0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Zadaniem liberalnej opinii publicznej jest pamiętać o casusie in vitro i po swojemu – w tekstach, rozmowach, dokumentach, naukowych analizach, w sztuce – rozliczyć tych, którzy prowadzili hejt wymierzony w osoby dotknięte niepłodnością. Może powinniśmy zbudować pomnik dziecka nienarodzonego z in vitro?

O czym więcej – na końcu tekstu. Zacznijmy jednak od cudów, bo po wyborach 15 października 2023 roku zdarzył się kolejny – nawrócenie prawicy i cud milczenia Episkopatu. To tak jakby psy przestały szczekać, a kury gdakać.

W sejmowej debacie 22 listopada o finansowaniu przez państwo procedur in vitro królowały słowa „szczęście” i „miłość”. Agata Kowalska w podcaście Powiększenie mówi nawet o „rewolucji mentalnej”, Agata Szczęśniak i Dominika Sitnicka stawiają w Programie politycznym tezę, że

refundacja in vitro to takie 500 plus nowej władzy.

Cudem są też – po prostu, a zwłaszcza dla rodziców – dzieci z in vitro. Od lipca 1978 roku do dziś na świecie urodziło się ich ponad 10 milionów, w Polsce ponad 100 tys. Rzecz jednak w tym, że w naszym kraju ich rodzice musieli się ze swoim szczęściem kryć przed nienawiścią i zabobonem. A dziesiątkom tysięcy Polek i Polaków odebrano prawo do dziecka.

Likwidując w 2016 roku finansowanie in vitro z budżetu politycy PiS – jak tu ujęła w Sejmie Agnieszka Pomaska (na zdjęciu głównym) przedstawiając obywatelską inicjatywę ustawy – „chcieli zaglądać w sumienia Polek i Polaków”.

Na zdjęciu: Posłanka Agnieszka Pomaska podczas pierwszego czytania w Sejmie obywatelskiego projektu ustawy ws. refundacji in vitro, 22 listopada 2023 roku.

„Notatnik Pacewicza” to subiektywny przegląd tematów wyborczych i powyborczych, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić

Kto te dzieci będzie kochał?

Nagle przestali. Klub PiS nie wyklucza poparcia ustawy, podobnie prezydent Duda, a Morawiecki wyskakuje z koncepcją bonu prokreacyjnego.

Faryzeusze. Polska prawica z Kościołem katolickim w tle, przez długie lata wykonała ogromną pracę, żeby in vitro zohydzić, rodziców starających się o dziecko napiętnować, a wszystko to z perfidnym uderzeniem w najczulszy punkt, najdelikatniejszą kwestię.

Zasługi Jana Pawła II są szczególnie duże, wzmocnił przekaz poprzednich papieży wątpliwej jakości filozofią chrześcijańskiego personalizmu (czyli czegoś w rodzaju demokracji socjalistycznej). W 1994 roku przedstawiał dziecko z in vitro „nie jako owoc właściwego aktu małżeńskiego, aktu miłości między małżonkami, lecz poza nim, w wyniku działania techników (...) dziecko nie rodzi się tutaj jako dar miłości, lecz jako produkt laboratoryjny”.

Wielokrotnie polski papież utożsamiał in vitro z aborcją i ogólnie z „cywilizacją śmierci” i „mentalnością eugeniczną”.

W fundamentalnej encyklice Evangelium vitae w 1995 roku Jan Paweł poinformował rodziców i dzieci z in vitro, a także ich nauczycieli, znajomych i sąsiadów, że „techniki sztucznej reprodukcji, które wydają się służyć życiu i często są stosowane z tą intencją, w rzeczywistości stwarzają możliwość nowych zamachów na życie. Są one nie do przyjęcia z punktu widzenia moralnego, ponieważ oddzielają prokreację od prawdziwie ludzkiego kontekstu aktu małżeńskiego (...) a tzw. embriony nadliczbowe są zabijane lub redukowane do materiału biologicznego”.

Także różne techniki sztucznej reprodukcji, które wydają się służyć życiu i często są stosowane z tą intencją, w rzeczywistości stwarzają możliwość nowych zamachów na życie. Są one nie do przyjęcia z punktu widzenia moralnego, ponieważ oddzielają prokreację od prawdziwie ludzkiego kontekstu aktu małżeńskiego, a ponadto stosujący te techniki do dziś notują wysoki procent niepowodzeń: dotyczy to nie tyle samego momentu zapłodnienia, ile następnej fazy rozwoju embrionu wystawionego na ryzyko rychłej śmierci. Ponadto w wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż to jest konieczne dla przeniesienia któregoś z nich do łona matki, a następnie te tak zwane „embriony nadliczbowe” są zabijane lub wykorzystywane w badaniach naukowych, które mają rzekomo służyć postępowi nauki i medycyny, a w rzeczywistości redukują życie ludzkie jedynie do roli „materiału biologicznego”, którym można swobodnie dysponować.

„Prawdziwie ludzki kontekst aktu małżeńskiego” sprowadzał się w nauczaniu JPII do poczęcia przez parę hetero po ślubie kościelnym, bez udziału antykoncepcji, ale najważniejsze jest w tym akt seksualny. Bo w takim naturalnym akcie uczestniczy Bóg, który przekazuje embrionowi zwanemu człowiekiem poczętym duszę, a w laboratorium tego nie może zrobić (właściwie nie wiadomo dlaczego).

Jak pokazał Mirosław Wlekły Jan Paweł II odegrał kluczową rolę w ukierunkowaniu Kościoła – wbrew tendencjom progresywnym – na „restrykcyjnie sprecyzowane wskazań dotyczące życia seksualnego, jakich w Kościele rzymskokatolickim jeszcze nie było”. Oderwana od życia obsesja czystości zwyciężyła w linii Watykanu, ale na świecie okazała się kompletną klapą i to pomimo popularności JPII jako postaci medialnej.

W Polsce wiernym głosicielem narracji JPII jest Wojciech Roszkowski, pupil ministra Przemysława Czarnka. W szkolnym podręczniku HIT napisał, że „coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli”.

I stawiał "zasadnicze pytanie”: „Kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci?”*.

Przeczytaj także:

Zadałem to pytanie dr Urszuli Ajdackiej-Matczuk, mamie dziecka z in vitro, ginekolożce.

„Ha, ha, Juliankę kochają już rodzice, dziadkowie, cała rodzina. Każdy by się w Juliance zakochał, bo jest najładniejsza i najmądrzejsza, jak zresztą każde własne dziecko. To przykre, że w Polsce wciąż musimy tłumaczyć, że dzieci poczęte metodą in vitro są dokładnie takie same, jak wszystkie inne”.

Dr Katarzyna Kozioł z kliniki nOvum, „mama in vitro” ponad 24 tys. dzieci (bo tyle urodziło się dzięki jej pracy) załamuje ręce:

„Ile te dzieci i ich rodzice musieli wycierpieć. Nadal ukrywają się przed znajomymi”.

A przecież powinno być odwrotnie: rodzice powinni dzielić się swoim szczęściem, a inni powinni się z tego cieszyć i im gratulować.

Dr Ajdacka: „Dzieci poczęte metodą in vitro są może nawet kochane bardziej, bo są to dzieci tak wyczekiwane, dla których urodzenia trzeba było takiego poświęcenia”.

Takich świadectw publikowaliśmy więcej. Nie znam żadnych porównawczych badań rodzicielskiej miłości, ale każdy, kto miał kontakty z leczeniem niepłodności, wie, że dziecko, które po latach starań, cierpień i wyrzeczeń wreszcie przychodzi na świat, jest traktowane jak cud. Wytęskniony, często już nawet nieoczekiwany.

Dzieci Tuska i Kopacz, czyli cud mrożenia

W artykule „Polski cud in vitro” podaliśmy (za PiS-owskim ministerstwem zdrowia) niezwykłą informację: z trzyletniego programu „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego” uruchomionego w lipcu 2013 roku przez rząd Donalda Tuska (potem Ewy Kopacz) i zamkniętego przez rząd Beaty Szydło w czerwcu 2016 roku, na świat do końca 2019 roku przyszło 22 188 dzieci. W tym między październikiem 2018 a grudniem 2019 urodziło się 452 dzieci, co oznacza, że dwa i pół roku po zakończeniu programu nadal rodziło się dziennie średnio jedno dziecko, rzecz jasna z zamrożonych zarodków.

Cud polegał na niesamowitej skuteczności programu, bo – jak dowiedzieliśmy się w ministerstwie zdrowia (wtedy Łukasza Szumowskiego) – w programie udział wzięło 19 tysięcy 617 par.

Jak to możliwe, że dzieci urodziło się więcej niż par, skoro – jak wciąż słyszymy – skuteczność in vitro to maks. 40 proc.?

W „Powiększeniu” dr Kozioł tłumaczyła, że skuteczność zabiegu in vitro na poziomie 30-40 proc. dotyczy jednego transferu zarodka. Refundacja Tuska i Kopacz przewidywała jednak trzy próby. Jeśli pierwsza była nieudana, następowały następne z zamrożonych zarodków. Dr Kozioł przypuszcza, że tzw. skuteczność skumulowana mogła wynieść nawet 70-80 proc.

W analizie 100 tys. transferów zarodków w Kanadzie w latach 2013-2019 skumulowany odsetek ciąż wyniósł aż 59 proc. W dodatku ten wskaźnik nie uwzględnia ciąż mnogich, bo niekiedy implementuje się dwa zarodki, żeby zwiększyć szanse na zagnieżdżenie ich w ścianie macicy (czyli zajście w ciążę). Kanadyjskie dane uprawdopodabniają hipotezę dr Kozioł, że z 19,6 tys. par mogło doczekać się dziecka nawet 13-14 tys. par, a niektóre z kobiet po urodzeniu dziecka wracały do kliniki po drugie, a nawet trzecie dziecko z zamrożonych zarodków.

Zablokowanie tego programu przez PiS to nieodwracalna krzywda tysięcy ludzi, Jej rozmiary podczas sejmowej debaty 22 listopada oceniał poseł KO Franciszek Sterczewski i tylko trochę przesadził.

Gdyby PiS nie zlikwidował refundacji in vitro, do dziś mogłoby się urodzić nawet 100 tys. dzieci więcej. Gdy PiS mówi o obronie rodziny, jest to hipokryzja
Z programu Tuska-Kopacz rocznie rodziło się w pełnych latach 7,5 tys. (w 2014 r.) i 6,5 tys. (w 2015 r.) dzieci. Przyjmując średnią roczną 7 tys. od czerwca 2016 do końca 2023 r. dzieci z rządowego in vitro mogło być 73-74 tys.
Debata o in vitro w Sejmie,22 listopada 2023

Skąd wiemy, że Sterczewski był bliski prawdy? Oto tabela udostępniona przez ministerstwo zdrowia w 2018 roku:

Tabela

Krytykowaliśmy te dane, bo nie chodzi przecież o liczbę porodów (w 2013 roku nie mogło urodzić się żadne dziecko z programu zainicjowanego w czerwcu...), ale o liczbę transferów, które zakończyły się ciążą lub porodem (także w latach 2017-2023 z transferów zamrożonych zarodków). Tak czy inaczej, pełne lata programu 2014 i 2015 pokazują jego roczną skuteczność na poziomie średnio 7 tys. Gdyby program trwał od czerwca 2013 roku do dziś (przez 10,5 roku), dzieci z in vitro urodziłoby się ok. 73,5 tys., czyli o 50 tys. więcej niż realnie przyszło na świat.

50 tys. rodziców straciło szansę na dziecko.

Skuteczność in vitro opiera się na mrożeniu zarodków, bo druga i trzecia próba nie wymagają stymulacji hormonalnej kobiety, pobierania komórki jajowej i plemników (czasem przy pomocy znanej każdemu chłopcu i mężczyźnie metody, ale niekiedy potrzebna jest także punkcja).

Dobrodziejstwo mrożenia dotyczy także sytuacji, w której pobiera się komórkę jajową bez stymulacji jajników (gdy występuje ryzyko tzw. przestymulowania) i hoduje się zarodek w szkle, czekając na następny cykl. Zarodek może czekać na transfer maksymalnie 7-10 dni, więc jedynym sposobem jest zamrożenie go.

Nawiasem mówiąc, dobrodziejstwo rządowego programu polegało też na tym, że wymuszał relatywnie niską cenę. Państwo wydało na program 300 mln, co oznacza, że jedno urodzone dziecko kosztowało 300 mln/ 22 tys. dzieci = 13,6 tys. zł, czyli dużo taniej niż „prywatnie”. Pomysł Morawieckiego z „bonem prokreacyjnym” np. 15 tys., zł podobałby się klinikom, bo rodzice musieliby sporą górkę dopłacać.

Milczenie Episkopatu, ale czego oni nie wygadywali

Tuż przed i w trakcie debaty o in vitro Episkopat zebrał się na Jasnej Górze na Zebraniu Plenarnym i corocznych rekolekcjach (21-24 listopada). Tematami były: „pierwsza rzymska sesja Synodu o synodalności, nowy program duszpasterski Kościoła w Polsce, ochrona dzieci i młodzieży oraz konflikt w Ziemi Świętej” (z ciekawostek: wśród zagranicznych gości znalazł się „dyrektor apostolatu Courage skupiającego osoby o skłonnościach homoseksualnych, które podjęły walkę o czystość”).

O in vitro ani słowa, biskupi patrzą na to, co mówi Sejm i nie reagują. Nie było nawet mszy św. w intencji zagrożonych śmiercią dzieci poczętych z in vitro. Mszę poświęcono zmarłym kardynałom i biskupom.

Milczał nawet Marek Jędraszewski, który w czerwcu 2021 roku mówił: „Pamiętajcie, nowa Polska nie może być Polską bez dzieci Bożych!

Polską niepłodnych lub mordujących nowe życie matek!

Polską pijaków! Polską ludzi niewiary, bez miłości Bożej!”.

Na tamte słowa Jędraszewskiego zareagowało Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji “Nasz Bocian”.

"My, niepłodni, nasze dzieci i rodziny niemal każdego tygodnia słuchamy, jak strasznych czynów się dopuszczamy, podejmując leczenie. Podczas kazań, w listach duszpasterskich czy w instalacjach Grobu Pańskiego zrównuje się nas ze złodziejami, a nawet z mordercami. O naszych dzieciach słyszymy, że nie mają dusz, są naznaczone bruzdami czy też wytworami Frankensteina.

Kościół nigdy nie przeprosił nas, naszych dzieci i naszych rodzin. Nigdy nie sprostował kłamliwych słów, które padają z ust najwyższych hierarchów”.

Czego to Episkopat nie wygadywał?

Ta cisza na Jasnej Górze jest tym bardziej uderzająca, gdy przypomnimy sobie krzyk, jaki ten sam tyle razy Episkopat podnosił. I nie chodzi tu o kościelnych dewiantów, jak Franciszek Longchamps de Bérier, który w „Uważam Rze” oświadczył, że „są lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych” (a to znane z obiektywizmu medium opublikowało tę „opinię” bez słowa komentarza, a potem broniło go jako odważnego kapłana, który ujawnia trudne prawdy).

Nie, chodzi o linię, strategię i cały papiesko-kościelny program zwalczania in vitro, moralnego gnębienia niepłodnych rodziców, a także szantażowania polityków, aby głosowali przeciw.

W 2003 roku Episkopat pisze do wiernych: "żadne nowe odkrycia nie mogą być stosowane do zabijania życia przekazanego przez Boskiego Stwórcę (...) żąda się, aby ta forma zapłodnienia była dofinansowana przez NFZ. Znaczy to, że

fundusze pochodzące w większości od katolików przeznaczano by na zabijanie życia”.

W 2007 roku Episkopat przypomina „nauczanie Jana Pawła II, że przy każdej próbie w tej metodzie giną liczne embriony – jest to rodzaj wyrafinowanej aborcji”.

W 2008 roku (do wiernych, z pozorowaną empatią): „Rozumiemy targające Wami myśli i emocje. W imię odpowiedzialności za prawdę musimy jednak powiedzieć, że nie jest moralnie dozwolone uciekać się do zapłodnienia in vitro. Bóg i tylko Bóg jest Panem życia. Dzieci są Jego darem, a nie jednym z dóbr konsumpcyjnych”.

I jeszcze chrześcijańska pociecha dla osób dotkniętych niepłodnością:

„Bezdzietność pozostaje tajemnicą, którą być może zrozumiemy dopiero po drugiej stronie życia”.

W 2010 roku Episkopat grozi: „Osoby stosujące procedurę in vitro i z niej korzystające są zagrożone popełnieniem ciężkiego grzechu zrywającego więź z Bogiem i osłabiającego jedność z Kościołem Chrystusowym. Taki grzech sprawia samowykluczenie z Komunii eucharystycznej aż do czasu otrzymania przebaczenia w sakramencie pokuty i pojednania".

W 2013 roku: „Badania naukowe potwierdzają procentowo znaczące występowanie negatywnych zmian u dzieci poczętych metodą zapłodnienia pozaustrojowego".

W 2015 roku: "Posłowie popierający projekt ustawy pozostają w niezgodzie z nauczaniem papieża Franciszka, który apelował do lekarzy: »Waszym obowiązkiem jest wyrażać sprzeciw sumienia przy aborcji, in vitro i eutanazji!«”.

W 2015 roku Episkopat ocenia przyjętą przez Sejm ustawę: „Niesie [ona] tak wiele negatywnych konsekwencji medycznych, etycznych, społecznych i prawnych, że mamy do czynienia z klęską etyki w medycynie i w polityce. (…) Dochodzi do

otwarcia drogi do masowego niszczenia poczętych istot ludzkich".

W 2015 roku Stanisław Gądecki pisze do prezydenta Bronisława Komorowskiego: „Jako obywatel RP oraz Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski jak najserdeczniej proszę Pana Prezydenta o przekazanie Sejmowi do ponownego rozpoznania ustawy o tzw. »leczeniu niepłodności« lub skierowanie jej do Trybunału Konstytucyjnego. W kwestii procedury »in vitro« występują są nie tylko dwie główne strony polemiki, tzn. jej przeciwnicy i zwolennicy. Jest jeszcze trzecia strona, którą próbuje się całkowicie pominąć i uprzedmiotowić.

Tą trzecią stroną są dzieci nienarodzone.

Im właśnie, tuż po poczęciu, odbiera się prawo do narodzin i godnego życia. Traktuje się je nie jako osoby ludzkie, ale przedmioty, którymi można dowolnie dysponować”.

Milczenie Pawlaka, nawrócenie Piechy

Wracając do Sejmu 2023. Bolesław Piecha (PiS) nie wyklucza podpisania ustawy o finansowaniu in vitro: „Mówimy o rzeczy ważnej, dostęp powinien być równy do wszystkich".

Czy to ten sam Piecha, lekarz ginekolog i wiceminister zdrowia w latach 2005-2007, który pocieszał niepłodnych rodziców w 2010 roku: „Powiem tak, nie każdy może być Robertem Redfordem. Rozumiem ból par małżeńskich, które nie mają dzieci, ale tak to jest w naturze. Nie wyobrażam sobie, żeby człowiek jako demiurg, który wszystko miesza, czynił ogólną szczęśliwość. Ta ogólna szczęśliwość tworzona przez człowieka kończyła się tak, jak się kończyły systemy niemieckie w czterdziestych latach”.

Uzasadniając swój projekt ustawy zakazującej in vitro, tłumaczył:

"Można porównywać in vitro do kary śmierci, bo chodzi o życie ludzkie.

Przy in vitro trzeba zniszczyć, zamrozić, unicestwić kilka zarodków".

Przemysław Czarnek w Radiu Zet deklaruje dziś, że zdania nie zmienił, bo metoda in vitro „budzi wątpliwości etyczne”. Czarnek trzyma się swego fundamentalizmu, ale nawet on robi to dyskretnie, choć jest przecież religijnym fanatykiem, który ubolewa, że „rozum [do czasów Oświecenia] w służbie zrozumienia istoty, intencji i dzieła Boga, stał się dziś samym Bogiem”.

Milczy też Mikołaj Pawlak, rzecznik praw dziecka, który wielokrotnie atakował rodziny i dzieci z in vitro: „Metoda in vitro jest od strony prawno-moralnej niegodziwa, bo dzieci poczęte, a nienarodzone, np. zamrożone, nie są chronione” (nazwaliśmy go Rzecznikiem Praw Zarodka**).

Poseł PiS Bolesław Piecha. Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta

Ostatnie podrygi hejterów: Kurowska i Braun

W debacie 22 listopada walkę z in vitro podjęła już tylko ta dwójka.

Posłanka Elżbieta Kurowska, autorka wielu bzdur na różne tematy, podliczyła liczbę pomordowanych w in vitro braci i sióstr:

Jeśli uznamy, że zarodki są bytami ludzkimi, a są to jedno życie poczęte okupione jest śmiercią sześciu jego sióstr i braci. Na dziś mamy zamrożonych 120 tys. chłopców i dziewczynek, po rozmrożeniu będą martwi
Prawo pozwala zapładniać 6 kom. jajowych, ale skuteczność jest ok. 80 proc. Ze średnio 5 zarodków, para wykorzystuje zwykle dwa. Pozostałe trzy trafiają do tzw. adopcji prenatalnej. Zarodków nie wolno rozmrażać
Debata w Sejmie o in vitro,22 listopada 2023

Ta arytmetyka pro life jest zasadniczo fałszywa, w dodatku posłanka myli się też w wyliczeniach.

Ustawa o in vitro dopuszcza zapłodnienie sześciu komórek jajowych. Jak mówi dr Kozioł, udaje się to w ok. 80 proc., czyli powstaje średnio pięć zarodków. Wprowadzany do macicy jest jeden (takie są dzisiejsze rekomendacje), chyba że szanse kobiety na zajście w ciążę są niskie (np. z powodu zaawansowanego wieku), wtedy podaje się dwa.

Zamrażane są zatem 3-4 zarodki. Po urodzeniu dziecka z in vitro, wiele kobiet podejmuje drugą próbę zajścia w ciążę, w zamrażarce zostają 2-3 zamrożone zarodki.

Zgodnie z prawem przez następne maksymalnie 20 lat są one „własnością” pary, co oznacza m.in., że ponosi ona koszty ich przechowywania w ciekłym azocie (kilkaset złotych rocznie), ale wiele par znacznie wcześniej przekazuje niewykorzystane zarodki do tzw. adopcji prenatalnej. Zarodki pozostają w danej klinice, ale trafiają do rejestru dawstwa i skorzystać z nich może dowolna niepłodna para. Jak mówi dr Kozioł, w klinice nOvum sięgają po nie często pary, którym nie udało się zajście w ciążę z własnych komórek.

Prawo nie dopuszcza rozmrażania zarodków. Pozostają one do dyspozycji chętnych w przyszłości.

Poseł Konfederacji Grzegorz Braun dał w swoim stylu prolajferski show: "Zapraszacie nas do przedsionka piekieł. Dajcie nam katolikom spokój i nie karzcie płacić za to, co sobie tam robicie. Normalny człowiek pragnie potomstwa, (...) ale nie szukajmy metod z piekła rodem.

Jako reżyser-dokumentalista widziałem selekcję dokonywaną nie na rampie oświęcimskiej, ale w szkle. Robił to zootechnik". Braun leci tu ulubionym przez niektórych chrześcijan argumentum ad Hitlerum (JP II porównywał aborcję do Holocaustu).

Dalej powołał się na źródło: „Pielęgniarz z tej kliniki [prof. Jacka Szamatowicza w Białymstoku, który w 1987 roku przeprowadził pierwsze w Polsce in vitro] zwrócił mi uwagę na fakt empiryczny: w Białymstoku jest ograniczona liczba dawców gamet męskich i żeńskich. Sprawia to, że z każdym zabiegiem rośnie prawdopodobieństwo, że spotkają się dzieci tego samego tatusia, nie wiedząc, że są dziećmi tego samego dawcy. Bo z mamusią to już łatwiej ustalić”.

Grzegorz Braun przemawia w Sejmie podczas debaty o in vitro 22 listopada 2023. Screen z relacji w TVP Info
Z każdym zabiegiem rośnie szereg przypadków urodzeń wskazuje na rosnące prawdopodobieństwo, że spotkają się dzieci tego samego tatusia nie wiedząc, że są dziećmi tego samego dawcy.
Prawo dopuszcza dziesięciokrotne użycie nasienia tego samego dawcy w procedurze in vitro i jest to kontrolowane w skali kraju. Ryzyko pary „rodzeństwa z in vitro” jest bliskie zera
Debata w Sejmie o in vitro,22 listopada 2023

Źródło Brauna nie poinformowało go najwyraźniej, że ustawodawca wprowadził tu zabezpieczenie, które sprowadza ryzyko takiej sytuacji praktycznie do zera. Z nasienia danego dawcy można w Polsce skorzystać do maksymalnie 10 prób in vitro. „Prowadzony jest rejestr dawców komórek rozrodczych i zarodków na potrzeby dawstwa innego niż partnerskie oraz biorczyń korzystających z tego typu leczenia”. Dane dawców „podlegają ochronie na poziomie wysokim”, ale każda klinika ma obowiązek sprawdzić, ile razy nasienie konkretnego dawcy było używane.

Osiem lat cywilizacji śmierci

Coś się w Polsce zmieniło. Religijny zabobon stał się tematem wstydliwym, nawet Kościół boi się go stosować. „Cywilizacja śmierci”, którą de facto była narracja przeciwko życiu, jakie przynosi metoda in vitro, ustępuje postawom wyzwolonym ze strachu przed Kościołem i jego świeckimi obrońcami. Nawet Episkopat zdaje sobie sprawę, że trzeba uciszyć „katolickie sumienie”, bo stało się żałośnie bezradne wobec masowej zmiany postaw.

Cała tzw. etyka seksualna Kościoła z zakazem prezerwatyw i seksu przed ślubem, uznaniem masturbacji za grzech śmiertelny (chyba że... uprawianej bardzo często, bo to oznacza, że człowiek traci wolną wolę – serio!), a także z potępieniem seksu homoseksualnego (połączonego z radą Katechizmu, by "wypełniając wolę Bożą i łącząc z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji”) – wszystko to jest odrzucane, ośmieszane i ignorowane w coraz szerszej skali. In vitro jest tu szczególnie oczywiste dla ogromnej większości ludzi, bo naprawdę trudno zrozumieć, jak program, który daje życie, można obwiniać o zabijanie.

Kościół wycofuje się ze swoich toksycznych fantazji seksualnych na temat aktu seksualnego i z blokowaniem in vitro jako osiągnięcia medycyny. To zresztą było zawsze jego specjalnością – sprzeciwiał się sekcjom zwłok, przeszczepom, transfuzjom... Kościół zostaje zamknięty w jasnogórskiej twierdzy i żaden Kmicic nie uratuje już jego panowania.

Intencją tego tekstu jest tylko i aż przypomnienie, ile złego i podłego się wydarzyło. Ile karier duchownych i polityków zbudowano na ignorancji. Jakie krzywdy ponieśli rodzice, tracąc szanse na dzieci albo ukrywając, skąd je mają.

Trudno się z tym pogodzić, że to wszystko zostanie bezkarne.

Zadaniem liberalnej opinii publicznej jest pamiętać o casusie in vitro i po swojemu – w tekstach, rozmowach, dokumentach, naukowych analizach, w sztuce – rozliczać tych, którzy nieśli ten ośmioletni hejt. Wskazywać na niebezpieczeństwo mieszania religii, prawicowej ideologii i praktycznej polityki. Pułapki fanatyzmu, którego ofiarą padają ludzie.

Może powinien powstać pomnik dziecka nienarodzonego z in vitro?

Jan Paweł II przepraszał za Galileusza, za prześladowania Żydów, za cierpienia niewolników i Indian. Może jakiś papież za 30 czy 40 lat przeprosi za zwalczanie in vitro?

I na koniec Czarny Piotruś Natanek

Suspendowany ksiądz Piotr Natanek podczas kazania. Fot. You Tube

Tylko on, postać tragikomiczna, otwarcie i pryncypialnie kontynuuje katolicką narrację i grzmi na Kościół, że odszedł od nauczania JPII. Skazany przez świeckie sądy za znieważanie osób z in vitro, suspendowany przez Kościól Piotr Natanek snuje swoje chorobliwe rozważania w kazaniach, które bywają hitami internetu. Powtarza, np. 1 listopada 2023 roku, że dziecko poczęte z in vitro nie ma duszy (co jest przecież zgodne z tradycyjnym nauczaniem o roli Boga w poczęciu człowieka), posiada jedynie rozum, jest „homo animal, homo zwierzę”. Czeka na nie piekło, bo jest w nim miejsce nie tylko “Nur für Deutsche”, ale również „Nur für in vitro”.

„Dziecko poczęte z probówki, poza Bogiem jest produktem, a nie bytem” cytuje JPII, tyle że wyciąga z tego bardziej skrajne wnioski.

*Po protestach ten fragment został usunięty z elektronicznej wersji podręcznika.

**Przy okazji, może należałoby rozważyć zmianę zapisu w ustawie o rzeczniku, że "dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia do osiągnięcia pełnoletności”. Taki zapis pojawił się w 2000 roku, kiedy rządziło AWS z UW.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze