0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Ina FASSBENDER / AFP)Fot. Ina FASSBENDER ...

Budowano ją w czasach, gdy wpływ człowieka na klimat odnotowywany był co najwyżej w postaci krótkiej notki-ciekawostki gdzieś na końcowych stronach gazet. Teraz gdy sprawne i dawno już spłacone elektrownie jądrowe mogłyby pomóc Niemcom - i Europie - obniżyć emisje dwutlenku węgla o miliardy ton w chwili, gdy kryzys klimatyczny wymyka się spod kontroli, zamyka się je w imię… polityki klimatycznej. Upadek niemieckiego atomu, Atomausstieg, to historia pełna paradoksów.

„Ryzyka związane z energią atomową są ostatecznie nie do opanowania i dlatego wycofanie się z energii jądrowej sprawia, że nasz kraj jest bezpieczniejszy oraz pozwala uniknąć tworzenia nowych odpadów jądrowych” – tymi słowami ministra środowiska Steffi Lemke z Partii Zielonych przypieczętowała pod koniec marca los niemieckich „atomówek” po tym, jak napaść Rosji na Ukrainę podarowała trzem ostatnim elektrowniom dodatkowe – i ostatnie – trzy miesiące pracy (cytat za Deutsche Welle).

Odroczenie wyroku elektrownie Emsland, Isar II i Neckarwestheim II uzyskały więc dzięki Władimirowi Putinowi, dla którego – znów paradoks – likwidacja kolejnych „atomówek” oznaczała miliardowe zyski ze sprzedaży Niemcom gazu niezbędnego do stabilizacji systemu energetycznego coraz mocniej opartego na niewątpliwie niskoemisyjnych, lecz zależnych od pogody instalacjach solarnych i wiatrowych.

Wskutek wstrząsu spowodowanego rosyjską agresją na Ukrainę ceny gazu i energii elektrycznej poszybowały w górę. W przypadku Niemiec, gdzie rosyjski gaz stanowił 26 proc. miksu energetycznego, problem nabrzmiał do tego stopnia, że zachwiał jednym z dogmatów Energiewende, czyli przestawienia gospodarki na zasilanie głównie energią ze źródeł odnawialnych z jednoczesnym odstawieniem potężnego niegdyś sektora energii atomowej.

Przeczytaj także:

Pacyfiści - denialiści

Atomausstieg jest efektem siły, jakiej stopniowo nabierały niemieckie ruchy antyatomowe, wyrosłe z pacyfizmu sprzeciwiającemu się rozmieszczeniu w Niemczech broni jądrowej. Stopniowo ruch sprzeciwu rozszerzył się na wszystko, co atomowe, zyskując na znaczeniu po katastrofie w Czarnobylu w 1986 roku i w Fukushimie w roku 2011.

Z czasem główne niemieckie partie polityczne dostrzegły nastroje społeczne i również zaczęły sprzeciwiać się energetyce atomowej. Do końca zeszłego roku odstawiono wszystkie z wyjątkiem trzech elektrowni atomowych, zmniejszając w ten sposób ich udział w miksie energetycznym kraju z 22 proc. w roku 2010 do niecałych 6 proc. w pierwszej połowie 2022 roku. Od dziś udział ten wynosi zero.

Wg opublikowanego w 2021 roku raportu organizacji ekologicznej RePlanet, zamknięcie atomu w Niemczech doprowadzi do dodatkowych emisji ponad 1 miliarda ton CO2 do roku 2045.

„Zamiast rozbierać elektrownie węglowe, Niemcy rozbierają elektrownie jądrowe. Wyłączenie kilku GW dyspozycyjnej mocy znacznie utrudni również odejście od węgla i gazu w energetyce niemieckiej. Wysokie ceny gazu z Rosji oraz niedobory mocy dyspozycyjnych w systemie są jednym z głównych powodów zwiększonego ostatnio spalania węgla w Niemczech” – mówi przewodniczący rady nadzorczej RePlanet i współzałożyciel proatomowej fundacji Fota4Climate Adam Błażowski.

Francja (klimatyczna) elegancja

Bez elektrowni jądrowych, które mogłyby współpracować ze źródłami odnawialnymi, średnia emisyjność niemieckiego sektora elektroenergetycznego wyniosła w minionym roku ok. 350 kg CO2 na każdą MWh wyprodukowanej energii elektrycznej, nierzadko sięgając 500-600 kg CO2/MWh. Dzieje się tak pomimo inwestycji rzędu 500 mld euro w budowę systemu opartego na odnawialnych źródłach energii. W stojącej atomem Francji - mimo ogromnych ostatnio problemów technicznych starzejących się elektrowni jądrowych - emisyjność produkcji energii elektrycznej wynosi z reguły 30-60 kg CO2/MWh (w Polsce – 600-800 kg CO2/MWh).

W przededniu wyłączenia trzech ostatnich „atomówek” czołowi naukowcy z całego świata wystosowali apel do kanclerza Niemiec Olafa Scholza.

Wśród sygnatariuszy listu są m.in. laureaci Nagrody Nobla Klaus von Klitzing i Steven Chu. Swojego poparcia użyczyli także cenieni klimatolodzy James Hansen (NASA i Columbia University) i Kerry Emanuel (MIT) oraz planetolożka Carolyn Porco (University of Colorado Boulder). Pod listem podpisał się też fizyk atmosfery i współautor książki „Nauka o klimacie” prof. Szymon Malinowski.

Powołując się na analizy emisyjności gospodarki niemieckiej, autorzy i autorki listu wskazują, że w 2022 roku cele emisji CO2 zostały przekroczone o 40 mln ton z powodu zwiększonego wykorzystania elektrowni węglowych, wynikającego z koniecznych cięć zużycia gazu ziemnego. Szacunki na 2023 rok zakładają przekroczenie celu o 38 mln ton. Mniej więcej tyle, ile rocznie emituje gospodarka Słowacji.

„Z zadowoleniem przyjmujemy wysiłki rządu niemieckiego zmierzające do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych w Niemczech, kraju o szczególnym znaczeniu gospodarczym i politycznym w Europie, zgodnie z umowami międzynarodowymi. (…) W obliczu zagrożenia, jakie zmiany klimatyczne stanowią dla życia na naszej planecie, oraz oczywistego kryzysu energetycznego, w jakim znalazły się Niemcy i Europa z powodu niedostępności rosyjskiego gazu ziemnego, wzywamy Pana do kontynuowania eksploatacji ostatnich niemieckich elektrowni jądrowych” – czytamy.

„W interesie obywateli Niemiec, Europy i świata, wzywamy Pana do ponownego rozważenia niemieckich planów wycofania się z energii jądrowej i wykorzystania pozostałych niemieckich elektrowni jądrowych w celu złagodzenia kryzysu energetycznego i pomocy w osiągnięciu niemieckich celów klimatycznych” – kończą sygnatariusze apelu.

Ach, to niemieckie tsunami

Zwolennicy twardego antyatomowego kursu przekonują, że likwidacja energetyki atomowej uwolni Niemcy od ryzyka katastrofy podobnej do tej spowodowanej przez tsunami w japońskiej Fukushimie (mimo że Niemcy nie są krajem aktywnym sejsmicznie). Umożliwi także przeznaczenie większych sum pieniędzy na dalsze inwestycje w energetykę odnawialną.

„15 kwietnia Niemcy (…) ostatecznie wkroczą w erę bezpiecznych i przystępnych cenowo źródeł energii odnawialnej. Około połowy energii elektrycznej w Niemczech wytwarzamy już ze źródeł odnawialnych, a tendencja jest wzrostowa. W 2030 roku powinno to być 80 proc. Wraz z tą masową ekspansją taniej i obarczonej niskim ryzykiem energii z wiatru i słońca oraz rozwojem przyjaznej dla klimatu infrastruktury wodorowej zabezpieczamy dostawy energii, chronimy klimat, uniezależniamy się od autokratów w rodzaju Putina i ich paliw kopalnych oraz zapewniamy przystępne ceny dla konsumentów, ponieważ w dłuższej perspektywie oczekuje się, że paliwa kopalne będą coraz droższe” – napisali główni architekci Atomausstieg, a więc niemieccy Zieloni (notabene zrównując wbrew faktom spalanie węgla i gazu z pozyskiwaniem energii przez rozszczepianie atomów uranu).

„Od czasu katastrofy w Fukushimie wiemy, że elektrownie jądrowe niosą ryzyko. Ich dalsza eksploatacja jest niepotrzebna i kosztuje dużo pieniędzy, które rozsądniej jest inwestować w odnawialne źródła energii. Transformacji energetycznej i rozbudowie sieci [energetycznej] brakuje każdego centa włożonego w energię jądrową lub energię z paliw kopalnych. To musi się ostatecznie skończyć 15 kwietnia” – napisało bawarskie biuro Greenpeace.

Po Niemczech główną ostoją energetyki jądrowej w Europie pozostaje teraz Francja. W ubiegłym roku prezydent Francji Emmanuel Macron zobowiązał się do budowy 14 nowych reaktorów w ramach, jak to określił, „renesansu” energetyki atomowej, która wytwarza około 70 proc. krajowej energii elektrycznej. Francuzi pracują obecnie nad budową sześciu reaktorów, które mają powstać w latach 2035-2042.

Oprócz Francji także Wielka Brytania, Polska, Czechy i Holandia planują budowę nowych elektrowni jądrowych lub już to robią, a Belgia i Szwajcaria starają się o przedłużenie licencji na eksploatację swoich elektrowni. Niemniej antyatomowa polityka Niemiec oddziałuje poza granice tego kraju. Atomowe ambicje Francji, Polski i innych krajów wywołują sprzeciw Berlina, a także wieloletnie spory wokół kluczowych polityk UE, takich jak tzw. zielona taksonomia, czyli zbiór wytycznych, jakie będą musiały spełnić inwestycje, by wpisać się w prośrodowiskowe i proklimatyczne ambicje Brukseli.

Nie zawsze będzie słońce i wiatr

Błażowski i inny zwolennicy atomu nie tracą nadziei. „Obserwujemy dużą zmianę opinii społecznej w Europie na rzecz atomu. Nawet w Niemczech już nawet dwie trzecie społeczeństwa jest przeciwne odejściu od energii jądrowej” – mówi Błażowski.

„Myślę, że przez ostatnie kilka lat Europejczycy zrozumieli, po co jest atom. Nie wiadomo jeszcze, jak przełoży się to na konkretne nowe inwestycje, choć Szwecja i Holandia już takowe zamiary ogłosiły” – dodaje aktywista.

Odejście Niemiec od atomu ma też inne nieprzewidziane skutki. W marcu głośnym echem na świecie odbiła się sprawa budowy przez bawarską firmę SWM farmy wiatrowej na ziemi ludu Saami w Norwegii. Protestujących Saamów wsparła sama Greta Thunberg, mówiąc, że „nie można wykorzystywać tak zwanej transformacji klimatycznej jako przykrywki dla kolonializmu”. Zwolennicy atomu szybko wytknęli Niemcom, że gdyby nie polityka Atomausstieg, Bawaria nie musiałaby angażować się w mające zapewnić „zielony” prąd zagraniczne inwestycje realizowane z pogwałceniem praw i tradycji lokalnych społeczności.

“Kryzys energetyczny i klimatyczny nie skończą się w kwietniu i Niemcy nadal będą potrzebowały niezawodnych źródeł energii elektrycznej. Słońce nie zawsze świeci, a wiatr nie zawsze wieje” – powiedział OKO Press w październiku Rainer Klute, prezes Nuklearii, niemieckiej organizacji pozarządowej działającej na rzecz energii jądrowej.

;

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze