„W Polsce jesteśmy już bliżej niż dalej zmiany prawa dotyczącego aborcji. Co niekoniecznie oznacza, iż będzie ono nam dane raz na zawsze, co pokazuje niestety przykład USA. Myślę, że jeszcze nie raz wyjdziemy na ulice, by protestować w sprawie praw reprodukcyjnych”
„Gniew u kobiet jest źle widziany. Podobnie, jak smutek czy lęk wśród mężczyzn. Burzą one bardzo stereotypowe wizje tego, jak „kobiecość” i „męskość” powinny wyglądać. Gniew kobiet zagraża, ponieważ może być potężnym narzędziem politycznym. Kiedy wyrażamy go kolektywnie, staje się podłożem do różnych przemian – tożsamościowych, światopoglądowych, politycznych”.
„W roku 2020 w polskich miastach, miasteczkach i wsiach kobiety oraz osoby sojusznicze wyszły na ulicę z obrazoburczym, bezkompromisowym hasłem, choć ich opór wiązał się z realnym narażeniem na przemoc, na przykład możliwością pobicia przez policję. Gdyby nie odwaga tych osób, ta książka nigdy by nie powstała”.
„Nowy rząd wykazuje się hipokryzją , odciągając zajęcie się prawami reprodukcyjnymi. Liczne protesty, które były zainicjowane i przeprowadzone przez grupy doznające wykluczenia, miały kluczowy wpływ na dokonanie się politycznego przełomu w Polsce, ale prawa tych grup nie są traktowane priorytetowo w kalkulacjach politycznych” – o protestach Strajku Kobiet, źródłach kobiecego gniewu i politycznych potencjale koniecych protestów kobiet OKO.press rozmawia z Aleksandrą Nowak, autorką zbioru esejów „Wyp***dalać!”
Jakub Wojtaszczyk, OKO.press: Tytułem swojej książki, „Wyp***dalać!”, nawiązujesz do hasła, z którym kobiety i osoby sojusznicze wychodziły na ulicę w 2020 roku, kiedy to Trybunał Konstytucyjny wyrokiem zakazał aborcji w sytuacji ciężkich, nieodwracalnych i śmiertelnych wad płodu. Pamiętasz swoje emocje?
Aleksandra Nowak*: Były ekstremalne. Mimo że wcześniej angażowałam się w różne tematy aktywistyczne, pisałam teksty feministyczne i wielokrotnie wychodziłam na ulicę, wyrokiem Trybunału (Nie)Konstytucyjnego osiągnęłam dotychczas nieznany mi poziom gniewu.
Jednocześnie w ramach protestów pojawiał się też szereg innych, silnie przenikających się emocji. Z jednej strony lęk przed niebezpiecznymi sytuacjami, które miały miejsce na ulicach – przypomnijmy sobie choćby moment, gdy policja zamknęła ludzi w kotle pod TVP, nieumundurowani funkcjonariusze bili demonstrujące osoby pałkami. Z drugiej strony pamiętam radość płynącą z doznawania olbrzymiej dawki solidarności, ale też tymczasowego zawieszenia zasad, możliwości ich subwersji. Poczucie mocy zakorzenione we wspólnotowym performowaniu bardzo intensywnego oporu przeciwko władzy.
Natomiast gniew był zdecydowanie emocją dominującą i dlatego postanowiłam, że będzie tematem przewodnim wszystkich esejów w książce. W „Wyp***dalać!” przyglądam się przede wszystkim złości wyrażanej przez kobiety, ale również inne grupy marginalizowane. Historycznie gniew kobiet był infantylizowany i demonizowany.
Wychodzisz od osobistej historii, by narysować drzewo genealogiczne gniewu.
W pierwszym oczywistym skojarzeniu z protestami roku 2020 sądzimy, że emocja ta narastała i wybuchła za czasów rządu Prawa i Sprawiedliwości. Rzeczywiście, ten okres obfitował w liczne momenty narastania gniewu i towarzyszące im demonstracje. Krok po kroku nabierałyśmy i nabieraliśmy też większej praktyki w protestowaniu, co pozwoliło na aż tak mocne rozlanie się gniewu w 2020 roku. Jednak wystarczy, że sięgniemy lata wstecz, a znajdziemy kolejne powody do słusznego gniewu.
Przenieśmy się chociażby do 1993 roku, kiedy to powstała ustawa o planowaniu rodziny, czyli zawarto tak zwany kompromis aborcyjny. Albo wcześniej, do okresu transformacyjnego, gdy kształtował się nowy system – jak podkreślała Agata Araszkiewicz na łamach „Nowej Orgii Myśli”, demokracja okazała się rodzaju męskiego. Jak wyglądały obrady Okrągłego Stołu? Wśród pięćdziesięciu ośmiu osób uczestniczących były tylko dwie kobiety. Jednocześnie pamiętajmy, jak wiele działaczek zaangażowanych było w Solidarność, a następnie ich działania były wymazywane.
Właśnie z tego względu bardzo ciekawe w trakcie protestów w 2020 roku były nawiązania do „Solidarności” właśnie – m.in. prace Jarka Kubickiego, który zreinterpretował plakat Tomasza Sarneckiego z 1989 roku, umieszczając w centrum już nie kowboja, a waleczne filmowe bohaterki. Szukając źródeł gniewu, możemy oczywiście cofać się jeszcze dalej w czasie. Przytaczać doświadczenie naszych matek, babć, prababć i sposoby. w jakich byłyśmy wychowywane. Przywoływać wpajane nam przekazy.
Gniew można potraktować jako nić łączącą następne pokolenia kobiet.
Na początku książki przywołujesz anegdotę, kiedy to reporterka mitygowała protestujące osoby: „Może bez wulgaryzmów?”. Dlaczego historycznie kobiecy gniew był tłumiony?
To narzędzie kontroli, które stosowane było przez szeroko rozumianą władzę. Wymazywano słuszny gniew będący adekwatną odpowiedzią na dyskryminację. Choć społecznie wyrażana złość może mieć oczywiście potencjał destrukcyjny, który musimy mieć na uwadze, może mieć również potencjał emancypacyjny.
W książce „Gniew” filozof Tomasz S. Markiewka dzieli złość na konstruktywną i destruktywną. Ta pierwsza koresponduje u niego z pojęciem solidarności pozytywnej (zapożyczonym od Hannah Arendt), opisującej wspólnotę budowaną na chęci pozyskania dla siebie większych praw. Z kolei gniew destruktywny łączy się z solidarnością negatywną – wspólnotą, którą scala chęć wykluczenia różnych osób czy grup.
Musimy zauważyć, że słuszny gniew grup wykluczanych był przez całe wieki demonizowany, ponieważ rzucał wyzwanie obowiązującemu status quo. Ten tok myślenia niestety jest wciąż powielany. Odnosząc się do historii, możemy analizować cały szereg przekazów kulturowych, którymi dyscyplinowano kobiety.
Na przykład figura histeryczki?
Tak! Do worka z hasłem „kobieca histeria” wrzucano zarówno rozmaite choroby, jak i po prostu różnorodne zachowania odbiegające od standardu, kiedy kobiety przeciwko czemuś słusznie się buntowały, manifestowały niechęć. „Histerię” leczono na wiele sposobów, nieraz bardzo brutalnie. Dziś staramy się to słowo odzyskiwać.
Spójrzmy jednak, jak komentowano niedawne strajki kobiet. Traktowano manifestantki jako rozemocjonowane, niepoważne, rozhisteryzowane właśnie, niedojrzałe, demoniczne, zagrażające. Tego typu głosy pojawiały się nie tylko z prawej strony sceny politycznej, ale w dużej mierze też z centrum. Natomiast skrajnie konserwatywna narracja dehumanizowała osoby wychodzące na ulice. Protestową błyskawicę łączyła z nazistowską symboliką.
Przypominasz też, że nawet Grecie Thunberg dostało się od nazistek.
Zdjęcia Grety zestawiano z wizerunkami dziewczynek z plakatów w nazistowskich Niemczech. Jej wystąpienia często również wyśmiewano, infantylizowano, przerabiano na memy. Zamiast skupiać się na części merytorycznej, koncentrowano się na ich emocjonalności, młodym wieku czy wyglądzie aktywistki. Pisano, że Thunberg histeryzuje, tak jak inne osoby z ruchu klimatycznego – np. Laura Ingraham w swoim programie w Fox News nazwała debatę na temat zmian klimatu „histerią”, zasugerowała, że aktywizm zmienia psychikę dzieci i jest dla nich niebezpieczny.
Próby uciszania i dyscyplinowania mają miejsce również poza sceną polityczną i aktywistyczną. Według badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanu Arizona, kiedy kobiety okażą gniew w miejscu pracy, tracą uznanie. Tymczasem dzieje się odwrotnie, gdy mężczyźni dają upust emocjom.
Złość kobiet triggeruje, wyzwala brutalne i przemocowe komentarze. Sama również się z tym spotkałam. Z ciekawości przeanalizowałam komentarze pod różnymi wywiadami wokół „Wyp***dalać!”. Pojawia się w nich deprecjonowanie złości, wyrzucanie mi, że sieję „lesbijską”, zachodnią propagandę, że przeprowadzam „gwałt na języku”, sięgając po taki tytuł itd.
Jednocześnie zalewają mnie pozytywne opinie o książce, solidaryzujące, siostrzane. Co idealnie wpisuje się w tezy z mojej książki – że wyraźnie okazany, słuszny gniew budzi skrajne, niezwykle intensywne reakcje. Odbija się w tym również społeczna polaryzacja.
Zastanawiałaś się, dlaczego gniew kobiet traktowany jest jako zagrożenie?
Bo rzuca wyzwanie obowiązującemu układowi sił. W patriarchacie nie ma na to miejsca. Emocje są reglamentowane. Gniew u kobiet jest źle widziany. Podobnie, jak smutek czy lęk wśród mężczyzn. Burzą one bardzo stereotypowe wizje tego, jak „kobiecość” i „męskość” powinny wyglądać. Gniew kobiet jest też zagrażający, ponieważ może być potężnym narzędziem politycznym. Kiedy wyrażamy go kolektywnie, staje się podłożem do różnych przemian – tożsamościowych, światopoglądowych, politycznych.
Jeśli prześledzimy historię ruchów emancypacyjnych, zauważymy, że gniew był bardzo często obecny w momentach walki o kolejne prawa, zaznaczał się podczas intensywnych zmian społecznych. To budzi lęk, bo narusza porządek.
Zauważasz, że trzeba skończyć z patriarchalną przemocą, a motywowane gniewem „wypierdalać" jest przemocowe. Czy to się nie kłóci?
Gniew nie jest tożsamy ani z agresją, ani z przemocą. Istnieje ryzyko, że poprowadzi nas w kierunku przemocy, ale nie musi się tak wydarzyć. Gdy oceniamy wulgaryzm, musimy zawsze zadać sobie pytanie o kontekst jego zastosowania. Kto mówi? Do kogo? W jakiej sytuacji? Z jakiej pozycji władzy? Czy wulgaryzm jest zastosowany w celu stygmatyzacji jakiejś osoby, czy grupy mierzącej się z dyskryminacją? A może jest odpowiedzią na jakieś niesprawiedliwe działanie władzy?
Wulgaryzmy, podobnie jak gniew, mogą mieć zarówno potencjał destrukcyjny, jak i emancypacyjny. Przekleństwa bardzo często są świadomie i performatywnie przechwytywane przez grupy, które mierzą się ze stygmatyzacją. Tak stało się choćby ze słowem nigga (czarnuch) czy „ciota”. Z kolei, jak pisze Agata Araszkiewicz w blurbie do mojej książki, „Brutalne hasło ”Wypierdalać„, promujące Czarny Protest Polek przeciwko zakazowi aborcji, to synonim tego, jak brutalnie i skrajnie polska kultura kobietobójstwa redukuje kobiety do nicości”. Bo do tego się to tak naprawdę sprowadza.
Obecne prawo stanowi, że jesteśmy narażone na śmierć, podobnie jak Izabela z Pszczyny i inne kobiety, które zmarły już po wyroku Przyłębskiej. Nie wiem, czy istnieje w jakimkolwiek słowniku słowo zbyt wulgarne, by adekwatnie opisać tę sytuację.
W roku 2020 w szeregu polskich miast, miasteczek i wsi kobiety oraz osoby sojusznicze wyszły na ulicę właśnie z tym obrazoburczym, bezkompromisowym hasłem, choć ich opór wiązał się z szeregiem zagrożeń, z realnym narażeniem na przemoc, na przykład możliwością pobicia przez policję. Gdyby nie odwaga tych osób, ta książka nigdy nie mogłaby powstać, dlatego uznałam, że tytuł moich esejów po prostu absolutnie nie może być inny.
Czytając twoją książkę zastanawiałem się, czy erupcję protestów po wyroku Trybunału można rozpatrywać pokoleniowo? Co prawda nie tylko młode osoby wychodziły na ulicę, ale taka narracja była silnie obecna w mediach. Czy masz też takie wrażenie?
Tak, jak powiedziałeś, nie tylko młode osoby wychodziły protestować – na ulicach pojawiały się osoby w różnym wieku, nieraz pamiętające jeszcze protesty z lat 80. Jednak udział młodzieży angażującej się w aktywizm był bardzo widoczny. Gdy rozmawiam ze starszymi, bardziej doświadczonymi ode mnie działaczkami, słyszę, że prokobiece demonstracje w czasach ich młodości były często kameralne.
Kiedy byłam jeszcze nastolatką, mało kto określał się jako feministka czy feminista. Takie deklaracje bardzo często były wyśmiewane. Lata pracy różnorodnych działaczek i edukatorek sprawiły, że jesteśmy już w innym miejscu, o wiele więcej osób identyfikuje się z feminizmem.
W ostatnich latach pojawiły się protesty na masową skalę, ale i reakcje na nie były o wiele bardziej brutalne. Dzisiejsze aktywistki na co dzień mierzą się z hejtem. Manifestacje z 2020 i 2021 roku zmobilizowały młodsze pokolenie, nie tylko kobiety, ale też mężczyzn i osoby niebinarne. Sojusz był o wiele szerszy niż nawet w przypadku czarnych protestów w roku 2016. Czy to zmiana pokoleniowa? Mam taką nadzieję.
Czy to gniew kobiet użyty konstruktywnie pokazał swój potencjał polityczny i emancypacyjny w ostatnich wyborach parlamentarnych?
Zdecydowanie! Po protestach PiS zanotował pierwszy spadek poparcia, którego nie udało się później już odbudować. Wtedy też zaczęły się zmieniać sondaże dotyczące aborcji. Częściej opowiadano się za liberalizacją prawa. Zmiana była szczególnie widoczna wśród młodych osób, o których właśnie rozmawialiśmy – tu wzrost na przestrzeni kilku lat był prawie dwukrotny. Jeszcze w roku 2019 za aborcją do dwunastego tygodnia opowiadało się 48 proc. młodych osób (18-29 lat), ale już w 2022 aż 90 proc. (według sondażu Ipsos dla OKO.press).
W ramach akcji zachęcającej do udziału w wyborach, na łamach współprowadzonego przeze mnie magazynu „G'rls ROOM”, przeprowadziłyśmy sondę, w której osoby wymieniały najważniejsze powody do głosowania. Prawa reprodukcyjne pojawiały się praktycznie w każdej odpowiedzi, nierzadko na pierwszym miejscu. Oczywiście, magazyn jest feministyczny, dlatego też grupa odbiorcza jest zawężona. Mimo to myślę, że kwestia aborcji zmotywowała do tak licznej frekwencji 15 października i pozytywnie wpłynęła na wynik.
Dlatego olbrzymią hipokryzją wykazuje się nowy rząd, który wciąż odciąga zajęcie się prawami reprodukcyjnymi. Liczne protesty, które były zainicjowane i przeprowadzone przez grupy doznające wykluczenia, miały moim zdaniem kluczowy wpływ na dokonanie się politycznego przełomu w Polsce, ale prawa tych grup nie są traktowane priorytetowo w kalkulacjach politycznych.
W ostatnim czasie na ulice wypycha nas znowu kwestia aborcji i referendum z nią związane.
AN: Walka nigdy się nie kończy. Chociaż już dawno postawy społeczne wskazują, że jesteśmy otwarci i otwarte na zmianę przepisów. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi? Sondaże są jednoznaczne.
Ponad 83 proc. osób badanych przez IBRiS opowiada się za liberalizacją obecnie obowiązujących przepisów antyaborcyjnych. W tym ponad 56 proc. uważa, że aborcja powinna być możliwa do 12. tygodnia życia płodu.
AN: Moim zdaniem prace najmocniej blokuje Trzecia Droga, starająca się przemycić pomysł referendum. Amnesty International i Komitet Legalna Aborcja wymieniają w swojej petycji aż 75 powodów, dla których referendum jest fatalnym pomysłem. Nie zapominajmy też o prezydencie Dudzie, który również nie jest przychylny zmianom. Zawetował już ustawę o tzw. pigułce dzień po. Na co minister zdrowia Izabela Leszczyna zadeklarowała, iż jeśli to nastąpi, wprowadzona zostanie nie ustawa, a rozporządzenie, które zapewni realny dostęp do antykoncepcji awaryjnej.
Niestety, nie sądzę, że zmiany w kontekście aborcji wydarzą się lada dzień. W krajach, w których prawo było liberalizowane, przeważnie musiało minąć kilka dobrych lat, nim ustawodawstwo rzeczywiście poszło za społeczeństwem, od dawna gotowym na zmiany. Tak np. było we Francji jeszcze w latach 70., kiedy znane kobiety podpisały „Manifest 343”, deklarując, że miały aborcję i oczekują kary. Był to na tyle istotny gest odwagi i obywatelskiego nieposłuszeństwa, iż pociągnął za sobą zmiany w mentalności obywateli i obywatelek, natomiast zmiany w prawie przyszły po kilku latach.
Z kolei w Argentynie w 2014 roku Belén została skazana do więzienia za poronienie, które uznano za zabójstwo. Wywołało to protesty. Jednak dopiero w 2020 roku argentyński Senat przegłosował ustawę o legalnej i darmowej aborcji.
Z jednej strony 8 marca 2024 roku dostęp do aborcji został wpisany do francuskiej konstytucji, a Macron zapowiedział, że będzie zabiegał o to, aby możliwość przerwania ciąży znalazła się w Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Z drugiej – pojawiają się zapowiedzi Trumpa, że będzie starał się ograniczyć prawo do aborcji w Stanach Zjednoczonych. Co jest konsekwencją podważenia przełomowego wyroku w sprawie Roe vs. Wade z początku lat 70. Tak więc cały czas toczą się zażarte spory.
Mam jednak wrażenie, że w Polsce jesteśmy już bliżej niż dalej zmiany prawa.
Co niekoniecznie oznacza, iż będzie ono nam dane raz na zawsze, co pokazuje niestety przykład USA. Myślę, że jeszcze nie raz wyjdziemy na ulice, by protestować w sprawie praw reprodukcyjnych.
Wspomniałaś o polaryzacji społeczno-politycznej w Polsce. Czy taką wspólną płaszczyzną porozumienia może być projekt nowelizacji kodeksu karnego zmieniający prawną kwalifikację gwałtu?
To rzeczywiście obszar postrzegany jako „trochę mniej” kontrowersyjny niż aborcja. Natomiast mimo że od wielu środowisk politycznych nieustannie słyszmy, iż przerwanie ciąży to temat światopoglądowy, jest to przede wszystkim realne doświadczenie osób, które się na nie decydują. Bardzo często robią to niezależnie od deklarowanych poglądów politycznych czy wyznania.
Ostatnio rozmawiałam ze znajomą psycholożką, która w trakcie protestów udzielała darmowego wsparcia psychologicznego. Opowiadała mi, że wielokrotnie zgłaszały się do niej ciężarne kobiety o konserwatywnych poglądach. Czuły olbrzymie przytłoczenie sytuacją, bo z jednej strony nie były zwolenniczkami aborcji, ale z drugiej – bały się urodzić, czuły, że po prostu nie chcą tego dziecka.
Różne doświadczenia związane, czy to z decyzją o przerwaniu ciąży, czy o posiadaniu dziecka, mogą nas łączyć, a nie dzielić, jeśli dopuścimy w przestrzeni publicznej narracje oparte o codzienne, realne doświadczenia osób, których te tematy naprawdę dotyczą.
Łączyć może nas też temat przemocy seksualnej. Znam wiele kobiet, u których gwałt i śmierć 25-letniej Lizy w centrum Warszawy wyzwolił wiele bardzo mocnych, emocjonalnych reakcji. Kolejne osoby dzieliły się w mediach społecznościowych doświadczeniem różnych niebezpiecznych sytuacji, na szczęście niezakończonych tak tragicznie. Tego typu opowieści nie wychodziły tylko od zdeklarowanych feministek.
Trudno jest oszacować, z jak licznymi przypadkami gwałtu mamy do czynienia, ponieważ olbrzymia część spraw nie jest zgłaszana. Ostatnio Danuta Wawrowska, autorka projektu zmiany definicji zgwałcenia w kodeksie karnym, podała, że według policyjnych statystyk w Polsce dochodzi do około 1800-2000 gwałtów rocznie, ale na Niebieską Linię dzwoni aż około 30 000 osób poszukujących pomocy.
Ale również te z nas, które nigdy nie doświadczyły gwałtu, żyją w nieustannym lęku, że może nas to spotkać. W końcu różne formy przemocy seksualnej są naszą codziennością. Natomiast wraz z nowelizacją kodeksu karnego pojawiają się też głosy przeciwne, które zawsze podnoszą się przy okazji tematu konsensualności.
Czyli?
Są to komentarze powielające narrację, że zmiany w kodeksie „zabiją romantyzm”, „że już nic nie będzie można zrobić”, „to koniec flirtu”, „nikt już na kobiety nie zwróci uwagi!”; jak i te znacznie bardziej wulgarne i brutalne. Podnoszą się też głosy, że zmiana w prawie sprawi, że „urażone” kobiety będą masowo zgłaszały swoich byłych partnerów w ramach odwetu.
Natomiast wiemy, że państwa, które zmieniły już prawo, nie notują znaczącej ilości przypadków fałszywych oskarżeń. Wiemy również, iż to przemoc wobec kobiet jest tu realnym problemem. To, co spotkało Lizę, było ekstremalne. Natomiast my wszystkie od wczesnego dzieciństwa żyjemy w przekonaniu, że przestrzeń publiczna nie jest dla kobiet bezpiecznym miejscem. Jako dziewczynka przyzwyczaiłam się, do tego, iż męskie zaczepki są nieuniknione. Gdy ktoś mnie zaczepiał w miejscu publicznym, odwracałam wzrok, nie reagowałam, przechodziłam obok, by przemoc nie eskalowała. To miały być najlepsze rozwiązania.
Dziś – również za sprawą tego, że mam już lepszy kontakt ze swoją złością – wiem, iż mam prawo reagować, choć oczywiście to wciąż może nieść ze sobą ryzyko. Natomiast ze względu na socjalizację takie rozpoznanie może być trudne. Od małego uczy się dziewczynki, żeby cielesność i seksualność traktowały jako swój największy atut. W szkole nieraz słyszą, że powinny cieszyć się, kiedy ktoś je zaczepia, bo wraz z wiekiem stracą zainteresowanie chłopców. Zatem coś, co klasyfikujemy jako przekroczenie, powinnyśmy traktować jako komplement.
W książce przywołuję natomiast sytuację, której doświadczyła moja znajoma. Na przystanku podszedł do niej mężczyzna. Powiedział jej, że wygląda tak dobrze, że opłaciłoby się jeszcze raz pójść siedzieć za gwałt. Absurdalne, ale tu gwałt utożsamiany został z komplementem.
Podobny obraz odnajdujemy w hejeterskich komentarzach pod wypowiedziami feministek, aktywistek, pisarek, gdzie formą krytyki bardzo często są określenia typu: „Nawet bym jej nie wyruchał!” czy „Za żadne skarby, bym jej nie tknął!”. W teorii ma to sprawić tym kobietom przykrość, jednocześnie pokazując, że gdyby nie głoszone poglądy, gwałt byłby tu formą męskiej gratyfikacji. To niedorzeczne i oburzające.
Co to znaczy, że masz lepszy kontakt ze swoją złością?
AN: Że jestem w stanie na bieżąco ją odczuwać i wyrażać. Może wydawać się to niczym szczególnie trudnym, ale moje liczne rozmowy z kobietami w czasie pracy nad książką pokazują, że wiele z nas nie daje sobie prawa do tej emocji. Często też zaczyna odczuwać gniew dopiero na długo po sytuacji, która go wywołała. Jako dziewczynki i nastolatki – zarówno w domu, jak i w szkole – wielokrotnie byłyśmy karcone za okazywanie złości.
W „Wyp***dalać!”przywołuję też pierwszy raz, kiedy moja asertywna reakcja na zaczepkę na ulicy wywołała agresję słowną napastującego mnie mężczyzny. To spowodowało, że czułam wewnętrzną blokadę, gdy później chciałam wyrazić swoją niezgodę w różnych sytuacjach.
Odzyskiwanie złości to długi i złożony proces. Mnie w dużej mierze otworzyły doświadczenia aktywistyczne. Wymagały dosłownej pracy z głosem, czyli na przykład krzyku w miejscach publicznych, przy innych osobach. We wspólnocie łatwiej jest odzyskiwać kontakt ze złością, bo dzielimy te emocje, przeżywamy je wspólnie. Grupa pokazała mi, że mam prawo do ekspresji tego gniewu. Pomogły mi również proces terapeutyczny i praca z ciałem.
W „Wyp***dalać!” wielokrotnie wracasz do budowania intersekcjonalnych sojuszy [uwzględniających złożoność i różnorodność doświadczeń i tożsamości – red.] i łączenia siły. TERF-ki [trans-exclusionary radical feminist, radykalna feministka wykluczająca osoby trans – red.] mają pewnie inne zdanie.
AN: Interesekcjonalność i budowanie szerokich sojuszy jest dla mnie kluczowe. Moim zdaniem to jedyna dobra ścieżka, ponieważ grupy mniejszościowe i kobiety zmagają się z szeregiem podobnych mechanizmów dyskryminacji i przemocy.
W książce podkreślam wyraźnie, że płeć nie jest jedynym czynnikiem determinującym to, z jakimi reakcjami może spotkać się nasz gniew. Wpływ na to będzie miało wiele aspektów – jak rasa, sytuacja ekonomiczna, orientacja seksualna. Na przykład gniew białej kobiety będzie oceniony inaczej niż gniew kobiety czarnej, gniew kobiety trans spotka się z innymi reakcjami niż gniew kobiety cis itd. Złość różnorodnych grup marginalizowanych jest demonizowana. Co tylko wzmaga dyskryminację.
Pisząc książkę, wspominałam protesty Black Lives Matter, które przecież były nieraz brutalnie traktowane przez policję. Pamiętam, że na protestach solidarnościowych w Warszawie również zdarzały się nieprzyjemne incydenty – kiedy maszerowaliśmy i maszerowałyśmy, słyszeliśmy w odpowiedzi od przechodzących obok osób seksistowskie i rasistowskie hasła.
Miałam też w głowie książkę bell hooks „Teoria feministyczna. Od marginesu do centrum”, której autorka podkreślała, że tylko uznając pełną złożoność i różnorodność naszych doświadczeń, możemy stworzyć globalny ruch niosący nadzieję na zmianę.
Pytasz o TERF-ki… Feminizm nie jest ruchem jednorodnym. Mamy wiele jego odłamów, wiele feminizmów. Oczywiście byłoby świetnie, gdybyśmy potrafiły i potrafili spotkać się i porozmawiać ze sobą, działać wspólnie. Niestety nie zawsze jest to niemożliwe. Moim zdaniem budowanie solidarności tylko i wyłącznie w odniesieniu do biologicznego sposobu rozumienia płci jest nieadekwatne. Powinniśmy raczej dążyć do redefiniowania binarnego podejścia do płci i inkluzywności. Wewnętrzne spory na lewicy odbieram często jako zaskakujące i przykre.
Wspólne działanie z osobą transfobiczną czy homofobiczną, nawet dla wspólnego dobra, wydaje mi się nieprawdopodobne.
James Baldwin zaznaczał, że „możemy się nie zgadzać i nadal się kochać, chyba że twoja niezgoda jest zakorzeniona w moim ucisku i zaprzeczaniu mojemu człowieczeństwu i prawu do istnienia”. Parafrazując Baldwina, postulowałabym rozszerzenie tego sformułowania – uważam, że jest wiele obszarów, w których możemy się nie zgadzać, a jednocześnie wciąż działać wspólnie i solidarnie. Natomiast nie wtedy, gdy czyjaś niezgoda jest zakorzeniona w ucisku i zaprzeczaniu człowieczeństwa jakiejkolwiek grupy. Musimy powiedzieć głośne i wyraźne „nie!” wykluczeniu.
Wspomniana przez ciebie bell hooks obawiała się, że w drodze do emancypacji, kobiety będą przejmować te wzorce zachowań, z którymi tak naprawdę walczą. Należy do niej reakcja dziennikarki przywołana na początku naszej rozmowy, ale też transfobia, prawda?
AN: Zgadzam się. Niestety jest to realne zagrożenie. Patrząc historycznie, np. druga fala feminizmu w Stanach Zjednoczonych wykluczała nieheteronormatywne czy niebiałe działaczki. Dzisiaj dzieje się to np. z działaczkami transpłciowymi. Niestety, wiele lekcji z przeszłości wciąż nie zostało w pełni przerobionych.
Jednocześnie wiara w absolutne zjednoczenie wszystkich kobiet wokół tych samych wartości to utopia.
Przecież szereg kobiet wyraża poglądy konserwatywne – wystarczy spojrzeć na Marine Le Pen czy Giorgię Meloni. Niebezpieczeństwo internalizowania i przejmowania przemocowych zachowań dotyczy różnych grup – np. w skrajnie prawicowej niemieckiej partii AfD działają również geje czy lesbijki otwarcie głoszący/e rasistowskie i transfobiczne hasła. Powstaje pytanie, na ile różne działania powielające przemocowe mechanizmy są wśród kobiet i/lub mniejszości podświadome? Wtedy możemy nad nimi pracować i je zmieniać. Gorzej jeżeli są celowe.
Jeszcze nie wiem, jak będzie przy okazji „Wyp***dalać!”, ale po lekturze mojej poprzedniej książki pisały do mnie kobiety, które uświadomiły sobie, że również stosowały slut-shaming, nie tylko wobec innych kobiet, ale również samych siebie. Powtarzały pewne patriarchalne schematy myślenia, nawet jeżeli z pozoru wydawało im się to niewinne, bo, np. znajdujące wyraz w żartach. Po lekturze postanowiły to zmienić.
Liczę, że lektura mojej nowej książki również sprawi, że wiele z nas przyjrzy się bliżej swoim myślowym przyzwyczajeniom i zastanowi się, które z nich warto kultywować, a jakie stereotypy czas na zawsze pożegnać.
*Aleksandra Nowak – dziennikarka, pisarka, kulturoznawczyni, aktywistka. Współzałożycielka feministyczno-erotycznego magazynu „G’rls ROOM”. Zajmuje się tematyką społeczno-polityczną i kulturalną. Współpracuje z instytucjami kultury i organizacjami pozarządowymi, prowadząc dyskusje i warsztaty z feministycznej perspektywy. Przez wiele lat związana z Warszawą, obecnie mieszka i tworzy w Berlinie.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.
pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.
Komentarze