Półtora roku po rozpoczęciu przez Rosję agresji na pełną skalę na Ukrainę w stosunkach Warszawy i Kijowa pojawiają się pierwsze poważne nowe spory. Paradoksalnie obie strony mają w nich swoje racje, ale odwołują się do emocji, co znacznie utrudnia porozumienie.
O tym, że kwestia rolnictwa i produktów rolnych stanie się przedmiotem dyskusji między Polską a Ukrainą wiadomo było od dawna. Od dobrych kilku lat Ukraińcy konsekwentnie inwestowali w swoje rolnictwo i zainteresowani byli w eksporcie swoich towarów. Przede wszystkim rozwiązali problem przechowywania produktów. Jeszcze 10 lat temu ukraińska cebula zebrana z pól trafiała, między innymi, do Polski. Po sezonie zbiorów Ukraina stawała się nie jej eksporterem, a importerem tego warzywa z Polski. Ukraińcy stworzyli też szlaki transportowe. Na przykład, na Dnieprze pojawiły się niewielkie porty, gdzie mogły cumować barki, na które ładowano zboże, owoce i warzywa.
Dla Kijowa Polska nie była istotnym odbiorcą ukraińskiej produkcji rolnej. Jednak po rozpoczęciu przez Rosję agresji na pełną skalę interesy eksporterów zza naszej wschodniej granicy zderzyły się z interesami polskich producentów.
(na zdjęciu u góry – ukraińskie TIRy przed granicą koło Rawy Ruskiej w czasie pierwszego kryzysu zbożowego w kwietniu 2023. Fot. Yuriy Duachyshyn/AFP)
W zeszłym roku w ramach unijnych korytarzy solidarnościowych Ukraina mogła eksportować przez Polskę swoje ziarno. Część produkcji pozostała jednak w polskich silosach, zamiast opuścić kraj, co spowodowało jeszcze większe spadki cen pszenicy na polskim rynku, niż to wynikało ze światowych tendencji.
Oprócz tego niepokój polskich producentów wzbudził import z Ukrainy m.in. malin i drobiu.
Jasne jest, że w tej sytuacji i to jeszcze przed wyborami politycy w Warszawie zaczęli dbać o interes własnych obywateli, przede wszystkim rolników.
Producenci, czy zwykli konsumenci, o czym rzadko się wspomina, mogli na tym skorzystać dzięki tańszym produktom spożywczym. Początkowo całkowicie zablokowano wwóz produkcji rolnej, później zezwolono na jego tranzyt, choć pod specjalnym nadzorem. Kto często jeździ po Polsce, mógł widzieć konwoje ukraińskich ciężarówek w towarzystwie aut policji i celników.
W komunikacji z Kijowem postawiono przy tym na czynnik emocjonalny, podkreślając, że Ukraina ma być wdzięczna za udzieloną pomoc i zrozumieć, że Warszawa też ma swoje interesy. W ostatnim czasie Ukraińcy słyszą takie słowa coraz częściej. Wystarczy przypomnieć tutaj lipcowy szczyt NATO w Wilnie, na którym brytyjski minister obrony Ben Wallace powiedział, że Zachód chce widzieć “odrobinę wdzięczności” za okazaną pomoc wojskową. Kijów chyba musi się przygotować do tego, że coraz częściej będzie słyszał od swoich zachodnich partnerów nie tylko prośbę o wdzięczność, ale też słowo: nie.
W ukraińskich portalach społecznościowych bardzo często różnego rodzaju wydarzenia są komentowane innymi słowami: “zdrada” albo “zwycięstwo”. Polskie działania dotyczące importu i tranzytu produktów rolnych mogą być określane jedynie tym pierwszym.
Cała ukraińska polityka odnosi teraz każde wydarzenie w kontaktach międzynarodowych do trwającej obrony kraju przed rosyjską nawałą.
Jeśli jakaś decyzja oznacza osłabienie potencjału kraju, jest zaliczana do “zdrady”. I to słowo akurat doskonale pasuje do stosunków Warszawy i Kijowa, które przypominały od 24 lutego 2022 roku miesiąc miodowy.
Jeden z partnerów dawał niemal wszystko, co mógł, a drugi z przyjemnością to przyjmował i artykułował wyraźnie swoje potrzeby, które w większości były realizowane. Teraz jednak pierwszy partner mówi “nie”, ponieważ też ma swoje interesy. Dla Kijowa to zaskoczenie i szok, które powodują chaotyczne działania, jak ostre wypowiedzi tamtejszych polityków pod adresem Warszawy czy wzywanie do MSZ polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego, który jako jedyny z dyplomatów wyższej rangi nie opuścił Kijowa po rozpoczęciu przez Rosję agresji na pełną skalę.
Stąd właśnie wpis premiera Denysa Szmyhala z 20 lipca.
– Rosja zerwała inicjatywę zbożową, niszczy infrastrukturę portów Morza Czarnego, kolejny raz prowokuje światowy kryzys żywnościowy. W tym krytycznym czasie Polska wciąż zamierza blokować eksport ukraińskiego zboża do UE. To nieprzyjazny i populistyczny krok, który mocno uderzy w światowe bezpieczeństwo żywnościowe i gospodarkę Ukrainy – napisał na Twitterze.
Wpis ten spotkał się z oburzeniem strony polskiej i dalej z całym łańcuszkiem różnego rodzaju wzajemnych komentarzy z Warszawy i Kijowa.
Im sytuacja finansowa będzie lepsza, tym mniej wsparcia będzie musiała przekazywać Ukrainie UE, w tym Polska. W tym kontekście mówienie o tym, że Ukraińcy mają być za coś wdzięczni, wydaje się kontrproduktywne. Zresztą zawsze mogą zapytać i czasem pytają, czy to może jednak Polska powinna być wdzięczna za to, że ukraińscy żołnierze giną, powstrzymując ruch rosyjskiej armii na Zachód. Każdy chyba rozumie, a polskie władze na pewno, że lepiej mieć Rosjan, jak najdalej, jeśli nie poza granicami Ukrainy, to przynajmniej w Mariupolu, czy Doniecku, a nie we Lwowie, czy Łucku. Ten argument jest chyba zrozumiały nawet dla osób dalekich od wszelkich sympatii do Ukrainy.
Ukraińcy nie powinni przy tym dramatyzować, ponieważ Warszawa nie prowadzi w stosunku do Kijowa jednotorowej polityki, jak Węgry, a wielotorową:
które nie przeszkadzają w ruchu na pierwszych dwóch. Można mieć zatem nadzieję, że mamy do czynienia z krótkotrwałym zaostrzeniem i pierwszą poważną kłótnią po półtorarocznym miesiącu miodowym.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Komentarze