Miał uprzątnąć "wióry" po ministrze Szyszce, ale faktycznie okazał się kontynuatorem jego polityki. Choć bardziej wyważony w słowach i ostrożny, jako minister środowiska było po prostu Janem Szyszką w wersji „light”
"Na nikogo się nie obrażam, nie jestem zły. Z Ministerstwem Środowiska żegnam się z dobrymi wspomnieniami i zrealizowanymi programami" - mówił portalowi money.pl Henryk Kowalczyk tuż po tym, jak okazało się, że nowym ministrem środowiska będzie Michał Woś, a kompetencje związane z klimatem przejmie nowy resort pod kierunkiem Michała Kurtyki. Kilka dni później dostał stanowisko przewodniczącego sejmowej Komisji Finansów Publicznych.
Minister Kowalczyk na konferencji prasowej kończącej jego kadencję pytany o to, jaką ocenę by sobie wystawił po 675 dniach pracy na stanowisku szefa resortu, unikał odpowiedzi. Mówił, że woli, by robili to inni, bo niezręcznie mu się autorecenzować.
OKO.press chętnie się tego podejmie. Z jednym zastrzeżeniem - skoncentrujemy się na tych wątkach urzędowania Kowalczyka, które dotyczą dzikiej przyrody oraz spraw klimatu, bo właśnie o tym najczęściej pisaliśmy.
Henryk Kowalczyk został powołany na stanowisko po to, by uprzątnąć "wióry" po Szyszce. Faktycznie jednak jego polityka była kontynuacją kierunku wytyczonego przez "najgorszego ministra środowiska w historii Polski", jak o Szyszce mówili jego przeciwnicy.
Kowalczyk nigdy nie był pierwszoligowcem w PiS, dlatego jego nominacja na ministra środowiska w styczniu 2018 roku mogła być zaskoczeniem.
To polityk tła, uważany za „szarą eminencję” Prawa i Sprawiedliwości. Cieszy się zaufaniem Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego. Partyjni koledzy mawiają o nim, że mógłby być ministrem wszystkiego, tak jest zorientowany w pracach rządu. Ma wśród nich opinię pracowitego ugodowca.
To był bardzo trudny czas: zaledwie trzy miesiące wcześniej, w listopadzie 2017, Polska pod presją Trybunału Sprawiedliwości UE wstrzymała wycinkę w Puszczy Białowieskiej. Ustały blokady, podczas których coraz częściej dochodziło do eskalacji przemocy Straży Leśnej wobec aktywistów Obozu dla Puszczy.
„Rozwiązanie problemu Puszczy Białowieskiej leży gdzieś pośrodku, między skrajnymi wariantami” – mówił ostrożnie Kowalczyk w „Minęła 20” w pierwszym wywiadzie telewizyjnym 9 stycznia 2018.
Jednak złudzenia, że przekaz z gmachu na Wawelskiej istotnie się zmienił, szybko prysły.
Co prawda, nowy minister dużo mówił o dialogu z ekologami i naukowcami, a także nie wyzywał ich od satanistów i zielonych nazistów, jak to robił Jan Szyszko. Ale jego spojrzenie na Puszczę Białowieską zasadniczo nie różniło się od tego, które prezentował jego poprzednik.
W kolejnych wywiadach powtarzał szyszkowe frazesy, że "Puszcza Białowieska nie jest lasem naturalnym" i "była sadzona przez ludzi". O korniku mówił, że "zeżarł" tyle świerków, że "trzeba by było prawie wszystkie wyciąć".
Symptomatyczne było również to, że pozostawił w swoim otoczeniu ludzi Szyszki, przesuwając ich z funkcji wiceministrów na inne stanowiska: Andrzeja Koniecznego na fotel Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych, a Andrzeja Szwedę-Lewandowskiego na szefa Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.
W maju 2019, rok po wyroku TSUE wskazującym na nielegalność wycinki w Puszczy Białowieskiej, były już gotowe kolejne aneksy dla puszczańskich nadleśnictw. Zezwalały na wycinkę następnych 155 tys. m3 drzew. Powód? Rzekome zagrożenie życia i zdrowia mieszkańców i turystów przez uschnięte świerki, niebezpieczeństwo pożarowe oraz konieczność ochrony cennych siedlisk i gatunków.
„Mam wrażenie, że przeniosłem się w czasie trzy lata wstecz, gdy ministrem środowiska był Jan Szyszko. To są te same argumenty za wycinką, które już słyszeliśmy. Tak samo manipulatorskie i fałszywe” – mówił OKO.press dr hab. Przemysław Chylarecki z Fundacji Greenmind.
Koalicja Kocham Puszczę zwróciła uwagę, że aneksy są niezgodne z rekomendacjami UNESCO. A na dodatek nie przygotowano w nich prawidłowo analizy oddziaływania wycinek na środowisko – czyli dokładnie tego, na czym poległ Szyszko i co zaprowadziło Polskę przed Trybunał Sprawiedliwości UE.
Smutną recenzją działań resortu w Puszczy Białowieskiej był raport ekspertów UNESCO z kwietnia 2019 roku Polskie władze dostały w nim bardzo czytelny sygnał: jeśli znów zacznie się komercyjna wycinka, to należy rozważyć wpisanie Puszczy na Listę Dziedzictwa w Zagrożeniu. A to otworzy drogę do skreślenia Puszczy z Listy Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.
Dlatego zdumiewające jest to, że minister Kowalczyk za polski sukces uznał to, że Puszcza Białowieska nie została teraz wpisana na wspomnianą listę, choć - podobno - niektórzy tego chcieli.
Zaś ani słowem nie zająknął się o tym, że UNESCO lepiej oceniło białoruski sposób zarządzania tym lasem.
Jednym z najważniejszych zdarzeń podczas urzędowania Kowalczyka na ministerialnym fotelu była zmiana prawa łowieckiego. Był to też pierwszy przypadek w historii, gdy - po długotrwałej, wielomiesięcznej batalii - przeszły zmiany zaproponowane przez organizacje ekologiczne. W tym:
Nie było to jednak osiągnięciem Kowalczyka, który był raczej bierny przez cały proces procedowania nowelizacji prawa łowieckiego. Wskazać trzeba by raczej na znanego z niechęci do myśliwych Jarosława Kaczyńskiemu, który podczas głosowania w Sejmie 6 marca 2018 roku nad ustawą łowiecką niemal dyrygował swoimi posłami.
Środowisko myśliwych zabolała szczególnie ostatnia z wyżej wymienionych zmian. W rodzinach myśliwskich często "łowiecka pasja" jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Zakaz oznaczał przerwanie tej ciągłości.
Polski Związek Łowiecki już od ubiegłego roku prowadził w tej sprawie lobbing i apelował, by to ograniczenie znieść. I odniósł sukces, choć połowiczny, bo minister Kowalczyk rozporządzeniem zmienił regulamin polowań: przerwy w polowaniu przestały być jego częścią, tak samo odprawa przed polowaniem.
"Dzięki" Kowalczykowi doszło więc do kuriozalnej sytuacji:
choć ustawa Prawo łowieckie zabrania udziału niepełnoletnich w polowaniach, to w regulaminie myśliwskim w taki sposób przekonstruowano rozumienie łowów, że na powrót umożliwiono częściowy udział dzieci.
Wydaje się to całkowicie sprzeczne z wolą ustawodawcy, który ten zakaz wprowadził. Bo ten, gdy go uchwalał, odnosił się takiego ujęcia polowania, jakie funkcjonowało w starym regulaminie.
Minister Kowalczyk ma również na koncie niechlubny udział w "wojnie", którą polski rząd wydał dzikom z powodu epidemii wirusa afrykańskiego pomoru świń (ASF), która zaczęła szturmować Polskę od 2014 roku. Ta nieuleczalna choroba zabija dziki, ale też świnie domowe, a to oznacza straty dla rolników, którzy domagali się reakcji rządu.
Najpierw hodowcy naciskali w tej sprawie ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela, potem na jego następcę Jana Krzysztofa Ardanowskiego, a ten na ministra Kowalczyka. Wszyscy - na PZŁ, by myśliwi zabijali więcej dzików, na co część z nich nie miała ochoty, w nielicznych przypadkach artykułując to publicznie.
Niemal od samego początku pomysłem na walkę z chorobą był zmasowany odstrzał dzików. Ale apogeum tej akcji przypadło właśnie na czas rządów Kowalczyka.
Pod koniec grudnia 2018 roku minister Kowalczyk spotkał się na niejawnej naradzie z łowczymi okręgowymi PZŁ. Tam zakomunikował im, że w styczniu 2019 roku w całym kraju mają zostać przeprowadzone tzw. polowania wielkoobszarowe. Ale sprawa się wydała, bo ujawnił ją fejsbukowy leśno-łowiecki watchdog "Nasze Lasy".
OKO.press dotarło potem do dokumentu Ministerstwa Środowiska, w którym polecono, że odstrzał ma „przyczynić się ma do maksymalnego obniżenia liczebności populacji”. Biorąc pod uwagę to, że plany łowieckie określają tylko odstrzał minimalny - ile dzików trzeba w danym roku zabić - ale już nie maksymalny, to pojawiło się pytanie, czy przypadkiem nie chodzi o liczbę zero.
Naukowcy złapali się za głowę i zaapelowali o zatrzymanie tej absurdalnej akcji. Argumentowali, że nie ma badań świadczących za tym, że taki odstrzał zatrzyma pochód choroby. A może nawet ją rozprzestrzeniać, bo zarażone wirusem dziki będą uciekały z obszarów objętych intensywnymi polowaniami. Przypomnieli, że kluczem do sukcesu jest skuteczna bioasekuracja - zabezpieczenie chlewni przed wirusem - a ta w Polsce leży, co ujawnił raport NIK ze stycznia 2018 roku. W kilkunastu miastach Polski odbyły się protesty pod hasłem "Solidarni z dzikami".
Ostatecznie w sezonie łowieckim 2018/19 odstrzelono 275 tys. dzików (plan zakładał 185 tys.). I, tak jak ostrzegali naukowcy, nic to nie dało: według informacji z 14 listopada 2019 podanej przez portal "Top Agrar" wirus ASF dotarł już do województwa lubuskiego.
Podczas konferencji prasowej 14 listopada 2019 minister pochwalił się organizacją szczytu klimatycznego COP24 w grudniu 2018 roku. Podziękował przy tej okazji Michałowi Kurtyce, który był faktycznym koordynatorem wydarzenia.
„W trakcie szczytu COP24 przyjęliśmy Pakiet katowicki wdrażający Porozumienie paryskie, które zobowiązuje wszystkie państwa świata do działań na rzecz ochrony klimatu. Pakiet wdrażający umożliwi realizację Porozumienia w praktyce, a także tworzy reguły światowej polityki klimatycznej na najbliższe lata” – powiedział minister środowiska.
Warto przypomnieć, że minister Kowalczyk w trakcie tego samego szczytu klimatycznego, na antenie publicznej telewizji mówił, że działania człowieka z pewnością wpływają na klimat, ale tak naprawdę, to nie wiadomo, jak bardzo. Bo przecież wpływ mają inne czynniki jak choćby wulkany. Zadeklarował w ten sposób paranaukowy negacjonizm.
Został za tę wypowiedź nominowany do antynagrody "Klimatyczna Bzdura Roku".
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze