0:00
0:00

0:00

Pierwszego dnia wojna przypaliła jajecznicę na patelni Wadima. Drugiego wywróciła garderobę do góry nogami – żona z córką wyjechały w stronę Polski. Trzeciego dnia się wkurzył i próbował wyłączyć wojnę pilotem od telewizora, ale mu się wywinęła.

- Osaczyła mnie. Nie chce wyjść z głowy, uciska pod kręgosłupem. Człowiek nie może się ruszyć, tylko myśli i myśli, jakby ktoś igłą kłuł po mózgu. Nie wiem, czy to strach, wkurwienie, czy smutek. Nic już nie wiem.

Czwartego dnia wojna wyważyła drzwi w blaszanym garażu Wadima. Skrzyknął się z sąsiadami, wszyscy po pięćdziesiątce, wytoczyli stare letnie opony, spod marketu zabrali palety, worki napełnili piaskiem, wetknęli flagę Ukrainy.

Barykady powstają w całej Ukrainie, w miastach i wioskach. To nieformalne, często lokalne inicjatywy. Te oficjalne, strzeżone przez policję i wojska obrony terytorialnej, budowane są na głównych drogach wjazdowych do miast. Tam strażnicy mają karabiny i kamizelki kuloodporne.

Tutaj, na blokowisku przy wyjeździe z Lwowa, Wadim i koledzy bronią Ukrainy scyzorykiem i gazem w spreju.

- Panowie, przecież Kijów jest daleko – zagajam.

- Front jest daleko. Ale wojna jest w całym kraju – ucina Wadim, a koledzy potakują.

Wszystkie bronki sprzedane

We Lwowie wojna wpycha się do pociągu do Przemyśla, szczypie oczy matek, wyciska ostatnie pożegnania i smutne pocałunki. Wojna to za duży miś w zbyt małej ręce, to serduszko namalowane na zaparowanej szybie przepełnionego przedziału, to Nigeryjczyk, który trzęsie się z zimna na peronie, bo nie pozwolili mu wejść do pociągu.

Dziecko niesione przez ojca na stacji
Dworzec we Lwowie. Kolejny pociąg ruszy z uchodźcami. Marzec 2022, (fot. Szymon Opryszek).

Ale nie wszyscy przed nią uciekają. Ci, którzy zostaną, muszą oswoić się w nowej sytuacji. I nawet jeśli słychać ją tylko w wyciu syren, to wojna wciąż czai się za rogiem, lepi się do murów miasta. Na murze obok pustego placu zabaw obok bloku Wadima widnieje napis „Putin wyp…”, w centrum, na sklepowej witrynie „Bronki sprzedane”. Bronki, czyli kamizelki kuloodporne, których nie ma już w całym Lwowie.

- Przylepiła się ta wojna do Ukrainy jak gówno do kociego tyłka – mówi Wadim, gdy z generalską gracją wstaje z wędkarskiego stołka na barykadzie i zatrzymuje auta: świeci latarką i surowym okiem byłego nauczyciela fizkultury łypie na kierowców. W ciągu godziny przejeżdża pięć osobówek i śmieciarka.

- A jak przyjadą czołgi? – zastanawiam się.

- Nie puścimy. Choćby sam Putin siedział w środku.

Ale czołgów nie widać. Jest niedziela wieczorem, prószy śnieg, a chłopaki zajadają wojnę. Jak stres, to jesz, tłumaczą, nie czas na diety. Wojna smakuje kanapkami z szynką i keczupem. Wojnę trzeba przełknąć szybko, bo parzy po gardle jak samogon z herbatą, który mają w wojskowym termosie.

- Przeżyło się komunistów, Pomarańczową Rewolucję, Donbas, ale teraz coś się zmieniło. Coś w głowie. Ale co? – Wadim wzrusza ramionami, bo nie wie. Za plecami kolegów, po cichu, przyznaje, że jeszcze kilka dni temu prezydenta Ukrainy miał za zwykłego komedianta, ale jak Ruskich pokona, to będzie na niego głosował. A i Trump przestał mu się podobać. Nawet Polacy zmazali plamę prywaciarzy, co przy ukraińskich robotnikach zgrywają wielkich panów.

Przeczytaj także:

Przepis na „Bandera-smoothie"

Nim noc zblednie, Wadim nauczy mnie, jak obejść limity na stacjach benzynowych (tankujemy, kawka, kibelek, i znów tankujemy), zdradzi przepis na koktajl Mołotowa. Składniki: znajomość z dobrym mechanikiem, co podrzuci trochę starego oleju, nieco benzyny i butelka po piwie. Wszystko wymieszać, podpalić i rzucić w moskala.

- U nas w piwnicy pachnie jak na stacji benzynowej, wszyscy robią koktajle. Teraz mówią na nie „Bandera-smoothie” – opowiada były wuefista. – Ludzie chcą pomagać, każdy robi to, co umie. Czemu? Żeby zająć ręce, przestać myśleć, poczuć się częścią tego oporu.

Wojna uczy czekania, rozciąga czas, a ten ślimaczy się na barykadzie tak jak w kolejkach do sklepów i bankomatów, czy na ścianach Facebooka. Wpatrzeni w komórkę Wadima oglądamy filmiki z babciami, które hardo ruszyły na okupanta: jedna zwyzywała ich od nazistów, inna kazała rosyjskiej młodzieży w mundurach wracać do domu.

Opowiadam więc o Ludmile, którą spotkałem rankiem, gdy wychodziła ze mszy w kościele św. Piotra i Pawła w centrum Lwowa. - Jutro biorę męża, my emeryci, ale zdrowi, więc pójdziemy zapisać się do wojsk obrony terytorialnej. Mogę robić nawet za mięso armatnie, byleby pomóc Ukrainie – płakała.

Trzy lata temu wróciła z Włoch, gdzie zestarzała się razem z pacjentami, którymi się opiekowała. - Gotować umiem, strzelać też, niech mi tylko dadzą karabin, to zastrzelę dwóch, albo trzech Ruskich – wykrzykiwała.

Najbardziej jej żal straconego pokolenia, bo przecież nawet jak ta wojna skończy się za tydzień, to trauma zostanie na całe życie. A tak się cieszyła, że po latach we Włoszech wróciła do kraju, który wypędził sowieckie duchy. – To nie ludzie, to potwory. A tu Europa i dlatego to tak mierzi Putina, bo on KGB-ista, dla niego demokracja to jak kołek dla wampira – mówi staruszka.

Lada z bronią, miny, materiały wybuchowe
Kurs militarny może przejść każdy chętny. Są lekcje pierwszej pomocy, samoobrony i orientacji w lesie, można też pierwszy raz chwycić za karabin. Lwów, marzec 2022, (fot. Szymon Opryszek).

Rektor dołącza do batalionu terytorialsów

„Widzimy Ukrainę od tylnych drzwi, stojącą na tak dziwacznym gruncie, na którym dorastali przyszli biznesmeni i politycy, urzędnicy i gwiazdy popu, korupcja, rozpusta, haracz, walka wszystkich przeciwko wszystkim i obojętność wszystkich na wszystkich”.

Tak „zatrutą jadem kiełbasianym sowieckiego systemu” Ukrainę lat 90. sportretował Oleh Jaskiw w recenzji filmu „Nosorożec” w reżyserii Olega Sencowa. To było w Walentynki, potem poszedł na wojnę.

49-letni Jaskiw to prorektor ds. nauki na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim, profesor materiałoznawstwa, założyciel największego Klubu Filmowego we Lwowie.

- Atak Putina był zaskoczeniem? – pytam.

- Dla świata to na pewno, dla nas żadnym - mówi Jaskiw. - Jeśli coś mnie w ostatnich latach zaskakiwało, to ślepota moich kolegów z Europy. Wracałem poirytowany z konferencji naukowych, bo ledwie zaczynałem temat wojny, to zagraniczni mnie zbywali, zmieniali temat, jakby to była jakaś moja obsesja.

- Co ma pan na myśli?

- Że świat mrużył oczy, próbował tłumaczyć Putina, ale my czuliśmy, że nie da się go wiecznie zagłaskiwać. Z Ukrainy lepiej widać, że to paranoik z sowiecką mentalnością, któremu nie mieszczą się w głowie takie rzeczy jak demokracja czy prawa człowieka. Dlatego wiedzieliśmy, że prędzej czy później to zrobi.

Jaskiw twierdzi, że przygotowywał się do wojny całe dorosłe życie. Był skautem, chodził na siłownię, uprawiał survival po lasach. Kilka dni temu został kontraktowym żołnierzem lwowskiego batalionu Wojsk Obrony Terytorialnej. Podczas treningów terytorialsi uczą się strzelać z karabinów maszynowych, ręcznych karabinów maszynowych, karabinów szturmowych Kałasznikowa i granatników RPG-7. Do tego podstawy saperki, taktyki bojowej i medycyny taktycznej. Ale Jaskiw wybrał też dodatkowe miesięczne szkolenie przeciwlotnicze.

Próbujemy tę wojnę na chwilę odłożyć na półkę, rozmawiamy o kinie. Głos Jaskiwa jest radosny, opowiada o „Dawno temu w Ameryce”, czy „1900: Człowiek legenda”. Zachwycamy się Yasminą Rezą, autorką sztuki, na podstawie której powstała „Rzeź” Polańskiego.

Ale ledwie wraca temat Rosjan, rektor zaciska usta. Nie może zdradzić, czym zajmuje się w terytorialsach. Mówi tylko o „zadaniach taktycznych”, ochronie obiektów miejskich, planach ewakuacji cywili.

W siedzibie wojska we Lwowie, gdzie rekrutują rezerwistów i terytorialsów tłumy mężczyzn. Młodzi rekruci ładują łopatami piasek do worków. Na skwerku ochotnicy uczą się składać karabin. Młodzi chłopcy chwytają, przeładowują, przechodzą na swoje miejsce w kolejce. Rozmawiam z nimi. Może się zdarzyć tak, że wszyscy trafią na front. Ale na razie martwią się, co powie dziewczyna, i żeby matka się nie dowiedziała. Prorektor też nie powiedział rodzicom o działalności w terytorialsach. Nie chce im dokładać stresu.

Dwóch mężczyzn ogląda automat
W siedzibie wojska we Lwowie rekrutują rezerwistów i terytorialsów. Na skwerku ochotnicy uczą się składać karabin. Marzec 2022, (fot. Szymon Opryszek).

Yaskiv: - Nie wygramy wojny wyłącznie rakietami, czy karabinami. Najważniejsza będzie mentalność. Widzę ten opór w każdym człowieku. Wszyscy walczą, każdy na swój sposób. Pytanie, na ile starczy nam sił?

Z łyżką i nożyczkami na Putina!

Iryna Tyczenko i Iryna Szpak walczą z okupantem z pomocą Excela. Obie pracują w startupie jako łowczynie głów, zajmują się rekrutacją inżynierów i programistów. Normalnie siedzą biurko w biurko, ale teraz firma jest zamknięta. – Wojnę dało się wyczuć już w styczniu. Kandydaci odmawiali, jeden po drugim. Mówili, że to nie czas na zmianę pracy. Że nie wiedzą, co robić – mówi Szpak.

I tak Iryny zaczęły rozmawiać o wojnie. Postanowiły iść na kurs militarny. Zabrali je do lasu, by nauczyły się orientacji w terenie, potem były lekcje pierwszej pomocy, samoobrony, pierwszy raz chwyciły też za karabin. – Wróciłam z siniakami, nie spodziewałam się, że karabin jest taki ciężki, a siła odrzutu taka duża – mówi druga z nich.

Teraz obie kładą się spać, upewniwszy się, że spakowane plecaki czekają przy drzwiach. Na wypadek, gdyby musiały uciekać. W środku: paszport, leki, coś na przegryzkę, butelka wody, latarka, scyzoryk. Gdy słychać syrenę, chowają się w łazience, to najbezpieczniejsze miejsce w domu, bez okien, zwykle w środku domu.

- Czemu nie uciekacie do Polski?

- Nie mogę sobie tego wyobrazić. Jeśli wszyscy wyjadą, to kto będzie walczył? – mówi Tyczenko. A Szpak: - Rozumiem tych, którzy uciekają z Kijowa czy Charkowa, ale tych, którzy opuścili Lwów już nie. Przyjeżdża dużo wolontariuszy z zagranicy, a nasi uciekają. Nie wszyscy są uchodźcami.

Teraz zamiast programistów Iryny rekrutują wszystkich, którzy mogą przydać się przy obronie miasta. Zgłaszają się chętni do pomocy jako kierowcy, koordynatorzy grup, lekarze, pielęgniarki, czy chętni do patrolowania ulic Lwowa nocą – takich osób podobno jest już ponad trzy tysiące. Inni stoją w kolejkach, by oddać krew.

Z okupantem można walczyć z pomocą:

Maszyn do szycia – te stoją w szwalni Wiaczesława Nieczajewa, który ma markę modową "Liube-golube". Gdy wojna wybuchła, pracownicy się rozjechali, a maszyny zostały w ponurej fabryce na przedmieściach miasta. Siedli za nimi z Uljaną Bożyk i Stepanem Dmyszko i szyją opaski w barwach flagi ukraińskiej, które trafią na ręce terytorialsów.

chłopak i dziewczyna przy maszynach do szycia
Uljana Boźyk i Wiaczesław Nieczajew szyją opaski w barwach flagi ukraińskiej, które trafią na ręce terytorialsów. Lwów, marzec 2022. (Fot. Szymon Opryszek).

- Putin chciał nas podzielić, a zjednoczył jak nigdy wcześniej – podkreśla Uljana. – Dzięki niemu drugi dzień w życiu siedzę za maszyną. Wolałabym, żeby się stąd wyniósł, bo we wrześniu bierzemy ze Stepanem ślub.

Łyżek – jak Anna, była księgowa i jej koleżanki, które od początku wojny nie wychodzą z kuchni, bo gotują posiłki dla ludzi na barykadach i dla uchodźców. Jest poniedziałek, dobry dzień na gulasz.

Nożyczek, którymi tnie ubrania doktorantka Nastia Wakarczuk i jej studenci. Siedzą w akademiku i robią siatki maskujące dla ukraińskiej armii. – Nie wiem, czy jakoś pomożemy. Ale tnę, by poczuć się częścią wspólnoty, inaczej leżałabym już z depresją – mówi jedna ze studentek. Pozbierali też po akademiku butelki po piwie na koktajle Mołotowa, czekają ułożone w rządkach pod wejściem, jest ich tyle, że starczy na dwa rosyjskie bataliony.

A Iriny znają jeszcze kogoś, kto walczy z Putinem myszką.

Dwie dziewczyny przy obszywaniu siatki maskującej
Doktorantka Nastia Wakarczuk i jej studenci tną ubrania i robią w akademiku siatki maskujące dla wojska. Lwów, 1 marca 2022. (Fot. Szymon Opryszek)

Partyzant nie chce Ukrainy-mema

Jurij wyruszył na front w puchatych kapciach. Nasz Che Guevara, mówi o nim ojciec.

Razem z matką nie mogą się nachwalić chłopaka. Chodzą po domu jak pawie, dolewają kawy, podtykają ciasteczka, mówią: weź synu, dopierdol Putinowi. Wojna nauczyła ich pukać do pokoju Jurija. Pukają, kukają, częstują. A my walczymy o przyszłość Ukrainy. Siedzimy zgarbieni przed monitorem w kapturach na głowach. Zimno jak diabli, bo w pokoju obok mają szeroko otwarte okno, by mieszkańcy słyszeli wycie syren, które ledwie dociera na przedmieścia.

- Zanim dołączyłeś przyszła informacja, że Rosjanie wyjmują dużo gotówki. Rozkaz brzmiał: atakujemy banki – opowiada 28-letni programista. - Niech tam jeden z drugim, w Moskwie czy na Syberii, przejdzie się po mrozie od bankomatu do bankomatu, to się może zastanowi, po co im ta wojna.

Niewiele z tego rozumiem, ale czuję się jak najemnik cyberpartyzantki. Więc nacieramy na stronę firmy Łukoil. Jurij tłumaczy, że to atak DDoS, nazwa pochodzi od rozproszonej odmowy usługi, a polega na ataku tego samego serwera z kilku komputerów równocześnie, co ma zablokować dostęp do danej usługi.

- Jak to działa? Przecież mamy jeden komputer? – dopytuję, bo jestem laikiem. Programista wyjmuje telefon i pokazuje w serwisie Telegram grupę „IT Army of Ukraine”, która ma 260 tys. członków. To za pośrednictwem tego kanału przydzielane są zadania dla ochotników. Spływają kolejne rozkazy: uderzenie w rządowe strony Rosji, krajowe banki, czy w firmę Gazprom.

- Najwięcej satysfakcji sprawiają ataki na media propagandowe. Gdyby nie tłukli do głów Rosjan tych wszystkich kłamstw o Ukrainie, to może krew by się nie polała – zapewnia Jurij. – Podkreślmy, że ten atak jest formą obrony. Nie czuję się żadnym hakerem. Jak skończy się wojna, wracam do pracy programisty.

- A skończy się?

- Bez pomocy zachodniego świata nieprędko. Sankcje są ważne, ale potrzebujemy też broni, amunicji, więcej żołnierzy. Przez tydzień przetrwamy, obronimy Kijów, ale co potem?

- Czego się boisz?

- Że uwaga świata się rozproszy. Nie chcę, by Ukraina stała się memem, zabawnym obrazkiem z wojny, na której rolnik wywozi z pola traktorem wyrzutnię rakietową wroga.

Jurij klika i klika, efektów nie widać, ale muszę mu uwierzyć. Fenomen ukraińskiej cyberguerilli opisał już serwis Wired. Branżowi eksperci zauważyli na łamach, że trudno oszacować wpływ armii IT. I mimo że kanał udostępnił zrzuty ekranu niektórych rosyjskich stron internetowych, które rzekomo zostały przeniesione do trybu offline, ale nie jest jasne, jak skuteczne były te wysiłki partyzantów. We Lwowie powstała też gra „playforukraine”, każdy może wejść na stronę i zostać hakerem.

Ale teraz trzeba uciekać z wirtualnego świata, we Lwowie kolejna syrena, potem okaże się, że to ostrzeżenie przed samolotem, który poderwał się na terytorium Białorusi. Gdy się żegnamy, rzucam: „Do zobaczenia w Europie”.

- Ale ja nie zamierzam uciekać.

- Miałem na myśli, że wygracie i wkrótce przyjmą was do Unii Europejskiej.

- Byłoby super, ale chyba wojna to nie jest dobry moment na składanie akcesu do UE. Wolałbym, byśmy występowali z pozycji stabilnego i demokratycznego partnera, a nie ofiary konfliktu zbrojnego.

Był Rosjaninem, teraz walczy o Ukrainę

Wojna sprawiła, że Andrij Wasilenko pierwszy raz od dwunastu lat obciął paznokcie u palców prawej ręki. Bo to nie czas na gitarę.

- Moje życie było rytmiczne i melodyjne, składało się z dźwięków. Putin je zabrał. W głowie mam ciszę – basista właśnie nagrywa vloga dla ponad 168 tysięcy fanów kanału muzycznego, który założył po studiach.

Proszę Andrija, by mi opowiedział pierwsze godziny wojny muzyką. Poranek 24 lutego to jazgot. W głośniku „Bleed”, szwedzkiej grupy Meshuggah, metalowy, intensywny, wściekły krzyk niezrozumienia. Spojrzenia, pakowanie i deptanie sobie po stopach.

Za rogatkami Kijowa metal cichnie i przechodzi w punkowe brzmienie, utytłane, lekko śmierdzące jak droga w kierunku Polski. Najpierw pojadą jedenaście godzin pociągiem do Lwowa, potem żona z 8-letnim synem i 4-letnią córką kolejne dwadzieścia do Krakowa. Andrij zostanie na Ukrainie, ale wtedy leci już „Orion” Metalliki, nie ma słów, jest dramaturgia i głębia dźwięków, wszystko rytmiczne, bum, bum, bum, jak marsz po nasze, które chcieli zabrać Rosjanie.

A potem milczenie. Cisza. Wojna rzeczywiście zmiksowała dźwięki Lwowa. Klekot kół walizek uchodźców zastąpił stukot obcasów w centrum. Knajpiany tumult zniknął w pustce godziny policyjnej.

- Jak zamierzasz walczyć z Rosjanami? – dopytuję Andrija.

– Muzyka to jedyny nabój, jaki mam w ręce, by walczyć z armią wroga. W dniu agresji z muzycznego vlogera przeistoczyłem się w reportera wojennego. Nagrywam codzienne filmy, by walczyć z propagandą i informować o sytuacji na Ukrainie.

Po rozstaniu z rodziną Andrij szukał na Telegramie kąta we Lwowie. Odezwał się 43-letni Ołeksij, jeden z fanów jego muzycznych kanałów na YouTubie i zaprosił go do domu. Siedzimy w salonie jego trzypokojowego mieszkania w starym bloku z płyty. Na środku stoi ręcznie zrobiona szklarnia dla kwiatów, obok suszarka z praniem i kuweta dla kota. Nad kanapą wielka flaga Ukrainy.

15-letni syn Jarosław siedzi na wózku inwalidzkim, cierpi na lekkie porażenie mózgowe, rozmawiamy po polsku, którego nauczył się w szkole. Gdy pytam o Putina, chłopiec wykręca palce i pokazuje znak diabła.

Siedem lat temu gospodarze przyjechali do Lwowa z rosyjskiego Norylska. - W 2014 roku zrozumiałem, że Rosja to nie jest kraj dla mnie – opowiada Ołeksij. - Zrezygnowałem z obywatelstwa, oddałem paszport. Mój ojciec urodził się w Ukrainie i czuję się Ukraińcem. Na początku ludzie we Lwowie mówili do mnie po rosyjsku, ale powtarzałem im, że nie chcę mieć z Rosją nic wspólnego. I przestali – administrator systemów informatycznych poprawia kolczyk w brwi, a potem zdradza, że angażuje się w działalność liberalnej partyjki Sokyra (Democratic Axe), która chce proeuropejskiej i tolerancyjnej Ukrainy.

- Co pomyślałeś w dniu, gdy twój były prezydent zaczął wojnę? – dopytuję.

- Nie pamiętam, to było dawno temu. Bo dla mnie wojna nie zaczęła się 24 lutego, a przynajmniej osiem lat temu, w Odessie. Wielu Rosjan wierzy, że Ukraina to kraj nacjonalistów, narkomanów, którzy potrzebują lekarza. To brednie Putina. Dlatego wyjechaliśmy i choć dyktator depcze nam po piętach, to już dalej nie zamierzamy uciekać – piekli się Ołeksij.

- To prawda – potakuje Andrij. – Ta wojna nie potoczyła się po myśli Putina, bo Ukraińcy zrozumieli, że nikt nie będzie walczył o Ukrainę poza nimi.

- Smutne, co mówisz.

- Ale to prawda.

- Najważniejsze, że odparliśmy pierwsze ataki – uważa Andrij. – Teraz trzeba wytrzymać, poczekać na pomoc świata.

- To początek był najważniejszy. Dzięki temu świat nas nie skreślił. Nie uważam, by wcześniej Zachód traktował Putina jako przyjaciela. Ale wszyscy wiemy, że był ważnym partnerem ekonomicznym. Dla mnie te wszystkie antyrosyjskie sankcje pokazują, że kapitalizm może się zmieniać, że też jest refleksyjny. I w tym sensie widzimy ogromną zmianę. I to w skali świata. Wszystko dzięki Ukrainie.

Żona Ołeksija wybiega z kuchni, otwiera okna, nasłuchuje syren. Dwa, trzy razy dziennie, podczas alarmów o nadlatujących samolotach wroga, biegną do piwnicy, cztery piętra w dół, 52 schody. Niepełnosprawnego syna znoszą na rękach.

*

„Co dalej?”, pytam w smsach bohaterów reportażu, wieczorem siódmego dnia wojny. Jedna z odpowiedzi: „Najkrótsza wizyta w schronie. Dziewięć minut. Przyszłość sięga najbliższej godziny. Sława Ukrainie!”.

Dwoje bohaterów poprosiło o zmianę imienia.

;
Na zdjęciu Szymon Opryszek
Szymon Opryszek

Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.

Komentarze