Partner postrzelonej przez myśliwych gęsi potrafi godzinami krążyć nad wodą. Krzyczy, mając nadzieję, że jego partnerka się podniesie. BEZBRONNE, cykl OKO.press o zwierzętach, które powinniśmy otoczyć ochroną
Nad rozlewiskiem mgła. Już świta, ale słońce jeszcze nie wzeszło. Hałas, jakby publiczność biła brawa na koncercie. Cała gama głosów: pomrukiwania, piski, głośny szum. To ptaki, rozlewisko Odry jest ich domem i przystanią. Żurawie, gęsi, kaczki, w górze krążą czajki.
Nagle strzał. A po nim cisza, że aż dzwoni w uszach. Ptaki zamierają, są w panice, ale milkną, nasłuchują, czy zagrożenie minęło.
Drugi strzał. Podrywają się setki ptaków. Trzeci, czwarty, piąty wystrzał. Ptak, który chwilę temu śpiewał na rozlewisku, zginął. Drugi, trzeci, dziesiąty... Inny ma dziurę w klatce piersiowej albo wyłupane oko, rozerwane skrzydło.
Oglądam te sceny w filmie Piotra Chary, przyrodnika, ornitologa i fotografa. Przez cztery jesienne sezony dokumentował polowania na ptaki na nadodrzańskich mokradłach.
– Najtrudniejsze zadanie w moim życiu – mówi mi, kiedy spotykamy się w sierpniowy poniedziałek. Umówiliśmy się wczesnym rankiem, bo wtedy – zapewniał Chara – ptasi spektakl jest najbardziej imponujący.
Jest 12 sierpnia. Popijam mocną kawę i myślę, że za trzy dni zaczyna się sezon polowań na ptaki. W całej Polsce takie sceny, jakie zobaczyłam na filmie, będą codziennością.
Bobrzą tamę ktoś rozjechał koparką. Łosia zabił myśliwy, bo „pomylił z dzikiem”. Żubr zginął na drodze, potrącony przez auto. Dzikie zwierzęta objęte różnymi formami ochrony giną, tracą domy, są płoszone. W reporterskim cyklu OKO.press „Bezbronne” pokażemy, jak wygląda ochrona zwierząt w Polsce. Jak prawo, które miało chronić, nie chroni. Jak człowiek, który miał pomóc – szkodzi i zabija.
Minęła 4 nad ranem, wsiadam do samochodu Piotra Chary. Nie mogę się nadziwić, jaki mój przewodnik jest rześki. Opowiada o ptakach, pokazuje mi miejsca, gdzie biega i gdzie pływał kajakiem. Wiezie drona, lornetkę i kurtkę dla mnie, gdybym się za lekko ubrała. Nie potrzebuje GPS-a, bo zna ten teren doskonale. Wychował się tutaj, gdzie Polskę i Niemcy oddziela tylko Odra. Na granicy zachodniopomorskiego i lubuskiego, już za Kostrzynem nad Odrą, ale wciąż godzinę drogi od Szczecina.
– Kiedy miałem 19 lat, pokochałem góry. Przeszedłem wszystkie szlaki w Tatrach, cały Beskid Niski. Nie miałem nawet namiotu, tylko folię termoaktywną, pod którą spałem. Później wracałem na studia, a studiowałem ochronę środowiska i nadganiałem materiał – opowiada.
Nad Odrę wrócił w 2001 roku, kiedy powstawał najmłodszy park narodowy w Polsce – Ujście Warty. Kilkanaście kilometrów od rodzinnego Dębna.
– Dostałem pracę w parku narodowym. I zacząłem odkrywać tutejsze mokradła. W górach wchodzisz na szczyt i widzisz spektakularne krajobrazy. Z mokradłami jest odwrotnie. Poznaje się je stopniowo, docenia powoli. Mieszkam tu już ponad 20 lat i nie mogę się doczekać każdego wyjścia nad mokradła. Kiedy jestem tam wewnątrz, czołgam się na skraj zarośli, słucham gruchania żurawi, pohukiwania gąsek, to czuję, że mam przed sobą coś wielkiego – Piotr nie odrywa wzroku od drogi. W parku nie pracuje od kilkunastu lat. Poświęcił życie fotografii i ochronie dzikiej przyrody. Jedziemy przez puste wsie, mijamy stare domy z pruskiego muru.
W sierpniu zaczyna się masakra ptaków, powtarzam sobie tę myśl w głowie. Na pierwszy ogień, od 15 sierpnia, idą gołębie grzywacze. Kiedy publikujemy ten tekst, masakra trwa od ponad tygodnia. W sieci krąży zdjęcie uśmiechniętego myśliwego z martwymi gołębiami i podpisem: „Inauguracja sezonu na pióro i moje pierwsze w życiu grzywacze”. Ornitolodzy szybko zauważyli, że martwe ptaki to nie grzywacze, a objęte ochroną gołębie siniaki. Oryginalny post z profilu myśliwego zniknął, antyłowiecka Koalicja Niech Żyją zgłosiła sprawę służbom.
Od września rozpoczną się polowania na kolejne gatunki.
Myśliwi w teorii polują na 13 gatunków ptaków: kaczki krzyżówki, gęsi zbożowe, białoczelne i gęgawy, gołębie grzywacze, bażanty, kuropatwy, jarząbki, słonki, głowienki, czernice, cyraneczki i łyski. Niektóre z nich są niewielkie – słonki ważą najwyżej 400 gramów, ciało cyraneczki ma między 30 a 43 cm, a jarząbek jest dłuższy o zaledwie kilka centymetrów.
Kiedy przepłoszone ptaki zrywają się w powietrze, myśliwi strzelają na oślep. W półmroku nie są w stanie odróżnić gatunków. Celując do krzyżówki, mogą zabić chronioną krakwę, strzelając do cyraneczki, mogą upolować chronioną cyrankę. Niektóre gatunki różnią się od siebie tylko subtelnościami, trudnymi do dostrzeżenia.
Jeden strzał za drugim, cała kanonada, bo może uda się w coś trafić. A co, jeśli będzie to gatunek chroniony? Bernikla obrożna, podgorzałka, hełmiatka? Takie złamanie prawa trudno udokumentować, udowodnić i ukarać. Myśliwi więc je łamią.
W 2014 roku Komitet Ochrony Orłów szacował, że 11 proc. gatunków ptaków szponiastych ginie od postrzałów lub zatrucia śrutem ołowianym. W 2023 roku unijne rozporządzenie zakazało wykorzystywania w polowaniach na ptaki ołowianej amunicji na terenie całej wspólnoty, po latach starań społeczników. Alarmowali, że miliony ptaków cierpią na ołowicę. Że ptaki połykają śrut. Że myśliwi w Polsce zostawiają w środowisku 640 ton ołowiu rocznie. Więcej niż emituje przemysł.
Według nowych przepisów amunicji z ołowiu nie można używać na terenach wodno-błotnych i w promieniu 100 metrów wokół nich. Myśliwy, który zastrzeli kaczkę śrutem ołowianym, może zostać oskarżony o kłusownictwo. Musi więc polować, używając śrutu wykonanego z innego materiału – na przykład stali.
– Przestali używać ołowiu? – pytam Piotra Charę.
– Oficjalnie tak. Nieoficjalnie na forach łowieckich dzielą się radami, jak ten przepis ominąć. Wystarczy, że myśliwy ma w kieszeni dwa typy śrutów. Jakby ktoś go zapytał, zawsze może wytłumaczyć, że ołowiany jest do polowania na terenach suchych, a drugiego użyje na mokradłach.
W polowaniach co roku ginie 200 tysięcy ptaków. Kolejne 500 tysięcy to „ptaki zbarczone” – tak mówią o nich myśliwi. Zbarczone, czyli postrzelone. Ze „Słownika myśliwskiego” dowiaduję się, że zbarczenie oznaczało „technikę polowania polegająca na celowym postrzeleniu ptaka w skrzydło. Jest to jeden z najstarszych sposobów polowania na ptaki, stosowany od starożytności. Technika ta polega na strzale do ptaka z łuku lub procy, aby go uszkodzić i unieruchomić”.
W opracowaniu „Etyka i etykieta łowiecka jako narzędzia maskowania przemocy” prof. Marcina Urbaniaka z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie czytam, że myśliwi używają słowa „zbarczony”, żeby unikać bardziej drastycznego „postrzelony”. Tak, jak na krew mówią „farba”.
– Przyjechał do mnie filmowiec z Warszawy, miał pomagać w nagrywaniu myśliwych – opowiada Chara. – Pierwszego wieczora przyszliśmy na rozlewisko, podejrzewając, gdzie będą polować myśliwi. Zgadliśmy, przyjechali. To, co robili, było straszne. Ptaki próbowały usiąść na wodzie, ale nie mogły, bo były bezustannie podrywane strzałami do góry. Latały 10 metrów nad głowami myśliwych, w panice. Strzał za strzałem, ptaki spadały, myśliwi nawet nie próbowali ich szukać. Było zupełnie ciemno. Filmowiec rozkleił się psychicznie. Musiałem go wyprowadzać pod rękę, wynosić z bagien jak niedołężnego staruszka. Kiedy odwiozłem go do hotelu, powiedział, że nie może już tam wrócić.
“Wśród myśliwych krąży powiedzonko: »Jedna paczka, jedna kaczka« – chodzi tu o paczkę amunicji zawierającą 25 sztuk nabojów śrutowych. (...) Przystępując do polowania na ptaki, myśliwi z założenia godzą się na to, że wiele z tych skrzydlatych istot zostanie tylko zranionych” – pisał w 2021 roku w “Samouczku antymyśliwskim” były myśliwy, a dziś obrońca zwierząt Zenon Kruczyński.
Śrut potrafi przebić ptaka na wylot, wybić ptasie oko, roztrzaskać dziób, pokruszyć kości w skrzydłach. Jeśli “zbarczony” ptak spadnie na ziemię wciąż żywy, myśliwy powinien go znaleźć i dobić. Wysyła w zarośla psa myśliwskiego albo sam bierze ptaka i ukręca mu głowę.
Niektóre postrzelone ptaki nie spadają od razu, jeszcze lecą z całym stadem, ale tracą krew i słabną. Umierają w samotności, w zaroślach, a ich cierpienie może trwać tygodniami.
– Pokażę ci miejsce, w którym się udało to okrucieństwo zatrzymać – mówi Chara.
Poznaliśmy się wcześniej, choć jedynie przez telefon. Zadzwoniłam do niego latem 2023 roku, żeby dowiedzieć się wszystkiego o Rozlewisku Kostrzyneckim, miejscu, w którym przyroda wygrywa z myśliwymi.
Wyjaśniał wtedy, że Odra na 750 kilometrów biegu w granicach Polski tylko na 42 kilometrach nie ma wału przeciwpowodziowego. To odcinek między Kostrzynem, a Osinowem, gdzie wezbrane wody rzeki mogą tworzyć wielkopowierzchniowe płycizny.
“Jeszcze 12-15 lat temu na tym 42-kilometrowym odcinku Odry tworzyło się pięć kilkusethektarowych rozlewisk utrzymujących wodę przez kilka miesięcy. Corocznie odbywał się tam widowiskowy spektakl związany z migracjami tysięcy ptaków, czy rozrodem ryb i płazów. Widziałem, jak po kolei mokradła te zanikają, zmieniając się w powierzchniowo nieduże, wysychające kałuże” – mówił mi.
Woda w kałużach pojawiała się na krótko – zbyt krótko, żeby stać się miejscem rozrodu czy odpoczynku ptaków. To efekt ocieplania się klimatu. Dawniej duże zasoby topniejącego śniegu zasilały wiosną Odrę. Teraz kiedy zimą mamy zaledwie kilka śnieżnych dni, woda spływa od razu. Wysokie stany utrzymują się w styczniu i lutym. Wiosną, kiedy woda jest najbardziej potrzebna, zaczyna jej brakować.
“Dawniej, jeszcze przed regulacją i przed obwałowaniem Odry, w jej szerokiej na 20 kilometrów dolinie tworzyły się setki podobnych rozlewisk. Kiedy zostało tylko jedno, trzeba zrobić wszystko, by je ochronić" – opowiadał wtedy Chara.
Niedługo po tamtej rozmowie, w lipcu 2023 roku, na Rozlewisku Kostrzyneckim powstał rezerwat. 724 hektary, szeroki pas terenu między Odrą a drogą Stary Kostrzynek – Siekierki. Nie wolno tu wycinać drzew i nie wolno polować. Rezerwat dostał poetycką nazwę: Gęsi Bastion.
Pasuje do tego miejsca. Bastion, bo chroni ptaki. Gęsi, bo to ich jest na Rozlewisku Kostrzyneckim najwięcej.
Trudno opisać, jak brzmią gęsi na rozlewiskach. Trochę jak śpiew, a trochę jak krzyk.
Czasami jak rozmowa na targowisku, a czasami jak gra na klarnecie.
Mają specjalne miejsce w sercu Chary. Opowiada, jak ratował postrzeloną gęś tundrową. Znalazł ją w zaroślach, zabrał do kajaka, zawiózł do weterynarza, który usunął śrucinę ze skrzydła. Mieszkała z Charą przez miesiąc, nabierając sił. Gęsi tundrowe są duże, brązowo-szare i, jak przekonał się Piotr, bardzo uważne i charakterne. Przed wypuszczeniem jej na rozlewiska, Chara swoją gęś zaobrożował. Mógł śledzić jej dalsze losy. Dwa tygodnie później, razem ze stadem wzbiła się w powietrze.
– O gęsiach opowiadałem nawet myśliwym – śmieje się Chara. – Piękna okoliczność, świętują Hubertusa, 200 myśliwych, media, biskup… I wymyślili sobie gwóźdź programu: Piotr Chara opowie o mokradłach. Zaprasza mnie nadleśniczy, płaci i nawet nie wie, że sobie konia trojańskiego na święto zaprasza. Ja mówię, że przyjadę za darmo. Nie no, panie Piotrze, musi być. Przyjeżdżam, zaczyna się prezentacja. Pokazuję zdjęcia, piękną przyrodę. Od przedwiośnia zacząłem i dotarłem do jesieni, do polowań. Zaczynam o biologii gęsi. Jakie to skomplikowane stworzenia, z czym się tu spotykają, jak wyglądają. Myśliwi zaczęli słuchać, siedząc wyprostowani na krzesłach. Pod koniec prezentacji błądzą wzrokiem, wyglądają, jakby się kurczyli. Podchodzą do mnie ich żony, pytają, panie, czy to te gęsi, na które mój mąż poluje? Tak, bo wszystkie gęsi mają podobną biologię.
– Co je tak poruszyło?
– Opowiedziałem, że gęsi znają swoją rodzinę i poziom pokrewieństwa. Naukowcy, mając oznaczoną każdą gęś w tysięcznym stadzie, wyciągają jednego ptaka i wtedy 70 ptaków przestaje żerować. 70 ptaków reaguje na brak tego jednego, bo są z nim spokrewnione. Najdłużej się martwią rodzice i rodzeństwo. Partner wręcz potrafi stracić wolę życia. Staje się osowiały, przestaje reagować na bodźce, uciekać przed zagrożeniami. Podobnie jak łabędzie, gęsi łączą się w pary na całe życie.
Partner postrzelonej przez myśliwych gęsi potrafi godzinami krążyć nad wodą. Krzyczy, mając nadzieję, że jego partnerka się podniesie.
Ptaki w Gęsim Bastionie będziemy obserwować z wysokiej skarpy, kilka kilometrów od Cedyni. Chara zatrzymuje samochód na poboczu, zbiera sprzęt fotograficzny i rusza pod górę tak szybko, że trudno mi za nim nadążyć.
Ze szczytu widzimy wijące się między łąkami starorzecze Odry i rozlewisko, rozległe i płytkie. Na horyzoncie majaczą drzewa, a dalej, kilka kilometrów za nimi, są już Niemcy. Piotr wyjaśnia, że całe to rozlewisko powstało dzięki ruchom wód polodowcowych. Ptaki są tu bezpieczne, bo woda utrudnia drapieżnikom polowanie. Płycizna jest jednocześnie bezpieczną oazą i obfitą stołówką, przez dostęp promieni słonecznych, pod lustrem wody namnaża się fitoplankton, zooplankton, bentos, wszystko, czego ptaki potrzebują, żeby się wyżywić.
– Za chwilkę będzie wschód, a może już nawet jest, tylko tam, za górką. O, bielik się zerwał. Drugi leci, zobacz – Chara podaje mi lornetkę. – Wyobraź sobie, że stoisz tutaj, obserwujesz to piękno. A po drugiej stronie rozlewiska już trwa płoszenie. Hałas, jakby ktoś rzucił w środek tego miejsca petardę.
Kolory porannego nieba zmieniają się z minuty na minutę, od szarego, przez fioletowy i różowy po pomarańczowy wschód. Mgła się rozrzedza. Przez rozlewisko przechodzą jelenie, łanie z cielakami i byk z imponującym porożem.
– Jak się powołuje ptasi rezerwat? – pytam Charę. Żurawi klangor zamienił się w krzyk, ptaki usiłują przegonić polującego bielika. Nad wodą harmider.
– Najpierw musiałem zebrać materiał, pokazujący, jak cenne jest to środowisko, co mu zagraża i jak pomóc.
Widziałam zdjęcia ze zbierania materiału. Chara schowany w zaroślach, w kamuflażu, zanurzony po pas w wodzie, z kamerą i mikrofonem na specjalnym stelażu. Myśliwych tropił, jak oni tropią zwierzynę. Podchodził blisko, ale tak, żeby go nie widzieli. Myśliwi strzelają w powietrze, więc ukryty w zaroślach fotograf był bezpieczny.
– Niemal dzień w dzień byłem na mokradłach. Przewidywałem, gdzie przyjadą myśliwi, żeby zarejestrować efekt polowania. Technicznie to jest trudne. Nagrywałem tak, żeby dramat rozgrywający się na rozlewiskach był czytelny dla widza. Komuś, kto jest na miejscu, nie trzeba tego tłumaczyć. Znacznie trudniej jest to pokazać komuś, kto nigdy takiego polowania nie doświadczył.
Gotowy materiał zawiózł do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Wierzy w moc obrazu. Jakby opowiedział, co się dzieje na Rozlewisku Kostrzyneckim, nikt by mu nie uwierzył. Filmom i zdjęciom nie da się zaprzeczyć.
Na rozlewisku były już trzy formy ochrony przyrody: użytek ekologiczny, ptasia ostoja – Natura 2000 i park krajobrazowy. Choć brzmi to poważnie, w praktyce niczego nie zmienia. Na takich terenach można polować, wycinać drzewa, użytkować rolniczo, a nawet stawiać domy. W polskim prawie mamy tylko dwie formy ochrony, które faktycznie chronią: parki narodowe i rezerwaty. Tereny nimi objęte zajmują w sumie 1,5 proc. powierzchni Polski. Bardzo mało.
– GDOŚ wydał polecenie regionalnej dyrekcji, żeby na Rozlewisku Kostrzyneckim zrobić rezerwat. Pomysł powołania rezerwatu wracał od 30 lat, rozbijając się o ścianę myśliwskiego lobby. Ja miałem nadzieję, że teraz się uda. W regionalnej dyrekcji entuzjastów nie brakowało. Pracują tam bardzo oddani ludzie, podskakujący z radości, gdy mają taką robotę – wspomina Chara.
Wydawało się, że pójdzie jak z górki. Jednak w trakcie konsultacji społecznych odezwali się myśliwi, z ówczesnym burmistrzem Cedyni Adamem Zarzyckim i dyrektorem Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Zachodniopomorskiego Ryszardem Mićko na czele. Obaj polują, również na ptaki. Opowiadali, że jeśli powstanie rezerwat, w okolicznych wsiach nie będzie można wymieniać dachu, okien, czy ogrodzenia. Że nie będzie można jeździć samochodem. Mieszkańcy nie będą mogli stawiać nowych domów.
– Dezinformacja – kwituje Chara. Wokół rezerwatu nie ma otuliny i żadnych ograniczeń. Stary most kolejowy w Siekierkach, który dziś jest kładką pieszo-rowerową i łączy Polskę z Niemcami, został wyłączony z granic Gęsiego Bastionu. Nad Rozlewiskiem Kostrzyneckim jest ścieżka rowerowa i piesza, a wędkarze nadal mogą łowić tam ryby.
Myśliwi ze swoimi pretensjami się spóźnili. Zgłosili je już po zakończeniu konsultacji społecznych.
RDOŚ, wydając decyzję, wyjaśniał, że teren jest jedną z najważniejszych ptasich ostoi w Polsce. Odpoczynek podczas migracji znajduje tu kilka tysięcy żurawi, czajek, brodźców, biegusów no i nawet kilkadziesiąt tysięcy gęsi.
To żerowisko trzynastu gatunków kaczek, chruścieli, czterech gatunków perkozów, bociana czarnego, rybołowa, bielika. Zimuje tutaj nawet kilkaset łabędzi krzykliwych. To również pierzowisko kilku tysięcy gęgaw. Obszar stanowi ostoję i matecznik puchacza, bąka, bączka, bociana czarnego, rybitwy czarnej, zielonki, wodnika.
– Przyszliśmy uczcić powołanie Gęsiego Bastionu z pracownikami RDOŚ na ten sam punkt widokowy, gdzie stoimy teraz – opowiada Chara. – Październikowa sobota, środek sezonu polowań na ptaki. A tu? Pierwszy raz cisza, ptaki nie uciekają w panice. Stałem przy urzędnikach i płakałem.
Skutki zakazu polowań w Gęsim Bastionie widać niemal gołym okiem.
– Przed powołaniem rezerwatu rekord liczebności żurawi to 2200 – wylicza Piotr. – Po powołaniu, pierwszej jesieni już 4,5 tysiąca. O ósmej rano jeszcze możesz obserwować tu ptaki, wcześniej odlatywały już po 6. Wystarczył jeden sezon bez polowań, żeby ptaki zmieniły zachowania. To pokazuje, jak myśliwi wpływają na środowisko, na ptaki, na ich życie i na wartość przyrodniczą takich siedlisk.
Oddziaływanie polowań na ptaki przeanalizowali prof. Cezary Mitrus z Uniwersytetu Rzeszowskiego i Adam Zbyryt z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. W ich badaniach czytam, że nie ma uzasadnienia dla polowań na ptaki. Nie znamy ich dokładnej liczebności, więc myśliwi nie mają podstaw do „regulacji populacji”.
Populacji ptaków zresztą regulować nie trzeba – za człowieka robią to drapieżniki.
“Polowania są ważnym czynnikiem powodującym wzrost prawdopodobieństwa wymarcia w przypadku gatunków zagrożonych należących do kuraków Galliformes. Antropopresja wywołana polowaniami może prowadzić do czasowego lub stałego opuszczania obszarów zasiedlanych przez ptaki, a więc do utraty i tak w większości rzadkich i nielicznych siedlisk, ale mających istotne znaczenie dla funkcjonowania populacji” – piszą eksperci.
Populacja kuropatwy spadła w Polsce od 7 mln w latach 70. do 100 tysięcy dziś. “Jedna z głównych przyczyn to przemiany w rolnictwie, prowadzące do tworzenia monokultur upraw i zmian w krajobrazie. Zanikają śródpolne miedze i nieużytki – miejsca, których kuropatwy potrzebują do zdobywania pożywienia, zakładania gniazd, wychowania potomstwa i schronienia” – pisze Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków. “W końcu – pomimo tak drastycznego spadku liczebności, kuropatwa wciąż jest na liście gatunków łownych, a próby hodowania i wypuszczania kuropatw kończą się najczęściej porażką i nie przyczyniają się do odbudowy liczebności populacji”.
W dramatycznej sytuacji jest głowienka, kaczka wyróżniająca się rdzawym kolorem głowy. Jest zagrożona wyginięciem: w ciągu 40 lat jej liczebność zmalała o 90 proc. Polski komitet Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody w 2019 roku wezwał Ministerstwo Środowiska do natychmiastowego wstrzymania polowań na te ptaki i objęcia ich ochroną. Bezskutecznie.
– Chcesz zobaczyć cuda? – pyta mnie Chara, kiedy schodzimy ze skarpy. Dzieli nas od nich kilka minut jazdy samochodem. Docieramy na most w Siekierkach, ten, który dziś jest ścieżką dla turystów. Z mostu widać inny fragment rezerwatu, rozlewające się szeroko starorzecze Odry, wzdłuż brzegu pływają łabędzie, przy zaroślach kręcą się łyski i kaczki.
Piotr pokazuje drugą stronę starorzecza. – Tam, od dziewięciu lat buduję wyspy życia.
To specjalne platformy lęgowe wyplatane z wikliny, skonstruowane tak, żeby mogły na nich uwić gniazda rybitwy czarne, gatunek wymagający wsparcia ochroną czynną. Niegdyś liczne, dziś nad większością polskich wód są rzadkością.
– Subtelne, smukłe mistrzynie lotu – mówi Chara.
Kiedy przychodzi czas godów, są niemal czarne, z popielatymi skrzydłami. Szacuje się, że co roku populacja zmniejsza się o 6 procent. Rybitwy tracą swoje siedliska, bo rozlewiska takie, jak w Gęsim Bastionie, osuszono, a naturalne, meandrujące rzeki wyprostowano.
– Rybitwy dawniej budowały gniazda przy brzegu na zwartym kożuchu roślin pływających. W latach 90. pojawił się w Polsce inwazyjny drapieżnik – norka amerykańska. Norki zjadały pisklęta rybitw, więc ptaki zaczęły budować gniazda coraz dalej od brzegu. Wykorzystywały nawet butelki plastikowe albo deski wyrzucone do wody. To nie jest stabilna konstrukcja, nawet lekki wiatr może ją zniszczyć. Pomyślałem, że trzeba przygotować im coś, na czym będą mogły budować bezpieczne gniazda.
Chara próbował umieszczać na wodzie maty trzcinowe, ale były na tyle duże, że zajmowały je łabędzie. Siedziały na wygodnej platformie i odpoczywały, zajmując miejsce rybitwom. Talerzyki z wikliny są mniejsze, nie utrzymują się na nich nawet kaczki. Ale niewielkie rybitwy mogą wysiadywać jajka w spokoju. Konstrukcje z wikliny powstają w ramach akcji społecznych: w domach opieki i na warsztatach terapii zajęciowej. Chara łączy je linkami, pakuje do canoe i wypływa na starorzecze.
– I właśnie wtedy dzieją się cuda. Kiedy wyłaniam się z szuwarów, po chwili zlatują się samce rybitw. Hałasują, krzyczą, że mają dla swych przyszłych wybranek gniazda. Tak, jakby na mnie czekały.
W świecie rybitw to samiec musi znaleźć bezpieczne miejsce na założenie rodziny. Wabi do niego samicę, prezentuje i czeka na jej decyzję. Musi udowodnić, że jest dobrym materiałem na ojca. Kiedy samica zaakceptuje gniazdo, samiec zaczyna drugą turę zalotów.
– Co chwilę przynosi jej „ślubny prezent”, najczęściej owada. Uwija się błyskawicznie i z wielką determinacją licząc, że samica wysoko oceni te zaloty – opowiada Chara.
Miłością do przyrody zaraził swoje dzieci. – Miesiąc temu, kiedy kończył się sezon lęgowy, moja córka wróciła ze studiów i pyta, co słychać na rozlewisku. Mówię jej: mamy rekord, około 40 gniazd rybitw czarnych. A zaczęliśmy, gdy było sześć par. W jej oczach, świadomych wielu zagrożeń współczesnego świata, widziałem głód dobrych informacji. To pokolenie ich potrzebuje.
Wpatruję się w wody odrzańskiego starorzecza. Jest wciąż wczesny ranek, na moście jesteśmy sami. Rybitw już tu nie ma, są gdzieś na wybrzeżu, w drodze do Afryki.
Chara opowiada, że rybitwy nocują w powietrzu. Wylatują w głąb oceanu i tam spędzają kilka miesięcy. W Afryce młode rybitwy żyją przez rok, a kiedy osiągną dojrzałość płciową, instynkt wiedzie je do Europy. Z oceanu na mokradła.
– Rybitwy są najlepszymi lotnikami w świecie ptaków – ciągnie Chara. – Najdłuższy dystans na Ziemi pokonuje rybitwa popielata. Gniazduje w Arktyce, a zimuje na Antarktydzie, czyli pokonuje całą kulę ziemską. Albo rybitwa brunatnogrzbieta, która potrafi się latami utrzymywać w powietrzu. Rekordzistka spędziła osiem lat bez siadania na lądzie.
Słońce już w górze, na dobre zaczyna się letni poniedziałek. Przed sobą i za plecami mam Gęsi Bastion. Rezerwat, którego nie chcieli myśliwi. I z którym dalej walczą.
Początek roku, mroźny styczeń, w Gęsim Bastionie jeszcze cisza. Jeszcze nie przyleciały ptaki, na drzewach i łąkach zalega śnieg. Były już burmistrz Zarzycki, razem z Kołem Łowieckim „Trop” wysyła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego skargę na powołanie rezerwatu. Na wyrok nie czeka długo. Po miesiącu WSA przyznaje myśliwym rację. Orzeka, że gminne i prywatne działki, w tym takie należące do myśliwych, są enklawami pośrodku rezerwatu. RDOŚ wyznaczył do nich drogi dojazdowe, jednak zdaniem sądu to wciąż „ingeruje w prawa do poszanowania własności”.
Wyrok nie jest prawomocny. Gęsi Bastion wciąż istnieje.
– To był cios. Zapłakałem w duszy, ale ból czułem w 90 procentach. W 10 procentach szansę, bo wiedziałem, że sprawa nie była skończona. Cały czas lał się hejt, ktoś próbował wyrywać tablice z nazwą rezerwatu. Wiedziałem, że skala zastraszenia, którą rozprowadzał ówczesny burmistrz, jest jak pęczniejący wrzód. Może przy tej okazji uda się więc go przeciąć i obnażyć skalę manipulacji. Czułem, że może pomóc sprawie – opowiada Chara.
Na miejsce przyjeżdża „Uwaga” TVN, dziennikarze wypytują burmistrza Zarzyckiego i dyrektora Mićkę o Gęsi Bastion. Od burmistrza słyszą, że „człowiek jest ważniejszy od rechotu żab”. Od dyrektora rady, żeby nie dopytywać, tylko nabrać pokory. “Trochę poczytać, zdobyć wiedzy i wtedy dyskutować” – mówi zdenerwowany Mićko do kamery. Nie chce odpowiedzieć na pytanie, czy jest myśliwym, ale na biurku dumnie leży czasopismo „Łowiec Polski”.
– Pokłosie tego materiału było nadspodziewane – cieszy się Chara. Najbardziej przysłużyli się sprawie dwaj wypowiadający się myśliwi: burmistrz i dyrektor Mićko – dodaje.
W kwietniu burmistrz przegrywa wybory, a jego następca – też myśliwy – jest otwarty na współpracę. Dyrektor Mićko idzie na emeryturę i na niej zostanie. Wcześniej planował wrócić na swoje dyrektorskie stanowisko na jeszcze jedną kadencję. W Urzędzie Marszałkowskim w Szczecinie powstaje komisja do spraw zbadania wpływu dyrektora na proces stworzenia Gęsiego Bastionu. Ocenia go negatywnie.
Sprawa powołania rezerwatu na Rozlewisku Kostrzyneckim trafia do Naczelnego Sądu Administracyjnego i czeka na wyrok. – Niezależnie od tego, jaki będzie, ochronimy Gęsi Bastion – mówi Chara.
– A może łatwiej byłoby po prostu zakazać polowań na ptaki? – zastanawiam się naiwnie. Myślę o tych tysiącach miejsc, których nie udało się ochronić tak, jak Rozlewiska Kostrzyneckiego. O gęsiach, które stracą partnerów. O “zbarczonych” ptakach, które będą umierać w cierpieniach.
– Ta ogromna zmiana musiałaby być zaakceptowana przez Ministerstwo Rolnictwa i sam Polski Związek Łowiecki. Dotarlibyśmy do ściany, trudnej do zburzenia. Uważam, że powinniśmy objąć lepszą ochroną ptasie ostoje. Zakazać w nich polowań.
Chara jest członkiem zespołu do spraw reformy łowiectwa przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska. Zasiadają w nim myśliwi i społecznicy oraz naukowcy krytykujący polowania. To pierwszy taki zespół w historii i pierwszy, który może zachwiać pozycją myśliwych, mających w Sejmie przecież silnych sprzymierzeńców.
Z myśliwymi przed wyborami spotykał się obecny minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, obiecując środowisku lojalne wsparcie. W należącym dziś do koalicji rządzącej PSL-u polowań otwarcie i głośno broni Urszula Pasławska. “Poluję, by odpowiedzialnie żywić moje dzieci” – mówiła “Wyborczej”. Łowczym krajowym został były senator PSL – Eugeniusz Grzeszczak. Myśliwym jest były prezydent Bronisław Komorowski. Poluje powołany przez nową władzę dyrektor Lasów Państwowych Witold Koss.
Na pierwszym spotkaniu zespołu, w lipcu, Chara pokazał film o polowaniach na ptaki. Nikt z myśliwych nie próbował nawet się tłumaczyć. Siedzieli ze spuszczonymi głowami. Jeden z nich rozejrzał się po sali i powiedział: chyba wszyscy się zgodzimy, że potrzeba zmian.
Na drugie spotkanie myśliwi przyszli w bojowych nastrojach. Biolog, prof. Dariusz Gwiazdowicz, powołany do zespołu przez PZŁ, odczytał spisaną na kartce przemowę, informując, że nie ma możliwości porozumienia. “Nie ma tu z kim rozmawiać” – powiedział Gwiazdowicz. Myśliwi wyszli z sali.
“Od czerwca trwały rozmowy na temat trybu pracy i agendy, wydawało mi się, że uzgodniliśmy zasady. Dziś myśliwi postanowili »wywrócić stolik«” – napisał na Facebooku Mikołaj Dorożała, wiceminister klimatu i środowiska.
Piotr Chara uważa, że myśliwi wyszli z prostego powodu: nie mieli nic do powiedzenia.
– W przerwie podczas pierwszego zebrania podszedłem do prof. Gwiazdowicza, próbowałem podjąć rozmowę, by mógł się odnieść do tego, co zobaczył. Spuścił wzrok i nie wypowiedział ani słowa – relacjonuje. – Jeżeli polowania na dzikie ptaki mają trwać, to mamy prawo wymagać szacunku przy ustalaniu ich zasad. Porozmawiajmy o zmianach, takich jak egzaminy ze znajomości gatunków ptaków, jak odsunięcie strefy polowań od ptasich ostoi.
Przyrodnik podkreśla, że polowania powinny być kontrolowane, żeby podczas odstrzału nie było łamane prawo.
– Zamiast tej rozmowy mamy kolejną próbę zaklinania rzeczywistości i dyskredytacji każdego krytycznego głosu – mówi Chara.
Na drugim spotkaniu zespół miał wrócić do tematu polowań na ptaki i zdjęcia pięciu gatunków z listy gatunków łownych: łyski, cyraneczki, głowienki, czernicy i słonki.
Dorożała zwrócił się do myśliwych: „Zaproszenie dla Was jest cały czas aktualne. Ale praca zespołu będzie się odbywała nawet bez Waszej obecności. Jeśli ktoś myślał, że ta demonstracja storpeduje pracę zespołu, to się pomylił”.
Patrzymy z Charą na spokojne ptaki pływające po starorzeczu. Nie muszą uciekać przed strzałami, nikt ich nie płoszy. Myślę sobie, że tak mogłoby być już zawsze. I wszędzie.
A może to wcale nie jest niemożliwe?
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze