0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: il. Mateusz Mirys / OKO.pressil. Mateusz Mirys / ...

Jakub Wojtaszczyk: Czy sformułowanie „kryzys męskości” to klucz, który nie otwiera żadnych drzwi?

Wojciech Śmieja*: Być może nawet zamyka, bo to sformułowanie publicystyczne sugerujące, że kiedyś wszystko było w porządku i coś się zepsuło. Nagle coś się stało i stuprocentowi mężczyźni pogrążyli się w kryzysie. Określenie to ma wartościujący rdzeń, natomiast w mojej książce śledzę dzieje pojęcia męskości w Polsce i zawsze jakiś kryzys był z nim związany. Wynika to, moim zdaniem, z tego, że znaczenie pojęcia „męskość” na różnych etapach historii było negocjowane i się zmieniało. Do dziś nieustannie przepychamy się, co to znaczy być męskim.

Pytanie to ma bardzo polityczny charakter. Warto zauważyć, że wytrych „kryzys męskości” jest właśnie bardzo niebezpieczny politycznie. Przecież zwroty takie, jak trumpizm czy putinizm budują swój impet, czy siłę między innymi dlatego, że oferują modele wyjścia z tego „kryzysu”.

Przeczytaj także:

Jakie męskości jeszcze dziś negocjujemy?

Model społecznej neutralności płciowej z jednej strony oraz autorytaryzm z wpisaną weń hierarchią płci i seksualności z drugiej strony. Autorytaryzmy zaczynają się od walki z gender i mniejszościami. Nie oznacza to, że w demokracji nie pojawia się hierarchia czy „walka płci”, ale zakładamy tu równość obywateli wobec prawa, równość w obyczajach i we współodpowiedzialności. Autorytaryzm zakłada coś odwrotnego. Tu właśnie pewne wyobrażenie o „twardej”, nieskrępowanej obyczajem ani prawem męskości, jest premiowane i niekwestionowane.

Razem, jak podejrzewam, opowiadamy się po tej demokratycznej stronie sporu, czyli męskości inkluzywnej, która nie „pasie się” kosztem praw mniejszości czy praw kobiet.

Czytając twoją książkę, zastanawiałem się, czy to, jaka męskość dominuje jest uwarunkowane „genetycznie”? Tzn. faceci czerpią i modyfikują wzorce ojców, a ci swoich ojców itd. A może następuje ostre cięcie między generacjami?

Pozostając w wymiarze kulturowym, mam wrażenie, że mamy bardzo niespójną i nieciągłą genealogię. Moja poprzednia książka nieprzypadkowo nosi tytuł „Nie/podległości i transformacje. Szkice o stuleciu męskiego niepokoju 1918-2018”. Piszę w niej o tym, że towarzyszyły nam nie tylko bardzo szybkie przemiany ekonomiczne, ale też gwałtowne historycznie i politycznie wstrząsy. To był wiek napełniony niepokojami i kryzysami. To wszystko utrudniało transfer i stabilizację wzorów męskości. Stąd ów tytułowy niepokój, towarzyszący polskim mężczyznom lęk statusowy. Zwróć uwagę na przykład na figurę robotnika, którą w PRL, przynajmniej oficjalnie (choć przecież nie tylko), fetowano i doceniano. Natomiast w latach transformacji ustrojowej staje się on pogardzanym robolem, roszczeniowcem. Jego wartość symboliczna i wzorotwórcza zostaje bardzo osłabiona.

Nasze patriarchalne genealogie są słabe i niestabilne, więc je sobie wymyślamy jako różnego rodzaju fikcje. Stąd moja książka w znacznym stopniu skupia się na tych fikcjach i ich zderzaniu się z rzeczywistością.

Snujemy bajkę?

Genealogie są klasowo wydumane, co bardzo dobrze zostało przerobione przez zwrot ludowy. Jak to ładnie ujął Łukasz Najder (cytuję z pamięci): „To, co dziś nazywamy patriarchatem, wtedy było normalną rodziną”. Szukamy ciągłości wśród zerwań, bo przecież figura PRL-owskiego ojca, do której moglibyśmy się pokoleniowo odwołać, to bardzo często mężczyzna nieobecny i przemocowy, ale też słaby, w pewnym sensie wykastrowany przez system, który ograniczał jego inicjatywę do – w najlepszym razie – majsterkowania, wędkowania czy działki.

O tym w książce wspominasz przy okazji wzmianki o ukazaniu się „Pamiętników kobiet. Biografii trzydziestolecia” w 1977 roku. Z publikacji otrzymujemy modelowy obraz ojców mających problemy z piciem i przemocą.

Pamiętajmy, by nie generalizować, bo i w PRL-u na pewno znajdziemy wspaniałych mężczyzn, hojnych i opiekuńczych. Natomiast lektura ”Pamiętników…” jest zaskakująca. To publikacja o wyraźnie propagandowym wydźwięku. Ukazuje się w samym środku rządów Gierka i ma pokazywać sukces XXX-lecia PRL-u. Tymczasem w kolejnych wspomnieniach wyłania się z nużącą powtarzalnością obraz mężczyzn pijących i awanturujących się, blokujących awans kobiet i możliwość niezależności. W tym miejscu widać wspomniane zerwane męskie genealogie. Komunizm to czasy ogromnego awansu społecznego, tzw. migracji ze wsi do miasta i uprzemysłowienia. Co prawda rodzi się podskórny bunt przeciw patriarchalnym wzorcom wyniesionych ze wsi, ale konstruowanie „nowego” socjalistycznego mężczyzny też zawiodło. Choć z dzisiejszej perspektywy ten projekt nie był taki kompletnie zły w swoich założeniach…

Jakich?

Publikuje się literaturę pedagogiczną dla mężczyzn, która uczy ich higieny, za wzór pielęgnacji stawiając kobiety. Małżeństwo partnerskie uznawane było za wzorcowe. Oczywiście to raczej kobieta gotowała i zajmowała się domem, ale mężczyzna miał jej pomagać. Natomiast była to propozycja zupełnie rewolucyjna. Kierowano ją do potomków rodzin chłopskich z rządzącym ojcem, który dziedziczył gospodarstwo, środki produkcji, prawo do stosowania przemocy. Gospodarz sam pracował, ale przede wszystkim zarządzał pracą innych, a jego władza nad domownikami była właściwie nieograniczona. Generalizując – mężczyźni nie umieli odnaleźć się w rewolucji obyczajowej zaproponowanej przez PRL, ale nieskutecznie i byle jak przeprowadzanej. Mamy trochę literatury pamiętnikarskiej z tamtego okresu, np. zbiór „Mężczyzna jako mąż i ojciec”. Słychać w niej utyskiwania nad utratą statusu, którego nie rekompensuje awans społeczny w wymiarze, jaki oferowało państwo.

To pierwsze PRL-owskie pokolenie facetów. A kolejne?

Badania dr Natalii Jarskiej [artykuł „Men as Husbands nad Fathers” – red.] o ojcostwie w PRL-u świetnie pokazują, jak mężczyźni w rolach ojców i mężów ewoluowali. Ważne jest, że władza zaproponowała pewien kontrakt związany z awansem społecznym. Ten miał gwarantować mężczyznom sprawstwo, też finansowe, czyli możliwość utrzymania rodziny.

Natomiast nikt nie przewidział, że od końca lat 60., a przede wszystkim w latach 70. system będzie się ekonomicznie zacierał. Transfer awansowy przestaje działać. Niedrożne stają się oficjalne ścieżki awansu, ale pojawiają się dzikie, jak badylarza i cinkciarza, których system w pełni nie autoryzuje, a które są bardzo efektywne. Robotnik nie ma co robić w Pewexie, więc dość szybko się orientuje, że może osiągnąć sprawstwo nie w ramach systemu, ale robiąc go w konia. Być może pojawia się myśl: „Czy frajerstwem jest pracowanie na wielkiej budowie zwanej socjalizm?”. W badaniach socjologicznych widać, jak w latach 70. etos pracy upada i rośnie – to eufemizm z epoki – fluktuacja kadr, nawet na sztandarowych budowach, takich jak „Huta Katowice”, gdzie pracowników starano się dopieszczać.

Skoro nie chciano iść z władzą pod rękę, odrzucano też „pakiety” – nazwijmy je – światopoglądowo słuszne?

Istotnie. Wyczerpanie dyskursu modernizacyjnego powoduje, że ludzie zwracają się w stronę konserwatyzmu, którego przypieczętowaniem jest rewolucja Solidarności. Podobny zwrot obserwujemy też dziś, gdy wyczerpuje się model neoliberalny, lecz nie powoduje akceleracjonizmu progresywnego, tylko powrót do wyobrażonej przeszłości. I robimy „Amerykę wielką ponownie”…

Zatrzymajmy się jeszcze chwilę w PRL-u. W „Po męstwie” zauważasz, że typ wspomnianej męskości i męskiego doświadczenia najlepiej ucieleśniał Wałęsa. Te wnioski formułujesz na podstawie wspomnień jego żony. Dlaczego?

W swojej książce Danuta Wałęsa wychodzi na kobietę porządną, katolicką i konserwatywną. Prawdziwą patriotkę. Natomiast na męża patrzy inaczej niż kiedyś, bo mimo tych deklaracji Danuta przesiąkła trochę feministyczną lekcją o kobiecej podmiotowości. W związku z tym jej spojrzenie jest bardzo krytyczne. W książce jest taka scena, kiedy młoda Danka przyjeżdża do Gdańska i zaczyna palić papierosy, bo palenie jest w tamtych czasach emancypacyjne. I Wałęsa na kolejnej randce mówi jej, że ma palenie rzucić, choć sam palił. Przemocowym zachowaniem skraca wyzwolenie obyczajowe.

Wcześniej jeszcze – co ciekawe – pisze, że od małego chciała być chłopcem, bo już od dziecka czuła, iż dziewczynkę spotyka wiele ograniczeń. Natomiast dziś wyciągnęła pewne wnioski i zrobiła rachunek sumienia. Widzi też, że sama była strażniczką patriarchatu i we wszystkim Lechowi ustępowała. Patrząc na dzisiejszą aktywność Wałęsy w social mediach, widzimy niestety postać dość groteskową. Niczego się nie nauczył i niczego – mam wrażenie – nie przerobił. Stanął w miejscu. Szkoda. A do Danuty Wałęsowej mam ogromny szacunek – zaprotokołujmy to (śmiech).

Wraz z Wałęsą u steru zaczyna się nowa epoka, którą inauguruje przemówienie Balcerowicza. Padają słowa: „Trzeba zerwać z fałszywą grą, w której ludzie udają, że pracują, a państwo udaje, że płaci”. Każdy jest kowalem swojego losu. Liczy się sukces.

Nie zapominajmy, że nie wszyscy mężczyźni rzucają wszystko, by stać się maklerami giełdowymi. W latach 90. i wczesnych 2000 wciąż zaufaniem społecznym cieszą zawody robotnicze jak górnik, hutnik. Nowa rzeczywistość stara się narzucić swoje standardy, ale masy reagują ospale, jak wielki tankowiec. W pierwszych potranformacyjnych latach projekt elit prywatyzujący nasze biografie i tworzenie narracji o sukcesie jest niesłychanie wyraźny i drapieżny. Padają zakłady, PGR-y i spółdzielnie produkcyjne. Natomiast rozkwita rynek usług i handel. W związku z tym konstruuje się figury transnarodowe, importowane. Odrzucony został powszechny obowiązek wojskowy, o którego powrocie dziś, w zmienionych warunkach geopolitycznych nieśmiało się przebąkuje… Ani chłop, ani robotnik, ani żołnierz nie reprezentują mężczyzny nowoczesnego w imaginarium lat 90.

Wiesz, ja naprawdę myślę o tych zwykłych facetach, może wąsatych, może brzuchatych, trochę nieokrzesanych, którzy z dnia na dzień musieli używać wszystkich swoich zasobów, harować dzień i noc, żeby ich dzieci mogły pójść na studia. Nikt o nich nie mówi jako o ludziach sukcesu, pozostali kulturowo niemi, odmówiono im – takie mam wrażenie – uznania. Choć te lata przypłacili własnym zdrowiem, co zresztą świetnie widać w badaniach populacyjnych.

Mówisz o sobie, że jesteś „uwikłany w męskość z czasów transformacji ustrojowej”. Jaka to męskość?

W 1995 roku mój kolega przychodził do liceum w małej śląskiej miejscowości w koszuli, krawacie i szelkach, bo jego idolem był Gordon Gekko z „Wall Street”. Takie wzorce sukcesu, self-made menów i biznesmenów były bardzo silne. Wśród młodych mężczyzn stawiano na elastyczność, mobilność i łatwość z dostosowywaniem się do narzuconych nam warunków wolnorynkowych. Pokolenie PRL-u było poprzednim ustrojem splamione. Nie było wzorcotwórcze dla „nowych” mężczyzn kapitalizmu. Nie bez przyczyny cytuję w książce wypowiedź Janusza Czaplińskiego o depresji, która szerzy się wśród starszego pokolenia. Na jednym ze spotkań autorskich podszedł do mnie starszy pan, jak się okazało, mieszkaniec regionu szczególnie dotkniętego transformacją. i opowiadał o samobójstwach kolegów i znajomych z tamtego czasu. Nie znam statystyk, ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że było ich wtedy bardzo dużo.

Kto się zalazł poza tą transformacyjną burtą?

Przede wszystkim figura homo sovieticusa, czyli przeciwieństwo self-made menów, a więc pasywna, pijana, nieporadna, niesamodzielna. Kłóciła się z potocznym wyobrażeniem o męskości. Druga figura to homoseksualista, który myśli tylko o nadmiernej konsumpcji, co zresztą znakomicie opisała Magda Szcześniak w swojej książce „Poruszeni. Awans i emocje w socjalistycznej Polsce”:

Pamiętasz „Opowieść wigilijną” Dickensa? Tam przedsiębiorcę – Scrooge’a – nawiedzają duchy przeszłości. I takim duchem jest homo sovieticus. Ale odwiedza go też duch przyszłości. W transformacji takim duchem przyszłości jest gej – mężczyzna zepsuty przez wolność, liberalizm, swobodę obyczajową. A my przecież w latach 90. jesteśmy jak ten Scrooge – właśnie weszliśmy w reżim bardzo mocnego sprężenia produktywności i produkcyjności. Oswajał go dla nas, co zresztą pokazuję w książce, ksiądz Tischner. Stworzył dyskurs, który wpuścił do polskiego katolicyzmu ducha protestantyzmu, czyli nastawienie na sukces, indywidualizm. Przecież katolicyzm pogardza dobrami ziemskimi, jest wspólnotowy, macierzyński. Tischner poniekąd kapitalizm w Polsce ochrzcił. Szedł pod prąd debaty, czy Polacy ze swoją katolicką kulturą, doświadczeniem homo sovieticusa, konserwatywnym nastawieniem i niechęcią do zmian są w stanie odnaleźć się w nowych kapitalistycznym realiach. Dawał kościelny imprimatur na bogacenie się jak jego filozofia, „po góralsku”, czyli z zachowaniem tradycji.

Gej zagrażał naszym „prawdziwym” mężczyznom?

Mamy dwa ruchy, które cembrują homofobiczną niechęć. Z jednej strony elity polityczne z Wałęsą na czele, które bawią się na raucie z okazji pierwszego numeru polskiego „Playboya”. Wydanie go to znak, że zostaliśmy dopuszczeni do kapitalistycznego stołu. Z drugiej strony mamy bardzo kruchcianą politykę z dominującym konserwatyzmem obyczajowym, wręcz światopoglądowym skansenem. Obie te strony są domyślnie heteroseksualne, dzieją się kosztem kobiet. Pierwszy utowarawia ich ciała, drugi upolitycznia. Z jednej strony mamy wysyp powszechnej pornografii, wykwit sex-shopów i pip showów. Z drugiej kobiety uprzedmiotawia też ustawa antyaborcyjna. Agnieszka Graff napisała wtedy książkę „Świat bez kobiet” krytykującą polski „patriarchat po Seksmisji”. Wydaje mi się, że było trochę inaczej. Kobiety były wszędzie, tylko nigdzie nie były podmiotami politycznymi. Tego im odmawiano. Musiały o to walczyć.

Rozmawialiśmy o Wałęsie jako ucieleśnieniu pewnego typu męskości. Czy w tym kontekście następny prezydent, Aleksander Kwaśniewski, to kolejny jej typ, czasu przemian, „europeizacji” Polski?

Kwaśniewski jest swój i obcy jednocześnie. Festynowy i nowoczesny. Tradycjonalny i liberalny. Niewątpliwie uosabia sukces. I jaki on miał seksapil – pamiętasz hasło „Każda Polka głosuje na Olka”? Nawet dziś, gdy obchodzi 70. urodziny, zachowuje ten czar. Śmiało mógłby grać – bez charakteryzacji – w reklamach parafarmaceutyków skierowanych do seniorów. Wielkim wydarzeniem było, gdy Jan Paweł II wpuścił go do papamobile podczas swojej wizyty w 1999 roku. To było rozgrzeszenie za przeszłość w PZPR i namaszczenie na kolejną kadencję.

Czy Jan Paweł II również uosabiał jakiś tym męskości, czy był raczej z płciowości „obdarty”?

W żadnym razie. Jan Paweł II to jest polski ubermensch. A przynajmniej był. Przecież pamiętamy młodzieńcze zdjęcia Lolka z gór czy z kajaków. Pełen był męskiej atrakcyjności na tych wycieczkach, a przy tym pozostawał niedostępny i nieskalany w swoim kapłaństwie i nadziemskiej czystości. W 1979 roku miała miejsce słynna wystawa „Polaków portret własny”. Zamykał ją portret JP II pędzla Leszka Sobockiego pt. „Polak 1979”. Wojtyła jest tam przedstawiony bardzo zmysłowo. Równocześnie zadumany jak Stańczyk albo Chrystus Frasobliwy nad losem świata i muskularny atleta Christi unoszący wszelkie ciężary. Po 40 latach papieska rzeźba na dziedzińcu Muzeum Narodowego została zhakowana przez aktywistki feministyczne, które ukazały go jako patriarchalnego opresora.

W „Po męstwie” znajduje się zdjęcie z 2002 roku. Oto premier Leszek Miller na pokładzie samolotu. Obok inni politycy. Białe koszule, lekko poluzowane krawaty. Wracają z misji w Kopenhadze. Zauważasz, że z agencyjnego podpisu do tego zdjęcia „zniknęły” kobiety. Symboliczne.

Odsuwanie kobiet zaczęło się już dużo wcześniej. Walentynowicz nie poszła na rozmowy do prymasa Glempa, bo polityka, według Wałęsy, była tylko dla mężczyzn. Potem w rozmowach przy okrągłym stole również nie ma, poza wspaniałą Grażyną Staniszewską (która niedawno również obchodziła 70. urodziny), przedstawicielek Solidarności. Wszystkie kluczowe momenty historii najnowszej charakteryzują się tym, że kobiety są odsuwane na bok. Wspomniane przez ciebie zdjęcie przedstawia aparatczyków średniego szczebla partyjnego późnego PRL, którzy w III RP przedzierzgnęli się w typy niemal wyjęte z „Wilka z Wall Street”. Jest w ewidentny sposób upozowane. Kobiety zniknęły z podpisu, ale są na zdjęciu – jakieś szare myszki w ciemnych garsonkach. To na ich tle świeci nasza drużyna Avengersów w białych koszulach.

Na szczęście jednak obok wielkiej historii toczy się też historia mniejsza i feminizm, zarówno akademicki, jak i aktywistyczny, przesunął „okno Overtona” [„okno”, czyli zakres idei, poglądów akceptowalnych społecznie, mieszczących się w dyskursie publicznym – red.] w równościową stronę, choć, oczywiście, wciąż nie znajduje ona przełożenia na rozwiązania prawne w postaci uchylenia przepisów aborcyjnych i legalizacji związków partnerskich.

Pożyczasz od Zygmunta Baumana pojęcie „retrotopia", które oznacza utopię powrotu do wyidealizowanej przeszłości. Czy tu można upatrywać zwrotu niektórych młodych mężczyzn w stronę skrajnie prawicowych narracji?

Łatwo paść łupem polityki retropijnej, czyli robienia czegoś wielkim na powrót i wiarę w przywilej, który był, a teraz z różnych przyczyn go już nie ma. W odległych latach 70. Polacy mówili, że ich ojcowie mogli więcej niż oni. Oczywiście, pewien rodzaj genderowego przywileju mężczyznom, co do zasady się należał. Ale czy był on sprawiedliwy? I czy koszty jego posiadania, aby nie były zbyt duże? „Po męstwie” napisane jest przeciw mitowi, jaki najlepiej oddają dziś memy z serii „mężczyźni kiedyś vs mężczyźni dziś”, w których przystojny dżentelmen z laseczką z lat dwudziestych minionego wieku zderzony jest z androgynicznym modelem z pokazu awangardowego projektanta. Problemem dziś palącym jest to, że wielu mężczyzn pozbawionych jest nie tylko przywilejów, ale elementarnego bezpieczeństwa – co jest skutkiem działania sił rynku, rozwoju technologii, słabego państwa itd. – wyraża pragnienie restytucji przywileju genderowego, a na to nie chcą – całkiem słusznie – zgodzić się kobiety.

Nie mam żadnej poważnej recepty, niestety. Dziś, w kontekście drugiej kadencji Trumpa i jego sojuszu z Muskiem, mówi się o broligarchii [mała grupa wpływowych, bogatych osób, „kolesi” – najczęściej mężczyzn – sprawujących faktyczną władzę, mających wpływ na polityków, głównie w kontekście technologii – red.]. To już nie patrzenie w przeszłość tak charakterystyczne dla retrotopii, tylko w przyszłość. Zapowiedź pewnej świetlanej przyszłości, którą zapewnią nam broligarchowie i oferowane przez nich technologie. Zamiast nudnej debaty o związkach partnerskich związki partner-AIskie?

Dmowski karcił za „skobiecenie” polskich mężczyzn. Piszesz, że endeckie paralele czytelne są w poglądach Konfederacji…

Chyba niezbyt dobrze w tej rozmowie powoływać się na książkę Marcina Kąckiego, ale w „Chłopcach…” znajdziemy znakomity rozdział analizujący fantazmaty programowe tego towarzystwa, którego korzenie tkwią w niezrealizowanych w Polsce XIX wiecznych ideałach darwinizmu społecznego. Nie potępiam tych, którzy i które głosują na Konfederację. Co nie oznacza, że się nie martwię ich wyborami. Natomiast partia ta opowiada im coś, co chcą usłyszeć i w co mogą uwierzyć. Moim ulubieńcem jest poseł Dobromir Sośnierz. Upozowany na Jamesa Bonda wyprawił się na walkę z feministkami „w obronie prawdziwych kobiet”. Facet przebiera się za hollywoodzkiego superbohatera, żeby bronić „prawdziwych kobiet” przed kobietami nieprawdziwymi, jakimi są feministki. No i to działa…

Zazwyczaj, gdy mówi się o męskości, jej kryzysie, a nawet końcu, domyślnie używa się figury (hetero)normatywnej. W książce wprowadzasz geja Gombrowicza, któremu nie zależało na wpisywaniu się w dominujący w 20-leciu układ męskości. Czy szeroko rozumiana queerowość jest szansą na wpuszczenie świeżego powietrza?

W klasycznym rozumieniu mężczyzna musi zaprzeczyć swojej kobiecości i temu, że jest homoseksualny. Natomiast nasilona, często przezroczysta homofobia osłabia samych mężczyzn heteroseksualnych i ich dyscyplinuje, odcinając od emocjonalnych doświadczeń, bliskości, przyjaźni, wsparcia innych mężczyzn. W związku z tym, by Polska faktycznie się zmieniała, homofobię trzeba rozbrajać, także dla dobra samych mężczyzn.

Badania wskazują, że dyskryminacja ze względu na orientację seksualną służy nie tylko wykluczeniu, ale jest też regulatorem relacji w ramach porządku heteroseksualnego. Mówiąc krótko, bariera homofobii utrudnia budowanie więzi empatii, bliskości, zaufania między mężczyznami. Szkodzi im samym.

Na koniec zachęcasz do przejścia żałoby po męskiej dominacji. Czy takie panaceum jest w ogóle realne? A może to raczej utopijny psychologiczno-socjologiczny koncept?

Jest to koncept, którym próbuję wykpić się od nadmiaru polityczności. Wyszedłem z założenia, że wszyscy chcemy budować demokratyczne i równościowe społeczeństwo, a do tego potrzebne jest, by większość mężczyzn uświadomiła sobie, że retrotopia prowadzi donikąd. Jeśli tego nie zrozumieją, będziemy żyć w kraju o skrajnej polaryzacji genderowej, bo kobiety już się nie podporządkują bez walki. Próbuję pokazać, że mężczyźni są na różnych etapach tej żałoby. Niektórzy zaprzeczają i krzyczą, inni są pogubieni, ale wielu odkrywa, że bez patriarchalnego pancerza swoboda ruchów jest dużo większa. Nie umniejszam problemów, z jakimi borykają się chłopcy i młodzi mężczyźni w szkole, na rynku pracy czy w związkach intymnych. Dobrze, że się o nich mówi. Dobrze byłoby, żeby nie traktować ich jak „toksycznych” odrzutów, bo w ten sposób oddajemy ich w łapy polityki genderowego rewanżyzmu.

„Po męstwie” – spoiler alert! – kończy się właśnie zawieszeniem. Z jednej strony wydaje mi się, że osiągnięcia emancypacji są tak duże, cenne i tak ważkie, że trudno byłoby je unieważnić. Z drugiej jednak mam świadomość tego, jak silnie się je podważa i jak te osiągnięcia są społecznie niezakorzenione. Wiesz, moja córka zaczęła studia, a syn je kończy. Naprawdę zależy mi na tym, by oboje czuli się dobrze w „dorosłym” świecie.

Wojciech Śmieja (ur. 1977) – profesor Uniwersytetu Śląskiego, literaturoznawca i polonista, zajmuje się głównie literaturą i kulturą polską XX i XXI wieku. Jego zainteresowania badawcze obejmują reprezentacje i ekspresje płci i seksualności. Autor książki „Po męstwie”. Opublikował również cztery monografie autorskie, tom reportaży, kilkadziesiąt artykułów, szkiców, esejów w czasopismach naukowych i pracach zbiorowych. Uczestniczył w wielu krajowych i międzynarodowych konferencjach naukowych. Odbył wyjazdy i staże naukowe w uczelniach Niemiec (Greifswald), Francji (Lille), Włoch (Neapol), a także USA (Nowy Jork), gdzie jako visiting scholar studiował w Center for the Study of Men and Masculinities pod opieką profesora Michaela Kimmela.

;
Na zdjęciu Jakub Wojtaszczyk
Jakub Wojtaszczyk

pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.

Komentarze