektywnym, który badamy w zespole Profesora Krzysztofa Kaniastego. Profesor podkreśla, że skuteczna i mądra pomoc powinna być przemyślana, dostosowana do potrzeb odbiorcy i rozłożona w czasie, aby uniknąć efektu przytłoczenia nadmiarem wsparcia na początku i jego braku w późniejszym okresie.

Przymus pomagania ponad siły

Obserwuję w swoim otoczeniu osoby, które angażują się w pomaganie ponad siły. Znam kobiety, które żyją pod olbrzymią presją bycia supermamą, co je wykańcza. Jest też opcja superdziecka, które odłoży na bok całe swoje życie, żeby opiekować się rodzicami. Myślę o sytuacjach skrajnych, o całodobowej opiece nad leżącymi, poważnie schorowanymi seniorami i o ich dorosłych dzieciach, które bojąc się tego, co powiedzą sąsiedzi, nie sięgają po fachową pomoc. Paraliżuje je strach przed tym, że usłyszą: „Kim trzeba być, żeby matkę czy ojca oddać do domu seniora!?”.

Jak mówi prof. Schwartz, pomaganie nie jest mądre, gdy prowadzi do wypalenia. Dziś żyjemy pod presją dokonywania najlepszych wyborów. Dużo w tym winy poppsychologii.

Gdy zaczynałam pracę – 15 lat temu – zawód psychologa był mało znany i traktowany stereotypowo. W Polsce niewiele pisało się o psychologii, jeśli już, były to zwykle mądre rzeczy, ale ludzie podchodzili do nich z dużym dystansem. Miałam wtedy taką myśl: „Kiedy to będzie, kiedy psychologia stanie się popularna, kiedy ludzie zaczną korzystać z tej wiedzy?” i nagle jest tak, że – owszem – korzystają, ale nie tak, jakbym sobie tego życzyła. Nie mając kwalifikacji, używają rozpoznań, zaczynają analizować, wręcz stawiać diagnozy, a do tego korzystają z pseudoterapii – kupują usługę, nie sprawdzając, kto będzie ją świadczył.

Sytuacje, które pani przytacza, są bardzo trudne, trzeba je rozpatrywać indywidualnie, ale to, że my się już w ogóle nie boimy osądu społecznego, że teraz jest tylko: „ja, ja, ja”, zaczyna mnie niepokoić. Ludzie są dla nas odbiciem. Człowiek to istota stadna, nie jesteśmy w stanie przetrwać sami. W toku ewolucji uzyskaliśmy wiele dzięki temu, że wzajemnie się sobą opiekujemy. Wzajemne pomaganie jest naszą siłą, a informacje zwrotne, które dostajemy od społeczeństwa – nie mówię o przemocowych czy generalizujących – są ważne. Dobrze jest zwracać uwagę na to, co mówią ludzie wokół nas, co jest ważne dla lokalnej społeczności, dla kraju. Mam poczucie, że jesteśmy teraz tak bardzo zindywidualizowani, że to w ogóle przestaje mieć znaczenie.

Natomiast kiedy człowiek nie daje już rady, nie jest w stanie zaopiekować się swoimi starszymi rodzicami, zdrowsze będzie, jeśli uzyskają fachową pomoc, na przykład w domu seniora. Zastanawia mnie jednak, czy dobre byłoby ogólne przyzwolenie na to, że wszystkich seniorów oddajemy pod opiekę obcych ludzi?

Wiem, że zdarzają się sytuacje, w których ktoś pomaga ponad siły, dosłownie rezygnując z siebie i swoich potrzeb, poświęca życie na opiekę nad ciężko schorowanymi rodzicami – tu znowu zawodzi system. Warto się zastanowić, czy ktoś tym ludziom pomaga, czy mają odciążenie, czy potrafią prosić o pomoc, w najdrobniejszych sprawach, na przykład w zrobieniu zakupów?

Z drugiej strony tworzenie martyrologii, pokazywanie, że się poświęcam, nie jest niczym zdrowym.

Jeśli mam chorych oboje rodziców i jestem dojrzałą osobą, zajmuję się nimi, taka jest proza życia, ale jeśli nie domagam, korzystam z pomocy. Mam swoje sieci wsparcia, mam osoby, na które mogę liczyć. Czasem pojawia się problem finansowy – opłacenie pobytu w domu seniora dla wielu jest nieosiągalne, ale jeśli żyję z ludźmi, mam z nimi dobre relacje, oni mi pomogą. Trzeba tylko o tę pomoc poprosić, zapytać: „Słuchaj, zrobisz mi zakupy? Potrzebuję takich rzeczy dla siebie i dla rodziców, a nie mam kiedy wyjść do sklepu”. Czasami jest partner czy partnerka, rodzeństwo, ale jeśli wszystkie możliwości zostały wyczerpane, warto poprosić o specjalistyczną opiekę. Nie jest tak, że domy seniora są złe, nie jest tak, że osoba, która oddaje tam rodziców, jest zła. Jeśli nie zbudowała sieci wsparcia – niekoniecznie ze swojej winy, czasem jest seria złych przypadków – nie jest to złe rozwiązanie.

Pomaganie w pojedynkę

Każde pokolenie ma swoje trudności. Dziś jest tak dużo – zewsząd i bardzo różnych – komunikatów o tym, jak się powinno i czego się nie powinno, że już samo to może obniżać nastrój. W jednej książę jest tak, w drugiej zgoła inaczej, jeden portal prezentuje tekst ekspercki, z którego wynika coś zupełnie innego niż z kolejnego wywiadu z psychologiem. Ludzie zapominają o swojej intuicji, nie mają sieci wsparcia. Zawsze były międzypokoleniowe spory i sprzeczki, ale pomagano sobie. Dziś mamy szum informacyjny, o którym pisał Kahneman. Ten szum wpycha w przekonanie, że ktoś potrzebuje być najlepszą matką na świecie, a nie wystarczająco dobrą, czy najlepszym ojcem. Brakuje zdroworozsądkowego oglądu spraw, doradzenia się najbliższych, a nie szukania wiedzy w przypadkowych materiałach. W przestrzeni internetowej jest naprawdę mało rzetelnej wiedzy psychologicznej.

Są oczywiście sytuacje traumatyzujące, są osoby, które miały bardzo trudne przejścia w dzieciństwie. Czasami niezbędna jest psychoterapia, bardzo potrzebną w sytuacji, w której dochodzi do zaburzeń. Wtedy warto po nią sięgnąć, ale narracja, że wszyscy mamy dysfunkcyjnych rodziców, niszczy nas jako społeczeństwo i patologizuje rzeczywistość. Dojrzały człowiek potrafi wiele spraw wziąć w nawias, rozliczyć się z tym, zrozumieć rodziców poprzez własne doświadczenia.

Znam osoby, które były w dzieciństwie bite, gwałcone, katowane, głodzone i doświadczały wyrafinowanej przemocy ze strony tych, którzy z założenia mieli dać im szacunek, miłość i bezpieczeństwo.

Też z nimi pracuję. W społeczeństwie jest przyzwolenie na przemoc, dlatego trzeba o niej mówić wprost. Sytuacje, które pani opisuje, są tymi, w których pomoc psychologiczna i psychoterapia jest potrzebna. Jeśli ktoś doświadczał napaści, gwałtu, przemocy, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że rozwinął się u niego zespół stresu pourazowego (Post Traumatic Stress Disorder – PTSD – przyp. red.) i potrzebuje fachowej pomocy.

Myślę jednak, że dzisiejszy egzaltowany świat, mówi głównie nie o problemach, o których teraz rozmawiamy. To, że ktoś nie dogadywał się z rodzicami, jest dziś nagminnie nazywane traumą, a to powoduje, że osoby, które naprawdę potrzebują leczenia, są niewidoczne, albo nie ma dla nich miejsc w poradniach.

Są niewygodne i wykluczane, przesuwane na margines. Nie pracuje się z dziećmi, które doświadczyły gwałtu, bo poradnie są zapchane zdrowymi dzieciakami, u których podejrzewa się zaburzenia autystyczne czy ADHD. Z jednej strony cieszy mnie, że jest szersza diagnostyka, ale jeśli niemal każdego kierujemy na diagnozę, to osoby, które najbardziej jej potrzebują i najbardziej wstydzą się zacząć mówić, nie otrzymują pomocy.

Odpowiedzialność za niebieskie karty

Czasem, nie mając siły czekać, targną się na własne życie.

Brakuje w tym wszystkim rozsądku, brakuje wejścia w środowisko. Patrzymy po wierzchu góry lodowej i zajmujemy się problemami uprzywilejowanych ludzi. Tymczasem to, o czym pani mówi, to prawdziwe problemy, do których trudno dotrzeć i których nawet specjaliści nie chcą dotykać. Widzimy to po liczbie zakładanych niebieskich kart. To niewygodne, za to trzeba wziąć odpowiedzialność. Tym ludziom trzeba towarzyszyć. Łatwiej jest powtarzać, że wszyscy rodzice są dysfunkcyjni i leczyć coś, co nie wymaga leczenia psychoterapeutycznego.

Specjaliści nie chcą dotykać spraw naprawdę trudnych, bo za to trzeba wziąć odpowiedzialność?

Niestety, tak jest. Nie chcą się tym zajmować. Była nawet propozycja ze środowiska psychoterapeutów, żeby specjalista nie musiał zgłaszać gwałtu czy innego rodzaju przemocy, której doświadczyła osoba zgłaszająca się na psychoterapię, bo – jak argumentowano – to indywidualna sprawa konkretnego człowieka.

Jeśli wiem, że ktoś jest maltretowany i istnieje ryzyko, że może stracić życie, a traci zdrowie, muszę to zgłosić. Prawo mnie do tego obliguje, ale nie tylko prawo. Przecież nie zgłaszając takich spraw, pokazujemy osobie, która mówi nam, że doświadczyła przemocy, mechanizm wyuczonej bezradności. Najlepiej jest motywować człowieka, żeby sam zrobił zgłoszenie, żeby czuł swoje sprawstwo. Świetnie, jeśli uda się go przekonać podczas pierwszej wizyty, że trzeba zadzwonić na policję czy zgłosić sprawę do prokuratury, ale nie możemy dopuścić do sytuacji, w której osoba w wyuczonej bezradności boi się i nic nie robi. Wraca do środowiska przemocowego, a ktoś pracuje z nią dwa lata nad tym, że jest uległa.

To jest straszne!

Tak, to jest straszne. I trzeba się tym zająć, bo to się dzieje. Ludzie chodzą po psychologach, psychoterapeutach, po różnych uzdrawiaczach, a nie otrzymują fachowej, realnej pomocy, bo system jest nieudolny. Zgłaszają i co się dzieje? Słyszą: „A to dawno, zaszłości, żyłaby już pani swoim życiem. Nie ma sensu do tego wracać”. System daje luki prawne, a osób, które nie przedłożą własnej wygody nad dobro pacjenta, nie jest dużo. Osób, które chcą wziąć odpowiedzialność, są gotowe pójść do sądu, zeznawać, a wcześniej złożyć zawiadomienie.

I znowu wrócę do podstaw – najważniejsze, żeby pomagać mądrze. Jak nie jestem w stanie pomagać mądrze, świadczę coś, co jest antypomocą, jest przeciwskuteczne. Bo komu ja właściwie pomagam? Sobie. Jeśli nie mam odwagi zgłosić przemocy, a może nie chcę mieć dodatkowych zadań, pomagam sobie, i tylko sobie.

Jaka psychoterapia?

Od kogoś, kto lata – nie dwa, raczej sześć, może siedem – korzystał z psychoterapii, cały czas u tej samej osoby, usłyszałam: „Mam dość! Ja się tam czuję jak bankomat”.

Przykre, ale cieszę się, że pacjenci zaczynają to zauważać. Nie chodzi o to, żeby zlikwidować psychoterapię – to bardzo dobra metoda leczenia, która powinna być dostępna dla tych, którzy naprawdę jej potrzebują – ale doszło do jej stomatologizacji. Psychoterapia jest usługą komercyjną, mało dostępną na NFZ, bardzo drogą i bywa bez kontroli wydłużana.

Ludzie powinni mieć dostęp do psychoterapii w ramach publicznej opieki zdrowotnej, przecież płacimy składki również na zdrowie psychiczne.

Tyle że ono nie jest traktowane jak zdrowie, więc wszystko schodzi do sektora prywatnego, w którym jest bardzo różna jakość usług, świadczonych przez osoby, które nie zawsze mają do tego odpowiednie kwalifikacje. Nigdy nie wiadomo, do kogo się trafi, a że człowiek w kryzysie nie zawsze działa zdroworozsądkowo, często trafia źle.

Myślę, że kluczowe jest, żebyśmy zaczęli weryfikować, kto ją świadczy. Zastanawia mnie, co sprawia, że tak liczna grupa osób, które nie ukończyły psychologii, wybiera kształcenie podyplomowe w psychoterapii. Dlaczego 40-letnia księgowa czy 50-letni prawnik, po latach pracy w korporacji czy urzędzie, chce zacząć pomagać ludziom zmagającymi się z zaburzeniami w obszarze zdrowia psychicznego? Dlaczego wybierają akurat taką przestrzeń pomagania? Przecież można szyć ubrania czy naprawiać buty, rzeczy – wydawałoby się – bardziej pragmatyczne, ale nie wiem, czy dające tyle samo władzy i dobrej samooceny, co świadczenie psychoterapii. Dziś dość łatwo się w niej wykształcić, trzeba też przyznać, że jest to dochodowe zajęcie.

Kiedyś, żeby zostać psychoterapeutą, trzeba było mieć pięcioletnie studia magisterskie z psychologii lub sześcioletnie z medycyny plus czteroletnią specjalizację z psychologii klinicznej, a w przypadku lekarzy z psychiatrii, i dopiero wtedy można było rozpocząć szkolenie psychoterapeutyczne. Dziś każdy magister już po dwóch latach prywatnego szkolenia może praktykować psychoterapeutycznie.

Czy to jest mądre pomaganie, bezpieczne dla pacjentów?

Nie zapomnę, gdy po wybuchu wojny w Ukrainie napisałam na psychopomocowym forum – zgodnie z regulaminem pomagania w czasie katastrof i kataklizmów (TENTS) i wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – że nasza specjalistyczna pomoc nie jest w tym momencie najważniejsza, że na rozmowę o emocjach będzie czas, że teraz, gdy ludzie wysiadają z pociągów, uciekając przed terrorem, ważne, żeby dać im ciepłe ubrania i ugotować zupę, i zostałam za to zrugana. Przeczytałam, że uczestnicy forum nie po to kształcili się w psychoterapii, żeby gotować zupę! Takie myślenie jest charakterystyczne dla studentów pierwszego roku psychologii, też je znam. Wynikało z braku wiedzy i doświadczenia. Pięcioletnie studia psychologiczne uczą mądrego pomagania. Uczą, że pomóc, często oznacza towarzyszyć, być obok, za kurtyną, bez podejmowania głębokich interwencji. Nauczono nas, psychologów, że nie jesteśmy płatami czołowymi naszych pacjentów, nie podejmujemy za nich decyzji i nie wyręczamy.

Gdyby choć troszkę zwiększyć dostępność psychoterapii w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ), sytuacja części osób mogłaby ulec zdecydowanej poprawie.

Tymczasem na psychoterapię w ramach NFZ w największych polskich miastach trzeba czekać rok, półtora, czasem dłużej.

I to nie jest mądre pomaganie. To brak wsparcia tam, gdzie jest ono absolutnie niezbędne. Na pierwszej linii powinno być rozpoznanie, jakiego rodzaju pomocy należy udzielić konkretnej osobie, czy na pewno jest potrzebna psychoterapia, czy wystarczy interwencja kryzysowa, może nie trzeba leczenia, bo nie doszło do zaburzenia. Osoby w kryzysie zdrowia psychicznego zasługują na pełną siatkę świadczeń psychologicznych na NFZ, od poradnictwa po psychoterapię.

Prof. George Bonanno prowadził badania nad osobami w żałobie i tymi, które doświadczyły ataku terrorystycznego na World Trade Center. Z tych obserwacji wynika, że człowiek potrafi się odbijać jak sprężyna od trudnych sytuacji, ma takie zasoby, dlatego nie można pomagać za bardzo, bo zabiera mu się tę zdolność. Podawanie różnych działań – również psychoterapeutycznych – na zapas, jest jak profilaktyczne stosowanie antybiotyków, w jednym i w drugim przypadku spada odporność. Takie działania są przeciwskuteczne.

Konsultacja za 800 zł

Rozmawiamy o ciemnej stronie pomagania, ale myślę, że zapominamy, jak ważne jest promowanie wsparcia społecznego, zwłaszcza przez nas, specjalistów. Nie chodzi o to, żebyśmy zapraszali do gabinetów, tylko uczyli ludzi, jak się mądrze wspierać. Światowa Organizacja Zdrowia i wszelkie inne organizacje, które zajmują się badaniem zdrowia, mówią, że wsparcie społeczne, zwłaszcza spostrzegane (subiektywna ocena osoby otrzymującej wsparcie dotycząca dostępności otrzymywanego wsparcia udzielanego przez innych – przyp. red.), jest jednym z najważniejszych predyktorów i czynników chroniących zdrowie psychiczne. Jako eksperci tej dziedziny, powinniśmy zajmować się wzmacnianiem wsparcia społecznego, z naciskiem na to, żeby było one dobre jakościowo, żeby ludzie wiedzieli, jak pomagać mądrze. Żeby nie pomagali kompensując, żeby nie pomagali szkodząc sobie i innym. To powinna być nasza podstawowa rola. Tymczasem patrząc na to, co dzieje się w zakresie usług psychoterapeutycznych, mam wrażenie, że gdy zgłaszamy ból głowy, zamiast tabletki, ktoś nam od razu zaleca operację mózgu.

Może eksperci zapominają, że człowiek żyje nie tylko w gabinecie psychoterapeutycznym, ale przede wszystkim w społeczeństwie, a my mamy być katalizatorami zmiany. Mamy doprowadzić do sytuacji, w której człowiek będzie mógł zdrowo funkcjonować.

Zastanawia mnie aspekt finansowy. Konsultacja psychiatryczna u jednego z krakowskich ekspertów to w tym momencie 800 zł. Stawka za jedną sesję psychoterapeutyczną w kilkunastu gabinetach, które zweryfikowałam, to około 250 zł. Zaleca się, żeby spotkania odbywały się raz w tygodniu, więc koszt miesięczny to 1000 zł. Dochodzą leki. Kogo stać na to, żeby wydać dwa tysiące złotych na zdrowie psychiczne jednego członka rodziny?

To straszne. Być może osoby zajmujące się psychoterapią unikają wypowiadania się na temat ciemnej strony pomagania, ponieważ zapomniały o profilaktyce albo – co gorsza – nie chcą zapobiegać, wolą leczyć – na tym można więcej zarobić, zwłaszcza jeśli jedną osobę leczy się latami. Mamy konsumeryzm, przedkłada się swoje dobro materialne nad dobro pacjenta.

Nie chcę siać demagogii – ludzie mają prawo prowadzić swoje gabinety zarobkowo, mają prawo otrzymywać godne wynagrodzenie, ale nie powinno być tak, że sektor prywatny się rozrasta, stawki są horrendalne, a osoby cierpiące, potrzebujące leczenia psychoterapeutycznego w zakresie zdrowia psychicznego, zadłużają się, żeby móc sięgnąć po pomoc psychoterapeutyczną. Uważam, że to nieuczciwe. Trudno mi sobie wyobrazić, że można przyjąć od kogoś kilkaset złotych za konsultację, zwłaszcza jeśli osoba, która zgłasza się po pomoc, doświadcza przemocy, uciekła z domu i nie ma nawet swojego lokum. Prywatne gabinety są okej, jeśli jest to kwestia wyboru, ale nie, jeśli są jedynym dostępnym źródłem wsparcia w zakresie zdrowia psychicznego.

Kilka miesięcy temu słuchając audycji radiowej, do której zaproszono bardzo medialnego warszawskiego psychoterapeutę, postanowiłam, że zadzwonię i dopytam o cennik. Pan odebrał telefon osobiście. Powiedział, że kosz jednej sesji to u niego 500 zł. Niepytany dodał, że jego stawki nie są najniższe, bo w trosce o dobro pacjenta, musi dużo wypoczywać. To jest relacja z rozmowy, nie wymyśliłabym czegoś takiego.

Ja pani wierzę. Znam wielu takich terapeutów, a to, co mnie najbardziej przeraża, to fakt, że oni są tak daleko od swoich pacjentów, że naprawdę wierzą, że horrendalne stawki służą dobru tych, którzy się do nich zgłaszają.

Przykre jest to, że rozmawiamy o ekspertkach i ekspertach, po których można by się spodziewać empatii, wrażliwości na cudze cierpienie.

To nie jest już tylko kwestia wrażliwości. To jest rozsądek i etos zawodu. Jak sensownie pracować, jeśli biorę od kogoś 500 złotych, zalecając, żeby ta osoba wypoczęła albo żeby była aktywna fizycznie, a wiem, że to jej ostatnie 500 zł w tym miesiącu, bo bardzo mało zarabia. Przecież muszę to wiedzieć o pacjencie. To pragmatyzm. Jak inaczej mu pomóc? Mam udawać, że to mnie nie dotyczy, że mnie nie interesuje?

* Marta Boczkowska, naukowczyni, specjalistka psychologii klinicznej chorób somatycznych, certyfikowana interwentka kryzysowa, mediatorka. Pracuje w publicznej ochronie zdrowia jako psycholożka kliniczna oraz nauczycielka akademicka w Uniwersytecie SWPS. Praktykę kliniczną łączy z pracą badawczo-dydaktyczną. Jest stypendystką-badaczką w Instytucie Psychologii PAN. Współpracuje z Centrum Badań nad Traumą i Kryzysami Życiowymi Uniwersytetu SWPS. Dwukrotnie wyróżniona stypendium NCN. Jest recenzentką czasopism naukowych, tj.: Personal Relationships, International Journal of Disaster Risk Reduction. Członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, Polskiego Towarzystwa Badań nad Stresem Traumatycznym, Polskiego Towarzystwa Psychologii Behawioralnej oraz European Society for Traumatic Stress Studies, delegatka American Psychological Association.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

;
Na zdjęciu Ewa Koza
Ewa Koza

Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.

Komentarze