0:000:00

0:00

O koronawirusie SARS-CoV-2, który od półtora roku sieje spustoszenie na naszym globie, usłyszeliśmy pod koniec 2019 roku, kiedy w chińskim mieście Wuhan pojawiły się dziwne przypadki zakaźnej choroby objawiającej się m.in. ciężkim zapaleniem płuc. Wiosną 2020 roku wirus pustoszył już północne Włochy. I wtedy pojawiły się pierwsze teorie spiskowe.

Wuhan to bowiem siedziba Instytutu Wirusologii, pierwszego w Chinach posiadającego laboratorium o 4., najwyższym poziomie biobezpieczeństwa mikrobiologicznego (BSL-4), gdzie można prowadzić prace z najgroźniejszymi patogenami. I choć eksperci widzieli początek epidemii raczej na miejscowym „mokrym targu", gdzie mogły być sprzedawane zwierzęta, przez które wirus przepasażował od nietoperzy do ludzi, wiele osób dodało sobie dwa do dwóch. I doszło do wniosku, że wirus musiał „uciec" z laboratorium z powodu nieostrożności badaczy.

Potem o ta teoria stopniowo odeszła w zapomnienie, albo raczej trafiła na margines – mimo, a może właśnie dlatego, że w kwietniu 2020 roku wysunął ją prezydent Donald Trump, nie podając jednak żadnych dowodów. Ale w ostatnich tygodniach wszystko zaczęło się od nowa. Teoria „ucieczki z laboratorium" była dyskutowana w sobotę 12 czerwca na formalnym spotkaniu szczytu G-7 w Kornwalii. Uczestniczący w nim sekretarz generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus stwierdził potem: „powinniśmy być otwarci na wszelkie hipotezy i potrzebujemy kolejnej fazy badań nad początkami pandemii".

Na początku 2021 roku w Chinach przebywała komisja Światowej Organizacji Zdrowia, złożona z wybitnych ekspertów z dziedziny wirusologii i mikrobiologii. Odwiedziła Wuhan, tamtejszy Instytut Wirusologii i 30 marca opublikowała swój raport na temat początków pandemii SARS-CoV-2. Jej werdykt: najprawdopodobniejszy scenariusz jest taki, że wirus, pochodzący od nietoperzy, w skutek mutacji przystosował się do zaatakowania człowieka. Najprawdopodobniej nie zrobił tego bezpośrednio, ale przez jakieś inne zwierzę, które ma częstszy kontakt z człowiekiem niż nietoperz. Jakie? Tego jeszcze nie wiemy.

Eksperci odnieśli się również do hipotezy, że wirus „uciekł" z laboratorium i uznali ją za „wyjątkowo mało prawdopodobną"

Przeczytaj także:

Jednak podczas prezentacji raportu dr Tedros powiedział, to, co później powtórzył w Kornwalii. „Żeby dojść do bardziej solidnych wniosków, potrzebne są dodatkowe dane i analizy.

Mimo iż komisja uznała, że wyciek z laboratorium jest najmniej prawdopodobną hipotezą, wymaga ona dalszego śledztwa, potencjalnie kolejnej specjalistycznej misji, którą jestem gotowy zorganizować"

– stwierdził.

Eksperci WHO rzeczywiście nie dostali od chińskich władz ważnych dokumentów, a mianowicie danych na temat pierwszych pacjentów z podejrzeniem COVID-19, a tylko podsumowanie ich przypadków. Według agencji Bloomberg do pełnego obrazu sytuacji brakuje im również danych na temat izolatów wirusa i jego sekwencji genetycznych z wuhańskiego laboratorium oraz dokumentacji tamtejszych badań nad koronawirusami, w tym tym pochodzącego od nietoperza RaTG13, który mógł być „przodkiem" naszego SARS2 – dzieli z nim bowiem znaczącą część genomu.

Dlaczego o „ucieczce z laboratorium" znowu jest głośno?

Odpowiedź geopolityczna mogłaby być taka: nowy prezydent USA, Joe Biden, chce stworzyć wspólny front przeciwko Chinom i z taką agendą wybrał się do Kornwalii. W tym kontekście nie dziwią rewelacje „The Wall Street Journal" z 23 maja – cytując źródła wywiadowcze dziennik napisał, że troje badaczy z wuhańskiego Instytutu w listopadzie 202o roku rozchorowało się na tyle, żeby szukać pomocy w szpitalu. Autor tekstu zauważa, że w Chinach z braku wystarczającej oferty lekarzy pierwszego kontaktu chorzy często udają się do szpitala, jednak zasiewa ziarno podejrzenia – a jeśli tych troje zakaziło się w laboratorium naszym SARS2?

Jeszcze wcześniej, 5 maja 2021 roku w „Bulletin of the Atomic Scientist" ukazał się obszerny artykuł pióra Nicolasa Wade'a, byłego dziennikarza naukowego „New York Timesa". Skrupulatnie niczym śledczy zbiera on wszelkie poszlaki, które jego zdaniem mają prowadzić nie tylko do wniosku, że w skutek zaniedbań w Instytucie Wirusologii doszło do wybuchu pandemii, ale że sam SARS2 jest dziełem miejscowych uczonych. Pod kierownictwem znanej ze swoich prac o koronawirusach u nietoperzy Shi Zhengli prowadzili oni bowiem badania typu „gain of function" (zmiany funkcji), które mogą doprowadzić do stworzenia wirusa bardziej zaraźliwego lub lepiej przystosowanego do atakowania człowieka. W 2015 roku wraz z Ralphem S Baricem z University of North Carolina na bazie wirusa SARS1 i pochodzącego od nietoperzy SHC014-CoV stworzyli oni wirus, który był w stanie infekować komórki górnych dróg oddechowych człowieka – przynajmniej w laboratorium.

Takie badania robi się m.in. w celu sprawdzenia, czy zwierzęce wirusy mają potencjał do przeskoczenia – drogą mutacji – na człowieka, przed czym naukowcy ostrzegają już od dawna. Ale Wade poszedł w swoich oskarżeniach dalej, argumentując, że sekwencja genetyczna SARS2 udowadnia, iż dokonano na nim manipulacji.

Miałoby o tym świadczyć tzw. miejsce cięcia furyny, czyli obszar w białku szczytowym koronawirusa, który musi zostać przecięty przez pochodzący z naszych komórek enzym – furynę, żeby wirus mógł wniknąć do komórki.

Wade oskarżył również o blokowanie hipotezy ucieczki z laboratorium prominentnych amerykańskich naukowców – m.in. Petera Daszaka, który blisko współpracował z wuhańskim Instytutem Wirusologii wykorzystując grant, który jego organizacja non profit EcoHealth Alliance dostała od amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych. Tym ostatnim od 1984 roku kieruje nie kto inny niż Anthony Fauci – naukowiec i urzędnik na pierwszej linii frontu w walce z epidemią w Stanach Zjednoczonych.

Sprawa zrobiła się więc niezręczna i polityczna jednocześnie. Trzy dni po przecieku do „WSJ" prezydent Biden dał wywiadowi 90 dni na przedstawienie dowodów na pochodzenie wirusa z laboratorium.

Chimera, która uciekła swym twórcom

A co na ten temat sądzą wirusolodzy? Zacznijmy od wirusa-chimery, który miałby zostać stworzony w laboratorium w Wuhan, a potem ktoś się potknął i...

Debunking

Wirus został genetycznie zmanipulowany w laboratorium w Wuhanie, żeby zarażał ludzi
Dotychczas nie udało się stworzyć takiej chimery wirusa, która skutecznie zarażałaby ludzi. Poza tym takiej manipulacji nie sposób ukryć

Dr hab Tomasz Dzieciątkowski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego denerwuje się, że to kaczka dziennikarska. „W zeszłym roku zostało opublikowanych co najmniej kilka wiarygodnych publikacji dowodzących pokrewieństwa genetycznego SARS-CoV-2 z koronawirusami nietoperzy. Hipoteza, że wirus został zmanipulowany i wypuszczony nie jest w tym momencie do udowodnienia, natomiast jest niezwykle mało prawdopodobna. Praktycznie każda metoda inżynierii genetycznej pozostawia ślady.Jeżeli Chińczycy nauczyli się takich technik inżynierii genetycznej, które nie pozostawiają śladów, to tak czy inaczej będziemy musieli się im podporządkować."

Prof. Krzysztof Pyrć z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ tłumaczy, że to nieprawda, iż miejsce cięcia furyny jest wyjątkowe właśnie dla SARS2: „to bzdura, występuje u wielu koronawirusów". I dodaje: „My nie potrafimy stworzyć wirusa od zera. To jest zbyt skomplikowane - nie dlatego, że wirus jest skomplikowany, tylko dlatego że musi on idealnie pasować do komórki, a one już są bardzo skomplikowane. Technicznie można wstawić do wirusa sztuczne kawałki – ale w SARS2 nie ma takich kawałków. Tak jak w nagraniu dźwiękowym najtrudniej sfałszować poziom tła, w przypadku wirusa najtrudniej skopiować „szum informacyjny” – unikalną kompozycję nukleotydów na pozycjach kodujących i niekodujących”.

Prof. Pyrć zwraca też uwagę na inną, bardziej możliwą ścieżkę: „można hodować wirusa na komórkach, które mają ludzki receptor (w naszym przypadku byłoby to białko ACE2, z które pomaga wirusowi wniknąć do komórki). Wirus się do niego dopasowuje i wtedy może usprawnić swoją zdolność do zakażania. Jest jednak jeden problem: w momencie, kiedy wirus dopasowuje się do tych komórek, staje się nieaktywny w naturalnym środowisku. W naturze jest poddawany ciągłemu stresowi ze strony chociażby układu immunologicznego i w momencie, kiedy my to ciśnienie zdejmujemy, traci swoje zdolności. Kiedy hodujemy wirusa SARS-CoV-2 w laboratorium, wystarczy kilka tygodni, by stracił swój pazur in vivo"

I wreszcie SARS-CoV-2 nie jest wirusem, który interesuje się tylko homo sapiens, co stanowiłoby jakiś dowód na jego nienaturalne początki. „Koronawirusy takie jak ten lubią przekraczać bariery gatunkowe. Białko ACE2 ma swoje odpowiedniki u wielu gatunków – SARS-CoV-2 zakaża całą gamę ssaków - koty, norki, nawet jelenie." - tłumaczy naukowiec.

A jednak eksperymenty z wirusami budzą obawy – dlatego w 2014 roku w Stanach Zjednoczonych zakazano finansowania z federalnych funduszy badań gain of function. Moratorium obowiązywało do 2017 roku (potem zastąpił je specjalny system monitorowania) ale dotyczyło przede wszystkim wirusów, które już szkodzą ludziom, jak SARS, MERS czy wirus grypy sezonowej. Dr Dzieciątkowski przytacza szacunki dotyczące podobnych badań nad rekombinantami wirusa grypy: tylko 2 proc. utworzonych w skutek takich eksperymentów wirusów mogło być potencjalnie niebezpiecznymi i przełamywać bariery gatunkowe.

Bardzo niezręczny laborant

Może jednak w laboratorium w Wuhanie zdarzył się wypadek?

Debunking

Wybuch epidemii w Wuhanie ma związek z miejscowym Instytutem Wirusologii, gdzie przeprowadzano badania nad koronawirusami i jest wynikiem nieostrożności badaczy.
Najprawdopodobniej nigdy się tego nie dowiemy, bo chińskie władze nie udostępnią ekspertom WHO danych

Zdaniem prof. Pyrcia potknięcie się i wywalenie szalek Petriego z wirusem jest możliwe, ale ocenia tę ewentualność na 10-15 proc. Takie wypadki, w których wirus wydostaje się poza laboratorium, co prawda się zdarzają, ale na szczęście sporadycznie.

W 2004 roku wirusem SARS zakaziło się dwoje pracowników laboratoriów Instytutu Wirusologii w Pekinie i to nie od siebie nawzajem. Co do przestrzegania zasad bezpieczeństwa w Wuhanie również były wątpliwości. W 2018 roku wizytujący tamtejszy instytut przedstawiciele ambasady USA wysłali do Waszyngtonu dwa oficjalne ostrzeżenia. „W nowym laboratorium brakuje odpowiednio wykształconych techników i badaczy" – pisali dyplomaci, najprawdopodobniej odnosząc się do laboratorium BSL4, w którym wszystkie prace wykonuje się w kombinezonach ciśnieniowych, a bada wirusy tak groźne jak Ebola.

Jednak badań nad koronawirusami według słów samej Shi Zengli nie przeprowadzano w tym najbezpieczniejszym laboratorium, ale w pomieszczeniach o poziomie bezpieczeństwa biologicznego 2 lub 3.

Zdaniem dr. Dzieciątkowskiego to wystarczające zabezpieczenie, bo koronawirusy, zwłaszcza zwierzęce, nie są aż tak groźne, żeby było do tego potrzebne laboratorium klasy BSL4. „Zresztą diagnostyka SARS-CoV-2 w Polsce odbywa się praktycznie w laboratoriach BSL2, bo czwórki w ogóle nie mamy, a tylko kilka laboratoriów spełnia wymogi BSL3" – zauważa ekspert.

W każdym razie przy braku współpracy ze strony chińskich władz teoria wycieku z laboratorium nie ma szans na to, by zostać potwierdzona ani kategorycznie odrzucona. I tak zapewne zostanie.

Tajemniczy brat SARS-CoV-2

To, że nie znaleźliśmy jeszcze brakującego ogniwa pomiędzy nietoperzami a ludźmi, czyli wirusa będącego bezpośrednim przodkiem SARS-CoV-2, nie jest dowodem na jego brak. „Te badania muszą trochę potrwać" – mówi prof. Pyrć. W przypadku koronawirusa SARS-CoV-1 ostatecznie rozstrzygnięto to po czterech latach (choć pierwsze mocne hipotezy pojawiły się już po kilku miesiącach od uzyskania sekwencji genetycznej patogenu).

Teoria przeniesienia wirusa przez zwierzę, które ma bliższy kontakt z ludźmi niż nietoperze uznawana jest za najbardziej prawdopodobną. Prof. Pyrć: „Nietoperze mają stosunkowo słaby kontakt z ludźmi, jednak częsty z innymi zwierzętami. Jeżeli my te zwierzęta odławiamy i przebywamy w ich towarzystwie – szansa na transmisję jest największa. Ta droga przejścia jest znana z historii i wykorzystały ją SARS i MERS." („brata" pierwszego wirusa znaleziono u łaskuna chińskiego, cenionego w Chinach ze względu na smaczne mięso, drugiego – u wielbłąda i nieprzypadkowo pandemia MERS rozpoczęła się na Bliskim Wschodzie).

Kto zjadł nietoperza?

Pozostaje pytanie, dlaczego wszystko zaczęło się właśnie w Wuhanie? Shi Zhengli odkryła jaskinie nietoperzy, które były prawdziwym królestwem dla koronawirusów, w chińskiej prowincji Junnan, 1800 km od Wuhanu. Dlaczego pandemia nie wybuchła tam? ‚

Jeśli to, że w Wuhanie jest instytut wirusologii, ma być dowodem na coś, to ja też powinienem iść siedzieć, bo my też pracowaliśmy nad koronawirusami u nietoperzy." – żartuje prof. Pyrć. Ba, naukowiec z Krakowa pracował także z prof. Baricem, tym samym, który z kolei prowadził badania razem z Shi Zhengli. Zwolennicy teorii spiskowych mogą więc w tym momencie poczuć się usatysfakcjonowani, ale rzeczywiście badania na temat koronawirusów prowadzone są w wielu miejscach na świecie. A z drugiej strony – nikt jeszcze nie udowodnił, że to właśnie Wuhan był miejscem, gdzie wszystko ma swój początek.

„To jest trochę tak jak z hiszpanką, która wcale nie zaczęła się w Hiszpanii" - tłumaczy prof. Pyrć. Rzeczywiście, grypę zwana hiszpanką zaobserwowano po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych, skąd amerykańscy żołnierze mogli przywieźć ją do Europy. O wybuchu epidemii w USA, Wielkiej Brytanii czy Francji opinia publiczna się nie dowiedziała ze względu na wojenną cenzurę, docierały za to wiadomości z neutralnej Hiszpanii.

Zresztą hipoteza, że wirus „przeskoczył" z nietoperzy prosto na człowieka również brana pod uwagę. Prof. Pyrć przytacza przykład Kambodży, gdzie do nawożenia wykorzystuje się guano nietoperzy. Ludzie mają więc z nietoperzami bliski kontakt: często bywają w ich siedliskach, skąd wywożą „nawóz” na zwykłych taczkach.

Wirus mógł więc przejść na człowieka w zupełnie innym miejscu niż Wuhan, a dopiero tam – w 11-milionowym mieście choroba o nowych niepokojących objawach została zauważona.

Dymiąca strzelba przestaje dymić

Nicholas Wade, autor tekstu w „Bulletin of the Atomic Scientists" wytacza w nim bardzo poważne oskarżenia wobec świata naukowego. Nie tylko oskarża chińskich badaczy o śmiercionośną lekkomyślność, a amerykańskich grantodawców o próby zamiecenia sprawy pod dywan. Pisze również, że wirusolodzy stosują zmowę milczenia, kategorycznie zaprzeczając nawet najmniejszej możliwości, by w badaniach nad wirusami dochodziło do nieprawidłowości czy też by były one potencjalnie niebezpieczne.

Sam Wade ma jednak powody, żeby nie lubić naukowców – jego książka z 2014 roku „A Troublesome Inheritance: Genes, Race and Human History" opowiadająca o najnowszej ewolucji człowieka została skrytykowana przez genetyków i biologów ewolucyjnych, z których ponad 140 podpisało się pod listem oskarżającym Wade'a o niekompletne i niedokładne przedstawienie rezultatów ich badań.

Z kolei wypowiadający się w tekście David Baltimore, laureat Nagrody Nobla z fizjologii i medycyny wycofał się ze stwierdzenia, że istnienie miejsca cięcia furyny w białku szczytowym SARS2 to „dymiąca strzelba".

Najbliższe miesiące przyniosą nam najprawdopodobniej dalsze naciski na chińskie władze, by udostępniły międzynarodowym ekspertom dane i dalsze spekulacje. Może je przeciąć znalezienie „brata" SARS-CoV-2. Prawdopodobne niestety jest również, że kiedy to nastąpi, świat będzie się już martwił kolejnym patogenem, który znalazł sobie drogę do ludzi.

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze