0:00
0:00

0:00

W prawyborach Platformy Obywatelskiej zmierzą się prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak i wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Jaki mają pomysł na kampanię, jaką wizję Polski, czy mają sposób na pokonanie prezydenta Andrzeja Dudy?

Dziś rozmawiamy o tym z Jaśkowiakiem, w połowie tygodnia w OKO.press rozmowa z Kidawą-Błońską.

Przeczytaj także:

Co mówi Jaśkowiak?

O wyborcach konserwatywnych:

  • Rozmawiam z osobami z różnych grup społecznych, spotykam ich na treningach bokserskich, gdy jadę tramwajem, czy autobusem. Swój szacunek dla nich wyrażam poprzez działania i jestem przekonany, że oni to widzą. Widzą, że nie składam pustych deklaracji, tylko wprowadzam je w życie. Idę w Marszu Równości, ale potrafię również dyskutować z osobami o poglądach nacjonalistycznych.

O strategii politycznej:

  • Gdy w Poznaniu rozpoczynałem negocjacje z Kościołem, nie kalkulowałem. Nie kalkulowałem, gdy poszedłem w Marszu Równości, ani gdy mówiłem, że Grzegorz Schetyna wykonał gigantyczną, dobrą robotę. Nigdy nie kalkulowałem, nie będę kalkulował i nie chcę takiej polityki, która kalkuluje i patrzy przede wszystkim na sondaże.

O swojej wizji Polski:

  • Będę mówił o Polsce, w której dobrze czuje się i biedny i bogaty, młody i stary, sprawny i mniej sprawny, heteroseksualny i homoseksualny – czyli takiej Polsce, która byłaby powieleniem tego, co nam się udało zrobić przez pięć lat w Poznaniu.

Rozmowa z Jackiem Jaśkowiakiem

Michał Danielewski, OKO.press: Liberalny polityk, który chodzi na marsze równości, może zostać prezydentem w Polsce?

Jacek Jaśkowiak: Może. Polskie społeczeństwo laicyzuje się szybciej, niż myślimy. Mit o konserwatywnej Polsce jest takim samym mitem, jak ten o konserwatywnym Poznaniu, który zweryfikowaliśmy w 2014 roku, gdy wygrałem z Ryszardem Grobelnym.

Jednak podczas wyborów krajowych, inaczej niż w Poznaniu, decydujący jest elektorat wiejski i małomiasteczkowy. Być może w części sceptyczny wobec PiS, ale równocześnie konserwatywny. Tych wyborców może być trudno panu przekonać, zwłaszcza jeśli do kampanii włączy się propaganda TVP.

Mam inną teorię. Uważam, że liczy się szczerość i autentyczność kandydata, bo w polityce jest sporo sztuczności i udawania. Gdy politycy PiS tworzą wizerunek stróżów moralności i konserwatywnych wartości, a jednocześnie się rozwodzą i nie łożą na swoje dzieci, to wyborcy to widzą.

Sądzę też, że Polacy nie oceniają polityków przez pryzmat ich konserwatywnego czy liberalnego światopoglądu. Mieszkańcy wsi i małych miejscowości zagłosowali na PiS dlatego, że zostali odarci z godności. Przedstawiano ich jako nieudaczników, wyśmiewano za muzykę, której słuchają, krytykowano ich poglądy na świat.

Za tę stygmatyzację w dużym stopniu odpowiedzialne są media, ale też pogardliwy stosunek do polskiej prowincji wyrażany przez część osób o lewicowych poglądach, którzy - zwłaszcza w mediach społecznościowych - sączyli pogardę wobec osób z mniejszych ośrodków.

Rozmawiam z osobami z różnych grup społecznych, spotykam ich na treningach bokserskich, gdy jadę tramwajem, czy autobusem. Swój szacunek dla nich wyrażam poprzez działania i jestem przekonany, że oni to widzą. Widzą, że nie składam pustych deklaracji, tylko wprowadzam je w życie.

Idę w Marszu Równości, ale potrafię również dyskutować z osobami o poglądach nacjonalistycznych.

Rozmawiam np. z bokserem Arturem Szpilką - mamy zupełnie inne poglądy, ale podobne życiorysy. Mój nie był aż tak brutalny. Artur stracił ojca, gdy miał trzy lata, dziesięć, gdy trafił do domu dziecka, a w wieku czternastu lat walczył pod Tesco z bezdomnymi o przeterminowane jogurty, żeby przynieść je siostrom na śniadanie.

Wiem, co Szpilka robi dla słabszych, jak wspiera domy dziecka. Dlatego, mimo jego nacjonalistycznych poglądów i zupełnie innego spojrzenia na historię, jest dla mnie bardziej wiarygodny w sferze lewicowej wrażliwości niż pan, panie redaktorze.

Dziwny to lewicowiec, który jest homofobem.

Za Szpilką stoi historia jego życia oraz autentyczność. Ja również miałem inny stosunek do homoseksualizmu, gdy miałem 20 lat. Wyrastałem w robotniczej dzielnicy i to ona kształtowała moje postrzeganie świata. Dopiero podczas studiów w Niemczech przepracowałem te doświadczenia. Jest dla mnie zupełnie zrozumiałe, że w przypadku niektórych osób to musi być proces, który wymaga czasu.

Stosunek mieszkańców Poznania do Marszu Równości zmienił się w sposób radykalny. Nawet jeśli mają inne poglądy, nie gardzą uczestnikami marszu. Dlatego moim zdaniem Polacy są gotowi zagłosować na polityka o liberalnych poglądach, ale musi to być osoba, która ma dla nich szacunek.

Wierzę w mądrość mieszkańców małych miejscowości i wsi bardziej niż w opinie felietonistów, czy dziennikarzy.

Wchodzę na ring, z którego mogą mnie znieść

Przed podjęciem decyzji o starcie w prawyborach Platformy, robił pan badania opinii publicznej na temat swoich szans w starciu z Andrzejem Dudą?

Nigdy w ten sposób nie kalkuluję. Mój najbliższy współpracownik, Marcin Gołek, zniechęcał mnie, jak mógł: "Jacek, dużo możesz stracić, a mało zyskać". Ale moja odpowiedź jest prosta: twarz traci się tylko raz.

Nie mógłbym spojrzeć w lustro, gdyby w maju okazało się, że Duda wygrywa, a ja choć mogłem temu zapobiec, nic nie zrobiłem. To jedyne kryterium, którym się kierowałem.

Gdy w Poznaniu rozpoczynałem negocjacje z Kościołem, nie kalkulowałem. Nie kalkulowałem, gdy poszedłem w Marszu Równości, ani gdy mówiłem, że Grzegorz Schetyna wykonał gigantyczną, dobrą robotę. Wiem, że mi się to nie opłaca ani w układzie relacji w Platformie, ani postrzegania społecznego, bo Schetyna nie jest dziś najbardziej popularnym politykiem w Polsce.

Nigdy nie kalkulowałem, nie będę kalkulował i nie chcę takiej polityki, która kalkuluje i patrzy przede wszystkim na sondaże.

To dobrze brzmi, ale kalkulacja w polityce jest czasami potrzebna. A dość uprawniona jest hipoteza, że będzie pan łatwiejszym celem dla mediów narodowych niż Małgorzata Kidawa-Błońska.

Jazda po bandzie w stosunku do Pawła Adamowicza, do mnie, do Wadima Tyszkiewicza [niezależny senator, prezydent Nowej Soli 2002-2019], nazywanie nas zdrajcami, czego skutkiem są listy z pogróżkami - to wszystko już było.

Nie mam również wątpliwości, że w wyborach prezydenckich kampania szczucia będzie przeprowadzona na dużo większą skalę. Będą prowokacje, wykorzystane zostaną służby, będą chwytać się wszelkich metod akceptowalnych i nieakceptowalnych, by Andrzej Duda te wybory wygrał. Mam tego pełną świadomość.

Wiem również, jaką cenę mogą zapłacić moi najbliżsi - mama, synowie. Jest dla mnie jasne, że wychodzę na ring, z którego mogą mnie znieść, bo to nie będzie uczciwa walka.

Transfery polityczne z samorządu na krajową scenę polityczną dotąd nie bardzo się udawały. Inicjatywa prezydenta Wrocławia Rafała Dudkiewicza z 2008 roku "Polska XXI" zaczęła się od koła w Sejmie, a skończyła się klapą, Bezpartyjni Samorządowcy odnieśli relatywny sukces w wyborach lokalnych, ale do Sejmu w 2019 roku się nie dostali. To pokazuje, że profil i natura samorządowca, przywiązanie do konkretu, a nie ogólnej, metapolitycznej opowieści, może utrudniać komunikację z wyborcami.

Odniesienia do przeszłych wyborów są o tyle zawodne, że jako społeczeństwo ciągle i dynamicznie się zmieniamy. W kontrze można też pokazać przykłady sukcesów ze światowej sceny politycznej: Jacques Chirac był najpierw merem Paryża, były prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker - samorządowcem, Boris Johnson - zanim został premierem - był burmistrzem Londynu.

Samorządowcy potrafią być konkretnymi, skutecznymi politykami na poziomie krajowym. To, że u nas to do tej pory inaczej wyglądało, to kwestia stopniowego dochodzenia do niektórych rozwiązań.

Widzimy wszyscy, że następuje przesycenie i zmęczenie politykami, którzy są od 20 - 25 lat w parlamencie. Oczekujemy jako społeczeństwo nowych twarzy. Elementem tego procesu były również wybory w Poznaniu w 2014 roku, gdy mówiono, że nie mam żadnych szans...

No, że szanse są małe...

...że Platforma wypuściła zająca na stracenie, po to tylko, żeby wygrał Grobelny.

Przyzna pan jednak, że wystawienie działacza ruchów miejskich jako kandydata PO nie było wtedy zbyt oczywistym posunięciem.

We wszystkich dziedzinach życia trzeba umieć podejmować decyzje, które niosą pewien ładunek ryzyka.

Demokracja to możliwość wyboru

W majowych wyborach kluczowy będzie elektorat kobiecy, również w elektoracie PO jest oczekiwanie, że partia wystawi kobietę przeciwko Andrzejowi Dudzie. Pan, jako żywo, kobietą nie jest, panie prezydencie.

Ale dostałem nagrodę Kongresu Kobiet! Bardzo prestiżową, bo znalazłem się w gronie niewielu osób, które zostały tak uhonorowane przez Kongres.

Nie będę ukrywał, że dostałem setki bardzo pozytywnych komentarzy, życzeń i wyrazów poparcia od wielu osób z bardzo różnych bajek: od Agnieszki Duczmal, Mariusza Szczygła, Agnieszki Holland, ale też np. od Przemysława Salety, czy Władka Frasyniuka.

Ale dostałem też takiego sms-a: "Jacku, coś ty nam zrobił". To od Magdy Środy. Chcę przez to powiedzieć, że rozumiem rozczarowanie, ale tak naprawdę przecież na tym polega demokracja - że dajemy wybór.

Jednak jest zagrożenie, że jeśli nawet wygra pan wybory Platformy, to nie dostanie pan stuprocentowego poparcia od reszty zaplecza politycznego, choćby od Nowoczesnej, Inicjatywy Polskiej, Zielonych, którzy otwarcie deklarują, że Dudę może pokonać tylko kobieta. Jak to posklejać?

Będzie się teraz toczyć dyskusja, odbędą się debaty, padną pytania, a na koniec elektorzy będą musieli podjąć odpowiedzialną decyzję. Jaka by nie była, zaakceptuję ją. Jeżeli wygra Małgorzata, zrobię wszystko,by pokonała Dudę. Nie będę się obrażał, bo ja się nigdy nie obrażam.

Z czym Jacek Jaśkowiak pójdzie do tych wyborów, jaka będzie jego opowieść o Polsce?

Będę opowiadał o Polsce prawdziwie solidarnej, a nie „Banasiowej”. Bo jeżeli państwo jest źle zarządzane, to największą cenę zapłacą za to najubożsi i najsłabsi.

Będę mówił o Polsce, która ma być bezpieczna na arenie międzynarodowej, co w obecnych czasach - widzimy to na przykładzie Ukrainy - wcale nie jest takie oczywiste.

Będę mówił o Polsce, która ma dobre rozwiązania systemowe w zakresie służby zdrowia. W tym roku musiałem uporządkować swoje sprawy zdrowotne - mam 55 lat, pierwsze drobne remonty trzeba było zrobić - i mam konkretne przemyślenia. Widziałem, w jakich warunkach pracują lekarze, pielęgniarki, przyjmowani są pacjenci. Widziałem niedolę i dramaty na korytarzach szpitalnych. Ludzi, którzy nie przychodzą sobie podciągnąć powieki do góry, tylko tracą wzrok, na oddziałach onkologicznych walczą o życie.

I będzie to również opowieść o Polsce solidarnej, w której szanujemy przedsiębiorców, nie traktujemy ich jak dojnych krów, szanujemy ich dorobek i pracę, ale jednocześnie myślimy o prawach pracowników, by nie musieli pracować na umowach śmieciowych i byli godnie wynagradzani.

Będę mówił o Polsce, w której dobrze czuje się i biedny i bogaty, młody i stary, sprawny i mniej sprawny, heteroseksualny i homoseksualny – czyli takiej Polsce, która byłaby powieleniem tego, co nam się udało zrobić przez pięć lat w Poznaniu.

Poznań to miasto, w którym pokazujemy dobrze realizowane inwestycje publiczne, będące jednocześnie impulsem dla inwestycji sektora prywatnego. To miasto, w którym rośnie liczba osób pracujących i studiujących zza granicy - mamy studentów z Iranu, z Iraku, z Rosji, z Ukrainy.

Poznań to też miasto, w którym społeczność ukraińska czuje się, jak u siebie, gdzie piętnowane są przypadki naruszania ich godności, wykorzystywania zależności pracowniczej. Miasto, w którym piętnujemy ataki rasistowskie - gdy do nich dochodzi - i staramy się zapobiec im w przyszłości. Nawet kibice przestali już wywieszać transparenty z hasłami obraźliwymi dla innych nacji.

Uważam, że możemy mieć również taki kraj.

Przez pięć lat szukałem kompromisów, rozmawiałem z tymi, którzy mieli inne poglądy. U nas nikt nikogo nie obraża.

Andrzej Duda pewnie nie będzie chciał dyskutować z panem o Poznaniu, za to chętnie przekieruje debatę na dziedzictwo PO. Co pan odpowie, gdy Duda spyta, czy Jacek Jaśkowiak podpisze ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego?

Musimy patrzeć przez pryzmat odpowiedzialności za finanse państwa. W jakim stanie są teraz? Nie wiemy, bo dane nie są przedstawiane w sposób rzetelny. Kończyłem rachunkowość i wiem, jak można pokazać bilans oraz rachunek zysków i strat, by w krótkim czasie wyglądał dobrze. Ale jeśli pieniędzy nie ma, to nie ma i nie da się tego pudrować w nieskończoność.

Dlatego nie powiem, że podpiszę, nie powiem, że nie podpiszę. Gdyby w Grecji, po igrzyskach olimpijskich w 2004 roku zapytał pan, czy ludzie zgodzą się na takie lub inne cięcia, to nikt nawet nie potrafiłby sobie ich wyobrazić. Jeżeli dostaniemy po PiS kraj totalnie zdewastowany, ze zrujnowanymi finansami publicznymi, będziemy musieli zachować się odpowiedzialnie.

Kobieta musi mieć prawo wyboru

Jeśli trafi na pana biurko ustawa o związkach partnerskich, zapewne ją pan podpisze. A jeśli znajdzie się większość, która przegłosuje liberalizację ustawy antyaborcyjnej?

Jest to czysto hipotetyczne pytanie, dlatego, że ani ustawa o związkach partnerskich, ani o liberalizacji przepisów dotyczących przerwania ciąży, w ciągu najbliższych czterech lat nie trafi na biurko prezydenta. Chyba, że rząd PiS się rozpadnie, czego bym sobie życzył i będą wcześniejsze wybory.

Tak czy inaczej, podpisałbym ustawę o związkach partnerskich. Nie jestem zwolennikiem aborcji, ale jestem za prawem kobiet do wyboru. Jak mówiłem, jestem przekonany, że będziemy się jako społeczeństwo laicyzować, a w tym wypadku kluczowa będzie kwestia oczekiwań społecznych.

Muszę oczywiście brać pod uwagę stanowisko formacji, która być może wystawi mnie w wyborach, ale prywatnie jestem za liberalizacją prawa antyaborcyjnego. Nie opowiadam się za zupełną wolnością w tym obszarze. Uważam, że należy otoczyć kobietę opieką, dać jej możliwość skonsultowania decyzji ze specjalistami, bo to wybór dramatyczny. Ale kobieta musi mieć do tego wyboru prawo.

W Niemczech kobietom zagwarantowano wsparcie psychologiczne. Aborcja jest tam legalna, ale przeprowadzana rzadko. Zakładam, że w przyszłości taki model - niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem Polski - będzie w naszym kraju obowiązywał.

Dziś mamy mocny przechył w stronę konserwatyzmu i sojuszu władzy z Kościołem, ale to odbije w drugą stronę, widzieliśmy to już w Irlandii. Nie ma innej opcji.

Po nominacji będzie pan jeździł po powiatach, małych miejscowościach, będzie się pan spotykał z ludźmi spoza wielkich aglomeracji i średnich miast? Może pan znaleźć wspólny język? Bo prezydent Duda dogaduje się z nimi doskonale.

To nic wyjątkowego, że prezydent Duda jeździ po Polsce. Większość z nas jeździ. Ja też. I rozmawiam z różnymi ludźmi, bo przecież nie przemieszczam się samolotem między dużymi miastami nad głowami mieszkańców. To jest oczywiste.

Nie mam za sobą mediów publicznych, ale jestem autentyczny, a prawda zawsze broni się najlepiej.

Sztuczność i śmieszność prezydenta Dudy będzie jego wielkim problemem. Poziom poparcia, z którego startuje na dzisiaj jest tragiczny. To zaledwie 42 proc., podczas gdy Komorowski w tym samym czasie zdecydowanie przekraczał 60 proc. poparcia.

Wszystko zależy od Polaków. Będę się starał ich do siebie przekonać, ale to będzie ich decyzja i w każdym wypadku należy ją uszanować.

Skorzysta pan w kampanii z energii nowych osób w polityce, nowych posłów i posłanek, którzy dostali się do Sejmu również z list Koalicji Obywatelskiej?

- Jeżeli będą chcieli, oczywiście. Natomiast przede wszystkim chcę mieć profesjonalny sztab, gdzie jest jasny podział zadań. To nie może być pospolite ruszenie, jakiś zaciąg, wolontariat, gdzie nikt nic nie robi, za to wszyscy dużo mówią.

Ta kampania będzie inna, nie będzie typowa. Nie będę kopiował tego, co ktoś zrobił w poprzedniej kampanii. Tym bardziej, że nie jestem faworytem, muszę więc być bardziej ofensywny, odważny i bardziej kreatywny, by przekonać do siebie Polaków.

W polityce ważne są też emocje. Wszyscy wiedzą, że potrafię się bić, że jestem twardy i dam z siebie wszystko. Nie boję się też krytyki. Sam pan wie - bo śledzi moje działania od lat - że zaskakiwałem już wielokrotnie. I mogę obiecać, że będę zaskakiwał nadal.

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze