Kolportowane przez prawicę opowieści o Ukrainkach rzekomo nadużywających polskiego systemu świadczeń to dokładna kopia amerykańskiego mitu o czarnych „królowych na zasiłku”. Cel jest też ten sam: demontaż państwa opiekuńczego. Niestety, liberalne centrum przygotowało do tego grunt
Konfederacja opiera się dziś na dwóch fundamentach.
Pierwszy to niechęć do migrantów i szeroko pojmowanych „obcych”. Niechęć zarówno z powodu tego, że pracują (i „zabierają pracę Polakom”), jak i tego, że nie pracują (i „pobierają nasz socjal”). Niechęć zarówno do tych z „innych kręgów kulturowych”, jak i do tych podobno nam bliższych, jak Ukraińcy. Niechęć zarówno do przyjmowania ich w naszym kraju, jak i do pomagania im na odległość – Sławomir Mentzen oburzał się ostatnio, że Polska przekazuje Ukrainie satelity Starlink.
Drugi fundament to niechęć do państwa i jego funkcji socjalnych. Dla Konfederacji niemal wszystkie programy społeczne są „przejadaniem pieniędzy”, wszystkie usługi publiczne są niewydajne i nadają się do sprywatyzowania, a każdy rodzaj opodatkowania to „kradzież”.
Dlatego pomysł odebrania 800 plus niepracującym Ukraińcom to wymarzone hasło Konfederacji. Bo łączy w sobie niechęć do migrantów z niechęcią do społecznych obowiązków państwa.
Powstaje pytanie: dlaczego przedstawiciele dwóch największych partii, PO i PiS, tak bardzo promują rozwiązanie, które sprzyja formacji Mentzena?
W przypadku Karola Nawrockiego odpowiedź jest stosunkowo prosta: on już w trakcie kampanii wyborczej zachowywał się, jakby był kandydatem Konfederacji. Mógłby wystartować dokładnie z takim programem, z jakim startował, i bez problemu odnalazłby się na liście formacji Mentzena.
Ale co z Rafałem Trzaskowskim? Pamiętajmy, że to właśnie on wypromował pomysł zabierania 800 plus niepracującym Ukraińcom. Mimo ostrzeżeń ekonomistów, że to demagogiczne hasło, które nie rozwiązuje żadnego realnego problemu, a potencjalnie stwarza nowe. Co z Donaldem Tuskiem, który przyklasnął temu pomysłowi?
Czy to tylko nieporadna próba przypodobania się wyborcom Mentzena? Prawda jest chyba bardziej skomplikowana – i bardziej niewygodna. W rzeczywistości antysocjalne postulaty, które dziś prawica tak swobodnie łączy z postulatami antymigracyjnymi, są od lat popularne w obozie tzw. polskich liberałów, czyli środowiskach związanych kiedyś między innymi z Kongresem Liberalno-Demokratycznym i Unią Wolności, a dziś z Koalicją Obywatelską.
Trudno zrozumieć podejście polskiej klasy politycznej i polskich mediów do kwestii socjalnych bez uwzględnienia kontekstu historycznego. A ten jest taki, że większość czołowych polityków i dziennikarzy III RP wychowała się na kulcie Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Dlatego utożsamili kapitalizm z jego skrajnie wolnorynkową i antysocjalną odmianą.
Gdyby przyjrzeli się bliżej polityce np. Reagana, zamiast opierać się tylko na wyidealizowanych mitach, zobaczyliby, do czego to może prowadzić.
Partia Republikańska od dekad ma ten sam problem: chce obcinać wydatki na ubezpieczenia społeczne i pomoc socjalną, ale większość wyborców w USA jest temu przeciwna.
W czasach Reagana wymyślili, jak obejść ten problem. Zaczęli propagować mit „królowych na zasiłku” – czarnych matek, które rzekomo żyją sobie wygodnie z podatków reszty Amerykanów (w domyśle białych Amerykanów).
Republikanom pozwalało to połączyć dwie rzeczy – rasistowskie sentymenty z antysocjalnym językiem. Do dziś wykorzystują tę sztuczkę pod różnymi postaciami. Na przykład Elon Musk sugerował, że programy socjalne ściągają do USA nielegalnych imigrantów.
W III RP nie dało się przenieść tego języka jeden do jednego, ponieważ nie mieliśmy żadnej dużej mniejszości. Dlatego posługiwano się zastępnikami. Mówiono o bliżej nieokreślonych roszczeniowcach, homo sovieticusach, potem o „500 plusach”. Cel był ten sam: wywołać w społeczeństwie lęk, że ktoś nas oszukuje, bo żyje sobie wygodnie za nasze pieniądze.
Ostatnio socjolog Radosław Markowski opowiada chętnie o „klasie transferowej”, która utrzymuje się jego zdaniem „niemal wyłącznie z transferów społecznych”, czyli żyje z podatków ludzi pracy. Co gorsza – straszy Markowski – ci ludzie „nie mają świadomości, skąd się ich względnie bezpieczny los bierze”.
Tylko że nie do końca wiadomo, kto miałby być tą „klasą transferową”. Bo jedyną dużą niepracującą grupą osób utrzymującą się z pieniędzy państwa są… emeryci.
Dziś jednak nie trzeba ograniczać się do takich sztuczek, można bez problemu sięgnąć po reaganowskie rozwiązanie i zastosować je do Ukraińców. Konfederacja, PiS i powiązane z nimi konta zalewają internet zmyślonymi historiami o tym, jak migranci z Ukrainy żerują na nas i na naszym państwie.
I tu pojawia się problem. Jak szeroko pojmowany obóz liberalny ma dać temu odpór, skoro sam przygotował grunt pod popularność tego rodzaju narracji?
Zwolennik „liberalnej” narracji o „żerowaniu na zaradnych Polakach” mógłby się bronić, mówiąc, że to przecież prawda. Nie chodziło więc o kopiowanie reaganowskiego języka, ale o opisywanie rzeczywistości.
Problem polega na tym, że dostępne dane na temat struktury polskiego społeczeństwa nijak nie potwierdzają tej tezy.
Narracja o „żerowaniu” składa się z dwóch aspektów. Po pierwsze, z przekonania, że istnieje znacząca grupa Polaków, która nie pracuje, a żyje z pomocy społecznej – to „klasa transferowa”, o której mówi Markowski. Po drugie, z założenia, że Polacy, którym się udało i którzy mają względnie wysokie dochody, są nadmiernie obciążani podatkami i składkami.
Przyjrzyjmy się obu aspektom tej narracji.
Kto miałby być tą klasą transferową? Wielu pomyśli pewnie o odbiorcach 800 plus. Ale oni nie pasują do opisu, bo zdecydowana większość z nich pracuje. Nie potwierdziły się obawy, że ten program drastycznie pogorszy sytuację na rynku pracy, bo skłoni kobiety, by zostawały w domu. Ten efekt wywołała w niewielkim zakresie i przejściowo pierwsza wersja programu, ale po zmianach nie widać go już w danych.
Jak tłumaczył na przykład ekonomista Jan Gromadzki w rozmowie z Adrianą Rozwadowską:
„Kiedy w 2016 roku wprowadzono program Rodzina 500+, był on bezwarunkowy na drugie i każde kolejne dziecko, ale na pierwsze warunkowy – dochód na osobę w rodzinie nie mógł przekraczać 800 zł. Z poprzednich badań wiemy, że warunkowe świadczenie miało negatywny wpływ na podaż pracy. Natomiast ja analizuję tylko komponent bezwarunkowy. I tu efekt jest znikomy. Co oznacza, że możemy powiedzieć, iż świadczenie bezwarunkowe nie wywołuje negatywnego wpływu na aktywność zawodową matek na rynku pracy”.
To może bezrobotni są tą „klasą transferową”? Oni z definicji nie pracują – przynajmniej oficjalnie.
Też pudło. Nie dość, że mamy ciągle niskie bezrobocie, to nasze wsparcie dla tej grupy społecznej jest wyjątkowo skąpe na tle reszty krajów Unii Europejskiej.
Z danych Eurostatu za 2022 rok wynika, że Polska przeznacza na ten cel 0,2% PKB, podczas gdy średnia unijna to 1,1%. W całym zestawieniu gorzej od nas wypada jedynie Rumunia. Równie niekorzystnie wygląda wysokość samych świadczeń – obecnie zasiłek wynosi 1662 zł brutto miesięcznie i przysługuje jedynie przez trzy miesiące. To kwota i okres wsparcia, które trudno uznać za realne zabezpieczenie. Bo jak pokazują dane OECD, w Polsce świadczenia zastępują średnio tylko 31% wcześniejszej pensji, podczas gdy we Włoszech, Hiszpanii, Danii czy Francji przekraczają 60%. No i wreszcie zaledwie 10% ludzi szukających pracy w Polsce otrzymuje zasiłki dla bezrobotnych, średnia dla krajów OECD wynosi powyżej 30%. Pod tym względem również jesteśmy w ogonie Europy.
Innymi słowy, bezrobotni to raczej nie jest ta poszukiwana przez nas „klasa transferowa”.
A może są nią ludzie, którym udaje się łączyć różne świadczenia socjalne?
Z raportu Ministerstwa Finansów wynika, że tylko 49 tysięcy rodzin otrzymuje więcej niż trzy świadczenia jednocześnie, czyli sytuacje, gdzie w jednym gospodarstwie domowym kumuluje się dużo zasiłków, należą do absolutnej rzadkości. Trzeba również pamiętać, że mówimy o zasiłkach często niewielkich i przeznaczonych na bardzo specyficzne sytuacje – jak „becikowe” czy świadczenia opiekuńcze dla osób zajmujących się krewnymi o znacznym stopniu niepełnosprawności. Nie tylko nie zapewniają one stabilnego zabezpieczenia finansowego, ale też ich uzyskanie bywa obciążone skomplikowaną biurokracją.
Ponownie – trudno nazywać tych ludzi klasą transferową. Jest ich za mało w skali kraju, w dodatku są to ludzie o trudnej sytuacji finansowej, z często skąpą pomocą państwa.
Jak wspomniałem wcześniej, właściwie jedyną grupą, która pasuje do opisu „klasy transferowej” (nie pracują + utrzymują się ze świadczeń), są emeryci… Czyli osoby, które przepracowały po kilkadziesiąt lat i płaciły w tym czasie podatki.
Teza o wyzyskiwaniu zaradnych Polaków nie działa też od drugiej strony – to znaczy nie ma dowodów na to, że nasz system podatkowo-składkowy jest niekorzystny dla ludzi lokujących się w 10, 5 czy 1% najlepiej zarabiających Polaków. Wręcz przeciwnie, dostępne dane sugerują, że Polska jest bardzo sprzyjającym krajem dla takich osób, znacznie mniej zaś dla ludzi zarabiających poniżej mediany (czyli poniżej około 6800 zł brutto).
„Nasza analiza prowadzi do wniosku, że polski system podatkowy jest regresywny – bardziej obciąża osoby o niskich dochodach niż osoby o wysokich dochodach. Jest to niezgodne zarówno z regułami polityki społecznej, jak i z trendami obserwowanymi w innych państwach. Wskazujemy na dwie główne przyczyny takiego stanu rzeczy: liniowe opodatkowanie pracy (takie samo dla niskich i wysokich zarobków) oraz relatywnie niskie opodatkowanie wysokodochodowych działalności gospodarczych (które m.in. skłania osoby o wysokich zarobkach do fikcyjnego samozatrudnienia)” – pisze Jakub Sawulski w analizie dla Instytutu Badań Strukturalnych. Od czasu publikacji analizy w systemie podatkowym dokonano kilku zmian (głównie przy okazji tzw. Polskiego Ładu), ale wnioski Sawulskiego pozostają aktualne.
Potwierdzają to także dane zgromadzone na stronie World Inequality Database, która zajmuje się badaniem nierówności społecznych na świecie.
Na stronie można znaleźć porównanie, jaka część dochodu narodowego trafia do 10% najlepiej zarabiających, a jaka część do 50% najmniej zarabiających. W całej Europie reguła jest prosta – 10% najbogatszych zgarnia więcej niż cała biedniejsza połowa razem wzięta. Ale… Na tej samej stronie można zobaczyć, jak wyglądają te wyniki, gdy uwzględnimy podatki i transfery społeczne. Wtedy okazuje się, że większa część dochodów płynie do tej biedniejszej połowy – zazwyczaj minimalnie, ale mimo wszystko pokazuje to, że system podatkowy i programy socjalne pomagają zmniejszyć nierówności społeczne.
Jednym z niewielu wyjątków jest Polska. Bez uwzględnienia opodatkowania i transferów 10% najbogatszych Polaków zgarnia 38,2% dochodu narodowego, a biedniejsza połowa 19,7%. Gdy uwzględnimy podatki i transfery, te liczby zmieniają się na korzyść dolnej połowy społeczeństwa, ale wciąż nie na tyle, by wyprzedziła ona 10% najbogatszych – do najzamożniejszych Polaków trafia bowiem 32% dochodu, a do biedniejszej połowy – 26,7%.
Mówiąc krótko, mało który kraj w Europie jest tak wyrozumiały pod względem podatkowym dla 10% najlepiej zarabiających obywateli, co Polska.
Stwierdzenie, że są oni potężnie łupieni podatkami, okazuje się pustą retoryką.
Problem z narracją o żerowaniu nie polega tylko na tym, że jest fałszywa i niesprawiedliwa wobec tych, których akurat oskarża się o pasożytnictwo: samotnych matek, ludzi na zasiłku, odbiorców 800 plus czy Ukraińców. Rzecz także w tym, że szkodzi ona Polsce jako całości.
Przez powtarzanie tej narracji nie potrafimy się zająć problemem nierówności społecznych – przykładowo nie umiemy, lub nie chcemy, wprowadzić realnej progresywności do systemu podatkowo-składkowego.
Nierówności mają zaś negatywne skutki gospodarcze i społeczne. Prowadzą do osłabienia spójności społecznej, mniejszego zaufania między ludźmi, rosnących napięć politycznych, a także do gorszego stanu zdrowia całych populacji. Badania pokazują też, że kraje o większych nierównościach gorzej radzą sobie z innowacyjnością i stabilnym wzrostem gospodarczym. W efekcie na nierównościach tracą nie tylko najbiedniejsi, ale także klasa średnia i gospodarka jako całość.
Podobnie ma się sprawa z odbieraniem 800 plus Ukraińcom bez pracy. Badania pokazują, że warunkowanie programów społecznych wymogiem zatrudnienia prowadzi do utraty świadczeń przez tych, którzy faktycznie na nie zasługują – bo pogubili się w biurokratycznym gąszczu. Z perspektywy społeczeństwa jako całości natomiast może to doprowadzić do pogorszenia sytuacji negocjacyjnej wszystkich pracowników na rynku pracy. Zdesperowani Ukraińcy będą się godzili nawet na najgorsze warunki zatrudnienia, co odbije się na sile przetargowej także polskich pracowników.
Nie mówiąc już o tym, że dzielenie obywateli na poziomie prawnym – wy macie taką wersję 800 plus, a wy inną – to zgubny pomysł, jeśli naprawdę zależy nam na integrowaniu imigrantów z resztą społeczeństwa.
Nie dziwi więc, że takie pomysły popiera Konfederacja. Skrajnie prawicowe formacje często kwitną w nierównym, podzielonym, pełnym napięć społeczeństwie. Natomiast partie i środowiska, które same siebie uważają za liberalne lub centrowe, powinny dobrze przemyśleć, czy warto nadal pchać narrację, która prowadzi do tak destrukcyjnych skutków.
Gospodarka
Polityka społeczna
Uchodźcy i migranci
Sławomir Mentzen
Karol Nawrocki
Rafał Trzaskowski
Donald Tusk
Kancelaria Prezydenta
Konfederacja
800 plus
Ukraińcy w Polsce
Filozof, publicysta, tłumacz. Wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor książek "Język neoliberalizmu" (2017), "Gniew" (2020), "Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat" (2021) oraz "Nic się nie działo. Historia życia mojej babki" (2022).
Filozof, publicysta, tłumacz. Wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor książek "Język neoliberalizmu" (2017), "Gniew" (2020), "Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat" (2021) oraz "Nic się nie działo. Historia życia mojej babki" (2022).
Komentarze