0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marta Dudzińska / Agencja Wyborcza.plFot. Marta Dudzińska...

Na zdjęciu: Freeshop z pomocą rzeczową dla uchodźców z Ukrainy, Radom, 11 kwietnia 2022.

  • W wypadku pomagania uchodźcom wojennym z Ukrainy spodziewałyśmy się szybkiego wypalenia. Byłyśmy zaskoczone, że chęć niesienia pomocy tak długo trwała.
  • Im więcej osób w naszym otoczeniu niesie pomoc, tym bardziej czujemy się w obowiązku, by też to robić.
  • Pomaganie, w sensie bycia z innymi w swojej prywatnej przestrzeni, redukuje lęki.

O motywacjach, które stały za bezprecedensową akcją pomocy ukraińskim uchodźcom wojennym mówi psycholożka społeczna prof. Małgorzata Kossowska.

Przeczytaj także:

Tę wojnę zaczęła właściwie aneksja Krymu w 2014 roku, ale my zbudziliśmy się z nią 24 lutego 2022 rano. Wtedy była szokiem, dziś jest częścią codzienności. W Ukrainie giną tysiące ludzi, kraj jest zrujnowany, ale trwa w solidarnym, wspaniałym oporze. Polska pomaga, pokazując siłę społeczeństwa obywatelskiego.

Od roku to jest nasza wojna.

W OKO.press przypominamy ten czas, analizujemy, gdzie jesteśmy i co może stać się dalej: z wojną, z Ukrainą, z Rosją. Z Europą i Polską. Oto nasz cykl ROK NA WOJNIE

Lęk prospektywny

Katarzyna Sroczyńska, OKO.press: Rok temu, kiedy wkrótce po wybuchu wojny w Ukrainie Polacy ruszyli na pomoc uchodźcom, zaczęła Pani to nasze pomaganie badać.

Małgorzata Kossowska*: Od lat interesuje mnie pomaganie i czynniki, które sprzyjają podejmowaniu takiego działania albo je blokują. Rozpoczęłyśmy – my, grupa badaczek, psycholożek – przygodę z badaniem tego zjawiska społecznego wiele lat temu, dołączając do prawników i filozofów, którzy zajmowali się dylematami moralnymi. Poproszono nas o przeprowadzenie badań dotyczących motywacyjnego podłoża pomagania w takich sytuacjach. Postawiłyśmy tezę, potwierdzoną w badaniu eksperymentalnym, że choć emocje są niezwykle ważnym motywatorem pomagania, to kiedy ich nie ma albo są na niskim poziomie, pomoc nadal jest możliwa. Tyle że wówczas najważniejsza jest postrzegana skuteczność podejmowanych działań. To ważny wniosek praktyczny, wskazujący, że ludzie muszą widzieć, że ich wysiłek nie jest marnowany.

Po wybuchu pandemii zrobiłyśmy ogromny przegląd literatury socjologicznej, psychologicznej, ekonomicznej i prawnej na temat barier w pomaganiu w czasie kryzysu. Ledwie skończyłyśmy ten przegląd, a okazało się, że mamy do czynienia z fenomenem spontanicznej, właściwie powszechnej pomocy uchodźcom z Ukrainy.

Podjęcie badań na temat pomocy uchodźcom z Ukrainy było więc naturalną konsekwencją prac, które podjęłyśmy wcześniej. Ale rzeczywiście, trudno było rok temu nie zapytać,

jak to się stało, że Polacy, mając swoją historię, swoje fobie i niechęci wobec obcych, tak zareagowali.

Sami sobą byliśmy zadziwieni. Szukając powodów tego otwarcia na potrzeby sąsiadów, wskazywano zwykle dwie sprawy: po pierwsze, lęk, że jesteśmy kolejni na liście Putina, po drugie to, że Ukraińcy są do nas podobni, że w gruncie rzeczy niewiele nas różni. Pomagaliśmy ze strachu?

Lęk pierwszy przyszedł nam do głowy. Jego rola jako czynnika sprzyjającego pomaganiu jest dość dobrze opisana w literaturze. Zagrożenie sprawia, że inni stają się nam bliscy. Mówię nie tylko o fizycznym dystansie, ale przede wszystkim o bliskości emocjonalnej.

Myślimy o sobie i innych jako o części świata, który jest zagrożony.

I wtedy łatwiej nam w sposób naturalny pomagać, bo tak naprawdę pomagamy wówczas sobie.

Lęk związany z inwazją pojawiał się w opisach sytuacji, w komentarzach, w dyskusjach. Stąd na lęku w badaniach się skupiłyśmy. Ale chodziło nam nie tyle ogólnie o stan napięcia, niepewności i negatywnych emocji, ile o szczególny stan przewidywania, że możemy być wkrótce w podobnej sytuacji jak ci, którzy teraz potrzebują pomocy. Nazywamy to lękiem prospektywnym. Pokazałyśmy, że to właśnie myślenie prospektywne ma znaczenie dla podejmowania zachowań pomocowych, a nie lęk sam w sobie.

Bliskość pomaga

W pandemii nasz lęk dość szybko się zmniejszył. Staliśmy się przede wszystkim zirytowani ograniczeniami i zmęczeni, znużeni sytuacją. I zmniejszyła się solidarność i chęć pomagania. W wypadku wojny jest inaczej.

Te sytuacje trudno porównywać. Zaangażowanie w pomoc na początku pandemii było sposobem na obłaskawienie lęku. Mądrze podtrzymane mogłoby trwać dłużej, ale w takich sytuacjach łatwo przekierować energię na inne, zwykle bardziej destruktywne sposoby zachowania. Początkowy potencjał i impet zostały zmarnowane.

W wypadku pomocy uchodźcom z Ukrainy też spodziewałyśmy się szybkiego wypalenia i podjęcia innych form regulowania emocji, niekoniecznie tych nakierowanych na potrzebujących. Byłyśmy zaskoczone, że chęć niesienia pomocy tak długo trwała. Sądzę, że w tym wypadku lęki zarezonowały z naszą pamięcią o wydarzeniach wojennych, przekazywaną z pokolenia na pokolenie.

Jako psycholożka badam przede wszystkim procesy poznawcze. Z dużą ciekawością obserwuję, jak wielką rolę pełnią resentymenty, pamięć historyczna, pewne konteksty kulturowe i historyczne, w których żyjemy. Mieliśmy do czynienia z taką właśnie sytuacją.

Ale właśnie biorąc pod uwagę resentyment i pamięć historyczną, moglibyśmy jako społeczeństwo niechętnie pomagać Ukraińcom. Mamy trudną wspólną historię, niekoniecznie się lubiliśmy jako sąsiedzi. W wielu środowiskach nadal żywy jest stereotyp polskiego pana i ukraińskiego chłopa.

Tak, ale w tym wypadku prawdopodobnie bliskość sprawiła, że te różnice się zatarły.

Bliskość?

Mam na myśli dwa znaczenia tego słowa: po pierwsze, dystans fizyczny – to wszystko, co się dzieje na Ukrainie, dzieje się geograficznie blisko nas i mamy tego świadomość. Po drugie, bliskość kulturowa, związana z podobną historią, doświadczeniami podobnego zła, w dodatku ze strony tego samego wroga.

Nasza wspólna trudna historia i trudne relacje będą na pewno miały znaczenie. Prędzej czy później będziemy mieć z tym kłopot.

Ale póki zagrożenie jest wyraźne i silne, bierze górę myślenie w kategoriach wspólnego losu.

Czy z Waszych badań wynika, że lęk i poczucie bliskości to dwa główne powody, dla których tak chętnie pomagaliśmy Ukraińcom?

To nie jest tak, że bliskość i lęk to dwa osobne, niezależne od siebie czynniki. Kiedy lęk jest bardzo wysoki, to ci inni, którzy wydają nam się podobni do nas, stają się nam wyjątkowo bliscy. Im lepsza relacja, im mniej mamy uprzedzeń, tym łatwiej tę bliskość pod wpływem lęku osiągnąć. I chyba tym razem mieliśmy do czynienia z takim mechanizmem.

Z naszych badań wynika, że prospektywny lęk jest absolutnie najważniejszym motywatorem pomagania. Ale wraz z jego spadkiem, a także u osób, u których poziom tego lęku był od początku niski, to właśnie bliskość była czynnikiem decydującym o podejmowaniu działań pomocowych.

Obywatele zastępują państwo

Badałyście też wpływ norm społecznych na to, jak się zachowywaliśmy po wybuchy wojny.

Sprawdzałyśmy, ile osób w sieci społecznej pomaga uchodźcom z Ukrainy. Okazało się, że dostrzeganie tego, jak wiele osób ważnych dla nas - lub z którymi się jakoś identyfikujemy - pomaga, ma istotne znaczenie.

Im więcej osób w naszym otoczeniu niesie pomoc, tym bardziej czujemy się w obowiązku, by też to robić.

Niezależnie od tego, czy odczuwamy silny lęk, czy nie. To, co jest normą w naszym otoczeniu, co robią inni wokół nas, jest więc kluczowe, nawet jeżeli to nie są normy, które się szybko uwewnętrzniają. Być może to normy skonstruowane na potrzeby tej sytuacji. I być może trzeba czasu, by stały się czymś głęboko zakorzenionym, co działa niezależnie od okoliczności.

Skoro wszyscy wokół mnie pomagają, a potrzeb na świecie jest tak wiele, to czy nie byłoby racjonalnie uznać: tu już mnie nie potrzebują?

Ale świat ze swoimi potrzebami jest pewną abstrakcją, a ta sytuacja nas bezpośrednio dotyka. Widzimy, że wojna dzieje się blisko, widzimy uchodźców, widzimy, że inni pomagają: jeżdżą, przywożą, gotują. Nie sposób było, przynajmniej w dużych miastach, tego wzmożenia nie zobaczyć. Coś, co jest blisko nas, ma na nas większy wpływ.

17 proc. uchodźców znalazło schronienie w prywatnych domach. Byli naprawdę blisko.

Przyjęliśmy uchodźców do domów, bo nie ufamy instytucjom. Nie wierzyliśmy, że ktokolwiek tym ludziom przyjdzie z pomocą, jeśli nie zrobią tego prywatne osoby.

Przynajmniej raz z tego braku zaufania wyszło coś dobrego.

Ale jest i druga strona medalu, już nie tak pozytywna. Jako społeczeństwo utwierdziliśmy rządzących w przekonaniu, że nie potrzeba planowania i organizacji na poziomie instytucji, bo obywatele sobie poradzą. Przecież już to pokazali.

W żadnym innym kraju podczas podobnych kryzysów obywatele nie byli zachęcani, by gościć uchodźców w domach. Przeciwnie. W 2015 roku w Niemczech i Szwecji opracowano instrukcje, które zachęcały najwyżej do drobnych gestów życzliwości. Nie chodziło o egoizm czy ochronę własnych obywateli, ale raczej o to, że istnieją wyspecjalizowane służby, które wiedzą, jak uchodźcom pomagać. Znają ich potrzeby, ale rozumieją również, jakie szkody mogą wyrządzić ci, którzy pomagają bez przygotowania.

W Polsce rolę instytucji przejęły organizacje pozarządowe.

Tak, a oprócz konkretnych działań pomocowych wzięły też na siebie ciężar edukacji. To one na przykład przygotowały i rozpowszechniały wśród pomagających informacje o tym, jak pomagać.

Ten rozdźwięk między instytucjami i obywatelami będzie miał swoje konsekwencje. Będą one dotyczyć zarówno relacji z uchodźcami w przyszłości, jak i podejmowania kolejnych działań pomocowych.

Solidarność, która leczy

Pomoc uchodźcom z Ukrainy polegała nie tylko na dawaniu rzeczy lub pieniędzy, ale także na byciu i działaniu wspólnie z tymi, którym pomagamy. Jakie mogą być w przyszłości konsekwencje tego, że mieliśmy tyle bezpośrednich, osobistych spotkań z uchodźcami?

Ogólnie dobre. Bycie razem, wspieranie i współodczuwanie redukuje lęki, a także pozwala lepiej poznać potrzebujących i zbliżyć się do ich. Dobry, głęboki kontakt i więzi, które powstają, zawsze służą ludziom. I jako jednostkom, i jako – mam nadzieję – większym grupom. Z drugiej jednak strony głębokie zaangażowanie emocjonalne w dramaty uchodźców, w przeżywanie ich traum może i często prowadzi do wypalenia. A to może zablokować podobne działania w przyszłości.

Niektórzy zwracają też uwagę, że ta bliskość mogła się wytworzyć podczas spotkań, a niekoniecznie była tym, co do tych spotkań nas popchnęło.

Oczywiście, to nigdy nie są procesy jednokierunkowe.

Tak przy okazji mamy inne ciekawe badania, jeszcze nie opublikowane, które pokazują, że akty solidarności wobec uchodźców z Ukrainy – choć wydaje mi się, że to uniwersalny mechanizm – mają „leczniczy” wpływ na tych, którzy ich dokonują. I to nie tylko na poziomie emocjonalnym, ale i poznawczym.

Co to znaczy?

Akty solidarności sprawiają, że ludzie, którzy ich dokonują, czują się dobrze, doświadczają pozytywnych emocji. Od ulgi lub radości, że ktoś mniej cierpi, po samozadowolenie, że się jest dobrym człowiekiem. Interesujące jednak, że akty solidarności zmieniają też poznanie. Wpływają na to, jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość i innych ludzi. Po aktach solidarności ludzie stają się otwarci poznawczo: potrafią skupić się na wielu różnych aspektach rzeczywistości, nie postrzegają jej jednowymiarowo, czarno-biało. Są gotowi dostrzec różnorodność i ją wykorzystać. Wychodzą poza swoje lęki, fobie, obsesje i stereotypy. Potrafią włożyć sporo wysiłku w to, aby poznać otoczenie.

Pomaganie, w sensie bycia z innymi w swojej prywatnej przestrzeni, redukuje lęki.

Ale także uczy, że inni, ci obcy, ci w potrzebie, są tacy sami jak my. Można się z nimi zaprzyjaźnić, można się też pokłócić. Taka relacja ma głęboki uzdrawiający sens na wielu poziomach.

Ukraina tak, Ukraińcy niekoniecznie

Rozumiem, że jako społeczeństwo borykamy się z brakiem otwartości: mamy dość silną potrzebę domknięcia poznawczego, co sprzyja na przykład powstawaniu stereotypów.

Tak, sprzyja też różnym uproszczeniom. Na przykład przekonaniu o własnej nieomylności, a w konsekwencji niechęci do zmiany, dialogu, do zobaczenia i docenienia inności. W złożonym świecie poleganie na stereotypach jest przystosowawcze. Ale czasami, szczególnie w sytuacjach społecznie złożonych, przynosi wiele negatywnych skutków.

Chciałabym jednak dodać, że choć dobrych kontaktów między Polakami i Ukraińcami było bardzo wiele, to były też kontakty złe. I znowu to, na jaki grunt opowieści o tych negatywnych kontaktach trafią, będzie miało większy bądź mniejszy wpływ na rozwój sytuacji w przyszłości.

W tej sprawie dostajemy sprzeczne wyniki badań. Raport Sadurskiego i Sierakowskiego przestrzegał, że naszą postawę można by określić słowami: Ukraina tak, ale Ukraińcy niekoniecznie.

Z badań przeprowadzonych na zlecenie Warsaw Enterprise Institute przez Maison Partners wynika, że ponad 60 proc. Polaków uważa, że Polski nie stać na uchodźców, a ponad 40 proc. mówi, że uchodźcy z Ukrainy to tak naprawdę imigranci ekonomiczni. Ale z drugiej strony badania IPSOS-u czy CBOS-u mówią o czymś przeciwnym.

W listopadzie zeszłego roku 69 proc. ankietowanych przez IPSOS powiedziało, że gdyby uchodźcy, którzy są u nas, zostali, to byłoby dla nas dobre. Co Pani sądzi o tej sytuacji?

Wydaje mi się, że te różne wyniki pokazują, że być może nie mamy jeszcze jednoznacznej postawy wobec uchodźców, że ona dopiero się rodzi. To, co mamy, to szereg opinii, którymi dzielimy się w sondażach. Nie zawsze są one spójne, bo odpowiedzi zależą od zadanego pytania, ale także od momentu, w którym pytanie jest zadane.

Wiele osób żyje w tej chwili w oczekiwaniu i niepewności, jak rozwinie się sytuacja w Ukrainie.

Ciągle nie do końca rozumiemy tę sytuację i nie wiemy, jaki będzie miała na nas wpływ.

Dwie granice, dwa światy

Zastanawiając się nad tym, jak się zachowaliśmy i jak się w dużej mierze ciągle zachowujemy wobec Ukraińców, nie sposób nie zapytać, dlaczego zupełnie inne postawy deklarowaliśmy podczas kryzysu w 2015 roku i dlaczego tak inaczej traktujemy uchodźców na granicy białoruskiej. Tam nadal giną ludzie.

Ta sytuacja pokazuje, że nie chodzi o to, czy jesteśmy empatyczni, czy nieempatyczni. My po prostu różnie się zachowujemy w zależności od tego, kto jest obiektem naszego zachowania. To wyraźnie widać.

Na granicy białoruskiej nie ma wojny, na granicy białoruskiej są po prostu tylko ludzie.

To jest pierwsza różnica.

Druga różnica moim zdaniem dotyczy kulturowej bliskości. Z Ukraińcami jesteśmy w stanie się porozumieć, mamy wspólną historię, stosunkowo łatwo nam zrozumieć swój język. Sądzimy, że z ludźmi na granicy białoruskiej niewiele mamy wspólnego, a być może w ogóle nic. A może łączą nas z nimi tylko negatywne uprzedzenia i negatywne percepcje, do których nas długo przekonywano. Widać efekty systematycznie prowadzonej narracji o zalewie innej kultury, o destabilizacji naszego porządku religijno-wartościowego.

Może również chodzić o poczucie zagrożenia ze względu na słabość państwa i brak instytucji, na których można polegać. Być może postawa niektórych z nas podszyta jest lękiem, że znacznie lepiej przygotowane kraje nie poradziły sobie z problemem uchodźczym i z wielokulturowością. To dlaczego my mamy sobie z tym poradzić?

Obojętność wobec uchodźców na granicy białoruskiej wydaje się zaskakująca i niespójna, zważywszy na to, jak zareagowaliśmy w wypadku Ukraińców, ale my, ludzie, rzadko zachowujemy się spójnie.

Jak trwała będzie pomoc?

A jak się zachowamy, jeżeli dotrze do nas kolejna fala uchodźców? Czy z tych badań, które Panie przeprowadzały, można by wysnuć jakieś wnioski dotyczące tego, co zrobić, żeby pomoc uchodźcom z Ukrainy była trwała?

Przyglądamy się teraz motywacji i zróżnicowaniu motywów, które leżą u podłoża pomocy uchodźcom z Ukrainy w pierwszych miesiącach wojny. Interesujące wydaje się nam to, co zobaczyłyśmy na początku. Że właściwie nie ma znaczenia, jaki jest powód podjęcia działań pomocowych: czy jest związany z samooceną, czy z kompetencjami, czy ma wymiar prospołeczny, czy wynika z przynależności do grupy. Widać było, że motywacja może mieć różne źródła, ale skutek jest ten sam. Ale wraz z upływem czasu widzimy, że te motywy zaczynają się powoli różnicować. Nie umiem jeszcze powiedzieć, który z nich ma jakie znaczenie, ale widać wyraźnie różnice.

Można przypuszczać, że powody związane z własnym interesem są najszybciej zaspokajane i najszybciej przestają mieć silny pozytywny wpływ. Najdłużej oddziałują te związane z dowartościowaniem samego siebie, z dostarczaniem sobie poczucia znaczenia.

Uważam, że tę dynamikę motywacyjną warto studiować, żeby sensownie planować i organizować działania pomocowe. Jeżeli na przykład okaże się, że ludzie pomagają, bo chcą czuć się ważni, to tego poczucia ważności trzeba im w związku z pomaganiem dostarczyć. Czyli trzeba wspierać, chwalić i nagradzać. Istnieją społeczne instrumenty do tego, żeby wzmacniać poszczególne typy motywacji.

Skądinąd wiadomo, że sytuacja kryzysowa ma swoją dynamikę. Dobre rozeznanie, w którym momencie kryzysu jesteśmy i co w związku z tym jest potrzebne, będzie decydowało o skuteczności, ale też trwałości pomocy uchodźcom z Ukrainy.

Jakie najważniejsze, praktyczne wnioski wynikają z badań, które Pani prowadzi od lat, analizując różne sposoby pomagania?

Przede wszystkim pomagania nie można traktować jako czegoś, co jest indywidualne, realizowane przez pojedynczą osobę. Pomaganie zawsze dzieje się w szerszym kontekście społecznym i instytucjonalnym ­– on może być bardziej lub mniej dramatyczny, ale zawsze jest złożony. Mamy pojedynczego człowieka, więc trzeba wiedzieć, co sprawia, że w konkretnej sytuacji działa. Ale mamy też grupę, w której on jest aktywny. Mamy instytucje i system polityczny, którego oboje są częścią. Lekceważenie któregokolwiek z tych elementów sprawia, że działania, które zostaną podjęte, będą nieskuteczne.

Kolejna absolutnie kluczowa rzecz to budowanie wizerunku i narracji wokół uchodźcy. Pokazywanie uchodźców jako różnych od nas, złych, roznoszących choroby etc. sprawia, że nie tylko będziemy mniej skłonni do niesienia pomocy, ale będziemy sprzeciwiać się każdej formie integracji. Znamy to z przeszłości.

Trzeba mieć również świadomość, że to, co się dzieje, to proces, który należy monitorować. Oczywiście możemy go opisać uniwersalnie. Ale dobrze, żeby służby, które mają instytucjonalnie pomagać, miały narzędzia do identyfikowania, w którym momencie jesteśmy, jakie działania i siły są potrzebne.

No i wrażliwość.

Pięknie się pokazaliśmy jako społeczeństwo, ale to wszystko jest kruche i delikatne.

Niezwykle łatwo ten entuzjazm i energię wykorzystać w destruktywnym celu.

* * *

*Prof. Małgorzata Kossowska – kieruje Zakładem Psychologii Społecznej w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej zainteresowania obejmują poznawcze i motywacyjne podstawy złożonych zjawisk społecznych (m.in. ideologii politycznej, uprzedzeń, nierówności społecznych w kontekście kulturowym), zjawiska odporności na wiedzę, sztywności poznawczej oraz jej związków z rozwiązywaniem problemów społecznych i podejmowaniem decyzji społeczno-politycznych.

;

Komentarze