Polityczka, która chwali się zastrzeleniem własnego psa, dwóch miliarderów o skrajnych poglądach, pułkownik zielonych beretów, prezenter Fox News – powoli wyłania się już kształt amerykańskiej administracji pod rządami Donalda Trumpa
Donald Trump w ostatnich dniach ogłosił serię planowanych nominacji na kluczowe stanowiska w amerykańskiej administracji. Jego wybrańcy obejmą funkcję po zaprzysiężeniu nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, co stanie się 20 stycznia. Przyjrzyjmy się najważniejszym z dotychczas ogłoszonych nazwisk.
Zgodnie z zapowiedziami z kampanii wyborczej nominację od Trumpa otrzymał Elon Musk, właściciel Tesli, portalu X i firmy SpaceX, który bardzo aktywnie (słowem, pieniędzmi i czynem, o czym więcej w tekście Tomasza Markiewki w OKO.press) wspierał nowego prezydenta USA w kampanii wyborczej.
Przekazanie w przybliżeniu około 200 milionów dolarów na kampanię Trumpa i tak nie dało jednak Muskowi szansy na objęcie posady samodzielnie. Trump dał mu do pary drugiego oddanego sobie multimilionera – Viveka Ramaswamy'ego, właściciela firmy biotechnologicznej Roivant Sciences i autora libertariańskich bestsellerów nawołujących do odrzucenia przez wielki biznes idei odpowiedzialności klimatycznej i społecznej. Ramaswamy wypowiadał się również na temat wojny w Ukrainie – jest zwolennikiem pokoju za cenę oddania Rosji okupowanych terytoriów zaatakowanego kraju.
Musk i Ramswamy mają kierować „Departamentem Efektywności Rządu”, czyli DOGE (od Department of Government Efficiency). Zupełnie przypadkiem tak samo nazywa się kryptowaluta stworzona przez Muska.
To nowe ciało ma służyć ograniczeniu rządowej biurokracji i restrukturyzacji amerykańskiej administracji – w duchu idei „taniego państwa”.
Trump nazwał nową strukturę „departamentem” – co sugerowałoby, że Musk i Ramaswamy pokierują amerykańskim odpowiednikiem ministerstwa. Ale tak wcale nie będzie. Objęcie przez Muska i Ramaswamy'ego funkcji sekretarzy oznaczałoby konieczność odcięcia się przez nich od ich biznesów, czego obaj zdecydowanie nie chcą.
Trump zapowiedział już, że obaj będą kierować „departamentem” spoza rządu – co oczywiście oznacza, że „departament” będzie najwyżej ciałem doradczym bez umocowania w strukturach administracji.
Szefem CIA ma zostać były kongresmen i dyrektor Wywiadu Narodowego w poprzedniej administracji Trumpa John Ratcliffe. To oddany żołnierz Trumpa, wychwalany przez prezydenta-elekta za to, że „jako jedyny mówił prawdę Amerykanom” na temat treści pozyskanych z laptopa syna Joego Bidena podczas kampanii wyborczej 2020 roku. Wyciek z laptopa Bidena był najprawdopodobniej efektem działań rosyjskich służb.
„Będzie nieustraszonym bojownikiem o prawa konstytucyjne wszystkich Amerykanów, zapewniając jednocześnie najwyższy poziom bezpieczeństwa narodowego i dążąc do pokoju przez siłę” – tak scharakteryzował Ratcliffe'a Trump zaraz po ogłoszeniu nominacji.
W swej oficjalnej biografii Ratcliffe chwali się tym, że jako prokurator Wschodniego Dystryktu Teksasu „aresztował 300 nielegalnych imigrantów jednego dnia”.
Bezpieczeństwem narodowym ma zająć się w administracji Trumpa Kristi Noem, dotychczasowa gubernatorka Dakoty Południowej. Ta twardorepublikańska polityczka, zwolenniczka powszechnego dostępu do broni palnej, bez żadnej żenady opisała w swej biografii, jak zabiła swego psa. Pies bowiem (na imię miał Crickett), szkolony do polowań, okazał się krnąbrny i bez pozwolenia wymordował kury sąsiadów, co zmusiło Noem do wypisania czeku.
W tej samej książce Noem opisała również, jak zastrzeliła należącą do jej rodziny kozę – ta naraziła się z kolei tym, że niszczyła ubrania dzieci polityczki. Oba zwierzaki zostały przez Noem zaciągnięte „do żwirowni” i tam zastrzelone. Dlaczego Noem podzieliła się tym z czytelnikami? Według niej samej po to, by pokazać, że jest polityczką gotową „zrobić to, czego nikt nie chce zrobić, ale co trzeba zrobić”.
Kristi Noem jako gubernatorka Dakoty Południowej weszła w głęboki konflikt z rdzennymi Amerykanami zamieszkującymi ten stan ogłaszając, że „kilka plemion” aktywnie współpracuje z południowoamerykańskimi kartelami narkotykowymi. Skutkowało to oficjalnym zakazem wstępu dla Noem na wszystkie terytoria plemienne w Dakocie Południowej.
Sekretarzem obrony (popularnie zwanym „szefem Pentagonu”) zostanie w administracji Trumpa nie kto inny, a Pete Hegseth, prezenter Fox News a wcześniej weteran armii, w której dosłużył się stopnia kapitana, dowodząc m.in. plutonem piechoty w Iraku i Afganistanie.
Hegseth w telewizji wprawdzie wychwalał Trumpa pod niebiosa, ale jego nominacja na sekretarza obrony wywołała potężną konsternację nawet w szeregach Partii Republikańskiej. Przyszły szef Pentagonu w trakcie pandemii dzielił się z widzami Fox News spostrzeżeniami w rodzaju: "Demokraci kibicują rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Kibicują mu, aby się rozwijał. Kibicują mu, aby problem się pogorszył”.
„Jeśli Ukraina zdoła się obronić, to świetnie” – mówił z kolei Hegseth o wojnie Rosji z Ukrainą. Od razu podkreślił jednak, że Stany Zjednoczone nie powinny być w ten konflikt „za mocno” zaangażowane.
„Z Petem u steru wrogowie Ameryki będą musieli się strzec – nasza armia znowu będzie wielka, zaś Ameryka nigdy się nie ugnie” – tak zachwala Hegsetha Trump.
Na swego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego (co w Białym Domu jest bardzo ważną funkcją) Trump zamierza powołać Mike'a Waltza – byłego pułkownika zielonych beretów (czyli jednej z amerykańskich formacji specjalnych) i kongresmena.
Waltz jest gorącym i lojalnym stronnikiem Trumpa. Zarazem jednak dał się poznać jako zwolennik twardego postępowania wobec Rosji w kontekście wojny w Ukrainie. Głosował za większością pakietów pomocowych dla walczącego kraju.
Dzielił się też wielokrotnie z mediami swą zdecydowanie odmienną od tej najszerzej rozpowszechnionej interpretacją regularnie powtarzanego przez Trumpa frazesu o „zakończeniu wojny w kilka dni”. Według Waltza Trump miałby to osiągnąć wcale nie „dzwoniąc do Putina” i godząc się na ustępstwa terytorialne Ukrainy, tylko nakładając drakońskie sankcje na Rosję i jednocześnie znosząc ograniczenia dotyczące używania przez Ukrainę pocisków dalekiego zasięgu z amerykańskich dostaw.
Tom Homan, były szef urzędu ds. imigracji i służby celnej, ma objąć nową funkcję nazywaną przez Trumpa rolą „Cara granic” – to jemu mają podlegać działania służb granicznych, celnych i imigracyjnych wzdłuż granic Stanów Zjednoczonych.
Homan zajmował się już granicami w poprzedniej administracji Trumpa. Zasłynął zwłaszcza wprowadzeniem w 2018 roku polityki „zero tolerancji” – polegającą na oddzielaniu dzieci deportowanych imigrantów od rodziców.
Pytany przed wyborami, czy w nowej administracji będzie podobnie jak w latach 2016-2020 prowadził politykę rozdzielania rodzin, odrzekł: „Ależ skąd, deportujemy ich wszystkich razem”.
Ta nominacja nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona przez Trumpa – ale wiele wskazuje na to, że sekretarzem stanu – czyli szefem polityki zagranicznej – w administracji prezydenta-elekta może zostać Mark Rubio. Przynajmniej takie przecieki z otoczenia Trumpa podają zgodnie The New York Times, Politico i Reuters.
Mark Rubio był kontrkandydatem Trumpa w republikańskich prawyborach przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku. Bardzo ostro krytykował swego rywala, ostrzegał przed nim zarówno Republikanów, jak i świat. W ostatnich latach zmienił jednak front o 180 stopni. Nie tylko poparł Trumpa, ale przejął też część jego agendy – domagając się między innymi wprowadzenia drakońskich praw dotyczących nielegalnych imigrantów i ograniczenia amerykańskiego zaangażowania w wojnę w Ukrainie.
Świat
Wybory
Donald Trump
Elon Musk
John Ratcliffe
Kristi Noem
Pete Hegseht
Tom Homan
Vivek Ramaswamy
Wybory USA
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze