W Gdańsku dziki giną tuż przy domach, często w obecności mieszkańców. Strzelają do nich pracownicy firmy wynajętej przez władze miasta. Urząd nie widzi jednak problemu ani w zabijaniu zwierząt przy mieszkańcach, ani w strzelaniu do lochy prowadzącej młode
To był czerwcowy wieczór, jasny, bo w dużych miastach o tej porze roku trudno o egipskie ciemności. Około godz. 21-22 na osiedlu Gdańsk Chełm słychać było strzał. To zaniepokoiło wielu mieszkańców. „Z balkonu widać było samochód myśliwski, wokół którego biegały w popłochu warchlaki. Samochód odjechał, nie było już lochy, zostały małe dziki. Cała akcja miała miejsce między blokami mieszkalnymi, w środku osiedla” – opowiada mieszkanka osiedla, Natalia Klimas-Szaflik.
Akcję przeciwko dzikom widziała także Ola Kozłowska.
"Było chwilę po 21-ej, matka buszowała w śmietniku, a młode biegały obok. Oni stali autem na ulicy. Ja szłam wyrzucić śmieci z psem, krzyknęli do mnie, żebym uważała. Chciałam ominąć młode i iść dalej. Wtedy jeden z nich wyskoczył z auta. Zaczął się drzeć, że mam odejść, bo »matka już jedną osobę pogryzła«. I wtedy zapaliła mi się czerwona lampka. Usiadłam na ławce nieopodal i zobaczyłam, jak klaszcząc zaganiają zwierzęta w stronę jaru. Jeszcze się łudziłam, że po prostu je płoszą. Nagle wsiedli do auta i ruszyli za dzikami. Sekundę potem usłyszałam pierwszy strzał i ten okropny ryk. Następnie dwa kolejne strzały. Ruszyli autem w dół jaru, za chwilę przyjechali znowu na górę” – opowiada.
Dla dziczych maluchów śmierć matki była szokiem.
Dla dziczych maluchów śmierć matki była szokiem.
"Warchlaki biegały pod balkonami szukając mamy. Strasznie kwiczały, były przerażone. Na drugi dzień mąż widział młode w okolicy miejsca zabicia lochy. Tego samego dnia zadzwoniliśmy do Gdańskiego Centrum Kontaktu, aby dopytać, czy cała akcja była legalna. Usłyszeliśmy najpierw, że locha została zabita ze względu na ASF (afrykański pomór świń – od aut.), później, że była agresywna i poturbowała kobietę. Pani na infolinii powiedziała również, że młode poradzą sobie bez mamy. Przecież w lesie, jak locha ginie, to jakoś muszą sobie radzić. Dodała, że jak w pobliżu jest odyniec, to je wyprowadzi do lasu” – mówi Natalia Klimas-Szaflik.
„Poradzenie sobie bez mamy” w przypadku warchlaków, zwłaszcza w nieprzyjaznym terenie, nie jest jednak takie oczywiste. Warchlaki mogą dołączyć do innej watahy, jeśli jest ona w pobliżu. Jednak odyniec nie zajmie się nimi pod nieobecność lochy i nie wyprowadzi ich do lasu.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Komentarze