0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Po sfałszowanych wyborach prezydenckich w Białorusi na główny plac kopalni „Biełaruśkalij” w Soligorsku wyszło ponad 6,5 tysiąca górników. 17 sierpnia 2020 roku głosami robotników wybrano w głosowaniu zarząd komitetu strajkowego. Od tego momentu robotnicy oficjalnie domagają się odejścia Łukaszenki. Ponad pół roku później reżim z tygodnia na tydzień nasila represje, a jedna z najbardziej szykanowanych grup społecznych to właśnie strajkujący.

O tę nową robotniczą codzienność i przyszłość strajku pytamy przedstawicieli komitetu strajkowego OAO „Biełaruśkalij”, największego państwowego zakładu w Białorusi. Tożsamość rozmówców jest ukryta ze względu na bezpieczeństwo ich rodzin.

Nikita Grekowicz: Jak najkrócej opisać wasz strajk?

Przedstawiciele komitetu strajkowego „Biełaruśkalija”: Do strajku „Biełaruśkalija” dołączyło oficjalnie ponad 140 osób, nikt z nas się jeszcze nie wyłamał. Od sierpnia członkowie komitetu spędzili w areszcie łącznie ponad 700 dni. Zapłaciliśmy ponad 10 tysięcy dolarów grzywien, w przytłaczającej większości z własnej kieszeni. W tym czasie nasza kopalnia odnotowała straty rzędu ćwierć miliarda dolarów.

To znaczy, że strajk dalej działa? Czy te 140 osób to nie za mało, by generować takie liczby?

Strajk działa, ale te ogromne straty generuje też kilka innych czynników. W porównaniu z nimi oficjalny strajk ma symboliczne znaczenie, niepodważalne, ale symboliczne.

W związku z sytuacją w Białorusi wiele przedsiębiorstw ma problemy z kontrahentami. W przypadku naszej kopalni z kontraktu rezygnuje norweska Yara, która kupowała od nas kilkanaście procent tego, co rocznie wydobywamy. Do nowopołockiego „Naftanu” [kombinat przetwarzający ropę] nie docierają dostawy z Rosji. Takich problemów jest w skali kraju dużo więcej, a przecież międzynarodowe sankcje gospodarcze dopiero mają być potwierdzone.

Przeczytaj także:

Bardzo ważną częścią jest budżet na płace, który w przypadku naszej kopalni przez cztery miesiące strajku w 2020 roku pochłonął dodatkowe 60 milionów dolarów ponad plan. Od sierpnia wszystkie zakłady co miesiąc wypłacają robotnikom po 100 proc. premii, w grudniu doszła do tego trzynastka.

W styczniu wynagrodzenia podniesiono o 15 proc., dlatego że kierownictwo chce za wszelką cenę powstrzymać masowe strajki. Kierownictwo zakładów idzie w zaparte, by pieniędzmi powstrzymać robotników przed masowymi rezygnacjami i strajkami.

Robotnicy stoją przed wyborem – zacisnąć zęby i pracować, zapewniając środki do życia rodzinom, albo otwarcie się sprzeciwić i wszystko stracić, łącznie z wolnością. To naprawdę trudna decyzja, dlatego wielu woli ją odłożyć i strajkować, albo protestować po swojemu, na przykład w formie strajku włoskiego.

Tak jest dużo bezpieczniej, a też przynosi efekty. Wydobycie spada, wydajność konsekwentnie oscyluje wokół kilkudziesięciu procent tego, co sugeruje norma, więc kierownictwo zakładu i reżim są w coraz trudniejszym położeniu. Tyle że system kruszy się w ten sposób bardzo powoli.

Dlaczego w takim razie górnicy masowo nie przyłączają się do oficjalnego strajku?

Bo reżim cały czas nas terroryzuje. W tym roku w Białorusi codziennie padają skazujące wyroki w sfałszowanych sprawach. Oskarżeni są skazywani, w skali kraju 0,3 proc. spraw karnych skończyło się w zeszłym roku uniewinnieniem. Nikt nie może czuć się bezpiecznie. Pod domami członków komitetu całą dobę stoją samochody z milicyjnymi numerami, nie możemy się normalnie widywać z rodziną, musimy wychodzić przez okna, nocować po znajomych.

Oprócz oczywistego zagrożenia – pobić, tortur i więzienia - przy obecnej władzy nie ma dla strajkujących przyszłości w tym kraju. Są zwalniani, a do pracy nikt ich już przy obecnej władzy nie weźmie. Nigdzie.

Państwowe zakłady mają zakaz przyjmowania takich ludzi do pracy, a prywatni przedsiębiorcy muszą się borykać z represjami i kontrolami, jeśli zdecydują się jednoznacznie wspomóc strajkujących, albo dać im pracę. Im mniejsza miejscowość, tym dotkliwsze stają się konsekwencje przyłączenia do strajku. W takich miejscach system jest szczelnie domknięty, przynajmniej pod tym względem.

Musisz wiedzieć, że w Białorusi wszyscy żyją na kreskę, najczęściej na kilka kredytów, dlatego obawa przed utratą miejsca pracy wielu paraliżuje. Władze starają się zresztą, żeby ten strach w nas żył. Kiedy ktokolwiek z nas, strajkujących, nie opłaci chociażby jednego kredytu w terminie, po tygodniu komornicy wyważają mu drzwi i rekwirują co popadnie. Dosłownie po tygodniu.

Inną kwestią, równie ważną, jest to, że 26 lat reżimu Łukaszenki odcisnęło na nas swoje piętno. System jest tak domknięty i skory do represji, że ludzie boją się jego reakcji na sprzeciw. W takiej sytuacji nikt nie może sobie pozwolić nawet na miesiąc odcięcia od pensji, bo od razu sypie mu się życie.

Po masowych sierpniowych strajkach wielu robotników groźbami zmuszono do powrotu do pracy. Kierownictwo zakładów wywierało presję, wieczorami dzwonili do nich dzielnicowi z rejonowych komisariatów. To na tym strachu opiera się w tym momencie reżim.

Dlatego utrzymują strajk włoski?

Ludzie starają się ostentacyjnie pracować zgodnie z zasadami BHP, a u nas tak się po prostu nie da. Strajk włoski to wykorzystuje. Zakłady nie mają wystarczającej ilości środków ochronnych, nie stosują mechanizmów bezpieczeństwa zawartych w zasadach. Jeśli robotnicy domagają się spełnienia wymogów BHP, to efektywnie rozpoczynają strajk włoski.

W zakładach liczy się tylko wypełnienie normy, dlatego kierownictwo nie może sobie pozwolić na takie przestoje. Nawet kiedy ludzie giną z powodu tych złych warunków pracy, to zawsze „w wyniku własnego błędu”.

Od początku 2021 roku w Biełaruśkaliju wydarzyło się 6 wypadków. Nie rozpoczęto ani jednego normalnego śledztwa, automatycznie była to wina robotnika. Każdy wypadek jest tak tuszowany. Odpowiedzialność ponosi kierownictwo. Powinni się tym porządnie zająć, a zamiast tego próbują to zamieść pod dywan. To przecież karalne, przynajmniej w normalnych warunkach.

Robotnicy nie chcą dochodzić swoich praw, bo system sprawiedliwości w Białorusi nie istnieje. Nie ma sensu iść ze sprawą wypadku w pracy do sądu, na milicję. To może robotnikowi tylko zaszkodzić. Władze i kierownictwo zawsze wygrają, tak wygląda dzisiaj białoruska rzeczywistość. Tak wygląda zresztą już od 26 lat.

Jak dużo dzieli strajk włoski od prawdziwego zaprzestania pracy?

Każdy, kto decyduje się rozpocząć strajk wie, że z dnia na dzień straci wszystko. Ten strach jest tak głęboko zakorzeniony, że rodziny od strajkujących się całkowicie odwracają.

Każdy, kto pomaga strajkującym, albo jest z nimi związany, staje się dla systemu w równym stopniu odpowiedzialny. Teraz nawet pomoc strajkującym oznacza represje. Trudno sobie wyobrazić skalę tych nacisków.

Na uczelniach, w szkołach, nawet przedszkolach odgórnie rozchodzi się informacja o tym, czyi rodzice przyłączyli się do strajku. Wtedy na dzieci też zaczyna się nagonka.

Jeśli kogoś zmuszą do wyjazdu za granicę, to życie ich dzieci i małżonków zamienia się w piekło – muszą codziennie wysłuchiwać obrzydliwych rzeczy na temat swoich najbliższych. Nie wszystkie dzieci sobie z tym radzą.

Dlatego każda decyzja o przyłączeniu do strajku jest przemyślana. Wiedzieliśmy, na co się porywamy, chociaż tak naprawdę żadne z nas nie rozumiało do końca tego, jak zmieni się nasze życie. Nie jesteśmy aktywistami i politykami, jesteśmy inżynierami i górnikami – to nasze powołanie. Wszystko, co mogliśmy stracić, straciliśmy, a mieliśmy dużo do stracenia. Górnicy i robotnicy nie zarabiali źle, przynajmniej jak na białoruskie standardy.

Chcą was złamać?

Próbują wszystkiego. Kiedy kogoś zatrzymają, zaczynają się fizyczne i psychiczne tortury. Mamy małe miasto, pod względem powierzchni to drugie najgęściej zaludnione miasto w Europie, więc wiemy, kto jest kim, docierają do nas informacje o tym, co się dzieje wewnątrz aresztów.

Niektóre cele mają tak wysokie natężenie chloru, że osadzonych bez przerwy mdli. Kiedy funkcjonariusze widzą, że ktoś próbuje zakryć usta, to go biją i zabierają mu ubranie, żeby nie mógł z niego zrobić prowizorycznej maseczki. Czasem wrzucają zatrzymanych do celi z bezdomnym albo z przestępcą seksualnym. W aresztach są też cele z udawanymi błatnymi [białoruski odpowiednik grypsujących], którzy w rzeczywistości są funkcjonariuszami OMON-u.

Trudno stamtąd nie wyjść złamanym, szczególnie że im silniej się opierasz, tym mocniej cię później gnębią.

Po pierwszym tygodniu strajku jeden z nas stracił ze stresu 5 kg wagi. Myślałem, że to dużo, dopóki nie zobaczyłem znajomego, który po tygodniowym pobycie w areszcie wyszedł o 12 kg lżejszy. I to nie z powodu głodu. To niewyobrażalne. Są osoby, które w wyniku działań milicji już nigdy nie będą takie same. I to mimo że udało im się wyjechać za granicę. To ludzie z niepełnosprawnościami na całe życie, psychicznymi i fizycznymi.

Żeby na jednym przykładzie pokazać zbydlęcenie funkcjonariuszy GUBOPIK [pododdział do walki z przestępczością zorganizowaną], mogę przytoczyć przykład innego strajkującego robotnika. W mieszkaniu tego człowieka funkcjonariusz był w takim amoku, że podczas zatrzymania i przeszukania zabił mu kota. Zupełnie bez powodu kopnął niewinne zwierzę, łamiąc mu kręgosłup.

Skąd taka nienawiść wobec strajkujących, skąd ten strach władzy przed robotnikami?

W sierpniu robotnicy powiedzieli reżimowi, kto rządzi w tym kraju. Robotnicy w różnych zakładach, w tym w naszym, otwarcie, w twarz powiedzieli Łukaszence, że nie jest ich prezydentem i że musi odejść. To go zszokowało. Na zebranie z nim przeprowadzono selekcję, a i tak zebrani tam górnicy powiedzieli mu, żeby się zastrzelił. Mówili to stojąc z nim twarzą w twarz.

Władza bardzo się przestraszyła strajków. Kiedy włączono internet po trzech dniach od wyborów, we wszystkich największych zakładach robotnicy wyszli masowo z warsztatów, żeby wyrazić brak zgody na metody reżimu i na jej nielegalne utrzymywanie uzurpowanie władzy.

Presja reżimu nie maleje, wręcz rośnie – czy to znaczy, że nie działa?

Przedstawiciele władzy strzelają sobie w kolano. Już teraz co druga rodzina w Białorusi doświadczyła w jakimś stopniu represji – wszyscy tej władzy nienawidzą. Wszyscy, którzy finansowo utrzymywali ten system, znaleźli się pod pręgierzem i albo lądują w więzieniach, albo wyjeżdżają z kraju.

Programiści, lekarze, robotnicy, inżynierzy, nauczyciele i wykładowcy, niektórzy siłowicy, wszyscy oni albo już opuścili kraj, albo się pakują. Władza sama odbiera sobie przyszłość. Wie, że nie ma tej przyszłości.

Ten reżim nie utrzyma się w żaden inny sposób, niż terrorem.

Wychodzi na to, że reżim przemocą wydziera kolejne dni u władzy.

Zgodnie z obowiązującym prawem mamy w tym momencie do czynienia z siłowym dojściem do władzy zorganizowanym przez grupę przestępczą. Wszyscy decydenci reżimu doskonale rozumieją, że jeśli ten się skończy, to odpowiedzą za swoje zbrodnie. Mamy dzisiaj internet, na każdą zbrodnię są dowody, to już nie lata 90. Każde ustępstwo oznacza dla nich koniec.

Dlaczego kierownictwo zakładów realizuje żądania reżimu, mimo że widzą jaka jest atmosfera na halach – ze strachu, czy mają z tego jakieś korzyści?

To nie do końca tak, że kierownictwo jest w całości systemowe. Właśnie z kierownictwa wiele osób odeszło do komitetu strajkowego. A to są ludzie, którzy najwięcej stracili – zarabiali kilka razy więcej niż szeregowi górnicy. Jak na warunki białoruskie to w ogóle były świetne wypłaty. A mimo to zdecydowali się okazać reżimowi sprzeciw.

Ale reszta dalej robi, to co robi. Głównie ze strachu.

Ten wszechobecny strach to konsekwencja tego, jak traktowani jesteście wy, członkowie komitetu strajkowego i wasze rodziny?

Ludzie boją się o przyszłość. Nie wszystkie sprawy, mimo że fałszowane, są na pierwszy rzut oka jednoznaczne. Niektórym próbuję się przyszyć sprawy podatkowe, innym obyczajowe, czasem podrzucić narkotyki – wszystko po to, żeby wzbudzić wrażenie, że nawet po zmianie władzy nie da się tego odkręcić.

Tuszowanie politycznych spraw pod płaszczem pozornie niezwiązanych z polityką zarzutów ma jeszcze drugą warstwę – takie oskarżenia trudniej zakwalifikować jako łamanie robotniczych praw na poziomie międzynarodowym. Przez to trudniej przekonać zagranicznych partnerów do zrywania kontraktów z białoruskimi państwowymi przedsiębiorstwami.

To zniechęca ludzi, strach zasiewa w nich ziarno wątpliwości.

Reżim ma już głębokie pęknięcia, do świata dochodzą kulisy jego działania. Mimo to władza też potrafi czasem przewidzieć działania obywateli albo aktywistów, jak to możliwe?

Przede wszystkim części planów reżim może domyślić się sam. Część informacji niestety przecieka. Duże znaczenie ma tutaj niewyobrażalna inwigilacja, jakiej podlega białoruskie społeczeństwo. Telefony i komunikacja są prześwietlane.

Od miesięcy nie mamy normalnego kontaktu z rodzinami również dlatego, że wszyscy wiedzą, w tym dzieci, że nie mogą mówić otwarcie, ani przez telefon, ani przez komunikatory. Nieraz dostawaliśmy w środku nocy wiadomości „nie mogę ci odpowiedzieć, bo mnie obserwują. Jesteś poszukiwany”. To nie są żadni działacze, to nasi mężowie, żony i dzieci.

Z drugiej strony nasi bliscy są bombardowani fałszywymi oskarżeniami wobec nas i propagandą sączącą się z państwowych mediów. Mimo ich miłości zatruwa im to serca i ogląd sytuacji, zaczynają szukać prawdy gdzieś „po środku”, między tym, co mówi propaganda, a tym, co mówimy my.

To przerażające widzieć, jak przestają nam wierzyć, jak zaczynają doszukiwać się w naszych działaniach jakiejś interesowności. Ze strachu, z miłości, z obawy o nasze życia, ale niektórzy zaczynają widzieć w nas winnych tej sytuacji, to dla nas bardzo trudne.

Niektórzy bliscy mówią nam, że jesteśmy głupi, bo skierowaliśmy uderzenie reżimu na siebie, a „trzeba było po cichu, w ukryciu robić swoje i to przeczekać”. Tyle że jeśli wszyscy będą czekać, nic się nie wydarzy. Wszyscy musimy to rozumieć. Komitet strajkowy liczy teraz 140 osób. W sierpniu w naszej kopalni wyszło na plac ponad 6 tys. górników. Gdyby wszyscy oni, albo chociaż połowa, dołączyli do strajku, reżim byłby skończony. Ale ludzie wciąż się boją.

Tym niemniej, i to chciałbym podkreślić, Białorusini za wszelką cenę chcą pokojowo doprowadzić do odejścia Łukaszenki. Gospodarkę da się ożywić, zamordowani się z mogił nie podniosą. Zaginieni w sierpniu też nie odnajdą się żywi.

Czyli białoruscy robotnicy czekają na odpowiedni bodziec, taki jak ten w sierpniu?

Dzisiaj protesty w Białorusi jednocześnie stały się codziennością i zeszły do podziemia. Ludzie protestują po swojemu, po cichu. Wyrażają sprzeciw w zakładach, protestują na osiedlach, wszędzie i na wszystkie sposoby, ale nie tworzą wielkich demonstracji, żeby się nie narażać. Żeby ludzie znowu wyszli na ulice musiałoby się wydarzyć coś, co by ich do tego skłoniło. Wszyscy na ten moment czekają.

A czy robotnicy odczuwają jednoznacznie pogłębiający się kryzys?

Władza i kierownictwo ostatkiem sił próbują opóźnić odejścia robotników i strajki. Na razie im się to udaje. Ale idą na czołowe zderzenie z kryzysem – nie ma żadnego racjonalnego, gospodarczego uzasadnienia, żeby teraz wypłacać robotnikom wysokie premie, szczególnie, że pieniądze bardzo szybko wypływają z państwowego budżetu. Kiedy skończą się im pieniądze, a ten dzień się nieuchronnie zbliża, nie będzie już czego zbierać.

Już teraz widać wyraźnie, że finansowa kołdra jest za krótka. A dopiero teraz zaczną wchodzić sankcje gospodarcze.

Dlatego Łukaszenka pojechał znowu błagać Putina o pieniądze na przetrwanie przez następne kilka miesięcy. Putin się już niecierpliwi, chce zmusić Łukaszenkę do spłacenia wszystkich inwestycji, jakie przez lata poczynił w Białorusi. Tym razem Łukaszenka może rzeczywiście chcieć handlować państwowymi przedsiębiorstwami, bo jest pod ścianą, bez tych pieniędzy nie wytrzyma najbliższych tygodni.

W codzienności szeregowego robotnika jeszcze tego nie widać. Górnicy widzą represje, widzą pobitych kolegów i koleżanki, kuje ich w oczy nagła nieobecność innych, ale gospodarczych konsekwencji na dużą skalę jeszcze nie czują. Jeszcze, ale ten moment nadchodzi.

Jednocześnie prawie wszyscy robotnicy zdają sobie sprawę, że jeśli zatrzymają działanie zakładu choćby na jeden dzień, nie mówiąc o tygodniu, to reżim może się wywrócić. Jeśli zatrzyma się choćby jeden warsztat z któregokolwiek z dużych, państwowych zakładów, władza poczuje to na poziomie ogólnokrajowym.

Co może sprawić, że robotnicy, w waszym wypadku górnicy masowo przyłączą się do strajku?

Biełaruśkalij odpowiada za kilkadziesiąt procent białoruskiego budżetu. Górnicy czekają tylko na sygnał, że coś się załamuje. Pierwsza niepełna wypłata może być takim sygnałem. Kiedy będą mieli pewność, że ich strajk dobije reżim, staną.

Dopóki to nie nastąpi robotnicy chcą mieć pewność, że nie zostaną na lodzie, jeśli zdecydują się na strajk. Teraz nie czują wsparcia, nie czują, że jeśli stracą pracę, to ktoś im pomoże. Każdy z nich zarabia co najmniej 2 tysiące dolarów miesięcznie. Jeśli mieliby pewność, że ktoś będzie w stanie im opłacić miesiąc strajku, może dwa, to by strajkowali. Doskonale rozumieją, że system by takiego strajku nie wytrzymał. Ale na razie nie poczuli, że ktoś ich wesprze.

Dlatego komitet strajkowy „Biełaruśkalija” zakłada teraz swój fundusz pomocy strajkującym, żeby dostarczyć im tej pewności, by dostarczać środki do życia strajkującym bezpośrednio. W trakcie kiedy załatwiamy formalności korzystamy ze zbiórki zorganizowanej przez diasporę z Nowego Jorku – przez nią pieniądze też trafiają do nas bezpośrednio. Przesyłanie środków do kraju jest skrajnie trudne, ale mamy swoje sposoby. Im mniej pośredników, tym mniej ryzyka po drodze, tym mniej ludzi narażamy.

Powszechna pewność zachowania bytu w przypadku strajku skończyłaby władzę Łukaszenki. W sierpniu robotnicy bardzo chcieli dołączyć do strajku. Im dłużej trwają represje, tym bardziej się boją. Ale wciąż wierzą, wciąż mają przekonanie, że jeśli nie teraz, to nigdy. Potrzebują tylko pewności, że nie zostaną sami.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze