Aby utrzymać obecny poziom rozwoju gospodarczego i demograficznego oraz nie dopuścić do zapaści systemu emerytalnego, będziemy potrzebowali stałego napływu migrantów, większego niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni – pisze ekonomistka dr Joanna Clifton-Sprigg
Czasami trudno przemodelować swoje wyobrażenia i przyzwyczajenia. A przyzwyczailiśmy się, że Polska jest krajem, z którego się wyjeżdża. Największa współczesna fala emigracji z Polski rozpoczęła się po 2004 roku, po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej.
W ostatniej dekadzie dużo się zmieniło.
Teraz to Polska jest krajem, do którego się przyjeżdża.
Jesteśmy coraz bardziej rozwiniętą gospodarką, z niskim bezrobociem i dynamicznie rosnącymi zarobkami, co czyni z Polski atrakcyjny cel imigracji zarobkowej. Tendencja ta utrzymuje się pomimo stałego napływu imigrantów zarobkowych. Jesteśmy też w zupełnie innej sytuacji pod względem demograficznym i napływ ludności jest obecnie pożądany.
Na początek ważna uwaga – będziemy się powoływać na różne źródła, a czasami przytaczane przez nas dane mogą wyglądać niespójnie. Problem polega na tym, że brakuje rzetelnych danych precyzyjnie odzwierciedlających sytuację. Każda przytoczona tutaj statystyka ukazuje wycinek zjawiska – z punktu widzenia płatnika lub potencjalnego pracownika. Z wielu systemów nie trzeba się wymeldowywać w przypadku wyjazdu, państwo nie śledzi dalszych losów osób opuszczających Polskę. Nie zbiera się też danych demograficznych, które byłyby przydatne w ocenie potencjału imigranta na polskim rynku pracy, dlatego też musimy posiłkować się badaniami ankietowymi.
Liczba imigrantów w Polsce wzrosła z około 100 tys. osób w 2011 roku do dwóch milionów w 2019 roku – to dane GUS. Według danych Eurostat w roku 2022 Polska wydała ponad 700 tysięcy pierwszych pozwoleń na pobyt dla cudzoziemców (którzy już do kraju wjechali i chcą zostać na dłużej). Wydaliśmy więc najwięcej takich pozwoleń w całej Unii, o ponad 160 tysięcy więcej niż Niemcy. W większości pozwolenia te wydano obywatelom Białorusi i Ukrainy, co wynika przede wszystkim z bliskości geograficznej tych krajów. Jednak nawet gdy wyłączymy z analizy pozwolenia dla tych dwóch grup narodowościowych, widać tendencję wzrostową w liczbie pozwoleń wydawanych obywatelom innych krajów, na przykład Indii, Filipin czy Bangladeszu.
Wbrew często antyimigranckiej retoryce rządu, dostęp do polskiego rynku pracy dla osób spoza Unii Europejskiej był i pozostaje stosunkowo prosty.
Od 2006 roku dla obywateli wybranych państw istnieje tak zwana procedura uproszczona, dzięki której łatwo można rozpocząć legalną pracę w Polsce. Co więcej, jak pokazuje afera wizowa, polski system pada również ofiarą nadużyć. Sprzyja temu brak transparentnej, przemyślanej polityki.
Kluczowy dla zmian był rok 2014, gdy Rosja pierwszy raz zaatakowała Ukrainę i anektowała Krym. To spowodowało dużą falę imigracji z Ukrainy do Polski.
Imigracja do Polski przed lutym 2022 roku miała charakter głównie zarobkowy. Według danych ZUS na koniec lipca 2021 roku 818 tysięcy cudzoziemców opłacało w Polsce składki emerytalno-rentowe. Ponad 73 proc. składkodawców zagranicznych stanowili obywatele Ukrainy, ponad 7 proc. obywatele Białorusi.
Dla kontrastu, według danych Urzędu do Spraw Cudzoziemców, w 2022 roku wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej w Polsce złożyło 9,9 tys. cudzoziemców. Do tej statystyki nie zostali włączeni uchodźcy z Ukrainy po lutym 2022 roku, ponieważ im przyznano ochronę międzynarodową na zasadach innych od tych tradycyjnie oferowanych uchodźcom. Podania składali głównie obywatele Białorusi, Rosji, Ukrainy, Iraku i Afganistanu.
Istotne jest odróżnienie imigranta zarobkowego od uchodźcy, ponieważ różnią się oni od siebie poziomem przygotowania do emigracji, możliwością wyboru, a także tym, w jakim stopniu wymagają wsparcia w kraju docelowym.
Nie licząc fali wynikającej z obecnej wojny w Ukrainie, w Polsce mieszka niewielu uchodźców z innych krajów, szczególnie kiedy porówna się ich liczbę do skali imigracji zarobkowej. Jest to niespójne z prezentowanym w mediach obrazem ludności napływowej jako zagrażającej Polakom. Ponadto Polska traktuje azylantów źle, przetrzymuje ich w kiepskiej jakości ośrodkach, odmawia pomocy. Znamy przecież przypadki nielegalnego wypychania uchodźców poza granicę polsko-białoruską. To ważny aspekt krajobrazu migracyjnego w Polsce, choć liczbowo – marginalny.
Rosnąca migracja do Polski to nie tylko przyjazdy osób bez polskiego obywatelstwa, ale także powroty Polaków z emigracji. Silnym impulsem był brexit. Według badań Valentiny Di Iasio i Jackline Wahby obcokrajowcy w Wielkiej Brytanii zaczęli ją opuszczać tuż po referendum.
Choć powroty nie osiągnęły skali wyjazdów zaraz po 2004 roku, szacuje się, że do Polski mogło wrócić nawet 200 tys. osób. Wielka Brytania jest też coraz mniej atrakcyjna jako kraj docelowy dla nowo wyjeżdżających.
W 2021 roku pierwszy raz od wejścia do Unii najwięcej osób opuszczających Polskę (20 proc.) wybierało Niemcy, a nie Wielką Brytanię. Bardziej precyzyjnie skali zjawiska określić nie można, gdyż rzetelnych danych dotyczących ruchów migracyjnych zwyczajnie brakuje.
Pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku znacznie przyspieszyła zachodzący już proces.
Szacuje się, że przed wojną w Polsce mieszkało około 1,35 miliona Ukraińców. W 2022 roku liczba ta wzrosła szacunkowo o 1,5 miliona.
Ponad 90 proc. przybyłych od 2022 stanowiły kobiety z dziećmi. To specyfika migracji wojennej. Mężczyznom utrudnia się wyjazdy z Ukrainy, bo mogą w każdej chwili zostać powołani do wojska. Nie wiemy też, ile z tych osób w Polsce zostanie na dłużej. Zależy to od wielu czynników – od tego, jak zostały przyjęte, czy odnalazły się na rynku pracy, od przebiegu wojny i odbudowy Ukrainy już po wojnie. Z pewnością jednak będzie to niemała liczba. A są to osoby pożądane na polskim rynku pracy.
Latem 2022 roku Ośrodek Badań nad Migracjami (OBM) przeprowadził ankietę internetową wśród ponad 7,6 tysięcy obywateli i obywatelek Ukrainy w Polsce. Wśród respondentów 62 proc. stanowili uchodźcy wojenni. Z tych badań wynika, że trzy czwarte spośród dorosłych osób, które do Polski przyjechały z Ukrainy od początku wojny, miało wykształcenie wyższe. Jest to więc inny profil migracji niż ten przedwojenny, gdy przyjeżdżały przede wszystkim osoby z niskim wykształceniem i zwykle znajdowały zatrudnienie w wybranych sektorach, jak budownictwo czy transport.
W momencie przeprowadzania badania przez OBM wśród uchodźców z Ukrainy:
Końca wojny na razie nie widać, mimo iż odnotowujemy znacznie mniejsze niż w lutym i marcu 2022 roku liczby przekroczeń na granicy z Ukrainą i mówi się również o powrotach na Ukrainę. Jest bardzo prawdopodobne, że wysoki odsetek przybyłych z Ukrainy do Polski zostanie w naszym kraju na dłużej.
Nawet w przypadku stosunkowo szybkiego zakończenia konfliktu, odbudowa Ukrainy będzie trwała, natomiast Polska jeszcze długo będzie atrakcyjniejszym z gospodarczego punktu widzenia miejscem do życia. A im dłużej Ukraińcy przebywają w Polsce, tym silniej się zakorzeniają – budują sieci kontaktów, poznają polską rzeczywistość i uczą się sobie w niej radzić.
Ostatnia dekada związała nas na długie lata z Ukraińcami.
Na początku obecnej fazy konfliktu think-tank WiseEuropa przygotował raport „Gościnna Polska 2022”. Według jednego z rozważanych tam scenariuszy rozwoju konfliktu wojna w Ukrainie będzie długa i wyczerpująca, co niestety obserwujemy dziś za naszą wschodnią granicą. W tym scenariuszu liczba osób z Ukrainy w Polsce (razem z imigrantami sprzed 2022 roku) miała osiągnąć nawet 3,1 mln osób. To pokrywa się z szacunkami przytaczanymi powyżej. Obrazowym porównaniem będzie tutaj zestawienie tej liczby z populacją żydowską II Rzeczpospolitej. Według spisu powszechnego z 1931 roku Żydzi stanowili 9,65 proc. ówczesnej populacji (3,1 mln osób). W dwa razy ludniejszych Niemczech żyje dziś 2,2 mln osób pochodzenia polskiego i 2,8 mln osób pochodzenia tureckiego. W każdym z tych przykładów te mniejszości mają istotny wpływ na życie i kulturę w danym kraju.
Co więcej, choć mało się o tym mówi, w przyszłości spodziewać możemy się także napływu osób innych narodowości.
W przypadku migracji, sukcesu nie odnosi się poprzez samo wpuszczenie ludzi do kraju. Należy zaakceptować to, że różnią się oni od ludności rodzimej, więc, aby wykorzystać ich ogromny potencjał, musimy zapewnić im praktyczne wsparcie. Trzeba też przygotować własnych obywateli na ich przyjazd.
Polska potrzebuje więc długofalowej polityki migracyjnej i strategicznego podejścia do tej kwestii. Dziś politykę migracyjną robi się raczej mimochodem niż na serio. W 2012 roku rząd przygotował i zaakceptował dokument „Polityka migracyjna Polski – stan obecny i postulowane działania”. We wstępie do tego dokumentu czytamy: „Niezależnie od tego nowego zjawiska należy stwierdzić, że skala migracji do Polski pozostaje niewielka, jeśli nie marginalna. Dane ze Spisu Powszechnego przeprowadzonego w roku 2011 ujawniły, że w Polsce przebywało na stałe ok. 63 tys. cudzoziemców, co stanowiło zaledwie ok. 0,2 proc. stałych mieszkańców Polski”. Dokument był pisany zaledwie 11 lat temu, ale pochodzi z innej epoki.
W dokumencie znajdziemy też jednak świadomość nadchodzących potencjalnych wyzwań: „Niezależnie od tego, że Polska nie stała się wciąż krajem o istotnym udziale imigrantów ani w populacji ogółem, ani wśród uczestników polskiego rynku pracy, nie oznacza to, że proces ten nie dokona się w bliskiej przyszłości. W istocie bowiem już dzisiaj spełnionych jest wiele warunków, by nasz kraj odgrywał istotną rolę na migracyjnej mapie Europy, a wraz z procesem zmian społeczno-ekonomicznych jego atrakcyjność będzie zapewne rosła” – czytamy. Tak się w istocie stało. Co stało się natomiast z państwową strategią imigracyjną?
W 2015 roku po zmianie władzy dokument z 2012 roku został anulowany i przez osiem lat nie przygotowano żadnej innej oficjalnej strategii.
Czyli: o zmieniających się trendach i wzrostowej tendencji imigracyjnej do Polski wiedzieliśmy od ponad dekady. Ale państwo się na to nie przygotowało. Chociaż udział imigrantów względem całej populacji wciąż jest niewielki, Polacy nie są obojętni na tę (r)ewolucję i zaczynają postrzegać obecność imigrantów jako istotny problem. Potrzebujemy polityki imigracyjnej tu i teraz.
Polska potrzebuje zagranicznych pracowników. Według danych GUS w 2021 roku było wiele wakatów w budownictwie (20 tys.), przemyśle (35 tys.), handlu (15 tys.) czy transporcie i logistyce (13 tys.).
Przez ostatnie lata Polska miała to szczęście, że imigranci jej mocno potrzebowali. Wcale nie musi tak być w przyszłości.
Być może Polska będzie niebawem musiała konkurować o pracowników z innymi krajami europejskimi.
Brak strategii i wsparcia może na dłuższą metę stanowić czynnik zniechęcający do migracji.
Faktem jest też, że starzejemy się w szybkim tempie. Aby utrzymać obecny poziom rozwoju gospodarczego i demograficznego oraz nie dopuścić do zapaści systemu emerytalnego, będziemy potrzebowali stałego napływu migrantów, większego niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.
Współczynnik obciążenia demograficznego mówi nam, jaki jest stosunek dzieci i osób po 65 roku życia do osób w wieku 15-64 lat. W 2022 roku wynosił on 39 proc. Według symulacji ZUS, aby ten współczynnik utrzymać na takim poziomie bez innych interwencji, do 2032 roku do Polski musiałoby przybyć 2,75 mln osób w wieku produkcyjnym, czyli średnio 275 tys. osób rocznie.
W przeciwnym razie, jeśli przyjąć prognozy OECD, w latach 2020-2060 populacja Polaków w wieku produkcyjnym spadłaby o 40 proc. Imigracja netto rzędu 275 tys. osób rocznie jest realna. Już przed 2022 rokiem roczny napływ imigrantów często przekraczał 200 tys. osób.
Imigracja to nie tylko sposób na szybkie wypełnienie luk na rynku pracy. To też szansa na różnorodność, innowacyjność, postęp. Z drugiej strony może ona nieść za sobą potencjalne problemy społeczne. Polska prawica często odwołuje się do kłopotów z integracją i tolerancją wobec migrantów w krajach Europy Zachodniej, zwykle je wyolbrzymiając. Polskę takie trudności mogą również czekać, jeśli państwo nie stworzy polityki społecznej integracji imigrantów.
Prawica w Polsce straszy imigrantami z krajów muzułmańskich, ale nawet bliski kulturowo kraj pochodzenia obcokrajowców nie gwarantuje braku konfliktów na tle narodowościowym. Skrajnie prawicowe siły chętnie wykorzystują obecność Ukraińców, by podsycać wobec nich nienawiść, na przykład podkreślając szacunek części Ukraińców do Stepana Bandery. To potencjalnie niebezpieczne, szczególnie gdy Polacy zmęczą się już wojną lub gdy wojna się skończy, a poziom współczucia dla Ukraińców spadnie.
Nawet bez animozji narodowościowych szybki napływ imigrantów może być problematyczny. Należy bowiem umożliwić im dostęp do szkół, nieruchomości, ochrony zdrowia. Jeśli są to usługi deficytowe – jak w przypadku mieszkań czy ochrony zdrowia – wówczas łatwo o postrzeganie nowo przybyłych jako zabierających to, co się nam należy.
Imigranci mogą stać się też przedmiotem społecznego gniewu, jeśli będą wypychać Polaków z niektórych miejsc pracy. Dotyczy to zwłaszcza zawodów, których wykonywanie nie wymaga znajomości języka polskiego. Rynek pracy w Polsce jest nierównomierny, zupełnie inny w Warszawie, zupełnie inny na prowincji.
Warto więc pracownikom, bezpośrednio konkurującym z napływową ludnością zapewnić szerszą ochronę lub system dokształcania, pozwalający na zatrudnienie w innym zawodzie lub sektorze.
Jeśli nie zaprojektujemy w systemie tego rodzaju bezpieczników, grozi nam wzrost niechęci lub nawet agresywnych postaw wobec imigrantów, a także poparcia dla radykalnych partii.
Potrzebujemy zmiany sposobu myślenia o imigracji ze strony władz.
Nie możemy zakładać, że imigracja jest zjawiskiem chwilowym i imigranci są tutaj na chwilę.
Po pierwsze, potrzeba zniuansowanej, rzetelnej debaty, opartej na danych (których w Polsce wciąż brak). Takiej, która rozróżni wyzwania związane z napływem imigrantów zarobkowych i uchodźców, a także rozważy skalę tych ruchów ludnościowych w odpowiednim kontekście. Brak debaty jest ryzykowny politycznie i społecznie. Istotne jest pokazywanie zarówno korzyści, jak i kosztów imigracji. Nie powinniśmy się skupiać jedynie na skutkach ekonomicznych, warto też mówić o efektach kulturowych i społecznych.
Dziś brakuje nam nawet kompleksowej, centralnej bazy danych o tym, kto do Polski przyjeżdża. Stworzenie takiego narzędzia to najprostszy krok, od którego należy zacząć, by móc prowadzić skuteczną politykę migracyjną.
Nie mamy systemu integracji gotowego na przyjmowanie regularnie napływającej ludności (abstrahując od czasów kryzysu). To zadanie zrzuciliśmy de facto na organizacje pozarządowe i ruchy społeczne.
Potrzebujemy powszechnej nauki polskiego dla nowo przybyłych i złożonego systemu integracji.
A także szerszego dostępu do usług publicznych, takich jak ochrona zdrowia czy edukacja.
Polska nie analizuje też, jakie ma potrzeby na rynku pracy i jaki profil pracowników jest najbardziej potrzebny. Taka analiza pozwoliłaby na stworzenie na przykład systemu wizowego (dla obywateli spoza UE), dzięki któremu państwo miałoby większą kontrolę nad napływem imigrantów zarobkowych i ich rodzin. Ten system mógłby być regularnie weryfikowany i aktualizowany w oparciu o kolejne dane. Takie podejście pozwoliłoby również organizować kampanie promujące pracę w Polsce, adresowane do konkretnych grup społecznych i zawodowych.
W tym tekście prezentujemy przede wszystkim argument społeczno-ekonomiczny za wprowadzeniem klarownej polityki migracyjnej w naszym kraju. Jako ekonomiści postrzegamy przyjmowanie zagranicznych pracowników przez państwa dynamicznie się rozwijające i starzejące jako korzystny proces, nawet kiedy wymaga on wdrożenia imigrantów do nowej rzeczywistości.
To jest inwestycja, która się zwraca po latach.
Stąd nasze skupienie na grupach, które mają realny wpływ na polską demografię i sytuację gospodarczą.
Jako ludzie nie możemy jednocześnie być obojętni wobec łamania praw człowieka, szczególnie w przypadku gdy mowa o bezpośrednim zagrożeniu życia. Zupełnie innym, ale równie palącym problemem jest obecnie kryzys humanitarny na naszej granicy z Białorusią. Jest on też zupełnie niespójny z polityką otwartych drzwi, jaką de facto prowadzi obecny rząd. Liczba ubiegających się o azyl jest mała, to zaledwie kropla w morzu zmian, jakie zachodzą w naszym kraju. Mamy dziesiątki tysięcy wakatów na rynku pracy. To prawda, że integracja uchodźców jest trudniejsza, nie zawsze też chcą zostać w Polsce. Ale nieprzyjmowanie próśb o azyl – nie wspominając już o siłowym wypychaniu na Białoruś – to łamanie praw człowieka. Nawet tutaj można się odwołać do argumentów ekonomicznych – działanie państwa na granicy z Białorusią może znacznie pogorszyć wizerunek Polski w oczach wielu potencjalnych migrantów. Ale, nade wszystko, kluczowe tutaj jest humanitarne podejście, którego dziś brakuje. To również część polityki migracyjnej. Wierzymy, że zmiana jest możliwa. Ale musimy zacząć działać już teraz.
Absolwentka Uniwersytetu Cambridge (magister ekonomii), ukończyła studia doktoranckie na University of Edinburgh. Obecnie pracuje jako wykładowca na University of Bath. Zajmuje się m.in. nierównościami płacowymi na rynku pracy i asymilacją ekonomiczną emigrantów
Absolwentka Uniwersytetu Cambridge (magister ekonomii), ukończyła studia doktoranckie na University of Edinburgh. Obecnie pracuje jako wykładowca na University of Bath. Zajmuje się m.in. nierównościami płacowymi na rynku pracy i asymilacją ekonomiczną emigrantów
Komentarze