0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Skowro...

Zbigniew Ziobro jest w swoim żywiole. Wydaje polecenia prokuratorom, chce zaostrzać kodeks karny, marzy o karze śmierci. To oficjalna reakcja władz na zakatowanie 8-letniego Kamila z Częstochowy. I w niczym nie pomoże. No, może poza wynikiem wyborczym Suwerennej Polski.

Co naprawdę uratowałoby dzieci torturowane przez opiekunów w Polsce? Jakie są bariery, które sprawiają, że jesteśmy – jak nazywa to dr Anna Krawczak, antropolożka z UW – „reliktem Europy"?

Co powoduje, że nie potrafimy pomóc dzieciom krzywdzonym w rodzinnych domach? Czy zmiana jest możliwa? Co konkretnie jest potrzebne?

Odpowiedzi w tym odcinku „Powiększenia". Posłuchaj podcastu lub przeczytaj jego transkrypcję. I odezwij się do nas z opinią! Adres mailowy i sekcja komentarzy są dostępne na końcu artykułu.

„Powiększenie” to podcast Agaty Kowalskiej, dziennikarki OKO.press. Dwa razy w tygodniu autorka zadaje doskonale przygotowane, precyzyjne pytania politykom, ekspertkom, a czasem uczestnikom wydarzeń. Postanowiliśmy publikować także zapis tekstowy podcastów, żeby podkreślić ich wartość, bo informują, objaśniają i skłaniają do myślenia. Liczymy także na to, że osoby, które wolą czytać niż słuchać, zachęcimy do zmiany tego nastawienia i sięgną po podcasty Kowalskiej. Czyta się je dobrze, ale słucha jeszcze lepiej.

Przeczytaj także:

Agata Kowalska, OKO.press: Ta historia wstrząsnęła całą Polską. Brzmi jak tani nagłówek, prawda? Ale tak się stało. Mną też wstrząsnęła. Chodzi o życie i śmierć ośmioletniego Kamila z Częstochowy. Pisaliśmy o nim w OKO.press:

Wstrząsające jest to, że dziecko było regularnie katowane przez swojego ojczyma, ale równie wstrząsające jest to, jak wielu dorosłych otaczało Kamila i nie ocaliło go od katorgi i od śmierci. Ani sąsiedzi, ani nauczyciele, ani lekarze, ani policja, ani urzędnicy z ośrodka pomocy społecznej, ani sąd, ani rodzina mieszkająca w tym samym domu, co katowany Kamil, nie zdołali mu pomóc.

Tłum ludzi. A Kamil i tak nie żyje.

W OKO.press wciąż zajmujemy się tą sprawą. Julia Theus analizuje dla was kolejne, znane nam elementy całej historii i sprawdza, co poszło nie tak. To, co robi dziennikarka OKO.press ma swoją nazwę: Serious Case Review. To monitoring systemu, by wyłapać jego luki, jego wady. Tym nie powinni zajmować się dziennikarze, a przynajmniej nie wyłącznie.

W niektórych europejskich krajach Serious Case Review to oficjalne narzędzie. Nakładka na instytucje, która sprawdza, jak czujka, czy owe instytucje dobrze pracują. I nie po to sprawdza, by kogoś ukarać, tylko po to, by naprawić luki w systemie.

Naprawić luki w systemie. Brzmi z cudzoziemska, niemal egzotycznie.

W Polsce rzadko kto zajmuje się naprawianiem luk w systemie. Unikaniem odpowiedzialności? A jakże! Niedokładaniem sobie pracy? Owszem. Poczuciem beznadziei? Także. Ale naprawianiem luk w systemie? Rzadko.

Mimo wszystko w dzisiejszym „Powiększeniu” spróbujemy zrobić dokładnie to! Sprawdzimy, jakimi instrumentami już teraz dysponują różnego rodzaju służby i instytucje, które mają ratować dzieci i przeciwdziałać przemocy w rodzinie. I jakie narzędzia czy przepisy można by im dodać.

Innymi słowy, dzisiaj w Powiększeniu nie popadamy w beznadzieję. Mimo że śmierć ośmioletniego Kamila zdaje się potwierdzać słowa dr Anny Krawczak, specjalizującej się w tematyce dzieciństwa. Otóż Anna Krawczak napisała na Facebooku:

„Kolejna śmierć dziecka, z której nic nie wyniknie”.

Postanowiłam poprosić ją o rozmowę i sprawdzić, czy rzeczywiście nic nie wyniknie z tego, że kolejne dziecko w Polsce zostało zakatowane przez swojego opiekuna.

Kolejna rozmowa, z której nic nie wyniknie?

Agata Kowalska: Moim gościem jest dr Anna Krawczak z Uniwersytetu Warszawskiego i Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Dzień dobry.

Anna Krawczak: Dzień dobry.

Agata Kowalska: Pani wpis na Facebooku rozniósł się szeroko. Jedno ze zdań już cytowałam. „Kolejna śmierć dziecka, z której nic nie wyniknie”. I właściwie, kiedy poprosiłam panią o ten wywiad, to pomyślałam sobie: „kolejna rozmowa, z której nic nie wyniknie”. Bo to nie jest pierwszy raz, kiedy zwracam się do pani o wywiad. Rozmawiamy i nic się nie zmienia.

Opowiadała mi pani między innymi o mechanizmie Serious Case Review. To było dwa lata temu. Wtedy pracę nad tym narzędziem rozpoczęto wreszcie w Polsce. Do dziś nie powstało nic.

Posłuchaj rozmowy sprzed dwóch lat:

A są przecież sytuacje, w których coś się zmienia, coś się dzieje. Kiedy kolejna osoba zginęła na przejściu dla pieszych, był to ojciec prowadzący wózek z dzieckiem, to rząd Prawa i Sprawiedliwości w błyskawicznym tempie przygotował przepisy chroniące pieszych. Mówiliśmy o tym w „Powiększeniu":

Kiedy pani Angelika napisała w Internecie, że ma depresję i że „nie ma dnia, by nie pomyślała o samobójstwie, oczywiście rozszerzonym, bo jest rodzicem dziecka z głęboką niepełnosprawnością”, to dziecko jej odebrano. Pisaliśmy o tym w OKO.press:

Zadziałały służby; w poprzednim przykładzie zadziałała władza. W przypadku Kamila to się nie wydarzyło. I pani wprost napisała „kolejna śmierć dziecka, z której nic nie wyniknie”. Zatem czy nasza dzisiejsza rozmowa ma w ogóle sens?

Dr Anna Krawczak: Oczywiście, że ma sens, chociażby taki, że dobrze jest nazywać i społecznie rozpoznawać rytualny taniec, który odbywa się po każdej śmierci, po każdym skrzywdzeniu dziecka ze skutkiem śmiertelnym, które w Polsce zdarza się około 30 razy w roku. Ten taniec ma swój rytm.

Najpierw o skrzywdzeniu donoszą media. Następuje wzmożenie społeczne. Bardzo często, jeżeli to jest sprawa szczególnie bulwersująca, wypowiadają się różni politycy; najczęściej z populistycznymi hasłami zaostrzenia kar dla sprawców przemocy w rodzinie. Żadne działania nie zostają podjęte i w ten sposób czekamy na kolejną odsłonę tego tańca, na kolejne zaproszenie, którym jest znowu śmierć dziecka.

Warto pokazywać, jak wszyscy jesteśmy w ten rytualny taniec uwikłani.

I że on niczego nie zmienia, zwłaszcza dla tych konkretnych dzieci. On nie zwiększa poziomu ochrony dzieci przed krzywdzeniem. To, czym my dwie się zajmujemy, bo jak pani wspomniała, to nie pierwsza nasza rozmowa, to nakierowywanie społecznej uwagi na fakt, że istnieją sposoby, żeby skutecznie chronić dzieci przed przemocą.

To są sposoby, z których my nie korzystamy systemowo, to znaczy my ich nie mamy wdrożonych ani w polski system prawny, ani w myślenie, w krwiobieg. Ale w moim przekonaniu każda rozmowa o tym, każde zaangażowanie, nawet w rozmowie ze znajomymi, przyczynia się do zwiększania świadomości i wiedzy o tym, że skuteczne metody istnieją.

Mam nadzieję, że doprowadzi to w pewnym momencie do osiągnięcia takiej masy krytycznej, czyli ludzi, którzy zaczną się domagać ze strony państwa realnych działań. Na przykład przyjęcia ustawy o analizie przypadków krzywdzenia dzieci ze skutkiem śmiertelnym albo narodowej strategii przeciwdziałania przemocy wobec dzieci. Musimy wiedzieć, jakie są narzędzia, żeby móc się ich domagać.

Kozioł, czyli czynnik ludzki

Agata Kowalska: Na Facebooku napisała pani, że nienawidzi sformułowania „czynnik ludzki”. A ja mam ogromną ochotę (zresztą nie tylko ja, widać to w komentarzach) szukać winnych. I ci winni to są jakieś konkretne osoby: sędzia, urzędnicy w MOPS, nauczycielka, sąsiedzi. A pani napisała: dosyć już tego, nie chcę słuchać o tym, że jakiś czynnik ludzki zawiódł. Jak rozumieć pani sprzeciw?

Dr Anna Krawczak: Jeżeli chodzi o czynnik ludzki, czyli skupienie się na tym, kto zabił, kogo ukarać, to jest to podejście bardzo instynktowne, intuicyjne. Ono wynika z emocji; każdy z nas ma do tego prawo. Bardzo dobrze to rozumiem, że kiedy dowiadujemy się o kolejnej tragedii, która nas porusza, to chcielibyśmy ustalić, kto poniósł winę, i kogo w związku z tym należy ukarać.

Ale tu bardzo dobrym punktem odniesienia są błędy lekarskie, błędy medyczne. Z analizy tego obszaru wiemy doskonale, że im bardziej restrykcyjne podejście do błędów lekarskich, takie śledczo-prokuratorskie, czyli sprawdźmy, kto zawinił i wyciągnijmy surowe konsekwencje, tym w efekcie więcej ukrywanych błędów.

Pracownicy ochrony zdrowia boją się raportować nieprzewidziane powikłania.

Boją się zgłaszać błędy, bo strach przed karą jest wyższy, niż potrzeba wyciągnięcia z tego wniosków dla całego zespołu.

W przypadku krzywdzenia dzieci jest bardzo podobnie. Wydaje nam się, że teraz należy zwiększyć surowość kar dla sprawców. A tym, co tak naprawdę działa, jest większy wgląd w to, jak postępujemy. Im bardziej otwarcie mówimy o błędach i niedociągnięciach, tym większą mamy szansę na to, żeby przy kolejnym pacjencie tego błędu nie popełnić.

Gdybyśmy to przeniosły na system ochrony dzieci przed przemocą, to celem tego systemu powinno być tak naprawdę minimalizowanie ryzyka i chronienie w ten sposób dzieci. Ale do tego musimy zobaczyć, co w naszym systemie nie działa.

Gdzie są luki, takie wielkie oka w sicie, przez które prześlizgują nam się dzieci.

Musimy zrozumieć, które ogniwo zawiodło. Czasami to będą błędy pojedynczych osób, ale o wiele częściej to są luki zostawione przez system.

Przykład? Sędziowie rodzinni, którzy decydują o losie dziecka lub rodziny, są niemal omnipotentni. Ale nie mają realnie obowiązku podnoszenia swojej wiedzy merytorycznej w zakresie psychologii rozwojowej dziecka, długoterminowych i krótkoterminowych skutków przemocy, wpływu traumy wczesnodziecięcej na rozwój.

Nie mają aktualnej wiedzy, bo jeżeli sędzia chce się doszkolić, to może. Jeśli nie chce, to nie musi.

W efekcie musimy się godzić z sytuacją, w której część sędziów będzie orzekać w sposób pogłębiony, wrażliwy na dziecko, z uwzględnieniem wiedzy, a część tego nie będzie robić. I wiele dzieci będzie nam dalej przelatywać przez sito.

Celem podejścia opartego na analizie błędów jest zauważenie tego błędu i jego nazwanie. A potem rozwiązanie, na przykład w postaci obligatoryjnych szkoleń dla sędziów rodzinnych i szkoleń przypominających. Pewne rzeczy da się systematyzować.

To nie jest prawda, że każda śmierć dziecka w wyniku przemocy jest śmiercią nieprzewidywalną.

Nie poważyłabym się na tezę, że zawsze możemy ją przewidzieć. Ale w bardzo wielu przypadkach krzywdzonych dzieci możemy! I to na pewno jest Kamil z Częstochowy, Blanka z Olecka i Zuzia z Torunia. To były sytuacje, które skupiały niemal wszystkie czynniki wysokiego ryzyka i które nie zostały zauważone przez system, nie zostały przez niego poprawnie zinterpretowane.

Ukaranie jakiejś pani czy jakiegoś pana przypomina metaforę, której użył René Girard w swojej książce „Kozioł ofiarny”. Oto chcemy znaleźć kozła ofiarnego i wyrzucić go poza bramy miasta. W nadziei, że to odkupi nasze winy. Oczywiście nic się od tego nie zmienia. To jest działanie pozorne, działanie rytualne.

Dzieci jak samoloty

Dr Anna Krawczak: Przydałoby się nam zaciśnięcie ok tej sieci, by dzieci nie mogły się przez nie prześlizgiwać. To jest trochę jak z procedurą bezpieczeństwa lotów. Nie możemy nikomu zagwarantować, że nigdy się nie zdarzy wypadek lotniczy. Ale dzięki temu, że mamy wdrożone procedury i wiemy, na co mamy zwracać uwagę, tych wypadków jest po prostu coraz mniej. Wymiernie mniej.

Agata Kowalska: Zacieśniajmy więc dalej oka sieci. Już jedno rozwiązanie pani podała: szkolenia sędziów, by byli bardziej świadomi tego, w jakich sprawach orzekają i jak zmienia się wiedza naukowa na temat przemocy. Ale jedna z osób komentujących sprawę w internecie wskazała na inny problem. Że oto decyzyjność leży po stronie sędziów, którzy nigdy nie widzieli tego domu, tej rodziny. Natomiast ci, którzy naprawdę mają kontakt z danym dzieckiem i z jego opiekunami, czyli kuratorzy, pracownicy MOPS, szkoła, lekarze nie mają takiego wpływu, jaki powinni mieć. Czy pani się z tą opinią zgadza? Czy tutaj jest coś do naprawienia?

Dr Anna Krawczak: Zgadzam się częściowo. Niewątpliwie osobą, która rozdaje wszystkie karty, jest sędzia rodzinny, faktycznie od jego decyzji zależy, co się zadzieje dalej. Ale są pewne przypadki, na przykład interwencyjnego zabezpieczenia dziecka poza rodziną, w którym prawo do podjęcia decyzji ma policja. To jest zasadzie jedyna służba, która w sytuacji stwierdzenia bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka, może wyjąć dziecko z rodziny i nie musi tego konsultować.

O problematyczności sformułowania „bezpośrednie zagrożenie" pisaliśmy w OKO.press:

Oczywiście, policja musi poinformować o tym następnie sąd, ale może działać doraźnie. Pracownicy socjalni takiego przywileju nie mają. Oni zabezpieczają dziecko w asyście innych służb, np. policji.

Za ścianą słychać krzyki

Agata Kowalska: Wyobraźmy sobie, że jestem sąsiadką jakiejś rodziny i regularnie słyszę za ścianą krzyk i płacz. A widywane na podwórku dziecko raz ma pobitą twarz, raz złamaną rękę. Dzwonię na policję. Co policja może zrobić? Co by jej pani dodała do uprawnień?

Dr Anna Krawczak: Jeżeli jest pani taką sąsiadką, to nie rekomendowałabym wcale dzwonienia na policję, tylko inną ścieżkę. Zresztą polecam tutaj „Informator prawny dla profesjonalistów”, wydany przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, który krok po kroku prowadzi przez różne ścieżki interwencyjne. Od ścieżki miękkiej, cywilnej aż po ścieżkę karną. To jest bardzo dobrze rozpisane w formie właśnie takiego algorytmu. Krok po kroku co należy zrobić, jakie mam możliwości.

Agata Kowalska: Nie dzwonię na policję? To co robię?

Dr Anna Krawczak: Po pierwsze zawiadomiłabym Ośrodek Pomocy Społecznej. Równolegle, jeżeli widzę, że dziecko jest krzywdzone, że jest posiniaczone, złożyłabym do sądu rodzinnego wniosek o wgląd w sytuację rodziny. I zadzwoniłabym na policję, ale wykonując te pozostałe dwie czynności.

Agata Kowalska: Ale zaraz. To ja jako sąsiadka mam składać wniosek do sądu, a nie ten MOPS, nie policja? Dlaczego ja mam się tak angażować? Musi w tym być coś istotnego, skoro dołożyła mi to pani do listy.

Dr Anna Krawczak: Dołożyłam to do listy, bo jako taka sąsiadka chciałabym zwiększyć prawdopodobieństwo, że uwaga instytucji i służb skupi się na dziecku. Natomiast oczywiście nie ma żadnego błędu w tym, że poinformuje pani Ośrodek Pomocy Społecznej, składając prośbę bądź sugestię, żeby złożyli wniosek do sądu o wgląd w sytuację rodziny. OPS jak najbardziej może to zrobić. Ale może to też zrobić pani, jako sąsiadka, może to zrobić szkoła. Mogą to zrobić różne instytucje.

Jeżeli chodzi o policję, co do zasady, jeżeli funkcjonariusz policji stwierdzi bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia dziecka, to jest zobowiązany, żeby to dziecko zabezpieczyć w trybie interwencyjnym. Jeśli dziecko zostanie zastane przez funkcjonariusza policji w swoim domu i będzie to dziecko małe, na przykład do piątego roku życia, które się będzie znajdowało pod opieką rodziców nietrzeźwych, to prawdopodobieństwo, że zostanie interwencyjnie zabezpieczone, jest bardzo wysokie. Bo w tym momencie znajduje się pod opieką osób, które są niezdolne do pełnienia opieki.

To jest bardzo istotne, dlatego że jeżeli policja przyjedzie zobaczyć, co się dzieje w rodzinie i zastanie dziecko, które ma siniaki na buzi, czyli od razu widoczne, ale rodzice udzielają spójnych, klarownych wyjaśnień, to policja niespecjalnie ma podkładkę do tego, żeby stwierdzić, że zagrożone jest czyjekolwiek życie lub zdrowie. Dlatego dodałam ten aspekt nietrzeźwości opiekunów, ponieważ to jest coś bardzo namacalnego, coś bardzo wymiernego. To jest taki szczególny przypadek. Wydaje mi się, że to taka bardzo praktyczna wiedza i warto ją mieć.

Agata Kowalska: A jeśli zadzwonię do Ośrodka Pomocy Społecznej i powiem, że jest taka rodzina, w której chyba bardzo źle się chyba dzieje, to oni mogą po prostu z ulicy przyjść do tej rodziny, obejrzeć mieszkanie, porozmawiać z tym dzieckiem? Czy muszą mieć decyzję sądu?

Dr Anna Krawczak: Nie, wtedy przyślą pracownika socjalnego, żeby porozmawiał z rodzicami, żeby zrobił wstępne rozpoznanie. Nie ukrywajmy też, że bardzo często dzieci, w których sprawie interweniujemy, są już znane ośrodkowi pomocy społecznej. Mimo to warto to robić. W przypadku dzieci bardzo często działa tzw. efekt kumulatywny. Choć pojedynczej osobie interweniującej bardzo często się wydaje, że ona dzwoni, ona poszła, ona wykonała krok, a zmiany nie widać.

Na dodatek interweniować jest trudno; istnieje tu bardzo duża bariera emocjonalna.

Nawet jeżeli się ma duże doświadczenie w interwencjach, to każdą kolejną i tak się przeżywa. Więc z jednej strony ponosimy duży nakład emocjonalny pokonania swojego własnego lęku, zdobycia się na odwagę, żeby coś zrobić, a później patrzymy, że następnego dnia sytuacja się powtarza i znów się powtarza. I mamy takie poczucie, że wobec tego to wszystko jest bardzo nieskuteczne.

Efekt kumulatywny można zobaczyć tylko z pewnego zakątka tego systemu. I ten przywilej nie jest dany każdemu. Na przykład bardzo często są rodzice zastępczy, którzy zapoznając się z dokumentacją dziecka, widzą, ile pojedynczych wysiłków zupełnie nieznanych sobie wzajemnie osób złożyło się na to, żeby mogło zostać zabezpieczone.

Do dziecka jak do pożaru?

Agata Kowalska: Ale mnie się to w ogóle nie podoba, co pani mówi! Bo to oznacza, że nie wystarczy jedno wiarygodne zgłoszenie dotyczące krzywdzonego dziecka, żeby machina ruszyła. Tylko potrzeba jest – że użyję sentymentalnego pojęcia – szeregu ludzi dobrej woli, by to dziecko uratować. Tak ten system nie powinien działać. Przecież kiedy pali się budynek, to wystarczy jedna osoba, która zadzwoni do straży pożarnej. Nie czekamy, aż trzech innych sąsiadów też zadzwoni, a potem jeszcze potwierdzi to policja. Dlaczego w przypadku dzieci czekamy na jakąś kumulację?

Dr Anna Krawczak: W przypadku dzieci ten pożar to będzie bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia, czyli interwencja policji. To jest ten przepis, o którym mówiłam wcześniej, z ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Wtedy wyjęcie dziecka z rodziny wydarza się natychmiast. To jest właśnie ta sytuacja pożaru. Ale sytuacja sąsiadki i dziecka, którą pani opisała, jest niepokojąca, ale musi zostać zbadana, służby muszą ją obejrzeć. Nie widzimy pożaru, tylko dym tlący się spod drzwi. Ale nie jesteśmy pewni, czy to dym, czy para wodna.

W Polsce istnieje zatem mechanizm ratujący dziecko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Ale tym, co doprowadza do rzeczywistej tragedii dzieci, jest trudność interpretacyjna, niejasność, nieostrość granic.

Te najbardziej drastyczne przypadki są paradoksalnie proste.

Dlatego że sytuacja jest wtedy bardzo klarowna. Ale one są też związane z bardzo dużą krzywdą dzieci. A przecież cała sztuka polega na tym, żeby wyłapać sprawę, żeby uratować i ochronić to dziecko wtedy, kiedy nie doszło jeszcze do bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia.

Co widać za zastygniętą maską

Agata Kowalska: Ale w kilku krajach na świecie istnieją skuteczne rozwiązania i mają tam chyba mniejszy problem z „interpretacją”. Co musiałoby się zmienić w polskich przepisach, w polskich instytucjach, w polskiej wiedzy, żeby te mniej klarowne przypadki, mniej drastyczne były odszukiwane i żeby te dzieci były odpowiednio zaopiekowane?

Dr Anna Krawczak: Od strony społecznej musi się zmienić wiedza w zakresie identyfikowania symptomów przemocy i reagowania na te sygnały.

Agata Kowalska: A może pani podać przykład, byśmy łatwiej zrozumieli, jak ten postulat powinien działać?

Dr Anna Krawczak: Posłużę się słowami, których w odniesieniu do sprawy Kamila z Częstochowy użyła dr Teresa Jadczak-Szumiło, wybitna specjalistka w diagnozowaniu traumy wczesnodziecięcej. Ona napisała, że przeglądając zdjęcia Kamila opublikowane na stronie szkoły, zwróciła uwagę na amimiczność jego twarzy. Jest to dosyć charakterystyczne dla dzieci, które są ofiarami przewlekłego krzywdzenia.

Twarze tych dzieci zastygają w maski.

Ale żeby móc to zinterpretować, to trzeba wiedzieć, że tak jest.

W dodatku sytuacja dziecka z niepełnosprawnością, jakim był Kamil, jest sama w sobie czynnikiem ryzyka. Nie chcę być tutaj źle zrozumiana; to nie jest tak, że wszyscy rodzice i opiekunowie dzieci z niepełnosprawnością są w sytuacji ryzyka. Ale czynniki ryzyka to jest takie pojęcie, które analizuje się zbiorczo. To znaczy patrzymy, jakie czynniki ryzyka występują w danej sytuacji, w jakim natężeniu, jaki jest wiek dziecka, jaka jest jego kondycja, jaka jest sytuacja rodziny.

Bierzemy tu pod uwagę szeroki aspekt spraw. I analizując to, możemy określić, czy to dziecko jest w dużym lub umiarkowanym ryzyku krzywdzenia, czy też, mimo tego, że w tej rodzinie nawarstwiają się czynniki ryzyka, to jednak nie dochodzi tam do przemocy.

To jest algorytm. I on nie jest wpisany w polskie prawo.

My go nie stosujemy. To narzędzie nie obowiązuje w pracy asystentów rodziny czy pracowników socjalnych. Ja się teraz odwołuję do modelu brytyjskiego, gdzie na takich algorytmach się pracuje i po prostu zakreśla się odpowiednie wartości punktowe. I na końcu uzyskujemy wynik. Robiłam zresztą taki test właśnie dla Blanki z Olecka i wyszło mi krytyczne zagrożenie dziecka, czyli w zasadzie sytuacja, w której należy rozważać wyjęcie dziecka z rodziny. W Polsce, jak wiemy, do tego nie doszło. Blanka została zakatowana w swoim domu rodzinnym.

To jest akurat bardzo proste narzędzie. Oczywiście trzeba się go nauczyć, trzeba rozumieć, jak ono działa, trzeba je wdrożyć, ale jeżeli ono jest, to ono potrafi zmapować nam sytuację dziecka. I z dużym prawdopodobieństwem określić, czy nasza czujność powinna być wzmożona, czy możemy przyjąć postawę wyczekującą.

Czy państwo zaufa pracownikom socjalnym?

Dr Anna Krawczak: Innym mechanizmem, który działa w brytyjskim prawie, jest tak zwana procedura Public Law Outline. Ona ma wiele wspólnego z naszą procedurą Niebieskiej Karty, jeżeli chodzi o systemowe zajęcie się rodziną. To, czego nasza procedura nie posiada, to uprawnienie służb społecznych do pracy z rodziną i do gromadzenia dowodów. Służby dokumentują, które zadania rodzina wykonała, w jaki wymierny sposób zwiększyła bezpieczeństwo dziecka.

Jeżeli sytuacja dziecka się nie poprawia albo się pogarsza, to po mniej więcej ośmiu tygodniach służby brytyjskie występują do sądu o wydanie zarządzeń opiekuńczych. Praca, którą służby społeczne wykonały z rodziną i którą opisały, jest dla sądu dokumentacją dowodową. I on ma obowiązek się na niej oprzeć, jeśli finalnie będzie orzekać w sprawie dziecka.

W Polsce tego nie mamy. U nas sąd musi weryfikować na nowo dowody.

Najczęściej jest tak, że kiedy do sądu trafia sprawa dziecka, które na przykład ma być zabezpieczone poza rodziną, to sąd zleca zgromadzenie swojej własnej dokumentacji. Między innymi wysyła rodziców i dziecko na badanie do opiniodawczych zespołów biegłych sądowych.

Agata Kowalska: Czyli my jako państwo, a sądy jako reprezentacja tego państwa nie ufamy ośrodkom pomocy społecznej na tyle, żeby traktować ich pracę jako coś wiarygodnego?

Dr Anna Krawczak: Tak, taka jest tendencja. U nas dokumentacja, którą sporządzają pracownicy socjalni, nie ma rangi dokumentu niepodważalnego. To jest coś, co sąd musi zweryfikować i najczęściej zlecić jeszcze raz. Z tego wynika kolejna konsekwencja. W Polsce postępowanie opiekuńcze u dziecka, które zostało zabezpieczone poza rodziną (czyli znajduje się w rodzinie zastępczej albo w domu dziecka) trwa średnio trzy lata i siedem miesięcy.

Trzy lata i siedem miesięcy, zanim sąd podejmie decyzję, jak należy ostatecznie zabezpieczyć dziecko.

Pozbawić rodziców władzy rodzicielskiej, czy pozwolić mu wrócić do rodziców?

W Wielkiej Brytanii ten okres został skrócony do 22 tygodni. I to się nie przełożyło na pobieżność traktowania tych spraw lub na popełnianie błędów. Dlaczego? Bo brytyjski mechanizm dba o to, żeby wszystkie służby ze sobą współpracowały i gromadziły dowody i żeby ufały sobie wzajemnie. Zaznaczmy, że ufały nie na słowo i nie na piękne oczy, tylko dzięki temu, że wszyscy wiedzą, że pracownicy socjalni wykonali swoją pracę rzetelnie. A to wynika z obowiązujących wszystkich procedur i stosowania algorytmów.

Polski system przypomina trochę puzzle z tysiącem elementów, które są rozrzucone po podłodze.

System brytyjski przypomina te same puzzle z tysiąca elementów, które w połowie, jeśli nie w całości, są ułożone. I to jest ta różnica. My jesteśmy nieprawdopodobnie pokawałkowani. Kolejne segmenty nie współpracują pomiędzy sobą.

Serious Case Review, czyli co?

Agata Kowalska: Wielka Brytania to jest też kraj, który wdrożył mechanizm Serious Case Review, wyłapujący luki w systemie. Rozumiem, że połączenie monitoringu z wyższymi uprawnieniami pracowników społecznych, o których pani mówi, daje takie efekty. To nie może działać jedno bez drugiego.

Anna Krawczak: Tak, oczywiście, to jest bardzo ważne; to są systemy naczyń połączonych. I też od razu chcę powiedzieć, że procedura Serious Case Review ma fantastyczne rezultaty, ale nie osiąga się ich w ciągu roku. W Wielkiej Brytanii wprowadzenie tej procedury zajęło 20 lat.

Zaczyna się od analizy każdego przypadku krzywdzenia dziecka ze skutkiem śmiertelnym. Następnie powstaje duża analiza na podstawie tych poszczególnych przypadków. Na tej podstawie formułuje się propozycje zmian, które muszą się zadziać w prawie, wdrażanie tych zmian itd. itd.

W ciągu 20 lat UK obniżyła odsetek dzieci skrzywdzonych ze skutkiem śmiertelnym o 90 proc.

W tej chwili dzieci, które giną w Wielkiej Brytanii, nie są z grupy znajdującej się pod opieką służb socjalnych. Za to dochodzi do nich w rodzinach, które wcześniej nie były objęte żadną formą pomocy, na przykład w rodzinach imigrantów, czyli tam, gdzie system nie dotarł.

W Polsce mniej więcej połowa, a nawet trzy czwarte dzieci, które każdego roku tracą życie, są z rodzin w kręgu zainteresowania służb socjalnych. Mieli kuratorów, nadzór, asystentów rodziny. System o tych rodzinach wiedział i mimo tego nie wyłapał zagrożenia.

Władza, a nie odpowiedzialność

Agata Kowalska: Tych mechanizmów, które można by wdrożyć w Polsce, jest więcej, ale chciałabym jeszcze na koniec zastanowić się nad tym, dlaczego to się nie dzieje. Na początku wymieniłam dwa przypadki, w których władza lub służby zadziałały. Jeden to była zmiana przepisów dotyczących ochrony pieszych, kiedy kolejna osoba została zabita przez kierowcę. Drugi przypadek to pani Angelika, której odebrano dziecko z głębokim autyzmem i umieszczono je w placówce, ponieważ pani Angelika napisała w internecie o rozważaniu samobójstwa rozszerzonego.

A z jakiegoś powodu scenariusz taki, jak w przypadku Kamila, Oliwii czy Zuzi, nie został wciąż przez polityków na serio potraktowany. Z jakiegoś powodu władzy nie opłaca się ratować dzieci przed przemocą w rodzinie. Nie ma tu chyba zysku politycznego, bo inaczej ktoś by się za to zabrał. Jak pani myśli, jaki jest powód, dla którego zabójstwami na przejściach dla pieszych wreszcie się zajęliśmy, a tą sprawą, powtarzającą się jak w zegarku, katowaniem dzieci przez opiekunów, nie?

Anna Krawczak: Najpierw chciałabym zrobić erratę co do sprawy pani Angeliki Domańskiej. Ona nie pisała o samobójstwie rozszerzonym, tylko o zabójstwie suicydalnym. „Samobójstwo rozszerzone” sugeruje, że osoby, które straciły w wyniku tego aktu życie, chciały je stracić.

Agata Kowalska: To prawda. Tyle że ona użyła właśnie takiego sformułowania, które zacytowałam.

Anna Krawczak: I tam system wykazał się reaktywnością – bo to jest sytuacja, w której system powinien zareagować. Natomiast to, co się tam dalej działo, było nieprawidłowe. W momencie, w którym lekarz psychiatrii mówi, że matka jest osobą bezpieczną, cała sprawa powinna zgasnąć. Nie powinno dojść do zabezpieczenia dziecka poza rodziną. Ale samo to, że system zareagował, jest OK. Ja tego nie jestem w stanie potępić.

Agata Kowalska: Ja też tego nie chcę potępiać. Chciałam tylko pokazać, że w tamtej sprawie system zadziałał. Czyli potrafimy reagować. Ale z jakiegoś powodu, kiedy dziecko jest katowane przez opiekunów, to się to nie wydarza. Dlaczego?

Anna Krawczak: Dlatego, że uregulowanie sprawy bezpieczeństwa pieszych jest sprawą o wiele prostszą, niż uregulowanie sprawy bezpieczeństwa dzieci.

Szczególnie w kraju, który od 59 lat posługuje się terminem „władza rodzicielska”.

Jesteśmy reliktem europejskim pod tym względem. Większość prawodawstw europejskich dekady temu zrezygnowała z takiego pojęcia, ustalając stosunek pomiędzy dzieckiem a opiekunem jako stosunek odpowiedzialności dorosłego za dziecko.

W Polsce mamy takie wyobrażenie (i to jest bardzo głęboko wdrukowane w nasze przekonania), że relacja pomiędzy dorosłym i dzieckiem to jest relacja władzy. Władza, jak sam ten termin implikuje, oznacza zarząd nad drugą osobą, to znaczy posługiwanie się nią jako pewnego rodzaju biologiczną własnością. Od tego bym zaczęła.

Druga kwestia jest bardzo praktyczna. Uregulowanie bezpieczeństwa dzieci poprzez powołanie Ministerstwa Dzieci, czy Urzędu Bezpieczeństwa Dzieci, czy zmianę ustawy to są działania międzysektorowe, to znaczy musielibyśmy mieć w to zaangażowane Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, Ministerstwo Sprawiedliwości, Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwo Edukacji. To bardzo potęguje komplikacje. Czyli trzeba mieć dużą wolę i determinację, żeby spróbować to zmienić. Oprócz tego jeszcze musimy mierzyć się z różnymi przekonaniami kulturowymi. To nie są proste procesy.

I wreszcie trzecia rzecz, którą zaznaczyłam, gdy mówiłam o Serious Case Review i jego historii w Wielkiej Brytanii. Kalibracja ochrony dzieci, zwiększanie ich poziomu bezpieczeństwa, ale też powiększanie zakresu praw dzieci, to sprawy liczone w dekadach. To się dzieje bardzo powoli, to jest proces. Oznacza to dla polityków, że ewentualny zysk polityczny zostanie prawdopodobnie skonsumowany przez ich następców. Albo przez następców ich następców. To nie jest działanie polityczne, które przy całej komplikacji, nakładach czasu, energii, przyniesie szybki efekt, taki do pokazania wyborcom.

Oczywiście ja nie chcę mówić, że przedstawiłam tutaj kompletną diagnozę, bo ta sprawa jest o wiele bardziej złożona, ale myślę, że te trzy kwestie są języczkami u wagi, które powodują, że jesteśmy w Polsce niezwykle oporni, żeby robić coś więcej, niż tylko deklarować. Jesteśmy bardzo dobrzy w postulowaniu, jeżeli chodzi o ochronę dzieci, bardzo źle nam idzie wdrażanie tego w praktykę.

Agata Kowalska: Tak mówiła w Powiększeniu dr Anna Krawczak, badaczka z Uniwersytetu Warszawskiego, członkini Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Fundacji, która mimo braku wsparcia, mimo braku dobrze działającego systemu, z mozołem od wielu lat przeciwdziała przemocy wobec dzieci. I jest to Fundacja, od której przestał odbierać telefon nie kto inny, tylko Rzecznik Praw Dziecka. To dość symboliczne, nie sądzicie?

Ale mam jeszcze jedną myśl na koniec, dla odmiany o Zbigniewie Ziobrze.

***

Czy pamiętacie, jak na samym początku powiedziałam, że chciałabym znaleźć winnego i dr Anna Krawczak stwierdziła, że to jest instynktowna reakcja na tego typu straszliwą historię? Chcemy wiedzieć, kto zawinił i chcemy go ukarać. Ale jednocześnie zastanawiamy się, dlaczego politycy nie naprawiają systemu.

Może dlatego, że oni sobie doskonale zdają sprawę z tego, jakie są nasze instynkty. I to dlatego Zbigniew Ziobro już ogłosił, że podniesione zostaną kary. Ponieważ Zbigniew Ziobro dobrze wie, że my dyszymy chęcią zemsty, a znalezienie winnego i surowe go ukaranie sprawi nam ulgę. Będziemy spać spokojniej. Kozioł, jak mówiła Anna Krawczak, zostanie wyprowadzony poza mury miasta. A w mieście dalej się będzie działa krzywda. Krzywda dzieciom takim jak Kamil.

***

Jesteś pracownicą socjalną? Pracujesz w Ośrodku Pomocy Rodzinie? Masz do czynienia z bezradnością lub nieudolnością systemu wobec przemocy? Napisz do autorki podcastu o swoich doświadczeniach i pomysłach: autorki: [email protected]! Do Waszej dyspozycji jest też sekcja komentarzy - poniżej tekstu. Wasze głosy pomagają nam tworzyć lepsze OKO.press i - prawdopodobnie – lepszy świat.

Udostępnij:

Agata Kowalska

Autorka podcastów „Powiększenie”. W OKO.press od 2021 roku. Wcześniej przez 14 lat dziennikarka Radia TOK FM. Wielbicielka mikrofonu, czyli spotkań z ludźmi, sporów i dyskusji. W 2016 roku za swoją pracę uhonorowana nagrodą Amnesty International „Pióro Nadziei”.

Komentarze