0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Obowiązkowe szczepienia przeciw COVID-19. Ruchy antyszczepionkowe mówią o przymusie, o segregacji. Padają analogie do nazizmu, nawet Holokaustu. Druga strona nie jest dłużna: foliarze, szury, egoiści, mordercy.

Tak w Polsce. Tymczasem są już kraje, które wprowadzają obowiązek szczepień pod karą grzywny lub zwolnienia z pracy — w Austrii ten obowiązek ma dotyczyć wszystkich powyżej 12. roku życia, w Grecji — seniorów. Z armii USA zwolniono właśnie żołnierzy, którzy zaszczepić się nie chcieli. W polskim parlamencie obowiązkowe szczepienia przeciw COVID-19 popiera jedynie Lewica — klub 6 grudnia złożył projekt ustawy.

Czy możemy w epidemii nałożyć obowiązek szczepienia się? A jak oceniać, jeśli przeciwnik szczepień i noszenia maseczek kogoś zakazi? Czy jego błędna ocena sytuacji oznacza, że jest winny? O to wszystko pytamy etyczkę, adiunkta w Zakładzie Filozofii i Bioetyki Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum, dr. Weronikę Chańską.

Miłada Jędrysik, OKO.press: Od dawna mamy obowiązkowe szczepienia dzieci i nikogo to nie dziwi - oprócz ruchów antyszczepionkowych. Mamy nawet ustawę o zapobieganiu chorobom zakaźnym, która zezwala na przymus w wypadku ciężkiej, bardzo zakaźnej choroby.

Dr Weronika Chańska: Przymus izolacji, hospitalizacji, podawania leków...

Tymczasem powszechne szczepienia przeciw COVID-19 budzą w Polsce duży sprzeciw. Jeśli tylko ktoś wspomni o obowiązku, albo pozbawieniu niezaszczepionych prawa do przebywania w przestrzeni publicznej, gdzie może dojść do zakażenia, mówi się o zamachu na nasze wolności, o totalitarnych zapędach. A co o tym myśli etyczka? Na ile państwo może ubezwłasnowolnić nas w sytuacji, jeśli chodzi o zdrowie innych?

Przez bardzo długi czas przekonanie, że w imię ochrony zdrowia publicznego nie tylko możemy, ale nawet powinniśmy stosować pewne ograniczenia wolności osobistych, było dla nas oczywiste i właściwie nie podlegało dyskusji. Ten sposób rozumowania jest tak stary, jak dyskusja o epidemiach. Opiera się na ważeniu dwóch dóbr - z jednej strony wolności jednostki, z drugiej - dobra ogółu.

Jednak od pewnego czasu coraz więcej osób zaczyna kwestionować zasadność tego rachunku. Osoby te wyrażają wątpliwość, czy jakiekolwiek dobro ogółu – włączając w to zdrowie i życie innych ludzi – jest wystarczającą racją, by zmusić wszystkich do szczepienia się.

Przeczytaj także:

Problem chyba w tym, że nam się wydaje, że to ze strony tych osób niewielki gest na rzecz zdrowia publicznego, ale im się może wydawać, że to zamach na wolność, ale też poważne zagrożenie dla zdrowia i życia.

Jeśli, jak czyniliśmy do tej pory, przyjmiemy za zasadne ważenie niedogodności dla jednostki wynikających z faktu poddania się szczepieniu oraz korzyści dla ogółu społeczeństwa z tego płynących, to rachunek taki w dużej mierze opiera się na danych empirycznych.

Musimy wziąć pod uwagę niedogodność i ryzyko osoby poddawanej szczepieniu i przeciwstawić je dobru populacji, jaką w tym przypadku jest zmniejszenie liczby zakażeń, hospitalizacji i śmierci.

W przypadku szczepionek przeciwko SARS-CoV-2 na bieżąco prowadzony jest monitoring ewentualnych działań niepożądanych. Z danych, jakimi dysponujemy, wynika, że powikłań tych jest niewiele i nie są one szczególnie dokuczliwe. Odnotowano tylko bardzo niewielką liczbę poważniejszych powikłań, jakimi są zdarzenia zakrzepowe i małopłytkowość po zaszczepieniu szczepionkami AstraZeneca i Johnson & Johnson’s Janssen i mniej niebezpieczne zapalenia mięśnia sercowego po preparatach mRNA.

Jednocześnie szczepionka istotnie redukuje ryzyko hospitalizacji i śmierci. Dane te jasno wskazują, że korzyść ze szczepień znacząco przewyższa ich działania niepożądane.

Na nasze spory wokół szczepień można jednak spojrzeć z innej perspektywy. I to jest, w moim przekonaniu, najciekawszy wątek tej dyskusji. Można spierać się o to, co rządy państw powinny zrobić z osobami, które nie chcą się zaszczepić. Lub ujmując sprawę bardziej abstrakcyjnie: jakimi narzędziami dysponuje państwo, aby skłonić swoich obywateli do dokonywania racjonalnych wyborów.

W dyskusji dotyczącej obowiązku szczepień możemy odwołać się powszechnie podzielanego standardu, jakim są prawa człowieka. Każde z tych praw, z wyjątkiem prawa do wolności od tortur i nieludzkiego lub poniżającego traktowania, może zostać ograniczone w imię realizacji takich wartości jak: bezpieczeństwo publiczne, ochrona porządku publicznego, zdrowia i moralności lub ochrona praw i wolności innych osób. Ograniczenie takie można jednak wprowadzić tylko wtedy, gdy jest ono niezbędne dla realizacji wspomnianych wartości.

To jest ważny warunek.

Ważna jest także zasada proporcjonalności, którą powinniśmy się kierować. Mówi ona, że wolno ograniczyć prawa jednostki tylko w takim stopniu, który jest konieczny i jednocześnie wystarczający. Innymi słowy: kiedy decydujemy się na ograniczenia praw jednostki, to musimy poszukiwać takich rozwiązań, które będą skuteczne i jednocześnie jak najmniej uciążliwe.

Najpierw przekonywać, potem ograniczać

I tutaj otwiera się pole do dyskusji: co można i powinno się zrobić wcześniej, zanim sięgnie się po ostateczne narzędzie, jakim jest wprowadzenie obowiązku szczepień. Uważam, że mamy szereg innych instrumentów, po które należy sięgnąć, zanim podejmie się decyzję o wprowadzeniu przymusu.

Przymus jest ostatecznością. Lepiej byłoby przekonać ludzi do szczepień.

Jak by pani przekonywała?

Zaczynając od apelowania do racjonalności, zaufania do nauki, do dobrej woli, solidarności, troski o innych. Dla wielu ludzi te argumenty okażą się wystarczające. Niestety nie dla wszystkich. W drugim kroku możemy więc stosować różne rodzaje zachęt: rozdawać nagrody lub różnego rodzaju bonusy jako wyraz podziękowania za osobisty wkład na rzecz zdrowia wspólnoty.

Możemy też dawać pieniądze. Niektóre państwa to robią.

Możemy też postąpić nieco inaczej. Zamiast nagród dla osób, które przyczyniają się do wspólnego dobra, możemy wprowadzać pewne niedogodności dla tych, którzy nie chcą się temu dobru przysłużyć. Ta strategia postępowania daje się dobrze uzasadnić. Jeżeli ktoś nie chce działać na rzecz dobra wspólnoty, to wspólnota także nie ma obowiązku udostępniać mu wszystkich dóbr.

Przekładając to na sytuację epidemii: jeśli ktoś odmawia zaszczepienia się, dzięki któremu możliwe byłoby ograniczenie liczby chorób i zgonów w danym kraju lub wcześniejsze stłumienie epidemii, to nie ma również prawa domagać się równego z innymi dostępu do dóbr publicznych. Można ograniczyć mu możliwość korzystania z transportu publicznego, lokali gastronomicznych, instytucji kultury.

Austriacy przez chwilę zastanawiali się nad jeszcze innym rozwiązaniem: rozważano tam scenariusz, w którym nie wprowadza się obowiązku szczepień, ale w jego miejsce ustanawia się zasadę, że każda osoba niezaszczepiona, jeśli zachoruje na Covid-19, będzie musiała z własnej kieszeni pokryć koszt leczenia.

Takie rozwiązanie wprowadzono już w Singapurze.

To dobra strategia oddziaływania społecznego, bo zmusza ludzi do myślenia o konsekwencjach podejmowanych przez nich decyzji. Uzmysławiamy ludziom, że benefity, z których do tej pory korzystali i które przestali dostrzegać, nie są dane bezwarunkowo. W takiej sytuacji wiele osób inaczej zacznie ważyć swoje korzyści i swoje ryzyko, i podejmie decyzję, że jednak się zaszczepi. Nie dlatego, że fundamentalnie zmieni zdanie dotyczące szczepień, ale dlatego, że zostanie zmuszonych do bardziej realistycznej oceny ryzyka zakażenia się i uświadomi sobie negatywne skutki zachorowania, w tym dotkliwe skutki finansowe.

To rozwiązanie nie jest idealne i można by zgłosić do niego pewne zastrzeżenia natury etycznej, jednak uważam, że warto wprowadzić je do debaty publicznej jako rodzaj eksperymentu myślowego. Coś na kształt „sprawdzam” znanego z niektórych gier hazardowych. Jest to „sprawdzam” skierowane do osób, które nie chcą się zaszczepić – za jego pomocą zmuszamy taką osobę do zastanowienia się, jak bardzo przekonana jest o słuszności swoich opinii na temat szczepień. Testujemy, czy w zmienionych okolicznościach, w których uzmysławiamy jej ryzyko finansowe jej decyzji, dalej gotowa jest trzymać się swoich przekonań.

Wolność ponad wszystko, ale tylko w izolacji

Jak pokazują te przykłady, możemy (i powinniśmy) prowadzić dyskusję na temat obowiązku kontrybucji na rzecz wspólnego dobra i ewentualnych kar dla tych, którzy się od tego obowiązku uchylają. Jednak z jakichś powodów – których nie rozumiem – dyskusja taka nie ma miejsca.

Zastąpiło ją wyrażane przez część społeczeństwa żądanie poszanowania absolutnej wolności jednostki. Absolutnej, czyli niepodlegającej żadnym ograniczeniom bez względu na okoliczności i potrzeby innych członków społeczeństwa.

Odnoszę wrażenie, że to jest właśnie główny argument przeciwników nakładania ograniczeń i obowiązków w czasie epidemii. Inne argumenty, które podają, nie mają w gruncie rzeczy istotnego znaczenia – stanowią rodzaj „zasłony dymnej”, która ma wywołać wrażenie, że argumentów przeciwko obowiązkowym szczepieniom jej więcej. Tak naprawdę jest tylko ten jeden.

I co etyczka powie na argument o absolutnej wolności?

Powie, że ten argument jest nieuczciwy. Można domagać się absolutnej wolności w sytuacji, gdy ta wolność nie narusza praw i interesów innych osób. Gdyby osoby sprzeciwiające się szczepieniom zadeklarowały, że będą żyć wyłącznie we wspólnocie ludzi podzielających ich poglądy i że zdecydują się na całkowitą izolację od reszty społeczeństwa, moglibyśmy uznać ten argument.

Jednak przeciwnicy szczepień chcą żyć wśród innych członków społeczeństwa, dla których ich odmowa zaszczepienia się stanowi realne zagrożenie zdrowotne. W tej sytuacji zagrożona reszta społeczeństwa ma prawo się bronić i domagać się powszechnych szczepień lub usuwania ze wspólnoty osób, które się od nich uchylają.

Amerykańska senatorka Elizabeth Warren tłumaczyła wyborcom, że jeżdżą po drogach, które zbudowało państwo, korzystają ze zbudowanej dzięki podatkom infrastruktury, z kanalizacji. To wszystko jest wspólne, nie można postrzegać siebie jako wolny elektron.

Pani senator mówi w gruncie rzeczy, że osoby, które odmawiają szczepień, to ci, którzy „jeżdżą na gapę” – korzystają z publicznych dóbr (takich jak ochrona zdrowia), ale nie chcą się dorzucić do ich zasilenia.

Ja ujmę to jeszcze mocniej:

osoby, które nie chcą się szczepić lub które ignorują zalecenia sanitarne (nie zachowują wymaganego dystansu, nie noszą maseczki) nie tylko wykorzystują ofiarność innych. Oni tych innych wystawiają na realne ryzyko ciężkiej choroby.

Mają za nic osoby stare i chore, dla których Covid-19 niesie ze sobą realne zagrożenie życia. Nie solidaryzują się z nimi i się o nich nie troszczą. Taka postawa mnie nieustannie zadziwia i głęboko smuci. Czuję się wobec tego zjawiska trochę bezradna.

Choroby zakaźne to nie baśń z przeszłości

Jak to się stało, że myśmy wylądowali tu, gdzieśmy wylądowali, jeśli chodzi o poczucie wspólnoty?

Wydaje mi się, że jednym z powodów, dla których ludzie nie doceniają dobrodziejstwa szczepień, jest, paradoksalnie, sukces szczepionek. Dzięki nim wyeliminowaliśmy wiele chorób lub istotnie ograniczyliśmy częstość ich występowania. To były i nadal są straszne choroby, powodujące śmierć i kalectwo. Dzięki powszechnym szczepieniom występują rzadko, mało osób miało okazję widzieć lub znać osoby chore. To daje takie bardzo złudne poczucie bezpieczeństwa. Ludziom się wydaje, że choroby zakaźne to jakaś baśń z przeszłości, że dziś już one nie występują. A to nieprawda.

Albo można je przechorować w domu, z amantadyną i witaminą D.

Kiedy się rozmawia z osobami z pokolenia moich rodziców, to każda z nich zna kogoś, kto do końca życia borykał się z niepełnosprawnością po chorobie Heinego-Medina. Rodzice, którzy stracili dziecko z powodu choroby zakaźnej, także zupełnie inaczej patrzą na szczepienia. Sama wysłuchałam historii wielu osób, które podjęły decyzję o zaszczepieniu się, kiedy ktoś z rodziny bardzo ciężko zachorował na Covid-19.

Dopiero gdy choroba puka do naszych drzwi, pada na nas blady strach, bo widzimy, że nie skończy się na trzech dniach w łóżku. Skonfrontowani z realnym zagrożeniem, zaczynamy zupełnie inaczej myśleć.

Fenomen ten można zapewne wyjaśnić tzw. heurystyką dostępności. Psychologowie społeczni zauważyli, że ludzie szacują ryzyko wystąpienia pewnych zdarzeń nie na mocy ich obiektywnego prawdopodobieństwa, ale na podstawie swoich doświadczeń. Jeżeli miałam z czymś osobiście do czynienia, to prawdopodobieństwo wystąpienia tego zdarzenia ocenię znacznie wyżej niż zdarzenia, które nie było moim udziałem. Bez względu na to, że to drugie jest obiektywnie częstsze.

W czasie swojej tegorocznej podróży rowerowej po Warmii spotkałam mężczyznę, który opowiedział mi następującą historię: pracował w zakładzie zatrudniającym kilkaset osób. W pierwszym okresie pandemii panowała tam wolna amerykanka, nikt się nie testował, osoby, które miały być na kwarantannie, nadal przychodziły do pracy. Efekt był taki, że w krótkim czasie zachorowała większość pracowników. Wśród nich mój rozmówca. Co prawda nie trafił do szpitala, ale bardzo ciężko chorował przez kilka tygodni.

Po powrocie do zdrowia nie chciał wrócić do swojego zakładu pracy. Zwolnił się i rozpoczął własną działalność gospodarczą. Powiedział mi, że zupełnie stracił zaufanie do ludzi, z którymi pracował.

Być może wiele osób wyciągnie podobne wnioski. Zadecyduje, z kim chce w dalszym ciągu utrzymywać kontakty, a z kim nie. Wybierze tych, którzy byli odpowiedzialni, a odrzuci takich, którzy kierując się swoimi poglądami i wartościami wyrządzili innym krzywdę. Może w przyszłości będziemy mądrzejsi.

Kiedy „winę" ponosi wirus, a kiedy człowiek

A czy można mówić o osobistej odpowiedzialności osoby, która kogoś zaraziła, bo nie wierzyła w pandemię? W jakim stopniu możemy ją winić? Przecież komunikacja rządowa o zagrożeniach nie jest jasna i prosta, naukowa również nie, w dodatku ciągle się zmienia. Trudno to wszystko ogarnąć.

Żadne ze środków, które obecnie stosujemy, czy to będą środki ochrony osobistej czy szczepienia, nie są w stu procentach skuteczne. One jedynie minimalizują ryzyko zakażenia. Może się więc zdarzyć, że ktoś przestrzegał wszystkich zaleceń sanitarnych, nie miał świadomości, że jest zakażony, a mimo to zaraził inną osobę. W tym przypadku możemy powiedzieć, że osoba ta była przyczyną zachorowania innego człowieka. Nie powiemy jednak, że jest temu winna. „Winę” ponosi wirus. Jego nieświadomy nosiciel zrobił wszystko co mógł, by uchronić innych.

Winę i odpowiedzialność moralną możemy przypisać jedynie wówczas, gdy ktoś, kogo oceniamy, miał możliwość postąpić inaczej i zapobiec nieszczęściu.

A co z osobą, która wchodzi wszędzie bez maseczki, nie zachowuje dystansu do innych?

Nawet jeśli taka osoba nie chciała rozmyślnie kogoś zakazić, a jedynie przez lekkomyślność narażała innych na ryzyko zachorowania, jest moralnie odpowiedzialna za skutki swoich działań.

Rodzice leczący dzieci w sposób, którym im się wydaje najlepszy, a w rzeczywistości im szkodzi, ponoszą za to odpowiedzialność prawną, bo realnie robią krzywdę temu dziecku. To rozumiem. Ale jednocześnie, jeśli ktoś szczerze wierzy, że szczepienia i maseczki nic nie dają, i nie ma intencji skrzywdzenia innych, to trochę trudniej mi przykładać do niego taką samą miarę.

Zacznijmy od rozróżnienia na decyzje podejmowane przez dorosłych dla siebie samych oraz dla własnych dzieci. Każda osoba dorosła ma prawo odmówić leczenia. I jeśli jej decyzja nie szkodzi nikomu innemu, musi zostać uszanowana. Inaczej jest w przypadku dzieci. Kiedy rodzic podejmuje w imieniu swojego dziecka decyzję, która szkodzi jego zdrowiu, sytuacja jest zupełnie inna. Mamy pełne prawo chronić to dziecko do czasu aż osiągnie odpowiedni wiek, aby mogło samo o sobie zdecydować.

Gdy autorytetem jest dr Zięba

Wracając jednak do pani przykładu: teraz właściwie każdy z nas ma łatwy dostęp do internetu, może usiąść przed komputerem i znaleźć naukowo poprawne informacje na temat tego, w jaki sposób rozprzestrzenia się wirus. Stosowne wyjaśnienia i instrukcje znajdują się także w wielu miejscach publicznych, takich jak urzędy. To nie jest kwestia utrudnionego dostępu do wiedzy – proszę zwrócić uwagę, że osoby starsze, które rzadziej korzystają z internetu i które z tego powodu mogłyby się czuć gorzej poinformowane, nie wyrażają sprzeciwu wobec pandemicznych obostrzeń.

W odróżnieniu od ludzi młodszych, dla których covid jest niewielkim zagrożeniem. Jak pokazują sondaże, w najmniejszym stopniu chcą się zaszczepić, najmniej boją się wirusa.

Osoby, które twierdzą, że stosowanie środków ochrony osobistej oraz szczepienia nic nie dają po prostu mijają się z prawdą. Ten, kto nie chce przyjąć do wiadomości pewnych faktów i ma bardzo silnie rozwinięte mechanizmy obronne, stale będzie mówił: przecież nie mam stuprocentowej pewności, albo: nie mam stuprocentowej gwarancji, że jak się zaszczepię, będę nosić maseczkę, to na pewno nie zachoruję. Takiej osobie możemy powiedzieć: tak, nie ma stuprocentowej gwarancji, ale są niezbite dowody na to, że tam, gdzie jest więcej osób niezaszczepionych, jest również więcej przypadków zakażeń. I mają również znacznie cięższy przebieg.

Pandemia pokazała, że istnieją pewne granice naszych możliwości w zakresie edukacji społecznej. Szczególnie wówczas, gdy obywatelom, do których kierujemy nasze przekazy, brak dobrej woli.

Współczesna medycyna bardzo szybko się rozwija i jest sprawą zupełnie naturalną, że wiele osób nie rozumie jej najnowszych zdobyczy. Taki brak zrozumienia może budzić nieufność.

Dlatego eksperci podejmują wiele wysiłków, aby wytłumaczyć obywatelom, jak działają szczepionki, w jaki sposób je wyprodukowano, co wiemy na temat ich korzyści oraz że na bieżąco monitorujemy ich bezpieczeństwo. Podają nam racje, dla których każda racjonalnie myśląca osoba powinna się zaszczepić. Możemy sprawdzić dane, na jakich opierają swoje twierdzenia. Jednak dla większości obywateli dane te są zbyt skomplikowane lub trudno dostępne. I w tym przypadku muszą zaufać naukowemu autorytetowi.

Problem jest taki, że dla wielu ludzi autorytetem jest doktor Zięba, a nie badacz z habilitacją z wirusologii.

Ja mówię o autorytetach w dziedzinie nauki. Jeśli doktor Zięba jest dla kogokolwiek autorytetem, to z pewnością innego rodzaju niż naukowy. Wygłaszane przez niego twierdzenia nie spełniają kryteriów naukowości. Państwo w swej polityce zdrowotnej musi kierować się autorytetem nauki, a nie hołdować sympatiom politycznym lub światopoglądowym. Jeszcze raz powtórzę:

każdemu dorosłemu człowiekowi wolno zrezygnować z korzystania z usług lekarzy i w ich miejsce wybrać uzdrowicieli. Jednak tylko tak długo, jak długo konsekwencje tego wyboru nie stwarzają zagrożenia dla innych obywateli.

Zadaniem państwa jest dbanie o wszystkich obywateli. W sposób skuteczny, to jest zgodny z ustaleniami nauki. Państwo, które w imię doraźnych interesów politycznych lub osobistych sympatii rządzących ignoruje naukę i opinie ekspertów, szkodzi swoim obywatelom. I ci obywatele mają pełne prawo rozliczyć to państwo ze wszystkich przypadków ciężkiej choroby lub śmierci z powodu Covid-19, których można było uniknąć.

;
Na zdjęciu Miłada Jędrysik
Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze