Widzę zdjęcia martwych raków. Rzeka pełna jest śniętych ryb. Okoliczni mieszkańcy zgłaszają, że padły także żaby, a nawet szczury. Pojechałam nad Barycz, żeby dowiedzieć się, kto ją zatruł
Powietrze pachnie listopadem: mieszanką smogu, obornika i wilgoci. Stoję na mostku nad rzeką Baryczą, naciągam na uszy czapkę, żeby ochronić się przed wiatrem. Po lewej gospodarstwo, po prawej pola, kawałek dalej pasą się krowy. Nurt jest powolny, kolor Baryczy późnojesienny, szary.
Gdybym stała na tym samym mostku trzy lata temu, latem 2020 roku, zobaczyłabym ciała martwych ryb, brudną pianę i śmierdzący śluz. Powietrze pachniałoby śmiercią rzeki.
“Barycz jest rzeką martwą” – tak pisały wtedy organizacje ekologiczne.
Do dziś nikt za tę śmierć nie został ukarany.
To jedna z najważniejszych europejskich ostoi ptaków wodno-błotnych. Żyją tu na przykład kormorany, zimorodki i bliskie wyginięcia rycyki, brązowo-białe ptaki z długimi dziobami. 27 lat temu, w 1996 roku, na granicy Dolnego Śląska i Wielkopolski powołano Park Krajobrazowy Doliny Baryczy. Rzeka Barycz jest jego osią.
Na terenie parku jest aż sześć rezerwatów, w tym rozwrzeszczane głosami tysięcy ptaków Stawy Milickie – największy i najstarszy w Europie kompleks stawów hodowlanych, założony w XIII wieku przez cystersów. Zdaniem przyrodników, ten rezerwat mógłby stać się parkiem narodowym.
Trafiam tu, próbując odtworzyć katastrofę, jaka dotknęła Barycz w 2020 roku. 1 lipca jedna z pracowniczek Stawów Milickich zauważyła, że z rzeką dzieje się coś niepokojącego.
- Dopuszczała akurat do stawu Bolko świeżą wodę z Baryczy. Kiedy dopuszcza się świeżą, natlenioną wodę, ryba podchodzi do tego miejsca, bo tam jej się najłatwiej oddycha. Tym razem ryby uciekały w głąb stawu – opowiada mi Piotr Połulich, prezes dolnośląskiej spółki Stawy Milickie, która zajmuje się hodowlą ryb, a jednocześnie ochroną przyrody. 65 proc. stawów, którymi opiekuje się spółka, to rezerwat. Ponad 90 proc. – tereny Natura 2000.
- Nic nie wskazywało, że coś złego się dzieje. Woda nie wyglądała, ani nie pachniała inaczej niż zwykle – podkreśla Połulich.
Ichtiolożka ze Stawów Milickich sprawdziła poziom tlenu w wodzie. Był dramatycznie niski. Szybko zamknięto dopływy wody z rzeki do Stawów.
W tym samym czasie w górnym odcinku Baryczy wędkarze zaobserwowali zanieczyszczenie i pierwsze martwe ryby. Do mediów społecznościowych trafiły zdjęcia i nagrania, na których widać umieranie rzeki.
Odszukuję je teraz, żeby odtworzyć chronologię wydarzeń z tamtego lata. Na amatorskich nagraniach oglądam gęstą, brązową maź wpływającą do rzeki i unoszącą się na powierzchni pianę. Miejscami Barycz jest czarna. Czytam o duszących się rybach i zapachu zgnilizny.
Widzę zdjęcia martwych raków. Uciekły na ląd, próbując ratować się przed zanieczyszczeniem i tam umarły. Leżą ze szczypcami wyciągniętymi do góry.
Oglądam relacje lokalnych mediów z posiedzenia sztabu kryzysowego. 4 lipca starosta milicki, Sławomir Strzelecki mówi: “Badania wody trwają, nie mamy jeszcze wyników” i apeluje, żeby nie kajakować i nie łowić w Baryczy. “W tej rzece nie ma już życia” – dodaje.
8 lipca TVN24 podaje, że rzeka “pełna jest śniętych ryb. Okoliczni mieszkańcy zgłaszają, że padły także żaby, a nawet szczury”.
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Poznaniu wyklucza zakażenie przemysłowe i stwierdza bardzo niski poziom tlenu w wodzie, przez który duszą się ryby. Burmistrz Milicza zleca własne badania prywatnej firmie z Krotoszyna. Laboratorium potwierdza obecność paciorków kałowych i bakterii E. coli, która występuje we florze bakteryjnej jelita grubego u ludzi i zwierząt.
“Śnięcie ryb jest ogromne. Martwe będą liczone w tonach. Wody Polskie nawet nie przystąpiły do utylizacji. W ogóle jako właściciel rzeki nie robią praktycznie nic, aby tej katastrofie zapobiec”- mówi mediom Piotr Lech, burmistrz Milicza. Wody Polskie – oczywiście – utrzymują, że „od początku monitorują sytuację na rzece Baryczy”.
Za kilka dni ma odbyć się druga tura wyborów prezydenckich. Politycy Prawa i Sprawiedliwości są zaangażowani w kampanię Andrzeja Dudy. Wojewoda dolnośląski Jarosław Obremski 7 lipca jedzie w ramach kampanii do Trzebnicy, zaledwie pół godziny drogi od Milicza. Nad Barycz nie dociera, choć potem publikuje post na Facebooku: “Od początku byłem informowany o wszystkich zdarzeniach i realizowanych działaniach zaradczych”. Ówczesny minister środowiska, Michał Woś, spotyka się z wyborcami Dudy w Poleskim Parku Narodowym. Do 10 lipca na stronie jego resortu nie ma żadnej wzmianki o katastrofie.
Nad rzekę nie wybiera się również Marek Gróbarczyk – wtedy minister żeglugi i gospodarki wodnej.
Wykorzystuje to kontrkandydat Dudy, Rafał Trzaskowski, który na spotkaniu w Obornikach Śląskich mówi: “Premier Morawiecki będzie opowiadał o tym, jaki jest deszcz w Warszawie, ale może by się Doliną Baryczy zainteresował?”. Przypomina, jak PiS komentował awarię oczyszczalni Czajka w Warszawie, wykorzystując ją politycznie. Baryczy tak łatwo wykorzystać nie można, więc lepiej milczeć.
W “Wyborczej” czytam: “O sprawie nie informuje nadal rządowa telewizja TVP Info, kierowana przez Jacka Kurskiego, która w przypadku awarii Czajki poświęcała tej sprawie większość swojego programu”.
Nad rzeką od początku katastrofy są politycy Lewicy i Zielonych, wzywając do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej.
Koalicja Ratujmy Rzeki tydzień po pierwszych doniesieniach o śmierci Baryczy pisze: “To już kolejna skażona w tym roku rzeka Polski. Fakt, że nadal nie ustalono źródła i sprawcy, jest równie niepokojący”.
Odpowiedzi nie ma. Są tylko domysły, kto zawinił.
- Trzy lata później jesteśmy mniej więcej w tym samym miejscu. Nadal mamy tylko domysły – mówi mi Dorota Chmielowiec-Tyszko, wiceprezeska Fundacji Ekorozwoju.
Dolnoślązaczka, wrocławianka, która 20 lat temu tak zaangażowała się w promowanie Doliny Baryczy, że aż sama w niej zamieszkała. Rozmawiamy patrząc przez okno jej domu na jeden ze zbiorników należący do Stawów Milickich. Dorota parzy kawę, a dzbanek stawia na stole, tuż przy rozłożonych mapach całej Doliny.
Pokazuje mi górny odcinek rzeki, gdzie mogła zacząć się katastrofa i miejsce, gdzie katastrofę zauważyła pracowniczka Stawów Milickich: jaz Bolko w Nowym Grodzisku niedaleko Milicza.
Barycz została zatruta na odcinku 60 km.
Za jazem Bolko Stawy Milickie zaczęły wypuszczać wodę do rzeki – tak, żeby rozwodnić zanieczyszczenie i przyspieszyć nurt. – Nie dało się uratować wszystkiego, ale nasze działania spowodowały, że rzeka nie była tak mocno dotknięta tą tragedią, jak mogła być – mówi mi Piotr Połulich.
Stawy Milickie samej katastrofy nie odczuły. Dzięki szybkiemu zamknięciu dopływów z Baryczy zanieczyszczenie do nich nie wpłynęło.
- To i tak było dla nas najtrudniejsze lato. Przez ponad miesiąc nie mogliśmy pobierać wody z rzeki. Nie mogliśmy uzupełniać swoich stawów. Mało tego: spuściliśmy kilka milionów kubików do Baryczy, żeby ją przepłukać, przez co poziom wody w stawach znacznie się obniżył – wyjaśnia prezes Stawów Milickich.
Spółka dostała też 400 tysięcy złotych od dolnośląskiego urzędu marszałkowskiego na zakup specjalnych pomp natleniających. To urządzenia, które w przypadku zatrucia rzeki wprowadzają do niej dodatkowy tlen. Stawy Milickie kupiły je aż w Holandii. Nad Baryczą pracowały nieprzerwanie przez kilkanaście dni.
Pod koniec lipca 2020 wyniki badań wody w Baryczy wróciły do normy. – Ryby zaczęliśmy zauważać już zimą tamtego roku – wspomina Połulich.
Kto zatruł Barycz? – pytam Dorotę i już wiem, że zadam to pytanie jeszcze kilka razy.
- Były różne tropy – mówi Dorota. – Tamtego lata długo było sucho, po czym nagle spadły ulewne deszcze, przez które doszło do podtopień pól uprawnych. Dlatego jedną z hipotez był spływ z pól, na których zalegały pryzmy obornika. Podejrzewano też oczyszczalnię ścieków pod Odolanowem. Kolejną hipotezą był dopływ zanieczyszczeń z ubojni drobiu w Odolanowie – wylicza i pokazuje film nagrany przez jednego z mieszkańców jeszcze w czerwcu 2020 roku.
- Nie będę wskazywać winnych – rzuca Dorota. – Tym zajmuje się prokuratura, od trzech lat.
Trasę od źródeł do ujścia można przejechać w jeden dzień. Barycz ma tylko 139 kilometrów, zaczyna się na bagnach pod Ostrowem Wielkopolskim. Stąd wyruszam. Kręcę się po okolicy, kursuję na granicy Dolnego Śląska i Wielkopolski, trochę bez planu, tak, jakby sama podróż miała przynieść jakieś odpowiedzi.
Podjeżdżam pod ubojnię, wielki moloch pośrodku pól. Nie stwierdzam niczego podejrzanego. Ale dlaczego miałabym znaleźć jakieś ślady trzy lata po katastrofie?
Jadę do centrum Odolanowa, gdzie wyprostowana jak struna Barycz płynie przez miejski park. Zatrzymuję się w pobliżu jazu Bolko, gdzie rzeka płynie między polami, na których pasą się krowy. Docieram nad Stawy Milickie, wsłuchuję się w głośne ptasie dyskusje. Spaceruję po parku pałacowym w Żmigrodzie, mijają mnie biegacze, a Barycz rozlewa się między wałami. Rzeka miejscami wygląda jak niepozorny kanał, a miejscami jak dziki raj dla kajakarzy.
Wpatruję się w płynącą powoli wodę, ale odpowiedzi nie znajduję.
- Kto zatruł Barycz? – pytam więc Radosława Gawlika, prezesa Stowarzyszenia EKO-UNIA, wiceministra środowiska w rządzie Jerzego Buzka. Gawlik mieszka we Wrocławiu, godzinę od miejsca, gdzie w 2020 roku umierały ryby.
- Kiedy mieszkańcy wskazali na ubojnię, uznaliśmy z Dorotą, że to warto sprawdzić. Mieliśmy dość przyglądania się tej bezczynności, tym brakom odpowiedzi. Pojechaliśmy nad rów za ubojnią po kilku tygodniach. Piany nie było, ale wciąż było widać i czuć zanieczyszczenie – opowiada Gawlik.
Dorota dodaje: – Paskudne, śmierdzące. Nawet jeśli taki zrzut był zgodny z pozwoleniem wodnoprawnym, to jest skandal.
Pobrali trzy próbki. Dorota pokazuje mi zdjęcie: Radosław Gawlik stoi ze słoikiem pełnym brudnej wody z cieku, który trafia do Baryczy. Woda jest brązowo-żółta. Takie próbki trafiły do atestowanego laboratorium, a wyniki analizował dr Marek Sołtysiak ze Stowarzyszenia Hydrogeologów Polskich. Kiedy do niego dzwonię, wyjaśnia, że jego głównym celem było sprawdzenie, czy do cieku za ubojnią dopływały ścieki. „Otóż tak, to były ścieki” – mówi.
Okazało się, że woda przy ubojni miała wysoką przewodność – stwierdzono w niej wysokie stężenie soli, wywołane związkami węgla i siarki. “Najbardziej charakterystyczny jest wzrost wartości chemicznego (ChZT) i biologicznego (BZT) zapotrzebowania na tlen w próbce wody (...). Oba parametry wskazują na dużą zawartość zanieczyszczeń organicznych. Są wskaźnikami zanieczyszczeń charakterystycznych m.in. dla ścieków pochodzących z zakładów przemysłu mięsnego” – czytamy w ekspertyzie.
W próbkach z cieku za ubojnią wykryto też ogromną ilość tłuszczów.
- Tego w ściekach komunalnych nie ma – wyjaśnia Radosław Gawlik. Jeszcze w lipcu 2020 roku wysyła te ustalenia do prokuratury. Pisze: “Nasze analizy i oceny ekspertów wskazują, że mało prawdopodobne jest tak silne skażenie rzeki przez pryzmy obornika. Raczej chodzi o skażenie punktowe”. Wskazuje ubojnię drobiu pod Odolanowem jako głównego podejrzanego.
Podobne podejrzenia miała część senatorów, którzy 15 lipca 2020 roku zwołali posiedzenie komisji środowiska w sprawie Baryczy.
Były już senator Józef Łyczak z PiS: „Szanowni Państwo, domniemywamy, jakie są przyczyny. I wskazane zostały duże pryzmy obornika, gnojowica, ubojnie. Ja z rolnictwem mam do czynienia od urodzenia i po raz pierwszy słyszę, że obwinia się za zanieczyszczenie rzeki obornik. (...) Poruszylibyśmy wszystkich chłopów w Polsce tym, że ten szlachetny nawóz może stać się trucizną. Prędzej, uważam, właśnie mogą być ścieki z ubojni bądź koncentrat gnojowicy”.
Portale rolnicze piszą o „szkalowaniu rolników”. Wielkopolska Izba Rolnicza analizuje: „Początek lipca to nie jest czas, kiedy na pola wywozi się obornik, albo gnojówkę. To czas przygotowywania się do żniw, ewentualnie zbiór siana. Ponadto kolor i konsystencja mazi nie wskazuje na to, aby były to pozostałości obornika. W przefermentowanym oborniku widoczne są gołym okiem szczątki roślinne i nie ma on konsystencji mazi. Obornik składowany na pryzmach na polu jest zwykle nieco przesuszony, więc nie ma mowy o czymś w rodzaju gęstej zupy”.
Również hydrolog dr Sebastian Szklarek z Polskiej Akademii Nauk uważa, że sam obornik nie wywołałby takiej katastrofy – szczególnie, że ulewne deszcze i podtopienia go rozcieńczyły.
Na swoim blogu “Świat Wody” analizuje śmierć Baryczy. Dochodzi do wniosku, że głównym “problemem jest punktowy zrzut zanieczyszczeń”. Być może – jak wskazali mieszkańcy nagrywający filmy – z okolicznej ubojni, która już w połowie czerwca pozbywała się nieczystości, wylewając je do rzeki. “Biorąc pod uwagę, że Barycz jest leniwie płynącą rzeką, nie zdziwiłbym się, gdyby przyczyny należało szukać kilka do kilkunastu dni przed zaobserwowanym śnięciem ryb. Może to być zanieczyszczenie widoczne w rowie na filmie, ale nie musi” – ocenia Szklarek.
Ubojnie, masarnie czy chlewnie mogą być bardzo uciążliwe dla środowiska – przekonali się o tym na przykład mieszkańcy podhalańskiej Jabłonki. Miejscowa masarnia notorycznie zanieczyszczała rzekę Czarną Orawę: do wody trafiało gnijące mięso, krew, wnętrzności. „Trupia rzeka” – tak Czarną Orawę nazwali dziennikarze TVN w 2007 roku. W 2016 roku do rzeki Kurówki niedaleko Puław ubojnia bydła spuściła krew. Nikogo nie ukarano. Trzy lata później w okolicy Radoszyc (woj. świętokrzyskie) odkryto pompy wyrzucające nieoczyszczone ścieki z ubojni prosto do rzeki.
Co się stało na Baryczy?
Na stronie internetowej ubojni pod Odolanowem, w zakładce „aktualności” nie znajduję żadnego śladu po katastrofie i oskarżeniach zakładu o skażenie Baryczy. Jedyna „aktualność” pochodzi z 2021 roku – a więc już po tragedii na Baryczy – i dotyczy zmiany nazwy spółki.
Czytam też, że ubojnię założyły w 1989 roku dwie siostry z mężami, a w ofercie firmy znajdę „elementy z kury mięsnej”, służące do produkcji kiełbas, szynek czy dań gotowych. Kury z Odolanowa mają być świetne na rosół, „symbol polskiej tradycji kulinarnej i rozpoznawalny smak naszej kultury narodowej”.
Ale nie tylko – eksportowane są również na rynek afrykański. Tam z kur robi się na przykład „Chicken soup – akoko nkwan lol”.
W 2014 roku spółka wybudowała własną oczyszczalnię ścieków. Czy sześć lat później doszło do awarii?
Do ubojni nie udaje mi się dodzwonić.
Znów zadaję to samo pytanie, tym razem urzędnikom Wód Polskich oraz Wojewódzkich Inspektoratów Ochrony Środowiska z Wrocławia i Poznania. Kto zatruł Barycz?
Łukasz Strażyński z wielkopolskiego WIOŚ w odpowiedzi przesyła mi 11 stron analizy ze zdjęciami. Dzięki niej wiem, że ubojnia była jednym ze źródeł katastrofy. Jednak WIOŚ uważa, że nie była to główna przyczyna – zanieczyszczenie dostało się również do dopływów Baryczy powyżej miejsca, gdzie ciek ubojni łączy się z kanałem Świeca i tamtędy płynie do rzeki. Zakład nie mógł więc spowodować katastrofy – oceniają urzędnicy.
“W czerwcu 2020 roku na obszarze zlewni górnej Baryczy występowały intensywne opady deszczu, przy czym w końcu miesiąca były one nawalne. Opady te spowodowały:
- czytam.
Woda zalegająca na polach spowodowała gnicie roślinności i skoszonej trawy. Zalała też pryzmy obornika. WIOŚ latał nad polami dronem, dokumentując zalane pola. Pod koniec czerwca nad Barycz wróciły ulewy, spłukując wodę z zatopionych łąk do rzeki. Badania wody, jakie robił WIOŚ wskazały „obecność substancji z gnicia, które silnie pobierają tlen z wody”. Do Baryczy spłynął obornik, ale przede wszystkim zgniła trawa i rośliny.
Taką hipotezę przedstawiał już w lipcu 2020 roku ówczesny sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu Piotr Dziadzio, obecny na posiedzeniu senackiej Komisji Środowiska. „Ja nie powiedziałem, że tam jest obornik. Były bodajże dwa miejsca, gdzie ten obornik był zgromadzony” – wyliczał. „Tak że tutaj absolutnie nie winimy rolników. Broń Boże, żeby było takie odczucie. Jest to naturalne zjawisko, które wystąpiło przypadkowo”.
Skoro naturalne, to czy ktoś zostanie ukarany? A może już został? – pytam urzędników z WIOŚ.
WIOŚ nie wie. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Ostrowie Wielkopolskim i nikt urzędnikom, społecznikom, ani mieszkańcom nie mówi, co dalej.
Do prokuratury w Ostrowie Wielkopolskim jadę bez zapowiedzi, ale zastaję na miejscu rzecznika prasowego, prokuratora Macieja Melera. Siadamy w salce konferencyjnej, kilka kilometrów od miejsca, gdzie Barycz się zaczyna.
Od lipca 2020 roku prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie „zanieczyszczenia środowiska w znacznych rozmiarach”. Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności. Jeśli sprawca działał nieumyślnie – do trzech lat. Od prokuratora słyszę, że sprawa jest wciąż w toku. Przesłuchano świadków, odbyły się oględziny pól i zakładów przemysłowych. Dlaczego to trwa tak długo? „Musieliśmy uzyskać specjalistyczne opinie z zakresu hydrologii, chemii, instalacji sanitarnych oraz ochrony środowiska” – wymienia Maciej Meler.
Czy to były pola, obornik, ubojnia, a może coś jeszcze? Kogo przesłuchano? Co z karą za zatrucie Baryczy? – mam mnóstwo pytań, na które prokurator nie może odpowiedzieć. Istnieje “plan czynności śledczych” i trzeba go realizować – ale nie dowiem się, co w nim jest. Słyszę tylko, że sprawa nie jest prosta.
To nie morderstwo, po którym łapie się zabójcę z jeszcze dymiącą bronią.
Kiedy opowiadam to społecznikom, wyglądają na zmartwionych. – Oby nie umorzyli – wzdychają.
Kiedy dzwonię do posłanki Zielonych Małgorzaty Tracz i mówię, że chcę porozmawiać o Baryczy, w słuchawce słyszę westchnienie. – Byłam pierwszą posłanką, która interweniowała w tej sprawie. Słałam pisma do ministerstw i instytucji, ale szybkiej reakcji nie było. Mam wrażenie, że to było preludium do Odry – mówi. W jej piśmie z 7 lipca 2020 roku czytam: „Wody Polskie nie przedstawiły ostatecznych wyników badań, które pozwoliłyby ustalić przyczynę śmierci rzeki. Sytuacja jest bardzo poważna”.
Pytam Małgorzatę Tracz, czy jej zdaniem zagadka zatrucia Baryczy może się jeszcze wyjaśnić. – Po trzech latach? Będzie bardzo trudno – odpowiada.
O Odrze wspomina również Radosław Gawlik: – Nie przypominam sobie katastrofy o większej skali. Poza katastrofą odrzańską, do której doszło dwa lata później.
Latem 2022 roku w Odrze zakwitła toksyczna złota alga, która zabiła miliony ryb, małż i ślimaków. Rzeką zainteresował się rząd (choć z opóźnieniem) i media z całej Europy. – Odra jest teraz o wiele lepiej przebadana niż Barycz. A dla tak niewielkiego ekosystemu zatrucie z 2020 roku było prawdziwą katastrofą. Która – przynajmniej na razie – się nie powtórzyła – dodaje.
W poznańskim WIOŚ słyszę, że w 2022 roku, we wrześniu, woda w Baryczy w okolicy Odolanowa znowu zrobiła się czarna. Znaleziono kilka martwych ryb. Urzędnicy ponownie podejrzewają, że z pól uprawnych spłynęła woda z rozkładającą się materią organiczną. Jednak w porównaniu z latem 2020, kiedy umarły miliony ryb i innych organizmów, to był tylko incydent. Być może w 2022 roku Barycz uratowała niższa temperatura i większa ilość wody w rzece.
Pytam Dorotę Chmielowiec-Tyszko, jak można pomóc rzece.
- Szybka reakcja władz w przypadku zanieczyszczenia, pasy buforowe na brzegach, zwiększenie obszarów retencji, czyli oddanie rzece przestrzeni i renaturyzacja – wylicza jednym tchem.
Renaturyzacja, czyli przywracanie naturalnego biegu rzece – meandrów i różnorodności w korycie – pomaga w jej samooczyszczaniu. Zanieczyszczenia zatrzymują się na roślinności czy zakolach. Przestrzeń jest rzekom potrzebna do rozlewania się w momentach wezbrań. To daje nie tylko ochronę przed powodziami, ale również wspomaga procesy oczyszczania się rzeki.
- Cały wielkopolski fragment Baryczy jest wyprostowany. Pola wokół rzeki są całkowicie zaorane, nie ma pasa buforowego, żadnych krzaków, które mogłyby zatrzymać to, co spływa z pól. Nad Baryczą jak w soczewce widać polskie podejście do rzek. W pierwszej kolejności są traktowane jako kanał do przyjmowania ścieków, a dopiero w dalszej jako ekosystem. Bez refleksji, bez uwzględniania naturalnych funkcji rzeki – mówi Dorota.
Przypominam sobie dane z 2020 roku, kiedy Główny Inspektorat Ochrony Środowiska wyliczył, że aż 99 proc. polskich rzek jest w złym stanie.
Idziemy z Dorotą nad Barycz, schodzimy na drewniany, chwiejny pomost, który zaczęły podgryzać bobry. Woda prawie podmywa nam buty.
- Tamtego lata wody było bardzo mało – zresztą Barycz zmaga się z tym problemem co roku, kiedy robi się ciepło. Jakbyś chciała zwiedzać Barycz kajakiem, to miałabyś trudne zadanie, bo miejscami latem po prostu nie ma po czym płynąć – mówi Dorota.
Brak wody to duży problem dla Stawów Milickich. – A jest jej z roku na rok coraz mniej – podkreśla Piotr Połulich. – Niski poziom wody, wyższa temperatura, duże nasłonecznienie. Do tego wystarczy dodatkowy czynnik, niekontrolowany zrzut ścieków czy spływy z pól po nawożeniu i mamy efekt kuli śnieżnej. Moim zdaniem, w 2020 roku katastrofa miała kilka przyczyn – dodaje.
Dorota się zgadza:
– Trzy lata temu Barycz po prostu nie dała sobie rady.
Stoimy na tym pomoście, jest coraz zimniej. Układam w głowie wszystko, co usłyszałam i myślę, że tak naprawdę łatwo wskazać główną przyczynę umierania Baryczy. Był nią człowiek.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze