0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Rytych / Agencja GazetaTomasz Rytych / Agen...

W poniedziałek 11 kwietnia przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczęła się rozprawa apelacyjna Ewy Siedleckiej. Dziennikarka "Polityki" została skazana 24 listopada 2021 roku przez Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia. Sąd orzekł, że Siedlecka pomówiła sędziów Macieja Nawackiego z nowej KRS, prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie (z nominacji ministra Ziobry) oraz Konrada Wytrykowskiego z nielegalnej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Wytrykowski wcześniej był prezesem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu z nominacji resortu Ziobry.

Obaj złożyli przeciwko Siedleckiej prywatny akt oskarżenia za trzy felietony i komentarz z sierpnia i września 2019 roku, w których powiązała ich z grupą hejtującą niezależnych sędziów.

Przypomnijmy. Afera hejterska wybuchła w sierpniu 2019 roku. Opisała ją dziennikarka Magdalena Gałczyńska z portalu Onet. Po Onecie kolejne wątki sprawy opisywały inne media, w tym „Gazeta Wyborcza” i OKO.press.

Afera wyszła na jaw, bo zaczęła o niej mówić Mala Emi, czyli Emilia Szmydt wówczas prywatnie związana z sędzią, który pracował w ministerstwie sprawiedliwości i nowej KRS.

Szmydt pod nickiem Mala Emi występowała w mediach społecznościowych. Brała udział w hejtowaniu niezależnych sędziów znanych z obrony wolnych sądów, w tym prezesa Iustitii Krystiana Markiewicza, czy Waldemara Żurka.

Mala Emi miała konto na Twitterze przez, które rozprowadzała informacje oczerniające sędziów. Jak pisał Onet miała uzgadniać swoje akcje z sędziami, którzy poszli na bliską współpracę z ministerstwem sprawiedliwości. W tym kontekście padło nazwisko byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka i kilku sędziów związanych wcześniej z ministerstwem.

Dowodem na kontakty Malej Emi i na uzgadnianie przez nią hejtu na sędziów, były zapisy rozmów z sędziami na komunikatorach i mailach. Prasa publikowała screeny tych rozmów.

Mala Emi miała też mieć dostęp do treści rozmów na komunikatorze WhatsApp, na którym miała być założona grupa „Kasta”.

Według prasy mieli do tej grupy należeć sędziowie kojarzeni z „dobrą zmianą”, w tym Konrad Wytrykowski i Maciej Nawacki. W tej grupie miano wymieniać się różnymi informacjami, w tym – jak pisał Onet – pomysłem na akcję wymierzoną w byłą już I prezes SN Małgorzatę Gersdorf.

Sędziowie powiązani z resortem ministra Ziobry, których nazwiska padły wtedy w kontekście tej afery, zaprzeczali, że należeli do grupy hejterskiej i by brali udział w hejtowaniu niezależnych sędziów. Podważali prawdziwość screenów z rozmów z komunikatorów, twierdząc, że łatwo jest je zmanipulować. Podważali wiarygodność Malej Emi.

Pozwali też część autorów piszących o aferze hejterskiej lub złożyli prywatne akty oskarżenia, w tym wobec Ewy Siedleckiej.

Wytrykowski i Nawacki oskarżyli Siedlecką ze słynnego artykułu 212 kodeksu karnego – przepis mówi o pomówieniu i uznawany jest przez dziennikarzy za knebel do uciszania prasy – i z artykułu 216 kodeksu karnego, który mówi o znieważeniu.

Sąd pierwszej instancji skazał dziennikarkę, bo uznał, że nie zebrała przed napisaniem felietonów dowodów na udział oskarżających ją sędziów w aferze hejterskiej. Za takie dowody sąd nie uznał publikowanych w mediach screenów z rozmów na komunikatorach (są głównym dowodem na aferę hejterską). Sąd ocenił, że mogły zostać zmanipulowane. A prokuratura, która prowadzi od dwóch lat śledztwo ws. afery – jak dotąd nikt nie dostał zarzutów – odmówiła udostępnienia swoich akt na potrzeby tego procesu.

Dziennikarkę skazano na 3 tysiące złotych grzywny oraz po 2 tysiące złotych nawiązki dla oskarżycieli. Proces przed sądem pierwszej instancji opisywał na łamach OKO.press Mariusz Jałoszewski:

Przeczytaj także:

W poszukiwaniu "sądu na uboczu"

Podczas rozprawy apelacyjnej oskarżyciele wystąpili z wnioskiem o to, by wyłączyć z orzekania w sprawie Sąd Okręgowy w Warszawie. Art. 37 kodeksu postępowania karnego przewiduje bowiem, że "Sąd Najwyższy może z inicjatywy właściwego sądu przekazać sprawę do rozpoznania innemu sądowi równorzędnemu, jeżeli wymaga tego dobro wymiaru sprawiedliwości".

Nawacki i Wytrykowski argumentowali, że podejrzany jest cały Sąd Okręgowy, ponieważ co chwila odbywają się w nim protesty przeciwko reformie sprawiedliwości. Co więcej, wszyscy pracujący tu karniści "znają sędziów »ofiary« reformy np. sędziego Gąciarka czy Tuleyę". Wszystko to oczywiście przez stowarzyszenie "Iustitia", do którego należą sędziowie z SO w Warszawie. Wytrykowski i Nawacki oskarżali "Iustitię" o upolitycznienie, narzekali, że obrona nawet na świadków powołała trzech aktywnych członków stowarzyszenia. Ze względu na te okoliczności zawnioskowali, by SN wyznaczył jakiś "sąd na uboczu". Może być w jakiejś mniejszej miejscowości, byle nie działała tam "Iustitia".

"Wiadomo, że wszyscy funkcjonują w jakimś otoczeniu, wiemy jak to wygląda. Ten wniosek jest po to, żeby zewnętrzny obserwator nie mógł zarzucić nic temu postępowaniu" - mówił Wytrykowski.

Pełnomocnik oskarżonej dziennikarki mecenas Mikołaj Pietrzak stwierdził, że wniosek strony to typowe forum shopping. "Oskarżyciele próbują dobrać sobie sąd optymalnie, tak, by mieć większe szanse na wygraną. To ten sąd jest ustawowo właściwy" - argumentował.

I dodawał, że celem tego wniosku jest poszukiwanie takiego sądu, który będzie sprzyjał tzw. reformom w sądownictwie, której oskarżyciele są ważnymi postaciami. Zwracał uwagę jednak, że będzie to bardzo trudne ze względu na powszechną w środowisku sędziowskim krytykę poczynań obozu władzy. Co więcej, nie może być zgody na wyznaczanie nowego sądu przez SN, ponieważ orzeka tam jeden z oskarżycieli.

"W tej sprawie nie ma »sądu na uboczu«. W tej sprawie każdy sąd jest w centrum" - komentowała obrończyni Beata Czechowicz.

Przemysław Rosati, trzeci pełnomocnik Ewy Siedleckiej, dodawał, że nie można sędziom odbierać prawa do uczestniczenia w dyskursie publicznym.

Maciej Nawacki odpowiadał, że sędziów obowiązują ograniczenia w debacie: "Nie komentuje się spraw. Tymczasem mamy szereg wypowiedzi sędziów, którzy w mediach stwierdzali, że afera miała miejsce. Bez procesu. Bez wyroku".

Konrad Wytrykowski wskazywał z kolei, że kilkoro sędziów "Iustitii" krytykowało też wyrok pierwszej instancji w sprawie Ewy Siedleckiej. "Nie da się pogodzić niezawisłości z takimi komentarzami" - dodawał.

"Ta sprawa nie dotyczy »Iustitii«. To nie »Iustitia« jest oskarżona" - odpowiadał Mikołaj Pietrzak. Beata Czechowicz pytała, czy do tego właśnie służyło wprowadzenie przepisów nakazujących sędziom publiczne deklarowanie do jakich stowarzyszeń należą. Teraz na podstawie tych deklaracji sędziowie mieliby z automatu być wykluczani ze spraw, piętnowani jako nieobiektywni.

Sad ostatecznie nie uwzględnił wniosku oskarżycieli, podkreślając, że podstawą do takiego wyłączenia nie mogą być subiektywne wrażenia strony, ale obiektywne wątpliwości, że dojdzie do stronniczego rozpoznania sprawy.

Wyłączenie sędzi, poszerzenie składu

Wobec niepowodzenia tej operacji Konrad Wytrykowski złożył od razu kolejny wniosek - tym razem o wyłączenie sędzi Beaty Wehner z rozpoznania sprawy. Argumentem była i tym razem przynależność sędzi do Iustitii. Wniosek został oddalony.

Mecenas Czechowicz złożyła wniosek o poszerzenie składu sądu. Argumentami za tym miała być podniosłość sprawy, ponieważ oskarżycielami są przedstawiciele Izby Dyscyplinarnej oraz neo-KRS, które "są ciałami kwestionowanymi, ale nadal bardzo ważnymi i mającymi wpływ na kształtowanie się opinii publicznej". Oskarżona jest rozpoznawalną i uznaną dziennikarką. Sprawa zaś dotyczy wolności słowa.

Sędziowie Wytrykowski i Nawacki poparli wniosek, choć bez większego entuzjazmu. "Sprawa jest prosta. Nie można zasłaniać się wolnością słowa, gdy popełniacie przestępstwa" - mówił Wytrykowski.

Sąd oddalił wniosek, wskazując, że skoro sąd pierwszej instancji orzekał jednoosobowo, to apelacja również musi orzekać w takiej formie.

Obrona chciała tzw. dowodu prawdy

Przypomnijmy - sąd pierwszej instancji skazał dziennikarkę, bo uznał, że nie zebrała przed napisaniem felietonów dowodów na udział oskarżających ją sędziów w aferze hejterskiej. Za takie dowody sąd nie uznał publikowanych w mediach screenów z rozmów na komunikatorach (są głównym dowodem na aferę). Sąd ocenił, że mogły zostać zmanipulowane.

"To rozumowanie wadliwe, że Siedlecka powinna mieć dowody w momencie wydawania opinii" - argumentował Mikołaj Pietrzak. "Oczywiście nie może być tak, że rzuca się bezpodstawne oskarżenia. Ale Ewa Siedlecka zabiera głos w mediach, mając wiarygodne informacje od innych wiarygodnych, nagradzanych dziennikarzy i wiarygodnych źródeł, jakimi są OKO.press oraz Onet. Na tym polega komentarz publicystyczny. Nie można oczekiwać, by każdy dziennikarz przeprowadzał własne śledztwo, by skomentować tezy publikowane przez Wall Street Journal czy Rzeczpospolitą".

W związku z tymi okolicznościami obrońcy dziennikarki domagali się przeprowadzenia tzw. dowodu prawdy, czyli zweryfikowania informacji dotyczących afery hejterskiej, które publikowały media.

Zgodnie z przepisami bowiem nie popełnia przestępstwa ten, kto podnosi zarzut prawdziwy. Złożono zatem wnioski o przesłuchanie w charakterze świadków sędziego Arkadiusza Cichockiego (który w styczniu na antenie TVN24 potwierdził istnienie "afery hejterskiej", choć zaprzeczył szeregowi przekazów medialnych wokół niej), sędziego Pawła Juszczyczyna, sędziego Bartłomieja Starostę, sędziego Pawła Strumińskiego oraz Annę Mierzyńską, analityczkę publikującą w OKO.press.

Podobnie jak w sądzie pierwszej instancji obrona zwróciła się do sądu, by wystąpił o zabezpieczone notarialnie zapisy rozmów z komunikatorów, które publikowały media piszące o aferze hejterskiej (wtedy taki wniosek odrzucono).

Konrad Wytrykowski wyśmiewał portale, na których publikacjach opierała się Ewa Siedlecka. "To są portale działające na zlecenie polityczne. Onet w święta publikuje teksty o tym, jak żołnierze Wehrmachtu obchodzą Boże Narodzenie. Albo chwalące tężyznę fizyczną Władimira Putina".

Odnosił się też wprost do zarzutów: "Zaprzeczam uczestniczeniu w takich rozmowach. Dziecinnie proste jest spreparowanie tego rodzaju materiałów (...) Składacie wnioski o dostęp do mojego Whatsappa - czy wy nie znacie przepisów o ochronie korespondencji?".

Wytrykowski komentował także sprawę sędziego Cichockiego, mówiąc, że media zmanipulowały przekaz na temat jego wystąpienia w programie "Czarno na białym" w TVN24 i że w tej sprawie skierował już skargi m.in. do TVN.

"Proszę o wskazanie, że jestem hejterem, że jestem powiązany z Kasta Watch. Przeciwko mnie prowadzona jest walka polityczna, ja jestem jej ofiarą (...) Mam być zadowolony, że nie nazwano mnie złodziejem i pedofilem, a tylko hejterem?" - podsumowywał.

Wnioski obrony komentował także sędzia Nawacki twierdząc, że Ewa Siedlecka zarzucała mu w tekstach przestępstwo stalkingu, wynoszenie dokumentów dla grupy Kasta Watch. "W sprawie wynoszenia dokumentów nie został przedstawiony żaden dowód. Jaki stalking? Nie mam żadnej sprawy o nękanie. Który dowód prawdy to pokaże?" - pytał.

Sąd oddalił wnioski obrony dotyczące zabezpieczenia rozmów z komunikatorów, argumentując, że Ewa Siedlecka bazowała na wpisach Anny Mierzyńskiej oraz Małgorzaty Gałczyńskiej, które jako pierwsze publikowały własne ustalenia na temat afery.

Oddalono także wnioski o przesłuchania sędziów oraz dziennikarki Anny Mierzyńskiej, stwierdzając, że przedmiotem postępowania nie jest ustalenie, czy istniała grupa hejterska, ani nie jest nią działalność Macieja Nawackiego w stosunku do Pawła Juszczyszyna.

Rozprawę odroczono do 23 maja.

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze