Karmieni legendami o heroicznych biznesmenach pracujących 25 godzin na dobę i „dających” pracę innym, nie zauważamy ludzi, którzy naprawdę pracują po kilkanaście godzin. Bo nie chodzi o to, że oni tak pracują – chodzi o to, że my sami mamy pracować więcej. Zofia Smełka-Leszczyńska napisała książkę o naszej kulturze zapierdolu
Wciąż o wiele łatwiej przeczytać w szerokozasięgowych mediach wywiad z prezesem niż ze strajkującymi pracownikami fabryki. Wciąż o wiele łatwiej trafić w księgarni na książkę o tym, jak być bardziej produktywnym, niż o tym, jak zakłada się związek zawodowy.
Tymczasem psycholożka Zofia Smełka-Leszczyńska napisała książkę o tym, jak jesteśmy oszukiwani i wyzyskiwani. Jak to, co się mówi i pisze w Polsce o pracy, jest często bardzo odległe od tego, jak ona naprawdę wygląda. Smełka-Leszczyńska opisuje paradoksy kapitalizmu, który pracę każe nam pokochać, abyśmy byli bardziej wydajni. Ale zamiast podwyżek oferuje warsztaty z mindfulness.
Publikujemy więc w OKO.press fragment tej książki (śródtytuły od redakcji)
Częścią wizerunku prawdziwego przedsiębiorcy z początków transformacji była jego gotowość do całkowitego poświęcenia się firmie. Ludzie biznesu chętnie opowiadali prasie o swoich priorytetach życiowych. Magazyn „Sukces” przeznaczył na takie inspirujące historie specjalną rubrykę „Komu się powiodło”.
W 1995 roku opublikowano w niej wywiad z Dominikiem Jastrzębskim, wówczas prezesem firmy Farm Food SA.
Na pytanie: „Co pana napędza?” odpowiedział: „Praca.
Może opowiem pewną anegdotę rodzinną. Przez 9 miesięcy planujemy, dokąd pojedziemy wspólnie na wczasy. Kiedy już wyjedziemy – po tygodniu w tajemnicy dzwonię i proszę o pilne wezwanie mnie do firmy”.
Tak funkcjonujący biznesmen nie był wtedy uważany za obsesjonata o zaburzonych priorytetach, tylko za wzór do naśladowania. „Business to prawdziwe życie dla prawdziwego mężczyzny, wspaniała gra, o wiele ciekawsza od szachów i brydża razem wziętych. Jest to rodzaj hazardu i dziś nie potrafiłbym już żyć inaczej” – tak w 1990 roku o swojej pasji do biznesu opowiadał Antoni Przybysz, właściciel zakładów konfekcyjnych.
We wczesnych latach transformacji ustrojowej przedsiębiorca był bohaterem masowej wyobraźni.
Z opublikowanego przez „Gazetę Wyborczą” w 1992 roku badania na temat aspiracji zawodowych młodzieży wynikało, że biznesmenami chciało zostać
Podziw budził zarówno potężny fabrykant opisywany w kolorowej prasie, jak i anonimowy handlarz z bazaru. Każdy, kto wziął życie za rogi, wskoczył na falę i wykuwał polski kapitalizm, dowodził słuszności kierunku, który kraj obrał po 1989 roku.
Należy przyznać, że niezwykła pracowitość przedsiębiorców została potwierdzona badaniami. W analizach socjologa Juliusza Gardawskiego z 2007 roku
ponad 41% respondentów wyrażało gotowość do pracowania ponad 8 godzin dziennie, z czego prym w tej grupie wiedli samozatrudnieni, menedżerowie i pracodawcy.
Deklarowany czas pracy wynosił u pracodawców średnio aż 12,7 godziny dziennie, podczas gdy samozatrudnieni, menedżerowie i specjaliści pracowali około 9 godzin. „Wyniki te potwierdzają znaną tezę o kosztach, jakie przychodzi płacić pracodawcom za sukces: pracują znacznie dłużej niż ich pracownicy”, skwitował Gardawski.
„Polski przedsiębiorca poświęca na pracę około 47 godzin tygodniowo – to aż o 7 godzin więcej niż średnia dla pracowników najemnych w Polsce. Bardzo duża grupa przedsiębiorców zostaje w pracy „po godzinach (...). Ponadto aż 7,3 proc. przedsiębiorców dobrowolnie pracuje w niedziele, podczas gdy polscy pracownicy najemni są do tego zmuszani najrzadziej w Europie – regularnie w ostatni dzień tygodnia pracuje tylko 3 proc. z nich. Powyższe dane pokazują, jak bardzo polscy przedsiębiorcy są zaangażowani w pracę i jak rzadko zlecają nadgodziny swoim pracownikom”.
W 2023 roku Konrad Howard, współtwórca platformy cyfrowej Booksy, udzielił „Forbesowi” wywiadu, w którym opisał swój tryb życia. Prowadzi firmę na kilku kontynentach i aby dostosować się do stref czasowych, w których działają jego partnerzy biznesowi,
„pracuje właściwie cały czas”, także w nocy.
„Gdy w Polsce wszyscy smacznie śpią, a ja mogę z kawą w ręku rozmawiać z moimi partnerami i klientami w Stanach”, powiedział dziennikarzowi. Natomiast Igor Klaja, założyciel firmy OTCF, w rozmowie z tym samym portalem tak wspominał swoje funkcjonowanie w czasie pandemii:
Uczestniczyłem w videocallach po 16-18 godzin.
Komputer mi się gotował, więc pomiędzy spotkaniami wkładałem go do lodówki, żeby trochę schłodzić procesor. Powiem szczerze, że nie wiem, skąd miałem tyle siły.
Często robiłem sobie treningi o 2 w nocy, żeby choć trochę się uspokoić. Spałem średnio po 3,5 godziny na dobę. Aż któregoś dnia zaczęła mnie boleć głowa, a po kilku godzinach straciłem wzrok.
LESS_ traktuję jak własne dziecko, jestem z nim 24 godziny na dobę. Nie mam wolnych dni, weekendów dla siebie. Od sześciu lat nie byłem na urlopie, zresztą nie wiedziałbym, co mam na takim urlopie robić, skoro myślami cały czas jestem przy startupie.
„Występuje pan w dwóch programach, wydaje książkę, prowadzi restaurację, musi pan być tytanem pracy. Da się to wszystko pogodzić? Jak pan to robi?”, przyznał: „Pracuję po 18 godzin na dobę i to jest jedyna odpowiedź”.
Media okołobiznesowe często przedstawiają właścicieli i CEO wielkich firm jako osoby zdolne do ponadprzeciętnego wysiłku. Ich umysły funkcjonują wyjątkowo sprawnie, a siła woli jest wręcz nadludzka. Niektórzy z nich potrafią jeść bardzo mało albo bardzo rzadko – takie wybory żywieniowe często tłumaczy się ich rzekomym wpływem na poprawę funkcji związanych z uwagą. Kombinacja tych cech sprawia, że właściciele i CEO wielkich firm pracują zupełnie inaczej niż zwykli ludzie: bardzo długo, wyjątkowo efektywnie i w zoptymalizowany sposób. (Mimo to znajdują dodatkowo czas na sport, medytację albo zaangażowanie w życie rodzinne!).
Biznesmenom w tych opowieściach bliżej do półbogów niż zwykłych ludzi. I to właśnie ma być rozwiązaniem tajemnicy ich wyjątkowego bogactwa i władzy: oni po prostu są ulepieni z innej gliny niż większość świata.
Coś, co w wykonaniu zwykłych ludzi mogłoby zostać uznane za zaburzenie odżywiania, w przypadku dyrektorów firm nazywa się biohackingiem.
Poprzez te legendy – pieczołowicie konstruowane, a następnie podsuwane mediom – najpotężniejsi ludzie świata udowadniają, że dzięki niejedzeniu, niespaniu i ciągłemu pędowi do samodoskonalenia da się znaleźć czas na wszystko.
Łączenie ultraproduktywnej pracy, sportu, rozwoju duchowego i życia rodzinnego to kwestia dobrej organizacji, przekonują.
Taka narracja przeniknęła już do polskiej prasy biznesowej i lifestyle’owej, w której w ostatnich latach zaroiło się od rad, jak trenować swoje ciało i wolę, aby odnieść sukces. W 2018 roku „Wysokie Obcasy” opisały, jak powinny wyglądać poranki ambitnych osób. W ciągu pierwszej godziny należy posiedzieć w ciszy (5 minut), wgrać sobie do mózgu dobre myśli poprzez afirmację (5 minut), zwizualizować życiowy cel (5 minut), poćwiczyć (20 minut), poczytać (20 minut) i na końcu zapisać coś w dzienniku (5 minut).
Wczesne wstawanie jako metoda na odmianę losu zostało opisane w niezwykle popularnych poradnikach, takich jak
Ten ostatni został przetłumaczony na polski i wylądował na liście książek nominowanych do tytułu Bestsellerów Empiku za rok 2021. Oprócz pochwały wstawania o 5 rano książka zawiera szczegółowe wytyczne dotyczące jak najbardziej produktywnego obchodzenia się z zyskanymi w ten sposób godzinami życia.
M.in. zasadę 20/20/20, zgodnie z którą pierwsze 20 minut należy przeznaczyć na aktywność fizyczną, kolejne – na refleksję, a ostatnie – na uczenie się czegoś nowego.
Tych wszystkich porad nie napisano z myślą o bezinteresownej poprawie życia na lepsze, zdrowsze, bardziej interesujące. W tle paradygmatu produktywności zawsze znajdują się pieniądze, a dowodem na skuteczność produktywnego trybu życia jest prawdziwa lub fikcyjna postać kogoś niesłychanie zamożnego.
Opowieści o cnotliwym i pełnym wyrzeczeń życiu bogatych ludzi dostarczają odbiorcom odpowiedzi na pytanie „czemu ci bogaci są tacy bogaci”.
Są bogaci, bo pracują o wiele ciężej od nas i zhackowali rzeczywistość dzięki serii technik rozciągających dobę do 48 godzin ultraproduktywnej pracy. A my co?
O 6.30 rano błagamy dzieci, żeby dały jeszcze chwilę pospać, o 8 rozczochrani stawiamy się z nimi w przedszkolu, w autobusie tępo przeglądamy media społecznościowe, a na maile zaczynamy odpowiadać dopiero o 8.45.
Wszystkie opisywane w prasie obyczaje prezesów – począwszy od meczu tenisa o 5 rano, poprzez smoothie z jarmużu i medytację – składają się na historię o stylu życia klas wyższych, trudnym do naśladowania przez masy (podobnie jak typowa dla elit konsumpcja, sposoby spędzania czasu i dbania o urodę). Styl życia najbogatszych ludzi na świecie, opisany w sposób, który łatwo i chętnie podchwytują media, służy tu nie jako realna porada dla kogokolwiek chcącego odnieść sukces, tylko
jako narzędzie wytwarzania dystynkcji, czyli różnicy tłumaczącej rozziew pomiędzy właścicielami najbardziej dochodowych firm a resztą społeczeństwa.
Recepty CEO na zwiększenie produktywności są pozornie proste, ale najdalej trzeciego dnia stosowania się do nich zorientujemy się, że tylko niektórym bycie w Klubie Piątej Rano przychodzi łatwo. Dla zwykłych ludzi próbujących wcielić w życie nawyk wczesnego wstawania powstała facebookowa grupa wsparcia. „Jakie macie wskazówki na zmęczenie rano? Wstaję rano, robię moją rutynę, chwilę odpoczywam i idę spać dalej”, zwierza się jedna z członkiń.
Nieprawdą jest jednak, że nikt nie jest w stanie żyć tak, jak prezesi z Doliny Krzemowej – prawie nie jedząc, śpiąc po 5 godzin i 18 spędzając w pracy, także w weekendy.
Żyją tak tysiące ludzi w Polsce, tyle że ich życie nie bywa opisywane w prasie biznesowej (choć ich praca stanowi istotny element gospodarki).
Małgorzata Maciejewska, socjolożka i aktywistka, napisała w 2012 roku raport o pracy w Specjalnej Strefie Ekonomicznej, w której zatrudniła się na miesiąc w jednej z fabryk, aby poznać tamtejsze warunki pracy z bliska.
„W poniedziałek rano wstałam o 4.30 i dojechałam do centrum Wrocławia, by złapać autobus na strefę (...) Robotnice i robotnicy zjeżdżają tu z całego regionu południowego Dolnego Śląska, w autobusach spędzają nawet 4 godziny dziennie (a w zimie jeszcze dłużej), pokonując do 160 km w dwie strony. (...) Na sen zostaje około 4-5 godzin”. W fabryce nie można zjeść nic ciepłego – nawet jeśli przyniesie się własny posiłek, na sto osób z jednej zmiany są tylko dwie mikrofalówki (to prawie jak intermittent fasting!). Kupić można jedynie przekąski w automacie. Żeby napić się czegoś ciepłego, trzeba zdążyć do baniaka z podgrzewaną wodą. Wody jest mniej niż zainteresowanych, więc kto przychodzi do stołówki za późno (bo na przykład spieszył się do toalety), ten nie pije herbaty.
W 2012 roku w ciągu miesiąca pracy Maciejewska zarobiła 1232 zł.
W reportażu Marcina Wójcika o pracownikach tymczasowych zatrudnianych w Specjalnej Strefie Ekonomicznej jeden z nich mówi:
„W Polsce są trzy kasty. Pierwsza to ci, którzy mają czas na tak zwane życie prywatne i na to, by się wyspać. Druga to ci, którzy mają czas tylko, by się wyspać. Trzecia to ci, którzy nie mają czasu nawet, by się wyspać”.
Ilona Rabizo, która w 2018 roku zatrudniła się w ubojni drobiu, opisywała zmiany trwające po 12 albo nawet 14 godzin. Gdy doliczymy do tego czas dojazdu do pracy, doba kurczy się tak bardzo, że na kąpiel, spędzenie czasu z rodziną albo przygotowanie ciepłego posiłku w zasadzie nie ma już miejsca. „[Śpimy] maksymalnie 4–5 godzin. Wracasz, jesz, śpisz, wstajesz, ubierasz się i do pracy. I tak w kółko. Jesz w busie”, powiedziała jej jedna z pracownic ubojni.
Niektórzy chcieliby wierzyć, że taki los spotyka tylko pracowników bez kwalifikacji, ale to nieprawda. Tak wygląda praca ratownika medycznego, którego opowieść spisał Kamil Fejfer:
Tomek musi pracować po mniej więcej 250–270 godzin w miesiącu. Ostatnio trochę odpuścił, żeby się nie zajechać. (...) Koledzy w szczycie sezonu pracują po 400–450 godzin; niemal wszyscy jadą na dwóch etatach. Znane są przypadki takich osób, które biorą wszystko, jak leci i pracują ponad 500 godzin. Mówi się na nich 500 plus. W całym miesiącu jest 730 godzin. Jak to możliwe, żeby tyle pracować? Po prostu żyjesz na SOR-ze. Przysypiasz, jesz, jedziesz do wezwania, do kolejnego wezwania, do kolejnego wezwania, później znowu jesz, później śpisz, później jedziesz, bo wypadek. Mało płacą, więc trzeba tak robić.
O przedsiębiorcach często pisze się w taki sposób, jakby na ich barkach spoczywała cała gospodarka i jakby dźwigali ją samotnie. Szczególnie często piszą tak o sobie sami przedsiębiorcy.
Udział pracowników w funkcjonowaniu przedsiębiorstwa często bywa przemilczany albo ich rola bywa sprowadzana do beneficjentów dobroci właścicieli firm.
Fakt, że przedsiębiorcy zatrudniają pracowników nie z pobudek charytatywnych, ale po to, żeby zarabiać na ich pracy, bywa w tych narracjach pomijany.
Rafał Brzoska: Przedsiębiorcy to ludzie, którzy w większości przypadków zastawiają swój prywatny majątek, aby rozwijać firmy i żeby dać ludziom pracę. Sam jestem tego przykładem. Powiedzcie tym 5 tys. rodzin, które utrzymuję, żeby Brzoska spieprzał z Polski.
Piotr Miączyński, Leszek Kostrzewski: A ktoś panu coś takiego powiedział?
Rafał Brzoska: Oczywiście słyszałem takie komentarze. Bo ośmielam się zatrudniać na umowach cywilnoprawnych.
Brzoska nie jest w takim myśleniu osamotniony. Czytając teksty napisane przez przedsiębiorców zrzeszonych w Business Centre Club, Polskiej Radzie Biznesu czy Konfederacji Pracodawców Lewiatan, można odnieść wrażenie, że praca jest dla nich misją społeczną i cywilizacyjną, a zysk ma drugorzędne znaczenie.
Manifest Kapitalistyczny opublikowany przez KP Lewiatan zaczyna się od słów: „Prywatna przedsiębiorczość stała się podstawą rozwoju Polski i podstawą pomyślności pracodawców i pracowników. To wielki sukces wszystkich, którzy stworzyli swoje firmy, najczęściej od podstaw, własną pracowitością i twardym uporem (...) KAPITALIŚCI XXI WIEKU, ŁĄCZCIE SIĘ!”
„Naszym zadaniem jest zapewnienie wzrostu gospodarczego i nowych miejsc pracy. Znajdujemy nowe rynki zbytu, kreujemy nowe produkty i usługi, poprawiamy organizację pracy oraz budujemy zaufanie w relacjach z pracownikami. (...) Oferujemy naszą kreatywność, przedsiębiorczość, chęć współdziałania, zdolność do przeprowadzania zmian, najlepszych pracowników, a także wysokiej jakości produkty i usługi”. (W tym ujęciu pracownicy są jakimś rodzajem środka trwałego).
W raporcie Przedsiębiorca odczarowany Polska Rada Biznesu pisze o przedsiębiorcach: „To zaledwie 4 proc. ogółu pracujących, ale z istotnym wkładem we wszystkie procesy ekonomiczne w kraju i za granicą – od zwiększania dobrobytu pracowników, po kontrybuowanie do budżetu państwa”.
To brzmi, jakby pozostałe 96% pracujących nie płaciło żadnych podatków, a cały budżet państwa oparty był na daninach od przedsiębiorców. Taki sposób myślenia powielają również przedstawiciele władzy – w maju 2024 wiceminister rozwoju i technologii Jacek Tomczak opowiadał w radiu TOK FM o przedsiębiorcach jako o osobach, z których podatków utrzymywane są polskie szkoły i programy społeczne.
Kluczem do myślenia o przedsiębiorcach jako „zwiększających dobrobyt pracowników” lub „utrzymujących pięć tysięcy rodzin” jest pozorna zwyczajność sformułowania „dawanie pracy”.
Zdaje się ono sugerować, że przedsiębiorcy zatrudniają pracowników z altruistycznej potrzeby pomagania bliźnim – tak jakby po wypłaceniu pensji wcale nie zostawała im w kieszeni nadwyżka wypracowana przez pracowników.
Co więcej, kiedy praca jest „dawana”, przestaje być formą transakcji, w której pracodawca kupuje czyjś czas, wysiłek i umiejętności. Staje się podarunkiem, prezentem. A taki dar powinien budzić wdzięczność i zostać odwzajemniony. Takie traktowanie pracy sprawia, że trudniej mówić o niej w czysto ekonomicznym wymiarze wymiany czasu za pieniądze.
Mało kto protestował, kiedy kolejni reformatorzy, niestrudzenie realizujący linię polityczną Leszka Balcerowicza, walczyli jak lwy o zmianę w Kodeksie Pracy pojęcia „zakład pracy” na „pracodawca”. Jak się dziś okazuje, wiedzieli, co robią.
Taki zapis spowodował, że pracownik przestał być widziany jako członek pewnej zorganizowanej społeczności i został postawiony jako samodzielna jednostka wobec nieporównywalnie silniejszego „pracodawcy”.
Pracownicy są jednak świadomi ideologicznego wymiaru „dawania pracy”. „Przez lata wmawiano nam, że ten, co daje pracę, jest dobroczyńcą, bohaterem narodowym, a ten, co łaskawie został zatrudniony, powinien być bezkrytyczny, wdzięczny i całować po rękach swojego pana” – powiedziała w 2017 roku w rozmowie z dziennikarzem Iwona Mandat, związkowczyni z częstochowskiego Tesco.
Takie traktowanie przedsiębiorców – jako tytanów niosących na swoich barkach całą gospodarkę – budzi różne rodzaje oporu. Twórca internetowy (lub twórczyni internetowa) znany jako Pneumatyczna Dusza napisał opowiadanie 10 wyzwań, które musisz pokonać, by stać się przedsiębiorcą. Gra motywacyjna.
Zaczyna się słowami: „Przedsiębiorcy – pulsujące serce naszego społeczeństwa, źródło innowacji, dawcy pracy. Pragniesz dołączyć do tego wspaniałego grona? Nie będzie to proste. Na twojej drodze do Sukcesu stoi dziesięć Wyzwań. Czy jesteś gotów je pokonać?”.
Nie jest to zwykłe opowiadanie wydane drukiem, a cyfrowa proza interaktywna: zawiera wyzwania, które domagają się wyboru właściwych rozwiązań, a czytelnik prowadzony jest przez różne wersje fabuły w zależności od tego, co wybierze.
„To kluczowy etap twojej transformacji z obrzydliwego ślepego czerwia pracownika w seksowne imago Przedsiębiorcy”.
„Kto to leży związany na podłodze? Zdejmij worek z głowy tej osoby. (...) To stary ty. Stary, leniwy, nieproduktywny ty. Czy nie czujesz odrazy na widok tej obrzmiałej, pozbawionej ambicji mierzwy?”.
W 10 wyzwaniach... stanie się przedsiębiorcą jest przedstawione jako najwyższa wersja człowieczeństwa: przedsiębiorca jest kimś o wiele lepszym niż pracownik.
Baśnie o przedsiębiorcach ratujących gospodarkę nie spełniałyby kryteriów gatunku, gdyby ich bohaterom wszystko szło jak z płatka. Dlatego nieodłączną częścią historii o dzielnych ludziach biznesu są przeciwności losu, z którymi muszą walczyć.
Już w 1992 roku przedsiębiorcy, którzy spotkali się z politykami z Unii Demokratycznej, skarżyli się na panującą w kraju „antykapitalistyczną mentalność” i na to, że „w prasie brakuje portretów uczciwego biznesmena. Człowieka, który dla rozpoczęcia działalności niejednokrotnie ryzykuje całe swoje oszczędności”. (Słowo „ryzykować” pojawia się w kontekście przedsiębiorczości bardzo często).
Szef InPostu mówił prasie w 2015 roku: „Tylko nas nie dotyczy ośmiogodzinny dzień pracy. Wstałem dziś o 4.30, położę się spać o 24, bo ostatnim samolotem wrócę z Warszawy do Krakowa. Czy ja mam do kogoś pretensje? Czy mam do panów pretensje, że ja haruję dziś przez 20 godzin?” (cytuję Rafała Brzoskę wiele razy, ponieważ sukces InPostu dał mu wielką medialną widoczność. Zarazem w ciągu ostatnich kilku lat Brzoska przeszedł ogromną, wartą odnotowania ewolucję w zakresie mówienia o pracy).
M.in. to one składają się na koszty, które mogą doprowadzić go do bankructwa.
„Musimy pamiętać, że to pracodawca zatrudnia tych, którzy przychodzą po podwyżki, i to on będzie musiał ich zwolnić, nie mogąc pokryć kosztów. Stracą wszyscy” – mówi w piśmie poświęconym HR Małgorzata Bieniaszewska, przedsiębiorczyni zasiadająca w Radzie ds. Przedsiębiorczości przy Prezydencie RP (2022).
W podobnym tonie wypowiadał się w 2022 roku w TOK FM właściciel firmy Panek Car Sharing zapytany o podwyżki inflacyjne dla pracowników:
„balansujemy na granicy rentowności”.
Mamy tu do czynienia z jednym z paradoksów polskiej przedsiębiorczości:
Jeśli zarzucić przedsiębiorcom, że narzekają – co uczynił na przykład w 2015 roku dziennikarz Grzegorz Sroczyński w rozmowie z Henryką Bochniarz – można dowiedzieć się, że nawet jeśli to robią, to w sposób elegancki.
„Na pewno nie narzekamy bardziej niż związkowcy. Czy widział pan członków Lewiatana na ulicy palących opony?”
– odpowiedziała szefowa KP Lewiatan. I dodała: „Jeżeli Polska ma się rozwijać, to ludzi przedsiębiorczych powinna dopieszczać (...) Przedsiębiorcy w Polsce tworzą ponad 75 proc. PKB, są nas prawie 2 mln i to my odpowiadamy za tworzenie zdecydowanej większości miejsc pracy”.
Doktorka nauk o kulturze i religii, magistra psychologii (specjalność: kognitywistyka). Absolwentka studiów podyplomowych na SWPS z zakresu projektowania usług (2016) oraz UX (2013). Autorka książek "Usunąć do 30 dni. Semiotyka polskich plakatów wyborczych" ( 2020) oraz "Cześć pracy. O kulturze zapierdolu" (2024). Publikowała m.in. w "Dwutygodniku", "Kulturze Liberalnej" i "Krytyce Politycznej". Warszawska radna wybrana w wyborach 2024 r.
Doktorka nauk o kulturze i religii, magistra psychologii (specjalność: kognitywistyka). Absolwentka studiów podyplomowych na SWPS z zakresu projektowania usług (2016) oraz UX (2013). Autorka książek "Usunąć do 30 dni. Semiotyka polskich plakatów wyborczych" ( 2020) oraz "Cześć pracy. O kulturze zapierdolu" (2024). Publikowała m.in. w "Dwutygodniku", "Kulturze Liberalnej" i "Krytyce Politycznej". Warszawska radna wybrana w wyborach 2024 r.
Komentarze