„Musisz udawać, że wszystko jest w porządku. A potem przełączasz się na swoje prawdziwe życie, jest całkowicie inne. Toczy się równolegle”. „Tutaj znika poczucie, że osoba może nadal doświadczać tak znaczącej traumy, minęły przecież dwa lata”. „Potrzebujemy nie tyle tolerancji, co zrozumienia”
Z przerwami mieszkają w krajach europejskich od wielu lat. Znają języki i kulturę swojego drugiego domu. Tutaj studiowały. Były i są rzeczniczkami Ukrainy za granicą. W obliczu bólu i okrutnych wydarzeń w Ukrainie ich głos często jest pomijany. A nawet jest tematem tabu. Jednak też mocno przeżywają tę wojnę. I mają ogromne poczucie winy. Z jakimi lękami mierzą się Ukrainki, mieszkające w Europie? Jak się czują w społeczeństwach żyjących w pokoju?
Wira: Pierwszej traumy wojny doświadczyłam w 2014 roku. Wojna była blisko i dotknęła moich bliskich. Po ukończonych studiach filologicznych w Charkowie nie znalazłam pracy, zaryzykowałam kontynuację studiów w Polsce. Nie była to przemyślana decyzja. Byłam sama w obcym kraju. W Ukrainie zaczęła się wojna. Wtedy na świecie sądzili, że to lokalny konflikt.
Julia: Kiedy zaczęła się wojna w Donbasie, przełączyłam się z rosyjskiego na treści w języku ukraińskim. Poczułam, że jestem Ukrainką. Kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam związana z Ukrainą przez cały czas pobytu za granicą. Dzięki wojnie – bez względu na to, jak brutalnie to zabrzmi – uświadomiłam, jak bardzo kocham Ukrainę, jak martwię się o jej los i jak ważne jest dla mnie, żeby wszystko tam było dobrze.
Anna: Po ukończeniu szkoły przyjechałam do Słowacji na studia. Skończyłam tutaj licencjat z mediów i komunikacji i wróciłam do Kijowa, żeby kontynuować studia na Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. Wróciłam z myślą, że chcę być w moim kraju, mieszkać w Kijowie. Znowu przyjechałam do Słowacji z powodu wojny. Pojawiła się możliwość studiowania na Uniwersytecie Komeńskiego.
Anna: Na początku pełnoskalowej inwazji byłam w Kijowie. Nigdy nie byłaś pod tak dużym stresem. Masz tak dużo emocji, że nie wiesz, co z nimi zrobić.
Niezrozumiałym dla mnie odczuciem była zmiana znaczenia słowa „dom”. Zawsze dom kojarzyłam z miejscem, gdzie odczuwasz bezpieczeństwo. Gdzie na ciebie zawsze czekają, gdzie możesz się zrelaksować, gdzie jest ci dobrze.
W którymś momencie uświadamiasz sobie, że nie jesteś bezpieczna w domu. Nie jesteś bezpieczna, śpiąc we własnym łóżku, bo okazuje się, że jest ono blisko okna. Nie jest bezpieczne spędzanie czasu w kuchni – tam mamy duże okno. Nie jest bezpieczne wychodzenie na zewnątrz. Zaczynasz bardziej wsłuchiwać się w niebo i wszystko, co dzieje się wokół ciebie.
Traci się bezpieczeństwo, a z nim to, co rozumiesz pod wyrazem „dom”. Co robić z poczuciem straconego bezpieczeństwa? Czy można w ogóle go przywrócić?
Z czasem widzę, że tak. W jakiś sposób odzyskujesz ten dom. Nawet bez bezpieczeństwa. Sztucznie go tworzysz. Domem stają się ludzie, do których możesz wracać i których kochasz, z którymi rozmawiasz. Dają ci poczucie bezpieczeństwa, przynajmniej na chwilę.
Julia: Pierwsza moja reakcja – dość typowa dla mnie – zaczęłam płakać. Pomyślałam, że już nigdy nie zobaczę mojego domu w Żytomierzu... Biorąc pod uwagę, jak wyglądamy pod względem terytorium w porównaniu z Rosją.
Nie chodzi o to, że nie wierzyłam w to, do czego zdolni są nasi ludzie. Byłam przerażona. Poszłam do pracy tego dnia i nie mogłam pracować. Wszyscy moi koledzy podchodzili i przytulali mnie, a ja nie mogłam powstrzymać łez. Był to jedyny mechanizm, jaki wtedy miałam, aby poradzić sobie ze stresem i bólem.
Wira: Teraz wracać nie ma dokąd. Teraz jestem pomiędzy. Tam już jestem nieco wyrwana z kontekstu, a tutaj nigdy nie będę swoja.
Anna: Wyjeżdżaliśmy z Kijowa jak wszyscy, na dwa tygodnie. Rodzice wrócili. Ja nie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy doświadczam uczucia wewnętrznej walki: co robić i jak sobie z tym radzić. Nie wiemy, kiedy skończy się wojna. Wygląda na to, że jeszcze długo potrwa. Nie mogę wrócić do Kijowa, nie znajdę pracy, będę bezrobotna, co ja tam będę robić, tak przynajmniej mogę pomagać swojej rodzinie.
Romantyczne podejście, że wojna wkrótce się skończy i wrócimy do domu, wszystko będzie jak dawniej, wypiera przekonanie, że tak już nigdy nie będzie. Nigdy nie wrócę do tego Kijowa, który zostawiłam.
Wpływa to w jakiś sposób na psychikę i na twój stan. Na mój stan. Ciągle mówię w tej rozmowie „twój stan”, niby chcę to przełożyć na kogoś innego. Nie chcę przyznać się przed sobą, że to się ze mną dzieje.
Musimy jakoś zaakceptować tę rzeczywistość i brać w niej aktywny udział. Przekazywać darowizny na rzecz naszego wojska, pomagać ludziom, którzy potrzebują pomocy, wspierać bliskich, żeby nie zwariowali podczas ostrzałów.
Nawet jeśli ludzie w Kijowie starają się żyć jak dawniej, to jednak się nie udaje. Rośnie problem ubóstwa, Ukraińcy tracą pracę lub tracą wypłaty na poziomie, jaki mieli przed inwazją, a ceny rosną. Ludzie nie mogą sobie pozwolić na to, na co mogli sobie pozwolić przed inwazją na pełną skalę.
Wszyscy wciąż się boją ostrzałów lub przyzwyczajają się do nich. Samo przyzwyczajenie się jest rzeczą przerażającą. Moja mama może przespać ostrzał. Denerwuję się z tego powodu.
Jeśli przyjeżdżasz do Ukrainy i jesteś obecny jako bierny obserwator, może się wydawać, że nic się nie zmieniło, ale gdy tylko zaczniesz rozmawiać z tymi ludźmi, dostrzegasz w nich głęboką traumę.
Jeśli weźmiemy pod uwagę bliski mi sektor kultury w Ukrainie, widzimy na przykład zwiększony alkoholizm wśród ludzi. Ludzie zaczynają pić, ponieważ nie mają pracy, nie wiedzą, co robić.
Zaczynają pić, żeby siebie uratować, oddalić od tego, co się dzieje.
Jestem pewna, że tak dzieje się nie tylko w kulturze.
Julia: Wypłakałam się, a potem wzięłam siebie w garść. Na drugi dzień nasza organizacja przestała być zwykłym krakowskim NGO-sem, a została punktem humanitarnym, centrum pomocy dla ukraińskich uchodźców. Pierwszy miesiąc był szalony. Możesz nie spać. Nie czujesz zmęczenia. Jesteś na jakimś rodzaju napędu, którego nie rozumiesz.
Przychodzisz po pracy, podczas jedzenia czytasz wiadomości, nieustannie publikujesz informacje o tym, co dzieje się w naszym punkcie.
Anna: Jak tylko przyjechałam do Słowacji, próbowałam robić cokolwiek. Oprócz studiów pracowałam w bibliotece, uczyłam słowackiego ukraińskie dzieci. Zaczęłam pracować w centrum kultury i pracuję tam do tej pory. Organizowałam wydarzenia kulturalne dla społeczności ukraińskiej, warsztaty, pokazy filmowe, wspólne spacery.
Podejmowałam się wszystkiego, co mi proponowali, bo nie chciałam być ze sobą. Żeby nie myśleć o tym, co się we mnie działo.
Teraz kiedy wracam do tego stanu sprzed roku, nie mogę zrozumieć, jak to wszystko udźwignęłam. W pewnym momencie zaczęłam czuć, że tracę rozum.
Wira: Od razu miałam u siebie ludzi, moich znajomych z dzieckiem. Nie mogłam tego nie robić. Do mnie zwracali się o pomoc. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to była strategia radzenia sobie ze stresem – działanie.
Na początku działałam na ogromnej prędkości. A potem energia się wyczerpuje. Zakończyłam aktywny etap wolontariatu gdzieś jesienią 2022 roku. Straciłam pracę. Nie mogłam na niczym się skoncentrować. Mieszkania, rzeczy, transporty, medyczne rzeczy. Moje mieszkanie przypominało „hostel Ukraina” albo magazyn z pomocą humanitarną.
Do dzisiaj przełączam się z jednej myśli na drugą, nie mogę się skupić. Książek nadal nie mogę czytać, z filmami jest lepiej, choć najczęściej ich unikam.
Julia: Chciałam pomagać, ponieważ miałam poczucie winy. Mieszkałam już wtedy za granicą ok. 10 lat, ale czułam się winna, że nie mam takich doświadczeń, jak moi rodacy.
Byłam na nogach po 20 godzin. Czułam, że robię coś dla Ukrainy, mimo że ani ja, ani moja najbliższa rodzina nie mieszka tam od dawna.
Wira: Jeśli nie możesz być tam i pomagać, to chociaż tutaj rób coś, żeby trochę stłumić swoje sumienie.
Anna: W Ukrainie uczucia Ukraińców za granicą to temat tabu.
Gdyby taka rozmowa została opublikowana w ukraińskich mediach, już widzę setki komentarzy… Według naszego społeczeństwa nie mamy prawa tak przeżywać tej wojny. I jest to bolesne dla mnie.
Wcześniej często sobie powtarzałam, że naprawdę nie mogę tego odczuwać. Jednak ludzie w Ukrainie mają o wiele gorzej. Porównujesz swój ból do bólu innych. I skąd się wzięło to zaburzenie lękowe?
Nic się przecież nie stało, słońce świeci, jesteś za granicą, bezpieczna…
Społeczne tabu i brak przepracowania tego tematu wpływa również na nasze samopoczucie i sposób, w jaki akceptujemy lub odrzucamy siebie. My, jako ludzie mieszkający za granicą, musimy zaakceptować fakt, że możemy również czuć się źle. Każdego boli inaczej.
Anna: Ciągłe odczuwałam lęk. Budziłam się rano i nie mogłam potem zasnąć. Piłam. Nie wstydzę się tego. Piłam trochę wina, czasami trochę więcej wina, aby się pozbyć lęku, bo nie odchodził. Nic nie pomagało, z wyjątkiem długich rozmów z ludźmi. Ale potem przychodzisz do pustego mieszkania i nie masz z kim rozmawiać. Lęk wracał.
Miałam różnego rodzaju ataki paniki, stany paranoidalne. Kiedy wychodziłam na zewnątrz, czułam, że wszyscy patrzą na mnie, jakbym była w jakiś sposób inna.
Na Słowacji było wiele różnych stereotypów, które zostały potwierdzone przez fakt, jakie władze przyszły. Słowacy wybrali premiera, który jest otwarcie przeciwko Ukrainie, demokracji. I to jest przerażające, ponieważ obserwujemy nadawanie takiej ogólnosłowackiej tendencji. (Oczywiście nie wszyscy Słowacy są tacy). Często czułam się samotna.
Odbija się na zdrowiu praca z uchodźcami. Kiedy słuchasz tych historii, rozumiesz, że ludzie potrzebują kogoś, z kim mogą porozmawiać, chcesz być kimś, za kogo mogą się złapać. Natomiast w końcu jest to wykańczające. Zostajesz z tymi historiami.
Julia: Tuż przed wybuchem wojny miałam covid, do tego rozstałam się z ukochaną osobą. W naszym mieszkaniu w Krakowie trwał remont. Nie możesz dobrze odpocząć po pracy, wszystko jest na walizkach.
Doskonale pamiętam dzień, w którym ścięłam włosy, ponieważ zaczęły mi wypadać z nerwów. Z wolontariatem zaniedbałam siebie jako dziewczynę. Moje włosy zamieniły się w mysi ogon. W pierwszym dniu wolnym umówiłam się na wizytę do fryzjera. Zawsze chciałam zapuścić włosy. Jednak kiedy je ścięto, poczułam przypływ pewnego rodzaju nowej energii.
Zaczęłam się wypalać. Potrzebowałam przynajmniej jednego dnia wolnego dla siebie, dla rodziny. Powinnam przywracać siły, ponieważ inaczej później nie będę w stanie nic zrobić.
Szukałam czasu dla przyjaciół. Byłam wyczerpana emocjonalnie. Nie chciałam być otoczona ludźmi. Spotykaliśmy się u kogoś w domu, maksymalnie 2-3 osoby. Przytulały mnie i słuchałam, o czym rozmawiają. Byłam im wdzięczna, że przyjęli mnie w takim stanie.
Wira: Życie zmieniło się tak bardzo, że przestałam rozumieć samą siebie. Teraz rozumiem wszystkie te reakcje, wybuchy agresji, strachu czy paniki. Zastanawiałam się, czy to w ogóle ja? Nie mogłam przewidzieć, jak się zachowam w nowych warunkach. Zaskakiwało to ludzi obok, ale też mnie samą. Nie ma czasu na negocjacje. Były to kwestie życia i śmierci. Nie było tak, jak w normalnym życiu przestrzeni do namysłu, nonviolent communication. Nadal mówią o mnie, że jestem „bardzo ostra”.
Dość szybko zdałam sobie sprawę, że mogę potrzebować pomocy. Te wszystkie „póki nie zadbasz o siebie, nie możesz innym pomagać, najpierw zadbaj o siebie” – dla mnie były dość sztuczne. Nie wierzyłam, że jest mi to potrzebne. Nie jadłam, nie piłam, nie spałam. Bomba adrenalinowa. W maju w celach profilaktycznych poszłam do ukraińskiego psychiatry. Odpowiedzialnie zajęłam się zdrowiem psychicznym od września 2023.
Wira: Zdiagnozowano u mnie wyraźny PTSD. Polscy lekarze tego nie leczą, nie zetknęli się z tym, więc równolegle z farmakoterapią zaczęłam pracować z ukraińską psychoterapeutką. Mamy wspólne doświadczenia, rozumie mnie.
Tak, zespół stresu pourazowego zdarza się u cywili, którzy są daleko od epicentrum działań wojennych. Wydawało mi się, że sama widziałam to wszystko. Nie w mediach.
Anna: Leczę się już od roku. Miałam depresję i uogólnione zaburzenia lękowe. Teraz jestem spokojniejsza, rzadziej odczuwam lęk. Jest to regulowane lekami i bardzo się boję, że bez leków nie będę w stanie żyć. Przed leczeniem postrzegałam świat w sposób bardzo emocjonalny. Jednak wierzę, że mam obok ludzi, którzy pomogą mi przetrwać ten stan.
Julia: Przed wojną zaaplikowałam na staż w Komisji Europejskiej. Proces rekrutacji trwa co najmniej sześć miesięcy. Zapomniałam o tym. Napisali do mnie z KE, że zostałam przyjęta do działu zajmującego się kwestiami niepełnosprawności i integracji społecznej. Zawsze chciałam pracować, używając języka angielskiego (też ukończyłam angielską filologię), a tutaj miałam taką możliwość. Plus w dziedzinie, w której chcę się rozwijać zawodowo.
Marzyłam o tym od dawna, ale byłam zmęczona emocjonalnie. Tym razem nie mogłam poradzić sobie sama. Miałam zdiagnozowany stan depresyjny. Muszę przejść dwuletni kurs leków przeciwdepresyjnych, aby się uspokoić i ustabilizować mój układ nerwowy.
Julia: Byłam koordynatorką projektu społecznego. Projekt miał się rozpocząć po półtora miesiąca przygotowań, zbieraliśmy aplikacje, a potem zaczęła się wojna. Oczywiście staram się robić wszystko, co w mojej mocy, ale to było dla mnie bardzo trudne.
Przez pierwsze dwa tygodnie otrzymałam wiele nieprzyjemnych opinii od niektórych beneficjentów projektu i usłyszałam wiele dyskryminujących słów. Niektórzy z nich po prostu nie rozumieli, przez co przechodzę emocjonalnie. Widziałam ludzi, którzy przychodzili do naszego punktu informacyjnego, widziałam łzy oraz ich zagubienie. Zostawili wszystko w rodzinnym mieście i znajdowali się w miejscu, w którym nie planowali być. Bez niczego.
Po raz pierwszy w życiu spotkałam się z dyskryminacją ze względu na to, że jestem Ukrainką.
„Może to w Ukrainie jest normalne, aby tak pracować, ale jest Pani w Polsce, takie podejście do obowiązków zawodowych nie jest w porządku. Pani jest Ukrainką, która pracuje w projekcie ministerialnym, czy Pani w ogóle rozumie, o czym mówię?” Skończyłam filologię polską, skoro zostałam zatrudniona do tego projektu, to rozumiem język polski, co nie? Przeczytałam też ustawy dotyczące tego projektu. Długo mieszkałam w Polsce, znałam kulturę, język, zawsze traktowałam wszystko, co polskie z szacunkiem, mam polskie korzenie.
Odczuwałam, jak zmieniają się nastroje Polaków odnośnie do Ukraińców. To się zdarza, kiedy kraj przyjmuje zbyt wielu imigrantów. Dla Polski była to ogromna skala uchodźców. Nie byli na to gotowi ani moralnie, ani administracyjnie. Z czasem, gdy widzieli coś związanego z Ukrainą na moich ubraniach czy słyszeli akcent, który pojawiał się z powodu stresu, obserwowałam reakcje, które były dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Czasami nawet trochę agresywne. Miało to negatywny wpływ na mój stan emocjonalny.
Kiedy przyjechałam do Brukseli, poczułam ulgę, odetchnęłam. Wreszcie mogłam być po prostu Julią z Ukrainy.
W Brukseli jestem ceniona za to, że jestem ekspertką w swojej dziedzinie. Czuję się tutaj dobrze. To jest międzynarodowe miasto. Jest tu wielu narodowości. Masz takie same prawa jak wszyscy inni imigranci tutaj.
To, że jesteś z innego kraju, jest postrzegane jako twoja zaleta. Możesz dodać coś do całego społeczeństwa. Po stażu znalazłam pracę w Parlamencie Europejskim. Pracuję z ludźmi z różnych krajów, wszyscy patrzymy na tę samą sytuację na różne sposoby i to jest fajne.
Wira: To jeden z przejawów PTSD: izolacja od innych, bo rozumiesz, że nie jesteś rozumiana. Jesteś w bańce. Świat jest wrogi. Tulisz się do ludzi, którzy lub doświadczyli czegoś podobnego lub są w stanie ciebie zrozumieć. W stosunku do innych idzie fala złości, rozpaczy… przyszło mi z nimi żyć, co ja będę im udowadniać. Próbuję… Wszystko na próżno. Boże, tu będzie wojna, oni nie są przygotowani, zajmują się bzdurami, a są ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Są dwie równoległe rzeczywistości i rozdwojenie jaźni. Musisz funkcjonować w niektórych ich mechanizmach i udawać, że wszystko jest w porządku. A potem przełączasz się na swoje prawdziwe życie, a ono jest całkowicie inne. Toczy się paralelnie.
Masz zachować twarz, a czujesz się paskudnie, jesteś wkurzona. Dla nich świat się nie zmienił, a twoje życie się posypało. Jednak musisz dalej funkcjonować tak, jakby nic się nie stało, ponieważ dla nich nic się nie zmieniło.
U wszystkich Ukraińców się wszystko złamało. Musieliśmy nosić jakąś maskę, dostosowywać się do tej normalności. Każdemu z nas różnie to wyszło.
Odczuwałam też podwójny standard: mówienie, że was wspieramy, i zrobimy cokolwiek. Dzwonię do znajomego, żeby pojechał ze mną na granicę po moich bliskich – mamę, kuzynkę z dziećmi i z jej mamą. Pociągiem mogłam dojechać tylko do Przemyśla. On, że nie da rady, bo ma rozmowę kwalifikacyjną do nowego projektu. Straciłam wielu znajomych. Wszystko się zaostrzyło. Myślenie stało się czarno-białe. Nie można dłużej maskować się tolerancją.
Jesteś albo ze mną, albo przeciwko. Liczą się działania. Będę zastanawiać się nad tym, co i kto o mnie myśli później. Przepaść niezrozumienia się powiększała.
W pracy zaczęli analizować na mnie swoje uczucia. Sama chciałabym sobie ze swoimi poradzić. „Oj, my też się tak boimy, może to już nieruchomości kupować w Hiszpanii?”
Tak przeżywam. I jak mam reagować? Mechanizmy obronne nie mogą przetworzyć tyle tych informacji. Jest jakiś limit.
Potrzebujemy nie tyle tolerancji, co zrozumienia. Nie zadawać głupich pytań, typu przecież już wszystko się skończyło. Jeśli wiadomości o Ukrainie zniknęły z czołówek mediów, to nie oznacza, że wojna się skończyła i że ludzie mniej cierpią.
Nie trzeba mówić, że już zmęczyliśmy się waszą wojną. A my nie zmęczyliśmy się? A chłopcy, którzy siedzą w okopach? Lepiej nic nie mówić.
A nie na terapii słyszeć: „U was znowu coś się tam dzieje?” W sensie znowu? Nic się nie skończyło.
Anna: Zauważyłam, że Słowacy przestali zwracać uwagę na nasze stany psychiczne. Na początku starali się być empatyczni. Kiedy były ostrzały w Kijowie, w pracy pytali mnie, jak tam, a teraz, kiedy są ostrzały, nikt nawet o tym nie mówi. A to nadal wpływa na mój nastrój. Na to, jak pracuję.
Uwaga na stan psychiczny jest wypłukiwana z ludzi.
W Słowaków znika uczucie, że osoba może nadal doświadczać tak znaczącej traumy, minęły przecież dwa lata. Ile już można z tą traumą chodzić? Dosyć.
Z wojną zaczynasz być bardziej wrażliwa na wszystko. Nawet kiedy rana zarośnie skórką, nadal od czasu do czasu zdarza się, że trafisz na nią.
Anna: Na początku wszyscy byli otwarci. Nawet jeśli ludzie mieli prorosyjskie poglądy (oczywiście niezbyt radykalne), przyjmowali Ukraińców. Słowacy dużo pomagali na granicy jako wolontariusze, wiele pisali o Ukrainie. Istnieją pewne media, które nadal codziennie relacjonują wydarzenia na froncie.
Jednak zainteresowanie wojną się traci. Słowacy przestają przejmować się tym, co się dzieje. A ci ludzie, którzy wahali się, po czyjej stronie się opowiedzieć lub byli skłonni do prorosyjskich perspektyw, zaczęli odczuwać obecność Ukraińców w mieście i to zaczęło im przeszkadzać.
Zaczęła się manipulacyjna retoryka, że Ukraińcy ukradną miejsca pracy, kobiety ukradną mężczyzn. Chociaż większość Ukraińców pracuje w zawodach, w których Słowacy nie chcą pracować. To są usługi, sprzątanie, zmywanie naczyń, fabryki, ciężkie nocne zmiany.
Wykorzystywana jest manipulacyjna retoryka, że jesteśmy strasznymi zębatymi innymi, którzy przyjdą i wypchną Słowaków z pracy, z domu, ze wszystkiego…
Jesteśmy tacy zębaci nie dlatego, że przyjechaliśmy i zdecydowaliśmy, że będziemy tacy. Jest to element przetrwania. Ukraińcy stracili domy, krewnych, ważną część siebie w innym miejscu i próbują się odnaleźć w nowym. Wymaga to pewnego rodzaju przekroczenia siebie.
Ostatnio na Słowacji wiele się mówi o polityce nienawiści. Wynika to z faktu, że obecne władze, parlament i premier rozpraszają nienawiść. I o wszystko obwiniają progresywne media, dziennikarzy. Doszło też do ataku na premiera, o co również oskarżają media. Ludzie stali się bardzo źli.
Julia: W pracy mam kolegę, który od czasu do czasu pozwala sobie na komentarze na temat mojego ukraińskiego pochodzenia. Dla niego to żart. Wielokrotnie podkreślałam, że jest to nieprzyjemne dla mnie. Kiedy Ukraina grała z Rumunią w Euro 2024, mieliśmy wolną chwilę w pracy i oglądałam wyniki meczu. Mówiąc o naszych piłkarzach, zażartował: „Dlaczego oni w ogóle grają? Kto pozwolił im grać, dlaczego nie są na froncie, dlaczego nie bronią Ukrainy, Europy przed Rosjanami?”
Nie dałam się: Wiesz, że zawsze możesz wstąpić do Międzynarodowego Legionu SZU? Na co on natychmiast zaczął się tłumaczyć, że żartował. Studiował prawo międzynarodowe i interesuje się polityką. Jednak w związku, z tym że jest tak daleko od tego wszystkiego, nie odczuwa tej wojny, z wyjątkiem pewnych zmian ekonomicznych w jego życiu. Łatwo jest mu o tym mówić.
Nie ma pojęcia, co to znaczy iść na front, co to znaczy dla Ukrainy bronić się przed Rosją. Nie może zrozumieć skali tej wojny.
Pojawiają się komentarze: Dlaczego powinniśmy pomagać Ukraińcom, widzimy tu wielu ukraińskich mężczyzn, dlaczego tu są? Mężczyźni, którzy mieszkają za granicą przez długi czas, mają nie tyle kompleks, co poczucie winy, że jako mężczyźni tu są. Mimo że od dawna stworzyli tu swoje rodziny, mają pracę. Wyjechali jeszcze przed rozpoczęciem wojny w 2014 roku albo ktoś wyjechał przed rozpoczęciem wojny na pełną skalę. Każdy ma swoje powody. Nie każdy może walczyć i nie każdy musi iść na front tylko po to, by być mięsem w rzeźni. Nasi mężczyźni widzą te spojrzenia, słyszą te rozmowy. To stawia ich w niekomfortowej sytuacji.
Wira: Nie wiem, dlaczego do rozmów o swoich obawach o wojnie Polacy wybierają Ukraińców, z nadzieją, że my co? Po pierwsze, to denerwuje, ponieważ przy tym nic nie robią. To zostaje tylko na poziomie obaw w sumie na razie bezpodstawnych. Ludzie, którzy się boją, mogą jutro wyjechać, jeszcze wszystko mają.
Czy wojna dojdzie tutaj? Ryzyko ogromne. Czy polskie społeczeństwo zdaje sobie z tego sprawę? Absolutnie nie. Nie rozumie i nie odczuwa. Ponieważ nie mają takiego doświadczenia. Póki nie walnie, nie masz z czym porównywać. Jest lekceważone bezpieczeństwo. Ludzie mają normalne stabilne życie. Może starsze pokolenie coś pamięta i to z opowieści rodziców.
Wojna hybrydowa już trwa. Cała ta sytuacja na granicy ze zbożem, z eksportem. To wszystko jest kontynuowane. Pracuję w tym sektorze. Robi się mi źle od samych rozmów. Słyszę, że Ukraińcy chcą zabić polskie rolnictwo, po przyjęciu Ukrainy do UE, sojusz zaleje tanie, niskiej jakości zboże. Skrajna prawica podgrzewa takie narracje.
Większość społeczeństwa nie ma świadomości, że to są manipulacje. W Ukrainie w latach 2014-2015 też nie zdawaliśmy sobie sprawy z wojny hybrydowej. W polskiej polityce przecież są agenci rosyjscy.
Myślę, że w krajach bałtyckich mają świadomość, że w przypadku napięcia będą pierwszymi. Mają większą gotowość do walki, której Polsce brakuje. W Polsce myślą, że NATO ich uratuje. Że kwestie obronne nie są na czasie, że wszystko można wynegocjować. „A nawet, jak ruscy tu dojdą, to będziemy pod okupacją, Polacy nie będą walczyć. My tak, jak wy z widłami na rusków nie będziemy iść. Żeby się krew nie lała. Albo wyjedziemy”.
Anna: Temat wojny był obecny w niektórych retorykach politycznych. Pojawił się fejk, że słowackich mężczyzn będą mobilizować. Kobiety się wystraszyły. Mówiono, że jeśli prawidłowo zagłosują, to nikt nikogo na front nie zabierze. Podczas wyborów parlamentarnych też były spekulacje na temat wojny.
O tym, że wojna może pójść dalej, też wspominają podczas politycznych dyskusji i publicznych rozmów liberalni politycy, dziennikarze, reporterzy. Ale myślę, że wiele osób na Słowacji w to nie wierzy, tzn. nie traktują tego, jako poważne zagrożenie.
Według sondaży, gdyby Słowacja została zaatakowana, to gotowość do obrony państwa zadeklarowało mały odsetek obywateli. Większość jest za wyjazdem.
Julia: Belgia jest daleko od Ukrainy, dość trudno im jest zrozumieć, co dokładnie się tam dzieje. Stworzyliśmy tutaj silną i aktywną społeczność ukraińską, która nieustannie stara się pokazać, co oznacza wojna Rosji przeciwko Ukrainie. Ważne było dla mnie dołączenie do organizacji Promote Ukraine, gdzie jestem wolontariuszką. Organizujemy wiece i demonstracje, różne wydarzenia kulturalne.
Najważniejsze decyzje podejmowane są w Brukseli i ważne jest, aby tutaj istniało prawidłowe zrozumienie tego, co Rosja robi z Ukrainą.
Jestem mile zaskoczona dużą liczbą rdzennych Belgów, którzy przychodzą na wszystkie nasze demonstracje. Jack, francuskojęzyczny Belg wraz z żoną przekazał 500 euro na drony dla Brygady Żytomierskiej. Jest emerytem, nie ma żadnego związku z Ukrainą, ale jest zaniepokojony tym, co dzieje się w Ukrainie. Była to pierwsza darowizna na tak ogromną kwotę.
Jack napisał transliterację naszego hymnu narodowego na małej kartce, nauczył się i śpiewa na wszystkich naszych demonstracjach.
Zaczęliśmy pojawiać się coraz rzadziej w przestrzeni informacyjnej. Kiedy nie jesteś osobiście związany z pewnym bólem, trudno jest ci utrzymać z nim emocjonalny związek. Nadal nie możesz w pełni poczuć tego jako Ukraińcy, którym naprawdę to boli, którzy mają kogoś z rodziny, który poszedł na front lub stracili kogoś na wojnie.
Staramy się zainteresować obcokrajowców np. ukraińską kulturą, muzyką, kuchnią i poprzez to niejako na nowo przypomnieć o wojnie. Chcemy pokazać drugą stronę naszego kraju, jak jest bogaty, jakie ma tradycje, jak to wszystko było niszczone przez Rosję. Nawet jeśli mówimy o samym języku – jak straszna była rusyfikacja w różnych regionach Ukrainy.
Nie powinniśmy się wstydzić naszej przeszłości, która w rzeczywistości została narzucona nam przez Rosję. Musimy szczerze o niej mówić, przyznać się do błędów i je naprawiać. Pokazujemy również gościnność, szczerość, dobrą naturę, prostolinijność Ukraińców. Cudzoziemcy zawsze zauważają, że jesteśmy bardzo bezpośredni.
Wira: Jedynie nieduża grupa polskich wolontariuszy, którzy jeszcze zostali, mówią, żeby zapisywać się do WOT-u (Ukraińcy nie mają prawa tam dołączyć, ponieważ nie są obywatelami Polski). Dowiedzcie się, gdzie macie schrony. Chociażby w stopniu minimalnym orientujcie się, gdzie u was co się znajduje. Cywile muszą mieć trochę więcej świadomości. Chłopcy niech znajdą swój bilet wojskowy. Przygotujcie się. Przynajmniej na wszelki wypadek.
W Warszawie na przykład metro nie nadaje się na schron. Jeśli chodzi o granicę, premier mówił, że granica zostanie wniesiona do obiektów infrastruktury krytycznej i będzie chroniona w inny sposób. Tylko na słowach to zostało. Tłumaczenie jest takie, że nie ma listy obiektów infrastruktury krytycznej i dlatego nie możemy wnieść tam granicy. To zróbcie tę listę.
Jak można mieszkać w kraju, który ma wspólną granicę z krajem, w którym toczy się wojna z krajem-agresorem i nic nie robić?
Zajmujemy się wyborami, aferami wizowymi, pisowcami, mediami… Wszystko to nie jest ważne, jeśli tutaj wybuchnie.
Ci wolontariusze, dziennikarze, którzy jeżdżą na wojnę, zobaczyli, jak bywa. Rozumieją, że istnieje realne ryzyko, ale ich głos jest tak subtelny, że na niego nie zwracają uwagi. A o tym trzeba trąbić na każdym kroku. Trzeba trzymać z tyłu głowy, że to jest możliwe.
To nie może być takie rozdwojenie jaźni. Wojna jest blisko, ale udajemy, że jej nie ma.
Trzeba dać możliwość przygotowania się. Nie krytykować, nie wyśmiewać tych, którzy chcą to zrobić, że to są wariaci.
W Ukrainie istnieje kilka centrów, w których można nauczyć się strzelać za niewielkie pieniądze, za wpłaty na zrzutki. Tutaj musisz się nagimnastykować, żeby znaleźć takie centrum i to jest drogie, kilka tysięcy za szkolenie. Kurs medycyny taktycznej na jeden dzień to ok. 1000 złotych. Dlatego też traci się motywacja. Nie ma zewnętrznego ryzyka jako takiego, nikt do ciebie wprost nie strzela. Jest ciepło, wszyscy wypoczywają – ryzyko jest odczuwalne jeszcze mniej. Może nas ominie.
Jeszcze kilka miesięcy temu byłam w gotowości, że coś się tu wydarzy. Myślałam: rób chociaż coś dla swojego przygotowania. Żeby przynajmniej umieć pomóc cywilom. Zrobiłam kurs pierwszej pomocy, ale to tylko pierwszy etap.
Ciągle mam pytanie: a co jeśli…?
Trenuję nie dlatego, że potrzebuję tego dla cywilnego życia. Trenuję, żeby mieć tę wytrzymałość. Motywacja otrzymać prawo jazdy nie dlatego, żeby gonić kabrioletem po Warszawie, a dlatego, że może trzeba będzie wyjeżdżać, a nie umiem prowadzić.
Co jeszcze można zrobić? Wpłacać na zrzutki przynajmniej swoich rodaków, którzy pomagają w Ukrainie. Na Warszawie Centralnej wisiał baner: Pomaganie to nie sprint, to maraton.
Julia: Wśród moich znajomych nie ma ludzi, którzy uważają, że to jest ważne. Ale są tu takie poglądy, nawet wśród wyższych urzędników w Parlamencie Europejskim. Nie rozumieją w pełni, że to Rosja zaatakowała Ukrainę, że to Rosja odbiera życie Ukraińcom i że jeśli teraz oddamy terytoria, które Rosja tymczasowo przejęła, to na tym się nie skończy.
Dla nich najważniejszą rzeczą jest to, żeby krew nie lała się po obu stronach. Dla niektórych ta wojna jest nie tylko odległa geograficznie czy emocjonalnie. Patrzą na nią przez różowe okulary, zbyt idealistycznie i naiwnie, nie rozumiejąc wielu aspektów.
Wojna zawsze wiąże się ze śmiercią. Natomiast w przypadku Rosji nie ma o czym rozmawiać. To jest kraj, który jest przyzwyczajony do bycia zawsze na szczycie oraz uważać się za ogromne imperium. Nie wie, co to znaczy żyć w pokoju, nie wie, co to znaczy przyjaźnić się z sąsiednim krajem.
To jest retoryka tych, którzy albo urodzili się w pokoju, albo żyli w pokoju przez długi czas, albo pochodzą z krajów, które na szczęście nie mają granic z krajami o imperialistycznych ambicjach. Myślą, że Rosja jest podobnym krajem do tych, z którymi ich państwa graniczą. Albo, że to kraj podobny do tych, do których podróżowały. To ciągłe tłumaczenie, przypominanie zajmuje nam naprawdę dużo pracy.
Anna: Musimy jakoś przywrócić empatię i zrozumienie. Wiele myślę o obecności tej nienawiści. Do końca nie wiem, jak w tej sytuacji radzić coś oprócz bycia krytycznymi. Jednym z najistotniejszych problemów jest problem edukacji ludzi i problem straconej empatii. Trzeba próbować szukać dialogu z tymi ludźmi, nawet gdy wydaje się, że jest to niemożliwe. Nie nazywać ich niewykształconymi, nie trzeba nikogo poniżać. Często przez te manipulacyjne narracje ludzie gubią się przypadkowo. Podlegają presji ze strony partii politycznych, które czerpią korzyści z ich zachowania, które te partie następnie wykorzystują.
Musimy w jakiś sposób odwrócić kompas, społeczeństwo słowackie musi zrozumieć punkty orientacyjne, tzn. dokąd chcemy dojść. Czy chcemy żyć w dyktaturze, która będzie ograniczać nasze prawa, wolność wypowiedzi i to, w jaki sposób myślimy, albo chcemy wolnego społeczeństwa, które ma możliwość swobodnie wybierać, myśleć.
Albo naprawdę jesteśmy zwolennikami dyktatorskiego, kłamliwego, nieprzyjemnego społeczeństwa, albo jesteśmy zwolennikami wolności. Ważne jest również, aby zrozumieć, że wolność nie jest czymś, co spada z nieba. Wolność jest rzeczą, którą musimy w jakiś sposób wygryźć, zasłużyć, zdobyć i ją chronić. Wolność jest jak ogień. Może zgasnąć. Zachodnie społeczeństwa już się mierzą z tym, że ich wolność może zostać im bardzo łatwo odebrana.
Świat
Uchodźcy i migranci
agresja Rosji na Ukrainę
Belgia
Rosja
Słowacja
Ukraina
wojna rosyjsko-ukraińska
wojna w Ukrainie
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze