0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Michal Ryniak / Agencja Wyborcza.plMichal Ryniak / Agen...

PiS poszedł na wojnę z Niemcami i nie bierze w niej jeńców. Podgrzewając antyniemieckie nastroje, obóz władzy próbuje stworzyć nowy podział w polskiej polityce: na tych, co Niemcom się stawiają oraz bronią przed ich zakusami polskie społeczeństwo, i tych, co albo z ogłupienia, albo za pieniądze zgadzają się z Niemcami we wszystkim, działając na szkodę narodu.

Kalkulacja jest prosta: skoro większość Polaków ma w sobie gen niechęci wobec Niemiec, wystarczy go w politycznym laboratorium tak zmodyfikować, by odpowiadał on również za głosy na Prawo i Sprawiedliwość.

W debacie publicznej dominuje obecnie triumfalizm (tych, co PiS popierają), lub fatalizm (tych, co PiS nie popierają, bądź jest im on obojętny): oto genialny strateg Jarosław Kaczyński znalazł sposób na takie podzielenie sceny politycznej, by trafić do serc i umysłów większości Polaków.

Sondaż Ipsos dla OKO.press pokazuje jednak, że polityczne znaczenie antyniemieckiej kampanii może być dużo mniejsze, niż to się na pozór wydaje.

Jak PiS goni hitlerowca, to mu opadają spodnie

Co prawda, w retoryce partii władzy nie doczekaliśmy się jeszcze powtórki ze straszenia dybiącymi na naszą zachodnią granicę “rewanżystami z Bonn” (obecnie z Berlina) oraz reinkarnacjami Hupki i Czai, za pomocą których propaganda Władysława Gomułki straszyła Polaków Niemcami z NRF (nota bene wciąż namiętnie używa tego skrótu Jarosław Kaczyński), ale armaty wytoczone przez PiS są i tak potężne:

  • Po pierwsze, jak stwierdził w Stalowej Woli 4 września prezes Jarosław Kaczyński, współczesne Niemcy mają wciąż wiele wspólnego z Adolfem Hitlerem: "Nikt nie próbuje regulować, kto ma rządzić w Niemczech, chociaż legalnie działają tam partie mające bardzo skomplikowany stosunek do przeszłości hitlerowskiej". Ciągłość między hitleryzmem a współczesnymi Niemcami była również lejtmotywem propagandy PRL (możecie państwo o tym przeczytać w zakładce poniżej). O tyle wówczas lepiej uzasadnionym, że rzeczywistość 20 lat po wojnie to jednak nie to samo, co po wojnie lat 83.
  • Po drugie, Niemcy nie mogą znieść sukcesów Polski pod rządami PiS i dlatego chcą nas sobie podporządkować, ale nasza władza na to nie pozwoli. Znów Kaczyński, tym razem 6 września w Karpaczu: "Zakładano, że Polska będzie niepodległa, ale podporządkowana Niemcom i pilnowana, by nie doścignęła Niemiec. To jest w tej chwili realizowane. Świętym obowiązkiem polskiego polityka jest przeciwstawianie się tego rodzaju polityce".
  • Po trzecie, Niemcy perfidnie wykorzystują do walki z Polską Unię Europejską. Znów Kaczyński w Karpaczu: "W UE obowiązuje zasada »kto silniejszy, ten lepszy«. A ponieważ najsilniejsi są Niemcy, to stara neoimperialna niemiecka koncepcja [Mitteleuropy] wciąż funkcjonuje".
  • Po czwarte, droga do oczyszczenia się Niemiec z dominacyjnych, bądź wprost hitlerowskich zaszłości i teraźniejszości, wiedzie wyłącznie przez wypłatę Polsce reparacji wojennych, o które PiS po 7 latach rządów wystąpił 1 września 2022 roku, ponieważ nikt wcześniej nie miał odwagi i woli, by to zrobić i uzyskać dla kraju wielkie pieniądze.

Przeczytaj także:

Poniżej fragment opracowania Filipa Przytulskiego "Druga wojna światowa, okupacja niemiecka i zagrożenie wojenne w propagandzie prasowej Polski Ludowej (1948–1989)"

"Czarno-białe, manichejskie postrzeganie obu narodów uwiarygadniała prezentowana na łamach prasy fatalistyczna, iście nacjonalistyczna wizja tysiącletnich stosunków polsko-niemieckich. Ich dominującym motywem była antypolska agresja niemiecka, zapoczątkowana jeszcze w średniowieczu przez cesarzy i kontynuowana przez Zakon Krzyżacki, pruskich zaborców, orędowników kulturkampfu, Bismarcka i Adolfa Hitlera, a obecnie przez sukcesorkę wszystkich wyżej wymienionych – Niemiecką Republikę Federalną. Druga wojna światowa, obozy koncentracyjne, kwestionowanie granic na Odrze i Nysie były więc tylko kolejnymi etapami odwiecznej agresji germańskiej, której może się jedynie przeciwstawić wspólnota słowiańska.

"Mimo upływu trzech dziesiątków lat od pamiętnego września, nie bez przyczyny kierujemy znowu nasz wzrok w stronę Renu i Ruhry, do odwiecznej kuźni owych planów, które historia oceniła jako wieczne parcie na wschód" – kończył dywagacje nad niedoszłym losem przeznaczonych do eksterminacji milionów Słowian autor artykułu w „Życiu Warszawy”.

„Żołnierz Wolności” demaskował strategię zachodnioniemieckich władz, z jednej strony usiłujących zaprezentować swój kraj jako państwo pokojowe (tak, jak gdyby rzeczywiście nic z hitleryzmu i militaryzmu w NRF nie pozostało), z drugiej zaś liczących na to, że zjednoczone armie Europy Zachodniej wystarczą, aby pokusić się o realizację agresywnych celów Bonn na wschodzie.

W latach sześćdziesiątych przyznawano co prawda, że w Niemczech Zachodnich pojawiają się głosy przeciwników konfrontacji z krajami socjalistycznymi, lecz jednocześnie dodawano, że są one na tyle odosobnione, że toną w powodzi antypolskich sloganów, pomówień o zdradę i wyparcie się narodowej polityki, pod którą rozumie się w Bonn powrót do wielkomocarstwowości.

Opowieść polityczna wywodząca się z powyższych przesłanek jest prosta i spójna:

Oto Polska, owszem, ma dziś różne kłopoty polityczne i gospodarcze, natomiast nie musielibyśmy się z nimi borykać, albo byłyby one mniejsze, gdyby pomogła nam Unia Europejska. Unia jednak nie chce tego robić, tłamsi nas polityką klimatyczną, winduje ceny razem z Putinem i nie wypłaca nam pieniędzy z KPO, ponieważ jest zdominowana przez Niemcy, które chcą rzucić Polskę na kolana i podporządkować.

Wobec czego główny spór polityczny w Polsce nie toczy się tak naprawdę o inflację, drożyznę, ceny energii, lecz jest to walka fundamentalna: między Polską samą w sobie, reprezentowaną przez Polaków z PiS, i agresją Niemiecką, reprezentowaną przez agentów lub pożytecznych idiotów z opozycji.

A jest to bitwa najważniejsza, sugeruje PiS, bo jeśli z Niemcami wygramy, wtedy znikną wszystkie niedogodności ekonomiczne, pieniędzy zaś wyrwanych Niemcom będziemy mieli w bród.

Zapytajmy więc jeszcze raz: czy ta historia ma szansę być równocześnie historią politycznego sukcesu? No raczej nie.

Polska kontra Niemcy, czyli nowe dekoracje dla starego podziału

W teorii pomysł Prawa i Sprawiedliwości na polityczne ogranie polsko-niemieckich animozji wydaje się bardzo sprytny.

Można dzięki niemu połączyć specyficzny głównie dla starszego elektoratu antyniemiecki resentyment związany z II wojną światową oraz szerszą, choć mniej zakorzenioną, animozję wobec bogatszego, większego sąsiada, który w dodatku jest od nas lepszy — a to w gospodarce, a to w poziomie życia, a to wreszcie w tak banalnej kwestii jak sport. Nie bez przyczyny mecze z Niemcami wywołują dużo większe i masowo podzielane emocje niż potyczki z Francją, Włochami, czy Belgią.

Z punktu widzenia PiS problem polega jednak na tym, że powyższe emocje są dużo mniej angażujące, niż te, które wygenerowało Prawo i Sprawiedliwość przez siedem lat rządów.

Mówiąc najprościej, od konfliktu z Polski z Niemcami wyborców bardziej obchodzi potyczka PiS z anty-PiS.

Ipsos dla OKO.press zadał badanym trzy pytania o stosunki polsko-niemieckie:

  • Jak opisał(a)by Pan/Pani podejście Rosji i Niemiec do Polski, gdyby trzeba było wybierać, czy te państwa są nam raczej wrogie czy raczej przyjacielskie?
  • Czy zgadza się Pan/Pani z opinią, że Niemcy wykorzystują Unię Europejską, żeby podporządkować sobie Polskę?
  • Czy sądzi Pan/Pani, że są szanse, by uzyskać reparacje od Niemiec za straty Polski podczas II wojny światowej?

W przypadku pierwszych dwóch pytań widzimy ten sam schemat: o ile odsetek badanych podzielających narrację Prawa i Sprawiedliwości jest duży - 40 proc. uważa, że Rosja i Niemcy są tak samo wrogie Polsce, z kolei wg 47 proc. Niemcy chcą nas podporządkować za pomocą UE — to gdy przefiltrujemy odpowiedzi przez deklaracje wyborcze, w ogólności dostajemy te same proporcje, co w przypadku wielu innych polaryzujących politycznie tematów: ci, którzy są za PiS, uważają w większości tak jak PiS, a ci, którzy są przeciwko PiS, uważają w większości inaczej niż PiS. Wpływ na notowania polityczne jest więc znikomy.

Odpowiedzi na pierwsze pytanie szeroko analizował już w OKO.press Piotr Pacewicz, przyjrzyjmy się zatem odpowiedziom w sprawie niemieckiej dominacji.

Jako się rzekło, odsetek wszystkich badanych podzielających zdanie Jarosława Kaczyńskiego w sprawie niemieckiej dominacji jest duży (liczby na wykresach w wyniku zaokrągleń mogą nie sumować się do 100):

Ale gdy przefiltrujemy te opinie przed podstawowy podział wpływający na wybory polityczne Polaków, czyli przez wiek, dostajemy charakterystyczne słupki:

Tak jak w innych kwestiach, również tutaj starsi ankietowani są skłonni zgadzać się z retoryką Prawa i Sprawiedliwości, młodsi - na odwrót. Nie widać tu wielkiego przełomu, a przypomnijmy, że to odpowiedzi wszystkich badanych. Gdy zawęzimy odpowiedzi tylko do osób deklarujących udział w wyborach i podzielimy tę grupę na elektoraty partyjne, podział wygląda następująco (odsetki wśród wyborców PSL i Agrounii należy traktować z dużą ostrożnością ze względu na bardzo małe próby):

I znów podobny układ: wyborcy w orbicie obozu władzy (zwolennicy PiS i Konfederacji) zgadzają się, że jest tak, jak twierdzi Jarosław Kaczyński, wyborcy w orbicie opozycji uważają, że jest inaczej.

Podział się powtarza, gdy spojrzymy na głosujących w wyborach o najwyższym stopniu mobilizacji w historii III RP, czyli w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2020 roku:

Rozkład opinii wyglądał w tej grupie bliźniaczo w przypadku pytania o Rosję i Niemców jako wrogów Polski:

Konkluzja? “Niemieckie igrzyska” mają znaczenie dla notowań PiS w tym sensie, że utrzymują w stanie mobilizacji bazę wyborczą obozu władzy i pomogą rządzącym przetrwać trudną zimę w niezłym stanie. Stosując krotochwilną metaforę, być może w domach zwolenników Prawa i Sprawiedliwości będzie chłodno, ale za to ich emocje będą rozgrzane niemieckim paliwem. Natomiast potencjał przyciągnięcia w ten sposób nowych wyborców wydaje się obecnie bliski zeru. Nowej Bitwy pod Cedynią z tego nie będzie.

Reparacje i kłopot PiS ze sprawczością

PiS ma jednak z Niemcami pewien kłopot. Mimo zapewnień Jarosława Kaczyńskiego, że “nie zapowiada w sprawie reparacji jakichś bardzo szybkich sukcesów”, a on sam może nawet wypłaty reparacji nie dożyć (co jest jasną sugestią, że to inicjatywa w głównym stopniu symboliczna), aż 68 proc. wyborców PiS uważa, że i owszem, uzyskanie reparacji od Niemiec jest jak najbardziej możliwe:

Również 53 proc. wyborców Andrzeja Dudy z drugiej tury (czyli potencjalnych wyborców PiS przy dwubiegunowym podziale i maksymalnej mobilizacji sympatyzującego z obozem władzy elektoratu) uważa wypłatę reparacji za rzecz realną.

W podziale na wiek dostajemy znane nam już proporcje:

W całej populacji wygląda to następująco:

To kłopot dla Prawa i Sprawiedliwości, ponieważ ankietowani przy takich okazjach są skłonni uważać za możliwe zdarzenia, które mogą nastąpić w wyobrażalnej przyszłości, a nie za 50, czy 100 lat.

Co powie im obóz władzy tuż przed wyborami, 1 września 2023 roku, w pierwszą rocznicę wystąpienia o reparacje, gdy okaże się, że nie dostaliśmy od Niemiec ani eurocenta i nie zapowiada się, by doszło w tej sprawie do jakiejkolwiek zmiany?

Wiarygodna odpowiedź będzie koniecznością, bo mit sprawczości partii rządzącej jest wśród jej zwolenników bardzo mocno zakorzeniony - jeśli zostanie podważony, może to wpłynąć na wyborczą mobilizację.

Jeśli chodzi o zwolenników opozycji, nie mają żadnych złudzeń i są przekonani, że Polska żadnych reparacji od Niemiec nie dostanie. Dla PiS to o tyle dobre, że nie będą rozczarowani, ale potencjał, by tym tematem skusić ich do głosu na PiS lub przynajmniej przekonać do pozostania w domach, wygląda na bliski zeru. Również tutaj podział na PiS i anty-PiS wydaje się dominować nad podziałem Polska - Niemcy.

*Sondaż Ipsos dla OKO.press, 6-8 września 2022, badanie telefoniczne (CATI), na reprezentatywnej próbie dorosłych Polaków, liczebność próby 1009 osób

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze