0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Patryk Ogorzalek / Agencja GazetaPatryk Ogorzalek / A...

"Cierpliwie czekaliśmy do 2020 roku, ale okazało się, że to była tylko gra na czas. Dlatego śladem Francji, Hiszpanii, Włoch wdrażamy rozwiązania, które mają w znacznym stopniu odpowiedzieć na ten nowy, cyfrowy świat, który pojawia się zarówno w okienkach naszych telewizorów, komputerów, telefonów" - mówił Mateusz Morawiecki, odpowiadając 9 lutego na pytania o nowy "podatek od reklam", którego projekt pojawił się na stronie Ministerstwa Finansów na początku miesiąca. Przekonywał, że podatek że ma "wyrównać szanse firm krajowych w porównaniu do globalnych korporacji".

"(...) śladem Francji, Hiszpanii, Włoch wdrażamy rozwiązania, które mają w znacznym stopniu odpowiedzieć na ten nowy, cyfrowy świat". Podatek ma "wyrównać szanse firm krajowych w porównaniu do globalnych korporacji”.

konferencja prasowa,09 lutego 2021

Sprawdziliśmy

Z podatku cyfrowego (DST) wprowadzanego przez kolejne państwa UE jest w projekcie rządu PiS niewiele, a stawki zaproponowanego podatku faworyzują wielkie korporacje cyfrowe.

Opowieść Morawieckiego to - w najlepszym razie - ćwierć prawdy. Rząd i przyjazne mu media próbują sprzedać "podatek od reklam" jako normalne, europejskie i "nowoczesne" rozwiązanie.

Tymczasem w rozdziale projektu, który poświęcono reklamie internetowej z prawdziwego podatku cyfrowego - który skutecznie ściągnąłby od gigantów cyfrowych część zysku, która należy się społeczeństwu - zostało niewiele.

W obecnym kształcie cały projekt Morawieckiego może mieć trzy konsekwencje:

  • poważnie zaszkodzić niezależnym od rządu mediom - w szczególności gazetom;
  • postawić Googla i Facebooka w pozycji uprzywilejowanej w stosunku do tradycyjnych mediów;
  • na długo storpedować szanse skutecznego opodatkowania cyberkorporacji.

O pierwszej konsekwencji pisaliśmy już w OKO.press, jako redakcja dołączyliśmy też do protestu mediów 10 lutego - choć nie utrzymujemy się z reklam, zrobiliśmy to w odruchu solidarności z innymi mediami.

Dwa kolejne skutki są mniej oczywiste i warto się im przyjrzeć. Tym bardziej, że rząd PiS nie pierwszy raz rejteruje przed gigantami cyfrowymi.

Przeczytaj także:

GAFA jedzie na gapę

Błyskawiczny rozwój technologii internetowych i korzystne, wylobbowane przez branżę regulacje prawne, doprowadziły do powstania gigantycznych koncernów cyfrowych, które uzyskały monopolistyczną pozycję.

Jak wskazuje ekspertyza Fundacji Instrat na temat podatku cyfrowego, globalnie (bez Chin):

  • na rynku reklamy Facebook i Alphabet (Google) kontrolują 84 proc. wydatków,
  • Amazon kontroluje ponad 15 proc. światowego e-handlu. W USA odpowiada za połowę wszystkich zakupów online.

Większość dużych firm na rynku cyfrowym osiąga marżę operacyjną na poziomie 25-70 proc. - to wartości niemal niespotykane w innych sektorach gospodarki.

Efekt? Niewyobrażalnie duże dochody. Niematerialny charakter działalności koncernów cyfrowych i stosowane przez nie twórcze planowanie podatkowe na międzynarodową skalę sprawia, że dochody te pozostają niemal nieopodatkowane.

„Internet jest globalny. Spółki wybierają więc do rozliczenia miejsca, gdzie można dokonać arbitrażu podatkowego. Kraje, gdzie podatki są niskie – np. Irlandię czy Holandię. Są one znane z prawa, które można wykorzystać do unikania opodatkowania” - mówił OKO.press Jan Zygmuntowski z Fundacji Instrat, współautor ekspertyzy na temat podatku cyfrowego.

Jak z tym walczyć? Odpowiedzią jest podatek cyfrowy - mechanizm, który ma sprawić, że cyberkorporacje takie jak Google, Apple, Facebook i Amazon (określane skrótem GAFA) płaciłyby podatki tam, gdzie rzeczywiście wypracowują swój zysk.

Digital Services Tax

Dyskusja na temat wprowadzenia takiego mechanizmu toczy się od lat - zarówno na poziomie Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), jak i Unii Europejskiej. Na obu szczeblach porozumienie jest opóźniane przez rządy, które czerpią korzyści z obecnej sytuacji.

"Nie może być tak, że handlowi giganci odnoszą ogromne korzyści z naszego jednolitego rynku, ale nie płacą podatków tam, gdzie powinni" - mówiła niedawno przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, deklarując, że jeśli nie będzie globalnego porozumienia w OECD, Unia sama wprowadzi podatek cyfrowy.

Tymczasem kolejne państwa UE - m.in. Francja, Hiszpania, Czechy - same wprowadzają DST (Digital Services Tax) – bezpośredni podatek od skonsolidowanych przychodów spółek świadczących usługi cyfrowe.

Taki podatek obejmuje całą działalność cyberkorporacji: zarówno reklamę internetową, jak i handel i usługi. Podatek oparty jest na propozycji tymczasowego (tj. funkcjonującego do czasu osiągnięcia globalnego porozumienia) podatku cyfrowego przedstawionej przez Komisję Europejską w marcu 2018 roku.

Wspomniana już ekspertyza Instrat przewiduje, że już w drugim roku DST w Polsce zapewniłby wpływy w wysokości ok. miliarda zł i dwa razy więcej w ciągu 5 lat.

Krótki lot Morawieckiego

Niestety sposób, w jaki rząd PiS w przeszłości zabierał się do wprowadzania podatku cyfrowego, przypomina skecz Monty Pythona, którego bohaterem jest Ron Obvious - człowiek, który w obecności licznie zebranych kibiców i dziennikarzy próbuje przeskoczyć Kanał La Manche (ale ląduje w wodzie tuż przy brzegu).

Przypomnijmy kalendarium tej szarży - opisywaliśmy ją m.in. w tekście Morawiecki przeczy sam sobie. Zawiła historia podatku cyfrowego, który zniknął gdy USA tupnęło nogą.

Rozbieg.

15 lutego 2019 roku na briefingu prasowym po Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium premier Morawiecki mówi, że popiera wprowadzenie w Polsce podatku cyfrowego „nakładanego na międzynarodowe firmy, które unikają płacenia podatków w ogóle w Europie, w tym również w Polsce nie płacą podatku proporcjonalnego do biznesu, który mają”.

5 marca Kancelaria Premiera podaje, że pozyskany z podatku cyfrowego miliard złotych zostanie przeznaczony na „Piątkę Kaczyńskiego”, czyli wyborczy program PiS.

18 marca premier Morawiecki na konferencji prasowej pręży muskuły. „Dość z rajami podatkowymi, wprowadźmy opodatkowanie również gigantów cyfrowych” – mówi o swoim stanowisku podczas rozmów w Brukseli.

Polska miała twardo zareagować na ospałość i nieudolność Unii Europejskiej: „Chcemy to zrobić razem z wszystkimi państwami UE, ale jeżeli nie będzie konsensusu, to państwa członkowskie będą musiały podejmować te decyzje samodzielnie”.

Lot

24 kwietnia podatek cyfrowy trafia do opublikowanej Aktualizacji Planu Konwergencji, czyli części Wieloletniego Planu Finansowania Państwa na lata 2019-2022; podatek ma obowiązywać już od 1 stycznia 2020 roku; z zapowiadanego miliarda robi się 217 mln zł.

21 lipca biuro prasowe Ministerstwa Finansów informuje PAP, że prowadzi pracę nad przygotowaniem projektu ustawy.

Upadek

2 września wiceprezydent USA Mike Pence (uczestniczący w warszawskich obchodach 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej w zastępstwie Donalda Trumpa, który woli spędzić czas na polu golfowym) podczas wspólnej konferencji z prezydentem Andrzejem Dudą powiedział, że „Stany Zjednoczone wyrażają głęboką wdzięczność z powodu odrzucenia [przez Polskę] propozycji podatku od usług cyfrowych, który utrudniły wymianę handlową pomiędzy naszymi krajami”.

Nikt z rządu nie informował wcześniej o takiej decyzji.

3 września Paweł Mucha, wiceszef Kancelarii Prezydenta RP (która organizowała obchody 1 września), utrzymuje jeszcze w TVN24, że słowa Mike’a Pence’a to tylko "wątek ogólnej pochwały tego, jak w Polsce prawidłowo zbudowany jest system podatkowy”.

4 września premier Mateusz Morawiecki oświadcza, że „prace na poziomie polityczno-wdrożeniowym zostały niejako scedowane na tym etapie na poziom UE”.

Czytaj: podatek cyfrowy nie zostanie wprowadzony (Ron Obvious ląduje w płytkiej wodzie tuż przy plaży, kompletnie nie rozumie, co się wydarzyło).

Projekt Lewicy bez dyskusji

W 2020 roku zajęty na przemian zagrożeniem pandemią i przekonywaniem, że tego zagrożenia nie ma rząd PiS w sprawie wprowadzenia DST nie zrobił nic.

Projekt dużej ustawy przygotował natomiast klub Lewicy. Największe firmy - których roczny przychód przekracza 750 mln euro - miałyby płacić 7-procentowy podatek od przychodów na terenie Polski.

Opodatkowani zostaliby zarówno dostarczyciele reklam profilowanych (tzn. opartych o dane indywidualnych użytkowników sieci), jak i platformy obrotu dobrami i usługami.

"Nasza propozycja to podatek dla grubych ryb. W tę sieć mają wpadać rekiny, a nie płotki. Dziś niestety jest tak, że giganci odprowadzają śmiesznie niskie podatki, a małe firmy płacą więcej niż najwięksi gracze" - mówił poseł Adrian Zandberg z Lewicy Razem, który złożył projekt.

Wpływy (od niecałego miliarda w 2022 roku do 2 miliardów zł w ciągu kilku lat) miałyby sfinansować gigabitową sieć światłowodową dla szkół i bibliotek oraz badania naukowe.

Projekt Lewicy nie trafił do dyskusji w Sejmie - nie dostał nawet numeru druku, więc nie wiadomo kiedy i czy w ogóle będzie procedowany.

Faworyzowane cyberkorpy

W ten sposób dochodzimy do opublikowanego na początku lutego projektu „Ustawy o dodatkowych przychodach Narodowego Funduszu Zdrowia, Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków oraz utworzeniu Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów”.

Nie jest to - wbrew temu, co sugeruje premier Morawiecki - pełnoprawny podatek cyfrowy na wzór europejski. Z DST został w projekcie ogryzek - opodatkowanie przychodów dostarczycieli reklam. Nie ma ani słowa o handlu i usługach, projekt byłby w zasadzie obojętny dla takich gigantów jak Amazon.

To pierwszy frapujący fakt: najwyraźniej rząd kolejny raz rezygnuje z wprowadzenia w Polsce pełnego podatku od usług cyfrowych.

Uderzenie w media

Co gorsza, do tego co zostało, doklejono niebezpieczny projekt opodatkowania konwencjonalnych reklam na wzór węgierski.

Skutkuje to absurdalną nierównowagą w stawkach opodatkowania:

  • telewizja, radio, kina i reklama zewnętrzna mają zapłacić 7,5 proc. od przychodów reklamowych do wysokości 50 mln zł rocznie i 10 proc. powyżej 50 mln zł. (przy reklamie farmaceutyków i napojów słodzonych podatek rośnie odpowiednio do 10 i 15 proc).
  • Wydawcy prasy zapłacą 2 proc. do 30 mln zł przychodów, a 6 proc. powyżej tego progu. Tu też przychody z reklam farmaceutyków i słodkich napojów są wyżej opodatkowane i stawki rosną do odpowiednio 4 i 12 proc.
  • reklama w internecie opodatkowana ma być stawką 5 proc. - jeśli przychody usługodawcy 750 mln euro (to pułap przychodów wzięty wprost z projektu KE).

Podatkiem od przychodów z reklam zostają więc objęci wszyscy, także branże, które dramatycznie ucierpiały w pandemii (kino i prasa), a więc dosłownie nie mają z czego go płacić (podatek obrotowy nie zważa na to, czy firma w ogóle ma dochody - dlatego może być stosowany tylko w bardzo uzasadnionych przypadkach).

Stawki dla tych pogrążonych w kryzysie branż są jednak wyższe niż stawki podatku reklamowego dla amerykańskich cyberkorporacji z gigantycznymi dochodami. Które w pandemii jeszcze wzrosły m.in. ze względu na rozwój pracy zdalnej.

Innymi słowy, korporacje takie jak Google czy Facebook, objęte byłyby preferencyjną stawką podatku od reklam. Tak jakby potrzebowały dodatkowej pomocy państwa polskiego, żeby się rozwijać.

Naprawdę trudno powiedzieć, czy działania rządu Morawieckiego to dyletanctwo, czy zła wola - w każdym razie efekt jest katastrofalny.

Jak już wiadomo, projekt najpewniej upadnie ze względu na olbrzymi opór mediów i sprzeciw części koalicjantów.

O podatku cyfrowym z prawdziwego zdarzenia będziemy mogli zapomnieć, najpewniej aż do czasu, kiedy Unia przyjmie wspólny plan. Może i dobrze, bo jak widać, rząd PiS zrobiłby z niego coś, co wydaje się aż niemożliwe: kolejny prezent dla Facebooka i Google'a.

;
Na zdjęciu Bartosz Kocejko
Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze