We Francji się udało: na wieść o wprowadzeniu paszportów sanitarnych odsetek zaszczepionych skoczył gwałtownie. U nas szczepienia siadły, a 4. fala już jest (współczynnik reprodukcji >1 już we wszystkich województwach!). Dlaczego rząd nie reaguje? Czyżby aż tak się bał Konfederacji?
Czwarta fala koronawirusa SARS-CoV-2 jest już faktem. W piątek 10 września 2021 liczba nowych zakażeń było 519, średnia ostatnich siedmiu dni (tzw. krocząca) wyniosła 405, o 40 proc. więcej niż tydzień temu (3 września 291).
Według danych, które ministerstwo zdrowia przekazało portalowi Medonet, w każdym województwie współczynnik reprodukcji - czyli średnia liczba osób, które zaraża jedna zakażona osoba, jest już powyżej 1. Oznacza to, że fala wzbiera w całym kraju. Najszybciej w województwie zachodniopomorskim, najwolniej jak na razie w dolnośląskim:
Powrót dzieci do szkół, a także idąca za tym większa mobilność całej populacji spowoduje najprawdopodobniej w niedługim czasie jeszcze większe przyśpieszenie epidemii. A mamy do czynienia z dominującym już w Polsce wariantem Delta, najbardziej zaraźliwym z dotychczasowych dominujących wariantów. Szacuje się, że jedna osoba zaraża średnio 6-7 osób (w sytuacji swobodnego kontaktu pomiędzy ludźmi).
Tymczasem można odnieść wrażenie, że władze podchodzą do sytuacji z podobną niefrasobliwością, jak o tej samej porze w zeszłym roku.
Wtedy zapewniano nas, że państwo jest przygotowane, ale nie starczyło łóżek – na przełomie października i listopada załogi karetek rozpaczliwie próbowały upchnąć chorych po szpitalach, ludzie umierali w karetkach i w domach. O rozmiarach tragedii najlepiej mówi liczba nadmiarowych zgonów w listopadzie 2020 roku - według Eurostatu zmarło o 97 proc. więcej osób niż w latach poprzednich.
Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że podobnie z ręką w nocniku obudziły się władze innych państw regionu – Czech, Słowacji czy Węgier. Podobnie jak Polska przeszły one bezboleśnie pierwszą, wiosenną falę dzięki lockdownowi i bardzo boleśnie jesienną. Nasz kraj jednak wypadł najgorzej, jeśli chodzi o odsetek nadmiarowych zgonów. Jak zgodnie powtarzają eksperci, restrykcje wprowadzono za późno, przygotowana baza łóżek była wielokrotnie za mała, odstąpiono też w praktyce od śledzenia kontaktów osób zakażonych.
Teraz sytuacja jest o tyle lepsza, że w poprzednich falach przećwiczono szpitale tymczasowe, które będą mogły być szybko otwarte w razie potrzeby. Bo zagrożenie 4. falą będzie ściśle związane z poziomem wyszczepienia populacji przeciw COVID-19. Szczepionki, których używamy w Unii Europejskiej dobrze chronią przed ciężkim przebiegiem choroby - i widać wyraźną zależność pomiędzy odsetkiem zaszczepionych i zajętymi łóżkami w szpitalach.
Tak wygląda np. porównanie między Stanami Zjednoczonymi i Portugalią, krajami, które doświadczają teraz fali Delty. W Portugali zaszczepione jest ponad 78 proc. populacji, w USA – 52 proc.
Nasza sytuacja może być bliższa tej w USA – bo w Polsce w pełni zaszczepiona jest niespełna połowa z nas, czyli nawet mniej niż w Stanach. A tam Delta hula: w szpitalach jest niewiele mniej osób niż za poprzedniej, jeszcze przedszczepionkowej fali - tylko o 1/4.
Według danych ministerstwa zdrowia, wśród wykrytych zakażeń w pełni zaszczepieni stanowią zaledwie 0.75 proc. Z kolei zgony osób w pełni zaszczepionych to 1,68 proc. wszystkich przypadków.
Na kształt naszej 4. fali wpłynie jeszcze to, ile osób przeszło już COVID i uodporniło się na wirusa. Nie mamy jednak danych o tym, jak wysoki jest to odsetek. Epidemiolożka prof. Maria Gańczak w rozmowie z OKO.press przewidywała, że jesienna fala Delty nie będzie aż tak dynamiczna i wysoka jak poprzednie. „Nie będziemy świadkami takich dramatów i załamania systemu ochrony zdrowia, kolejek karetek na SOR, jak wiosną tego roku." – mówiła ekspertka. Przypomniała jednak, że w Polsce zaszczepionych jest tylko 62 proc. 80-latków i niecałe 70 proc. 60-latków i to oni będą jesienią najbardziej zagrożeni. Poza tym obniży się wiek hospitalizowanych, bo wirus będzie miał największe pole do popisu w młodszej populacji, która jest w mniejszym stopniu zaszczepiona: według ECDC zaszczepiło się zaledwie 52 proc. osób w wieku 25-49 lat i 46 proc. w wieku 18-24.
W obliczu 4. fali rząd zapowiada działania bardzo łagodne na tle innych państw UE: być może obowiązek szczepienia medyków, nauczycieli, czy służb mundurowych oraz regionalne obostrzenia, jak przy poprzednich falach (które szybko zmieniły się w restrykcje ogólnopolskie, bo fali nie dało się opanować). Nowością ma być połączenie ich z poziomem wyszczepialności w danym regionie: jak tłumaczył minister zdrowia Adam Niedzielski, w regionach, w których zaszczepiło się mniej osób, będą one wprowadzane szybciej.
Mieliśmy z porównaniu z zachodnią Europą, która z Deltą boryka się całe lato, kilka miesięcy i odpoczynku od epidemii, i czasu na przygotowanie się do niej.
Na razie nic jednak nie wskazuje na to, żeby rząd chciał wprowadzić funkcjonujące tam skuteczne rozwiązania, jak masową dostępność szybkich testów na COVID czy zielone paszporty.
Tymczasem program szczepień ugrzązł: dziennie szczepi się 1. dawką około 20 tys. osób i nie zapowiada się, żeby ten trend mógł ulec zmianie.
Wśród dużych państw Unii Europejskiej jesteśmy ostatni, jeśli chodzi o odsetek zaszczepionych. Jeśli popatrzy się na procenty, wyraźnie widać również różnicę pomiędzy „starą" i „nową" Europą – mówiąc w skrócie, w krajach „starej" Unii jest tradycja szczepień dorosłych, zaufanie do państwa jest wysokie, nasza część kontynentu musi to jeszcze nadrobić.
Wyjątkiem - i fenomenem - jest tu Francja, w której wcześniej poparcie dla szczepień było niskie na tle innych krajów regionu, a teraz jedną dawką zaszczepiło się już 91 proc. dorosłych [według danych Europejskiego Centrum ds. Kontroli i Prewencji Chorób, bazujące na tych samych danych francuskie ministerstwo zdrowia podaje 87 proc., różnice wynikają prawdopodobnie z przyjęcia innej liczby ludności. Edit: ECDC poprawiło swoją statystykę, obecnie (6.11.21) mowa o 89,8 proc.]. Jeszcze w czerwcu 2021 roku brytyjski „The Guardian" przytaczał wyniki sondażu, w którym 33 proc. Francuzów nie ufało szczepionkom i tłumaczył, że to wynik niskiego zaufania do rządu oraz skandali związanych z masowymi szczepieniami w przeszłości.
Wszystko zmieniło się po lipcowym wystąpieniu prezydenta Emmanuela Macrona, który w obliczu zbliżającej się 4. fali wprowadził obowiązek szczepień dla pracowników ochrony zdrowia, placówek opiekuńczych i zielone paszporty, które uzależniają wejście do restauracji, centrów handlowych czy kin od pełnego zaszczepienia, przejścia COVID lub negatywnego wyniku testu.
Były uliczne protesty, ale jednocześnie miliony Francuzów ruszyła do rejestracji. W ciągu trzech dni zarejestrowało się milion osób i teraz efekt zagrania Macrona najlepiej ilustruje wykres powyżej. „Macron surowo, ale po ojcowsku zapowiedział Francuzom: koniec zabawy, to jest poważna choroba, trzeba się szczepić" - mówi prof. Izabela Wagner, socjolożka pracująca we Francji.
Czy w Polsce można by liczyć na „efekt Macrona"? Z dowodów anegdotycznych zebranych przez media widać, że ojcowski rozkaz prezydenta zmobilizował przede wszystkim osoby, które nie miały nic przeciwko szczepieniom, ale z jakichś powodów z tym zwlekały. „Chciałem się zaszczepić, jak inni młodzi ludzie, ale ciągle odkładałem to na jutro. Potrzebowałem elektrowstrząsu" - tłumaczył „Numeramie" Bilal, który zarejestrował się po zapowiedzi Macrona. Wypowiadały się też osoby, które wolały poczekać, aż będzie więcej wiadomo o bezpieczeństwie szczepionek i dla nich prezydencki „szturchaniec" przyszedł we właściwym momencie.
W Polsce osoby, które deklarują chęć szczepienia, ale jeszcze tego nie zrobiły, stanowią około 10 proc. dorosłej populacji.
W sondażu OKO.press z maja 2021 roku 71 proc. respondentów deklarowało, że już to zrobiło, zrobi na pewno albo raczej zrobi, a zaszczepiło się prawie 60 proc.
I choć autorzy nielicznych na razie badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii i Izraelu ostrzegają, że paszporty covidowe mogą u osób wahających się wywołać reakcję buntu i nasilić opór przed szczepieniami, przykład Francji wskazuje przeciwną drogę. Argumentem „za" jest wzrost poparcia dla pomysłu „zielonych paszportów" - według badania IBRiS z przełomu lipca i sierpnia 59 proc. respondentów popierało ten pomysł. W sondażu OKO.press z maja – przed wprowadzeniem unijnego certyfikatu covidowego i takich rozwiązań w innych krajach – było to tylko 33 proc.
Z drugiej strony sceptycyzm wobec szczepionek w Polsce i w całej Europie środkowej ma głębsze korzenie niż we Francji, która jeszcze na początku XX wieku była podobnie „szczepionkoentuzjastyczna" jak inne kraje regionu. Specjalista ekonomii behawioralnej dr Radosław Zyzik zwraca uwagę, że te kwestie kulturowe mogą mieć duże znaczenie.
„No i dochodzi kwestia praktyczna, czyli kwestia stosowania się do zaleceń. Już podczas poprzednich lockdownów ludzie nie zawsze stosowali się do wskazówek/nakazów. Czy samo wprowadzenie paszportów bez odpowiedniej egzekucji wystarczy? Dużo pytań, mało odpowiedzi" - tłumaczy. Rzeczywiście, w kraju, gdzie zamykanie restauracji obchodzi się warsztatami kulinarnymi, a zakaz korzystania z siłowni przechodzeniem na sportowe „zawodowstwo", paszporty mogą pozostać fikcją.
Z kolei dr Michał Wróblewski z UMK w Toruniu, autor wydanej właśnie „Socjologii epidemii" uważa, że zielone paszporty mogłyby skutecznie przekonać do szczepień dużą grupę młodszych Polek i Polaków. „Wprowadzenie obostrzeń dla niezaszczepionych dotknie najbardziej osoby, które są aktywne w przestrzeni społecznej: często chodzą do placówek kulturalnych czy galerii handlowych. A są to osoby raczej młodsze. Wśród ludzi poniżej 40. roku życia jest najwięcej tych, którzy są sceptyczni wobec szczepień. Nie tyle boją się szczepionki (chociaż jest to poważny powód niezaszczepienia się), ale nie czują potrzeby skorzystania z niej, ponieważ nie boją się covida i liczą na naturalną odporność" - tłumaczy badacz.
Dr Wróblewski dodaje, że takie radykalne działania lepiej podjąć teraz, bo konsekwencje ich niepodjęcia mogą być długofalowe. „Problem ze szczepieniami nie zniknie. Prędzej czy później politycy będą musieli skonfrontować się z rosnącymi w siłę ruchami antyszczepionkowymi" - tłumaczy.
Jednak przyczyna powściągliwości rządu w przygotowaniach do 4. fali może być prozaiczna, a raczej polityczna - lęk przed utratą głosów na rzecz Konfederacji, która zbija kapitał na kwestionowaniu pandemicznych restrykcji i konieczności szczepień. W tej sytuacji władza byłaby odpowiedzialna nie tylko za niekontrolowany wzrost antyszczepionkowego frontu, ale i za tragedie tych ofiar COVID, których uratowałyby bardziej skuteczne i radykalne działania.
Już raz rząd zlekceważył ostrzeżenia ekspertów i pozwolił na masowe i niekontrolowane przyjazdy na Święta i Nowy Rok 2020/2021 rodaków z Wysp Brytyjskich, wpuszczając do Polski nową, bardziej transmisyjną odmianę koronawirusa (delta). Nie testowano przyjeżdżających, nie zarządzono kwarantanny.
Teraz oczekiwania specjalistów są podobnie jednoznaczne jak wtedy: nadchodzi kolejna fala epidemii. I dobrze wiadomo, co należałoby zrobić, a przynajmniej spróbować zrobić - wymusić wzrost szczepień przy pomocy czegoś w rodzaju "gambitu Macrona". Wtedy 4. fala byłaby łagodniejsza, a czekające nas (zapewne) restrykcje mniejsze. Ale rząd reaguje tak jak wtedy, czyli nie reaguje.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze