W wywiadzie dla PAP Jarosław Kaczyński pokazał nieznaną twarz - europejskiego federalisty. Ujawnił w nim swą wymarzoną zasadę: to, co wolno w jednym kraju UE, wolno też w pozostałych. Wprowadzenie jej w życie radykalnie zmieniłoby Unię i Polskę. Ale czy prezes wie, o czym marzy?
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu Polskiej Agencji Prasowej, który został opublikowany w środę 15 września. Jak to szef PiS ma w zwyczaju, w rozmowie z PAP dał wykładnię stanowiska obozu rządzącego w kwestiach aktualnych i palących. Dzieje się tak zazwyczaj, gdy narracja polityczna jego partii wymyka się spod kontroli. Wtedy Kaczyński dzięki uprzejmości PAP wygłasza klarujące sprawy orędzie, które dla porządku od czasu do czasu poprzetykane jest pytaniami dziennikarza.
Tym razem Kaczyński poczuł się w obowiązku wyjaśnić, że wypowiedzi prominentnych polityków obozu władzy sugerujące konieczność przeprowadzenia referendum dotyczącego wyjścia Polski z Unii Europejskiej (Ryszard Terlecki, Janusz Kowalski) lub wprost definiujące Unię jako wroga okupującego Polskę (Marek Suski) wcale nie oznaczają rychłego polexitu. "Polexit to wymysł propandowy" - obwieścił lider PiS. A ponieważ "nie będzie żadnego polexitu", Jarosław Kaczyński podzielił się przemyśleniami dotyczącymi przyszłości Zjednoczonej Europy, konkretnie zmianami, jakie jego zdaniem powinny zajść w traktatach i funkcjonowaniu UE.
I w tym kontekście wyraził następujący postulat: "Jest jeszcze jedna zasada, która musi być przestrzegana i musi być bardzo podkreślona w tej - można powiedzieć poprawionej Unii - czyli zasada równości państw. Jeśli coś wolno w jednym państwie, to znaczy, że wolno we wszystkich" - stwierdził Kaczyński.
To zaskakująca wypowiedź na kilku poziomach.
Po pierwsze, dotąd Prawo i Sprawiedliwość koncentrowało się raczej na tym, by w Polsce nie wolno było tego, co wolno w innych państwach Unii.
Tak było od samego początku przystąpienia Polski do UE aż do dziś. Dlatego Prawo i Sprawiedliwość warunkowało swoje poparcie dla Traktatu Lizbońskiego przystąpieniem Polski do tzw. Protokołu Brytyjskiego, który ogranicza w części działanie Karty Praw Podstawowych.
Dlatego też od czasu objęcia rządów w 2015 roku PiS jak mantrę powtarza, że Unia Europejska nie ma kompetencji, by ingerować w politykę wewnętrzną krajów członkowskich, szczególnie w kwestie związane prawami osób LGBT i organizacją wymiaru sprawiedliwości. Ba, jeszcze w kwietniu 2020 roku Kaczynski deklarował, że Unia Europejska powinna się od Polski odczepić: "Państwa członkowskie poza ściśle i precyzyjnie wyznaczonymi obszarami same załatwiają swoje sprawy i nikt nie ma prawa w nie się wtrącać” - mówił w wywiadzie dla "Gazety Polskiej".
Po drugie, wprowadzona w życie "zasada Kaczyńskiego" oznaczałaby dużo głębszą integrację europejską, być może nawet formalną federalizację UE. Mówiąc prościej, Unia o wiele bardziej przypominałaby jedno państwo, niż ma to miejsce obecnie. Formuła "to co wolno w jednym kraju, wolno we wszystkich", by miała sens, musiałaby oznaczać o wiele szerszy niż do tej pory katalog rozwiązań obowiązujących wszystkie państwa członkowskie, inaczej pozostałaby martwym zapisem.
Po trzecie zaś, implementacja "zasady Kaczyńskiego" oznaczałaby dużo głębsze zmiany w nowych państwach UE (w tym w Polsce) niż w tzw. starej Europie. Polskie rozwiązania dotyczące np. praw socjalnych, systemu podatkowego, praw reprodukcyjnych, czy praw mniejszości mocno dziś bowiem odbiegają od tego, co jest standardem w krajach tzw. "starej Unii" (czyli co w nich wolno i do czego obywatelki i obywatele mają prawo), które wciąż stanowią większość państw członkowskich.
To powiedziawszy, musimy oczywiście skonstatować "oczywistą oczywistość": czym innym jest "zasada Kaczyńskiego" w rozumieniu samego Kaczyńskiego i jego partyjnych towarzyszy, a czym innym w rozumieniu pozostałych. Prześledźmy te różnice.
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik
Rozumienie przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego zasady "co wolno w jednym kraju, wolno we wszystkich" można precyzyjnie wywieść z praktyki rządów Prawa i Sprawiedliwości od 2015 roku.
Wedle tej interpretacji powyższa zasada jest prosta: polskiej władzy wolno implementować w dowolny sposób wszystko, co sobie wybierze z systemu innych państw europejskich, ale państwom europejskim (i UE jako instytucji wspólnotowej) nie wolno domagać się od polskiego rządu przestrzegania praw, jakie inny kraje uważają za elementarne.
W pierwszym wypadku są to wg PiS europejskie rozwiązania, w drugim - zamach na suwerenność i uzurpacja uprawnień przez europejskie instytucje.
Jak to działa, dobrze widać na przykładzie sporu o łamanie praworządności w Polsce.
Prawo i Sprawiedliwość konstruując nowy kształt wymiaru sprawiedliwości, ubezwłasnowolniając sąd konstytucyjny i dybiąc na niezależność sądów i sędziów, wskazuje na różne rozwiązania funkcjonujące w innych krajach UE. Robi to na zasadzie chaotycznego patchworku, wybierając oraz łącząc ze sobą - i odzierając z przy tym z wszelkiego kontekstu - takie zasady panujące w innych krajach Unii, jakie akurat mu pasują. Jak to wygląda w praktyce, na przykładzie Hiszpanii i Niemiec opisywała na łamach OKO.press Maria Pankowska.
Taki sposób rozumowania PiS pozwalałby nawet na wprowadzenie w Polsce monarchii, bo skoro istnieje np. w Belgii, kraju UE, to dlaczego nie u nas? Ba, w belgijskim senacie do 2014 roku zasiadało nawet dorosłe potomstwo panującego monarchy i Trybunał Sprawiedliwości UE nic na ten temat nie mówił. Argumentacja PiS ws. sądów opiera się na analogicznym dobieraniu przykładów.
Gdyby jednak sformułowaną przez Jarosława Kaczyńskiego zasadę wziąć na poważnie, a nie jako poręczny spin i narrację polityczną uzasadniającą kolejne wojny z Unią Europejską, byłby to przyczynek do bardzo poważnej dyskusji o przyszłości UE. Dyskusji, której wnioski mogłyby się liderowi Prawa i Sprawiedliwości niezbyt spodobać.
Przypomnijmy jak brzmi zasada "równości państw" sformułowana przez Jarosława Kaczyńskiego: "Jeśli coś wolno w jednym państwie, to znaczy, że wolno we wszystkich".
Jeśli przełożyć ją na język postulatu politycznego, musiałby oznaczać co najmniej doprecyzowanie katalogu wartości Unii Europejskiej określonych w art. 2 Traktatu o UE, czyli:
Tak radykalna zasada - co wolno w jednym kraju, wolno we wszystkich - wymagałaby bowiem zarazem jeszcze szerszego i precyzyjniejszego niż obecnie zdefiniowania, co wolno, a czego nie wolno krajom członkowskim w kontekście wartości europejskich. Inaczej pozostałyby pusta. To z kolei wymagałby powrotu do idei europejskiej konstytucji w jeszcze śmielszej formie, jeśli chodzi o ścisłą integrację państw UE, niż projekt z początku XXI wieku.
Jakie to rodzi konsekwencje, najwyraźniej widać w kontekście takich traktatowych wartości europejskich jak równość i poszanowanie praw człowieka. W przypadku przełożenia tych wartości na konkretne zapisy wedle "zasady Kaczyńskiego" należałoby znaleźć najmniejszy wspólny mianownik, "najbliżej idące" rozwiązanie podzielane przez większość członków wspólnoty.
Przyjrzyjmy się, jakby to wyglądało w przypadku związków jednopłciowych (równość) i praw reprodukcyjnych kobiet (poszanowanie praw człowieka).
W przypadku związków jednopłciowych obecnie najmniejszym wspólnym mianownikiem są związki partnerskie osób tej samej płci. Równość małżeńska jest teraz ustanowiona w 13 krajach UE (a więc w mniejszości), ale co najmniej związki partnerskie są już w 21 krajach Unii, czyli wśród ogromnej większości. Jeśli więc "zasada Kaczyńskiego" miałaby mieć sens, Polska musiałaby zalegalizować co najmniej związki partnerskie dla par jednopłciowych.
W przypadku praw reprodukcyjnych kobiet, czyli m.in. prawa do aborcji, w 25 krajach UE kobieta co najmniej do 12. tygodnia ciąży ma prawo do podjęcia decyzji o jej terminacji. Znów takie rozwiązanie obowiązuje w przygniatającej większości krajów i ponownie jeśli zasada "co wolno w jednym kraju, wolno we wszystkich" miałaby zostać zaimplementowana, takie rozwiązanie stanowi najmniejszy wspólny mianownik, który powinien zostać zaakceptowany przez Polskę.
Powyższe rozważania to nie tylko akademicko-publicystyczna igraszka. Sformułowana i rzucona w eter przez Jarosława Kaczyńskiego propozycja zmiany działania UE pokazuje, że partia rządząca ma zasadniczy problem z Unią Europejską: z logiką integracji, z wartościami wyznawanymi w większości krajów UE i rozwiązaniami prawnymi, które większość państw Unii uznaje za standard.
Ten problem z kolei rodzi zasadniczą sprzeczność między dwoma politycznymi bytami: Polską rządzoną przez Prawo i Sprawiedliwość i Unią Europejską właśnie.
Ta sprzeczność nie jest też skrywaną przez władzę tajemnicą - jest wprost i regularnie artykułowana bądź przez polityków PiS, bądź sympatyzujących z partią Jarosława Kaczyńskiego dziennikarzy. Dlatego słyszymy wciąż:
Wspólnota europejska jest w tym dyskursie czymś wobec Polski zewnętrznym, wrogim, obcym, mimo że formalnie jesteśmy jej częścią.
Logicznym następstwem takiego podejścia są spekulacje o referendum polexitowym, które wygłaszali w ostatnich dniach politycy obozu władzy, a które musi teraz tonować Jarosław Kaczyński - ze względu na sondaże i wciąż euroentuzjastyczne polskie społeczeństwo.
Jednak - powtórzmy - zasadnicza część wywodów i konkluzji polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz przychylnych im mediów jest prawdziwa: istnieje sprzeczność między Polską rządzoną przez PiS a Unią Europejską z 2021 roku. Z tej sprzeczności wynikają zaś konkretne polityczne konsekwencje.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze