"Powołana przez ministra centralna instytucja w istocie ma być grabarzem polskiego filmu, grabarzem ambitnego kina. Wydawało nam się, że ministerstwo powinni przede wszystkim interesować polscy twórcy i realizacja ich - niekoniecznie wysokobudżetowych - filmów" - pisze członek związku zawodowego reżyserów
„Piotr Gliński jest ministrem kultury, który zdaje się po prostu kultury nie lubić, a filmowców darzy już wyjątkową antypatią. Tylko bowiem w ten sposób można wytłumaczyć jego kolejne posunięcia dotyczące kinematografii” - ocenia K., członek Gildii Reżyserów Polskich. Poniżej publikujemy cały jego tekst. Gildia to związek zawodowy reżyserów. Przewodniczącą Zarządu jest Joanna Kos-Krauze, dyrektorką - Magdalena Lankosz, a honorową przewodniczącą - Agnieszka Holland.
„Skumulowanie instytucji, a co za tym idzie ich finansów - ma na celu nic więcej, jak brutalne zarżnięcie polskiego kina i na jego truchle wyprodukowanie „wielkiego hollywoodzkiego filmu” (takiej kinowej »Damy z gronostajem«!), który wyreżyseruje, i w którym też zagra amerykański gwiazdor – na przykład bohater spotów reklamowych Polskiej Fundacji Narodowej: Mel Gibson” - pisze filmowiec.
Od kilku tygodni media, wśród nich OKO.press, informują o konfliktach, w które zaangażowane jest Ministerstwo Kultury.
2 lutego 2019 Rada Europejskiego Centrum Solidarności odrzuciła żądania ministra Glińskiego. Chciał on uzależnić dotację dla ECS od zmian personalnych i organizacyjnych w Centrum.
Minister kultury nie zgadza się na przedłużenie dyrektorowi Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Dariuszowi Stoli, kontraktu, który wygasa w lutym. Szczegółowe pisaliśmy o tym w tekście "Gliński chce zmienić dyrektora Muzeum Polin. Prof. Stola podpadł cytatem z Magdaleny Ogórek?". Petycję wyrażającą poparcie dla Dariusza Stoli podpisało już ponad 3 tys. osób.
Gliński jest też skonfliktowany ze środowiskiem filmowców. Pod koniec grudnia Ministerstwo Kultury ogłosiło, że połączy istniejące studia filmowe w jeden ośrodek produkcyjny o "o rocznych obrotach na poziomie około 100 milionów złotych". Pomysł nie był konsultowany z organizacjami filmowców: "Zmiany można było skonsultować. Tymczasem minister je ogłasza" - mówiła OKO.press Agnieszka Holland. Natychmiast pojawiły się komentarze, że powstanie moloch na wzór radzieckiego/rosyjskiego Mosfilmu.
6 stycznia 2019 Ministerstwo odpowiedziało na zarzuty tekstem "Demitologizacja studiów filmowych".
Ministerstwu odpowiedziało Studio Filmowe TOR. MKiDN twierdzi, że reaguje na postulaty środowiska:
„Decyzja Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego realizuje od dawna formułowany postulat środowiska filmowego, ostatnio zdecydowanie wyrażany przez środowisko młodych producentów i twórców filmowych.”
Odpowiedź TOR:
„Bardzo chętnie poznamy te postulaty młodych producentów i twórców filmowych. Wedle naszej najlepszej wiedzy postulaty takie nie pojawiały się oficjalnie wyrażone w środowisku filmowym.
Ostatnia kwestia – o zamiarze połączenia dowiedzieliśmy się przypadkowo czytając komunikat zamieszczony na stronie Ministerstwa po południu 28 grudnia 2018. Nie otrzymaliśmy żadnych oficjalnych informacji na ten temat ze strony Ministerstwa.
Jesteśmy mocno zaskoczeni taką formą komunikacji pomiędzy Ministerstwem a podległymi mu instytucjami”.
Poniżej cały tekst K., członka Gildii Reżyserów Polskich. Śródtytuły pochodzą od redakcji OKO.press.
Współczesna Polska jest krajem pełnym niespodzianek. Decyzje dotyczące całego społeczeństwa podejmowane są jednoosobowo; pisane na kolanie, z nikim nie konsultowane ustawy przepycha się pod osłoną nocy, poprawki do tych ustaw dopisuje się bez kworum, sądy obsadza ludźmi, którzy się do tego nie nadają; a szczyt klimatyczny organizuje się w Katowicach, i przy dźwiękach górniczej muzyki otwiera go prezydent Andrzej Duda, który mimo że się „cały czas uczy”, wątpi we wpływ człowieka na klimat.
Ostatnią z takich niespodzianek zaserwował nam niezawodny minister Piotr Gliński. Chwilę po tym jak w końcu udało mu się doprowadzić do zamknięcia Dwutygodnika, który był a) zbyt postępowy i genderowy; b) mógłby być konkurencją dla dotowanego przez ministerstwo paździerzowego, staromodnego „Napisu” (lub jak kto woli „NaPisu”) - 28 grudnia ogłosił, że ku chwale ojczyzny zamierza połączyć ze sobą zespoły filmowe, Studio Miniatur Filmowych oraz WFDiF „w jeden profesjonalny ośrodek produkcji filmowej”.
Oczywiście minister nie ma zwyczaju konsultować ze środowiskiem swoich decyzji. Jego wiara w swoją nieomylność jest zaiste imponująca, a bierze się z prostego faktu, że Piotr Gliński jest ministrem kultury, który zdaje się po prostu kultury nie lubić, a filmowców darzy już wyjątkową antypatią. Tylko bowiem w ten sposób można wytłumaczyć jego kolejne posunięcia dotyczące kinematografii, m.in.:
Poza tym, że jedno wielkie studio przeora filmową rzeczywistość w Polsce, to zgodnie z zasadą bezsensowności istnienia dwóch w gruncie rzeczy tożsamych instytucji, doprowadzi do rozwiązania PISF-u (wielokrotnie postulowanego przez ludzi kojarzonych z obecną władzą). Warto nadmienić, że również słynna ustawa o IPN, wpisuje się w ten schemat, bo wydaje się pokłosiem (nomen omen) sukcesu „Idy”.
Jednocześnie szereg działań skierowanych przeciwko filmowcom odbywa się zakulisowo. PISF został w zasadzie przejęty przez ludzi o konserwatywno-nacjonalistycznych poglądach. Z hukiem pozbyto się działu literackiego, który nie zgadzał się z estetycznymi wyborami Radosława Śmigulskiego. Filmy niewygodne politycznie nie dostają obecnie dotacji. Projekty uznanych twórców, którzy nie są związani z tzw. dobrą zmianą, otrzymują dofinansowanie tak mikre, że często nie pozwalające rozpocząć produkcji. Przy tym w mediach prawicowych, TVP i na portalach trwa zmasowany, pełen - już nawet nieskrywanej - nienawiści atak na polskich reżyserów: m.in Agnieszkę Holland, Małgorzatę Szumowską, Pawła Pawlikowskiego czy Wojciecha Smarzowskiego. Bez wątpienia jest na to odgórne przyzwolenie. Świadczy o tym niedawna wypowiedź ministra Glińskiego dotycząca Agnieszki Holland, która nie tylko jest po ludzku skandaliczna i naprawdę marnie świadczy o wypowiadającym, ale także godzi w powagę ministerstwa.
Oczywiście w artystów zawsze można przywalić. Bo artyści są słabi - nie stoją za nimi żadne wielkie związki zawodowe, a członkowie Stowarzyszenia Filmowców Polskich, mimo że faktycznie mają blisko, to raczej opon przed ministerstwem nie będą palić. Notabene warto zauważyć, że takie „beztroskie” szczucie na zasłużonych ludzi kultury, celowe stawianie muru między twórcami a społeczeństwem, w końcu postulat „wymiany elit” tyleż trudny do zrealizowania, co niebezpieczny (bo wymiany można dokonać tylko siłą) - ma już swoje odpowiedniki w historii.
Teraz należy sobie zadać pytanie, czemu te wszystkie działania mają służyć? Bo przecież czemuś służą.
Nie jest tajemnicą, że rządzącej partii od dawna marzy się hollywoodzki film: wielka produkcja za miliony dolarów (na przykład o rotmistrzu Pileckim), która pozwoli „narodowi wstać z kolan”. W 2015 Jarosław Kaczyński zaapelował: „Zbierzmy pieniądze na jeden lub dwa wielkie hollywoodzkie filmy, które pokażą jak naprawdę wyglądała wojna w Polsce”.
Nietrudno się domyślić, że pieniędzy nie udało się zebrać. Ale właśnie ambitnym planom prezesa zdaje się wychodzić naprzeciw minister Gliński i jego kolejne przedsięwzięcia. Wszakże „jak naprawdę wyglądała wojna w Polsce” minister Gliński wie doskonale, o czym bezsprzecznie świadczy jego aktywność w obrębie gdańskiego muzeum tej wojnie poświęconego.
Pod tym względem całkiem interesujący wydaje się opublikowany przez MKiDN oficjalny dokument „Demitologizacja studiów filmowych”, który ma na celu usprawiedliwienie gwałtu na polskiej kinematografii. Nie odnosząc się do poszczególnych nonsensów w nim obecnych (dobrze wypunktował je zespół filmowy TOR), warto zwrócić uwagę na ustęp mówiący o powołaniu instytucji, która „stanowi gwarancję dla producentów zagranicznych, poszukujących poważnych partnerów do realizacji wysokobudżetowych produkcji filmowych w Europie”.
W czasach, kiedy polskie kino święci triumfy na całym świecie, zdobywa nagrody na najważniejszych festiwalach (w Cannes i w Berlinie); gdy przeżywa najlepszy okres od dekad (co dostrzegają członkowie tak Amerykańskiej, jak i Europejskiej Akademii Filmowej), ciesząc się równocześnie uznaniem krajowej publiczności (niezbicie świadczy o tym ponad 5 milionów widzów "Kleru"! I ogólnie rekordowa tegoroczna frekwencja na polskich filmach wynosząca ponad 16 mln widzów); kiedy polscy producenci obecni są na rynku europejskim i co rusz realizują międzynarodowe koprodukcje, naprawdę nie ma potrzeby powoływania instytucji, która będzie dla świata „poważnym partnerem” (bo takich "poważnych partnerów" w Polsce jest już co najmniej kilku...).
Chodzi więc o coś zupełnie innego.
Skumulowanie instytucji, a co za tym idzie: ich finansów - ma na celu nic więcej, jak brutalne zarżnięcie polskiego kina i na jego truchle wyprodukowanie „wielkiego hollywoodzkiego filmu” (takiej kinowej „Damy z gronostajem”!), który wyreżyseruje, i w którym też zagra amerykański gwiazdor – na przykład bohater spotów reklamowych Polskiej Fundacji Narodowej: Mel Gibson. To m.in. on jest właśnie wspomnianym w dokumencie fantasmagorycznym producentem z zagranicy, szukającym poważnych partnerów. I jego chętnie obdaruje powołana przez ministra centralna instytucja, która w istocie ma być grabarzem polskiego filmu, grabarzem ambitnego kina.
Jest to o tyle przykre, że dotąd - może naiwnie?! - wydawało nam się, że ministerstwo powinni przede wszystkim interesować polscy twórcy i realizacja ich - niekoniecznie wysokobudżetowych - filmów. Ale współczesna Polska, jak już powiedzieliśmy, jest krajem pełnym niespodzianek.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze