0:00
0:00

0:00

W Wigilię na Morzu Egejskim utonęło co najmniej 16 uchodźców i migrantów. To trzecia katastrofa w ciągu trzech dni na greckich wodach. W sumie zginęło co najmniej 30 osób.

Łódź, którą płynęło około 80 osób, przewróciła się i zatonęła 8 km od wyspy Paros. Wśród 16 ofiar są trzy kobiety i jedno dziecko. Dokładne przyczyny wypadku nie są znane, choć można się domyślać, że łódź była przepełniona.

Dzień wcześniej, w czwartek 23 grudnia 2021, na Morzu Egejskim w pobliżu Krety zginęło 11 osób. Z tonącej łodzi udało się uratować 90 migrantów i uchodźczyń, w tym 27 dzieci. Akcje poszukiwawcze są kontynuowane.

W środę zginęły co najmniej trzy osoby płynące pontonem w pobliżu wyspy Folegandros. Udało się uratować 13 osób, kilkanaście zaginęło.

A 21 grudnia po dotarciu do Europy "26 osób rozdzieliło się na kilka mniejszych grup i ukryło w lasach" - to już informacja z Lesbos, ale równie dobrze mogłaby pochodzić wschodniej granicy Polski. Bo sytuacja na zewnętrznych granicach Europy jest i była dramatyczna na długo przed wydarzeniami z Usnarza Górnego.

View post on Twitter

Śmierć na granicach

Przez granicę turecko-grecką prowadzi jeden z głównych szlaków migracyjnych do Europy. I podobnie jak dziś Łukaszenka, niemal dwa lata temu prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan wymuszał ustępstwa na Unii Europejskiej wykorzystując do tego ludzi uciekających z własnych państw. W Turcji przebywa ich ok. 3,6 miliona.

"Po zapowiedzi Erdoğana pojawiły się doniesienia o autobusach wywożących ludzi pod grecką granicę. Tysiące imigrantów i uchodźczyń koczowało na pasie granicznym, bez jedzenia i wody. Część próbowała dostać się na greckie wyspy drogą morską. Po internecie krążyły nagrania greckiej Straży Przybrzeżnej, strzelającej gumowymi nabojami w kierunku łodzi i pontonów z migrantkami i uchodźcami, by odstraszyć ich od lądu" - pisaliśmy w listopadzie, przypominając, że push-backi nie są w europejskiej polityce niczym nowym.

Przeczytaj także:

Gdy w październiku docierały do nas informacje o pierwszych ofiarach na wschodniej granicy Polski, reporter Szymon Opryszek wybrał się szlakiem migrantów/ek ze Stambułu do Białorusi. Rozmawiał wtedy z jednym z przemytników, który twierdził, że nowy szlak migracyjny "otwarty" przez Łukaszenkę jest bezpieczny. Opryszek pisał:

"Ludzie umierają na granicy, całe rodziny głodują! – protestuję i pokazuję Mustafie zdjęcia z mediów społecznościowych, m.in. autorstwa aktywistów z Grupy Granica. Na sam ich widok robi się zimno, niemal słychać rozdzierający płacz dzieci, błagania migrantów o litość. Nie mogę uwierzyć, gdy Mustafa wzrusza ramionami.

– Ile osób zmarło? Kilka. Ale ile zginęło na morzu?".

Dokładnej liczby ofiar polityki UE nigdy nie poznamy. Z szacunków NGO-sów i służb granicznych wynika jednak, że w ciągu ostatnich kilku lat na Morzu Śródziemnym zaginęło ponad 23 tys. osób (zaginęły, nie zginęły, bo większości ciał pewnie nigdy nie uda się odnaleźć). Gdy więc myślimy o siedemnastu (oficjalnie) ofiarach na granicy Polski, wydaje się, że to przecież niewiele. Ale perspektywa zmienia się, gdy zamiast liczby pojawiają się imiona, nazwiska i historie.

Kim byli?

O zmarłych na granicy pisaliśmy m.in. tutaj. W połowie listopada wiedzieliśmy o jedenastu ofiarach, chociaż aktywiści/ki i wolontariusze/ki działający na Podlasiu są pewni, że rzeczywista liczba zmarłych jest znacznie wyższa. Część z nich odeszła z wychłodzenia, inni z powodu nieleczonych chorób. Ktoś inny zginął przeprawiając się przez Bug.

17 listopada pisaliśmy o 24-letnim Syryjczyku, który zmarł próbując po raz kolejny dostać się na teren Polski. Miał na imię Issa, czyli Jezus.

Niemiecki tygodnik „Der Spiegel" opublikował kronikę życia i śmierci osób, które zmarły na granicy polsko-białoruskiej. Dziennikarzom i dziennikarkom tygodnika udało się potwierdzić tożsamość dwunastu z szesnastu ofiar. Siedemnastą jest nienarodzone dziecko jednej z nich. Za „Der Spiegel" przedstawiamy ich sylwetki.

Radża Hasan, 44 lata

Zmarła 8 listopada po stronie białoruskiej. Była Palestynką, urodziła się obozie dla uchodźców w miejscowości Hama w Syrii. Podczas przeprawy przez las na pograniczu polsko-białoruskim zaczęła słabnąć. Polska straż graniczna znalazła ją razem z grupą Syryjczyków, wywieźli ich z powrotem na Białoruś. Radża traciła przytomność, ale białoruscy żołnierze zamiast wezwać karetkę, wsadzili nieprzytomną kobietę i jej towarzyszy do taksówki. Zmarła w drodze.

Ostatnia wiadomość, jaką Radża wysłała do rodziny, brzmiała: „Jak się czujesz mamo? U nas w porządku, módl się za nas".

Kawa Anwar Mahmud al Dżaf, 25 lat

Zmarł 23 listopada na granicy polsko-niemieckiej. Pochodził z Sulejmaniji w północnym Iraku. Pracował w sklepie, w weekendy lubił wybierać się w góry. Marzył o życiu w Szwajcarii i studiowaniu programowania.

Za dziewiątym razem udało mu się przedostać do Polski. Był wycieńczony, w samochodzie przemytników jego stan coraz bardziej się pogarszał. Mimo próśb rodziny przemytnicy nie zgodzili się odstawić go do szpitala. Gdy samochód dojechał do Frankfurtu, Kawa już nie żył.

Ahmad al Hasan, 19 lat

Zmarł 19 października podczas przeprawy przez Bug. Był Syryjczykiem, najmłodszym z siódemki rodzeństwa. Po wybuchu wojny w Syrii jego rodzina uciekła do Jordanii i tam osiadła. Marzył o karierze prawnika, miał bardzo dobre oceny, ale rodzice nie mogli sobie pozwolić na posłanie syna na studia.

Do Białorusi przyleciał razem z przyjacielem Ahmadem al Ensim, który dziś jest już w Niemczech. Przemytnik zabrał ich z Mińska w stronę granicy. Gdy dotarli do brzegu Bugu, białoruskie służby z psami i karabinami kazały im przeprawiać się do Polski na dmuchanych tratwach. Nie było odwrotu. W pewnym momencie tratwa wywróciła się do góry nogami. Tylko jeden z przyjaciół wyszedł na ląd.

Awin Irfan Zahir, 38. Zmarła w szpitalu w Hajnówce. Była matką piątki dzieci. Gdy razem z mężem zdecydowała się na wyprawę z Iraku do Polski, nie wiedziała, że jest w ciąży.

Gdy aktywiści znaleźli rodzinę w lesie, Awin nie jadła już od dwóch dni. Temperatura jej ciała spadła do 27 stopni. Lekarze w szpitalu walczyli o jej życie przez trzy tygodnie. Zmarła razem z nienarodzonym dzieckiem, któremu ojciec dał na imię Halikari. Mężczyzna planuje wrócić do Iraku.

Issa (Jezus) Jerjos, 24 lata

Zmarł po polskiej stronie granicy. Pochodził z Syrii, był wychowywany w chrześcijańskiej wierze. Porzucił studia informatyczne, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Od 10 lat był w związku z Bernadate, planowali wziąć ślub. W poszukiwaniu lepszej pracy zdecydował się na wyjazd do Niemiec.

Wylądował w Mińsku 15 września. Miesiąc później policja znalazła jego ciało w polu niedaleko Kuźnicy. Przyczyna śmierci do tej pory nie została wyjaśniona.

Ahmed Hamed al Zabhawi, 29 lat

Zmarł po polskiej stronie granicy. Pochodził z Iraku, był mężem i ojcem dwuletniej córki. Miał dyplom z ekonomii, ale nie mógł znaleźć pracy. Zdecydował się na wyjazd do Niemiec, by zarobić na utrzymanie rodziny.

Przez kilka dni razem z dwoma innymi Irakijczykami błąkał się po lesie na pograniczu polsko-białoruskim. W pewnym momencie poczuł się źle - rzucał różnymi przedmiotami, rozebrał się. Mimo próśb brata towarzyszący mu migranci nie zgodzili się zabrać go do szpitala, bojąc się kolejnego push backu. Wkrótce przyszła od nich wiadomość: Ahmed nie żyje.

Gaylan Dler Ismail, 25 lat

Zmarł po białoruskiej stronie granicy. Pochodził z irackiego Kurdystanu, cierpiał na cukrzycę i schorzenie kręgosłupa, tak ciężkie, że ledwie mógł ruszać prawą ręką i nogą.

Jego ojciec starał się znaleźć lekarza, którzy pomoże synowi. Zdecydował się wysłać go na leczenie do Niemiec, ale Gaylanowi nie przyznano wizy. Ojciec sprzedał dom, by wysłać syna razem z trójką rodzeństwa do Mińska, a następnie do Niemiec. Podczas drugiego push backu rodzina została rozdzielona - szwagier Gaylana trafił do zamkniętego ośrodka dla uchodźców, a wraz z nim, w plecaku, jego insulina. Zmarł na skutek hipoglikemii.

Rodzina sprowadziła ciało Gaylana do Iraku.

Farhad Nabo, 33 lata

Zmarł po polskiej stronie granicy. Urodzony w Syrii, pracował jako cukiernik, gdy miał chwilę wolnego grał w piłkę nożną razem z dwójką synów. Planował jako pierwszy wyruszyć do Europy, a później sprowadzić tam swoją rodzinę, marzył o życiu w bezpiecznym kraju. Gdy był już w Polsce w samochodzie przemytnika, kierowca uciekając przed policją uderzył w drzewo. Farhad zginął na miejscu.

Mostafa al-Raimi, 37 lat

Zmarł po polskiej stronie granicy. Mostafa pochodził z Jemenu, z zamożnej rodziny. Studiował księgowość, gdy dostał dyplom pracował w banku, ale bał się, że straci posadę. Planował zamieszkać z żoną i dwójką dzieci w Holandii. Wielokrotnie starał się dostać wizę do krajów Zachodu, bezskutecznie. Ostatecznie zdecydował się dotrzeć do Europy innym sposobem. W lesie zmarł najprawdopodobniej na atak serca. Rodzina zdecydowała się pochować go na polskim mizarze - cmentarzu muzułmańskim.

Kurdo Chalid, 35 lat

Zmarł w galerii handlowej w Mińsku. Pochodził z irackiego Kurdystanu. Po kilku dniach błąkania się po lasach między Polską i Białorusią, postanowił wrócić do Mińska, by choć na chwilę odpocząć. Zostawił swój plecak w hostelu i poszedł do galerii handlowej, by coś zjeść. Nagle spadł z krzesła i znieruchomiał na podłodze. Lekarze stwierdzili później, że powodem śmierci był udar mózgu.

Wafaa Kamal, 38 lat

Zmarła po białoruskiej stronie Kanału Augustowskiego. Studiowała sztukę użytkową na uniwersytecie w Bagdadzie. Marzyła o karierze architektki dla swojej córki i lekarza dla syna. Życie jej rodziny stało się zagrożone, gdy Wafaa zaczęła otrzymywać groźby ze strony szyickich bojówek z powodu pracy dla międzynarodowych organizacji.

Wyjechali do Mińska całą rodziną. Po kilku dniach w polskich lasach Wafaa zachorowała. Mimo tego polskie służby zawróciły ją razem z mężem i dziećmi z powrotem na Białoruś. Po kolejnej nocy w lesie zmarła z powodu hipotermii. Jej mąż Hajdar twierdzi, że Białorusini zmusili go do nagrania materiału wideo, w którym oskarżył polskie służby o śmiertelne pobicie jego żony.

Stół wigilijny dla uchodźców przy lesie na podlasiu, fot. Maciej Niemojewski
Stół wigilijny dla uchodźców przy lesie na Podlasiu, fot. Maciej Niemojewski

„Bóg osądzi, kto jest winien"

Ciała czterech migrantów pochowano na muzułmańskim cmentarzu w Bohonikach. Podlaskie Bohoniki zamieszkuje wspólnota tatarska, która zobowiązała się pochować każdego wyznawcę islamu, który stracił życie na granicy. Spoczywają tu – jak na razie – nienarodzone dziecko Awin, Mostafa al Raimi, Ahmad al Hasan i mężczyzna, którego imię jest nieznane – "NN".

Pierwszym, który spoczął na mizarze w Bohonikach był Ahmad. OKO.press tak relacjonowało jego pogrzeb:

"Ciało do Bohonik dotarło dopiero około 18, bo przedłużyły się sprawy proceduralne. Nikt też go nie obmył i nie zawinął w całun, nikt też nie pochował go w samym spodzie od trumny. Jest już na to za późno, czas zrobił swoje. Na cmentarz odprowadził go tłum dziennikarzy, wszechobecne kamery i trzask migawek zamieniły intymną uroczystość w wydarzenie medialne.

Dziennikarski gwar ucichł dopiero na mizarze, gdy w świetle reflektorów trumna została złożona do grobu. Wtedy rozbrzmiała modlitwa prowadzona przez imama Aleksandra Bazarewicza. Wraz z nim modlili się przewodniczący gminy muzułmańskiej, dwaj Czeczeni i dwóch Syryjczyków, którzy przyjechali tu z Białegostoku oraz doktor Kasim Shady, białostocki lekarz też pochodzący z Syrii".

„Nie upatrujemy w nikim winy, Bóg osądzi, kto jest winien. (…) Myśleliśmy, że [pierwszy pogrzeb] to będzie incydentalne wydarzenie – pogrzeb jednego brata. Okazuje się, że ten sektor się powiększa i powiększa. Ubolewamy nad tym. Mamy nadzieję, że więcej nie będzie pochówków, ale jeżeli będą potrzebne, jesteśmy gotowi je zorganizować” - mówił imam 10 dni później, podczas pogrzebu czwartej osoby, która zmarła w drodze do Europy.

Pogrzeb 19-letniego Syryjczyka w Bohonikach, fot. Anna Mikulska/OKO.press
Pogrzeb 19-letniego Syryjczyka w Bohonikach, fot. Anna Mikulska/OKO.press

Bez zmian

W sobotę, 25 grudnia niemiecka organizacja pozarządowa Sea Watch pisze o 270 migrantach i uchodźczyniach uratowanych tylko w ciągu jednej doby na wodach między Libią a Włochami. W tym samym czasie inna organizacja, Watch The Med - Alarmphone informuje o 25 osobach, które przebywają na Morzu Śródziemnym w pobliżu Malty. Dwa dni temu wysłali sygnał SOS. Maltańska straż przybrzeżna nie zareagowała na alarm, po 48 godzinach w poszukiwania zaangażowała się za to włoska straż. Łodzi nadal nie odnaleziono.

Szlak morski Libią a Włochami, tzw. trasa migracyjna środkowo śródziemnomorska, jest najbardziej śmiercionośna. Podczas przeprawy giną tam rocznie setki osób. W zeszłym roku rozmawialiśmy o sytuacji na morzu z wolontariuszami Sea Watch na Lampedusie i Sycylii. Ich działania utrudniają włoskie władze, tak samo jak Polska utrudnia działania pomocowe na Podlasiu. “Tych ludzi można było uratować” - mówili nam wtedy działacze Sea Watch. To samo słyszymy dziś na naszej wschodniej granicy.

;

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze