0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jazwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jazwieck...

Kariera Szymczyka odzwierciedla nieco zawiłe losy demokracji w Polsce. Zaczynał tuż po upadku PRL, w 1990 roku w Gliwicach, gdy dopiero tworzyła się demokracja. Rozwijał się wraz z nią. Miał opinię bezkonfliktowego, pracowitego, wręcz „tytana pracy”. Działał w kryminalnych, prewencji. Był ambitny – zrobił doktorat. W 2006 roku został szefem policji miejskiej w Gliwicach, a już rok później – komendantem wojewódzkim w Rzeszowie.

Gdy PiS przejęło władzę w 2015 roku, w kilka tygodni „dobra zmiana” odesłała na emerytury wszystkich komendantów wojewódzkich. Z jednym wyjątkiem – Szymczyka. To o tyle ciekawe, że to on kierował policją na Śląsku, gdy w zamieszkach w Knurowie policja z broni gładkolufowej śmiertelnie postrzeliła w szyję jednego z agresywnych kibiców. PiS wielokrotnie krytykował PO za „strzelanie do górników” (chodzi o wydarzenia w Jastrzębiu-Zdroju w lutym 2015). Szymczyka nie.

Komendantem głównym „dobrej zmiany” został insp. Zbigniew Maj. Ale musiał szybko odejść, jako zamieszany w sprawę korupcyjną. 13 kwietnia 2016 roku kierowanie policją przejął nadinsp. Szymczyk.

Czyściciel

„Gwarantuje energię we wprowadzaniu dobrej zmiany w polskiej policji” zapowiadał Szymczyka minister MSWiA Mariusz Błaszczak. I tak się stało. Czystki na kierowniczych stanowiskach w policji były wręcz masowe. „Newsweek” pisał o „bezprecedensowej” wymianie kadr. TVN podawał, że przez 1.5 roku „dobrej zmiany” do odejścia zmuszono 6 tys. policjantów na kierowniczych stanowiskach.

„Polityka” twierdziła, że każda nominacja jest konsultowana z lokalnymi strukturami PiS, „a nawet z hierarchami kościelnymi”. Stanowiska dostawali ludzie niedoświadczeni, ale w dobrych relacjach z politykami rządzącymi, radnymi i duchowieństwem. We wrześniu 2017 roku gen. Adam Rapacki – były zastępca komendanta głównego policji – twierdził, że mamy upolitycznienie struktur formacji jak na początku PRL-u. „W wolnej Polsce takiego upolitycznienia nie było!”.

Ochrona nacjonalistów

Już w czerwcu 2016 roku, 2 miesiące po przejęciu władzy przez Szymczyka, z policji został wycofany podręcznik poświęcony symbolom rasistowskim, faszystowskim czy nazistowskim. Tych symboli potem już mundurowi nie dostrzegali, przede wszystkim na Marszach Niepodległości. Zjawisko stało się na tyle silne i groźne, że interweniował w tej sprawie Rzecznik Praw Obywatelskich. Nacjonaliści przez prawie cały okres „dobrej zmiany” cieszyli się ochroną ze strony mundurowych.

Za to ich kontrmanifestanci – często Obywatele RP – byli szykanowani – śledzeni, spisywani i wywożeni na komendy. Gdy w październiku 2021 Robert Bąkiewicz z nacjonalistami i sprzętem kupionym za publiczne pieniądze zagłuszał pobliską demonstrację proeuropejską, policja chroniła go przed interwencją straży miejskiej i urzędników z miasta stołecznego Warszawy.

Kłamstwa w sprawie Stachowiaka

W 2016 roku policjanci we Wrocławiu przypadkowo zatrzymali Igora Stachowiaka, bo przypominał poszukiwanego przestępcę. Torturowany przez policjantów w łazience komendy – strzelali do niego z paralizatora – mężczyzna zmarł.

Gdy tematem zajęły się media, Szymczyk obiecał, że wyjaśni sprawę. Tymczasem ta była zamiatana pod dywan – postępowanie dyscyplinarne wobec sprawców zawieszono. Rok później TVN opublikował wstrząsające nagranie z kamery paralizatora. Wybuchł wielki skandal. Komendant Szymczyk przekonywał, że KGP nie dostała nagrania, a on go nie widział. Że pierwszy raz zobaczył je w reportażu TVN-u. „To były najtrudniejsze chwile w moich 27 latach służby” przekonywał w TVN24. Tymczasem Rzecznik Praw Obywatelskich pokazał dowody na to, że komendant mijał się z prawdą – policjanci znali i oglądali film w KGP, 2 tygodnie po śmierci Stachowiaka. PO zażądała dymisji Szymczyka.

Ochrona partyjnych miesięcznic

Od czasu przejęcia władzy przez PiS, w stolicy, każdego 10-tego policja wygradzała dużą część centrum miasta, rezerwując ją tylko dla Jarosława Kaczyńskiego i uczestników jego miesięcznic smoleńskich. Policja je z zaangażowaniem chroniła, zachowując się jak zbrojne ramię partii. Zatrzymywano sprzęt nagłaśniający Obywateli RP, ich transparenty, uniemożliwiano demonstrowanie... I ściągano coraz to większe ilości mundurowych z całego kraju. Dziewiątego każdego miesiąca do stolicy z kraju zmierzały długie konwoje policyjnych busów. 10 lipca 2017 miesięcznicę smoleńska zabezpieczało rekordowe 3365 funkcjonariuszy, co kosztowało podatników co najmniej 760 tys. zł. Na jednego kontrmanifestanta przypadało po kilku, czasem nawet kilkunastu policjantów.

Doszło do tego, że policjanci zbuntowali się i nie chcieli jeździć na miesięcznice do Warszawy. Brali L4. Szymczyk zaś winił... przeciwników PIS: „To kontrmanifestacje powodują wzrost kosztów zabezpieczenia miesięcznic smoleńskich”, tłumaczył. Regularną przemoc wobec legalnie demonstrujących przeciwko kłamstwu smoleńskiemu, policja stosowała prawie aż do samych wyborów w 2023 roku.

Ośmieszanie munduru

Sytuacje, w których policja narażała się na kpiny, były częste. Przykładów aż nadto:

  • skierowanie mundurowych do cięcia konfetti, by to potem zrzucać z helikoptera z okazji przyjazdu wiceministra MSWiA Zielińskiego;
  • cały oddział pilnujący emerytkę-aktywistkę – samotną Babcię Kasię;
  • twierdzenia, że bałwanek w kształcie kaczuszki na pl. Piłsudskiego stanowi zagrożenie „terrorystyczne”, więc trzeba go zlikwidować;
  • tropienie mercedesa aktywistów z kaczką na masce przez 8 pojazdów policji, w tym 5 nieoznakowanych;
  • kierowanie do pilnowania pomników istotnych dla partii PiS, nawet po kilkudziesięciu funkcjonariuszy w pełnym rynsztunku, mimo braku jakiegokolwiek zagrożenia;

OKO.press opisało kilkadziesiąt takich sytuacji. Wisienką na torcie byli antyterroryści pilnujący na wysięgniku, czy członkowie Lotnej Brygady Opozycji nie będą chcieli skandować pytań do prezesa PiS.

Policja stała się znów – jak w PRLu – tematem żartów, kpin i szyderstw.

Przeczytaj także:

Tłumienie demonstracji Strajku Kobiet

Policja notorycznie próbowała zatrzymać, utrudnić albo rozbić demonstracje, jakie wybuchły po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji. To były systemowe i nielegalne działania policji próbujące stłumić wybuch społecznego niezadowolenia. Organizatorzy byli ścigani – na wniosek policji – przez prokuratury, sądy. Na ulicy kobietom łamano ręce, rozbijano nosy, rzucano nimi, gazowano. Aż 3 posłanki dostały gazem pieprzowym prosto w oczy. Ta przemoc wobec demonstrujących rozlała się tak bardzo, że ludzie zaczęli masowo protestować przeciwko przemocy policyjnej. Aż 75 proc. Polaków ją potępiało, protestowały NGO-sy.

Tymczasem Jarosław Szymczyk w Polsat News przekonywał: „My nie walczyliśmy z protestującymi, tylko z pandemią"

W sondażu Ipsos dla OKO.press z marca 2021 roku, aż 59 proc. Polaków przyznawała, że po tym, jak policja traktowała demonstrujące kobiety, spadło ich zaufanie do tej formacji.

W oczach badanych policja stała się policją partyjną, a nie państwową.

Zgony w trakcie zatrzymań

Ochrona funkcjonariuszy prawie w każdej sytuacji, nawet ewidentnego przewinienia, wywołała w szeregach formacji poczucie bezkarności. Efekty? Ludzi takich jak Igor Stachowiak, którzy zmarli w czasie zatrzymywania lub po nim na komendach – były dziesiątki. Od 2018 do połowy 2023 roku doliczono się min. 34 ofiar. Od tego czasu media opisywały co najmniej 2 kolejne przypadki. Standardowo prokuratura umarzała sprawę i tylko w przypadkach nagłośnionych przez media trafiały one na wokandę sądową, a mundurowym stawiane były zarzuty. Reszta sprawców zazwyczaj nie ponosi konsekwencji.

W połowie 2021 roku we Wrocławiu i okolicach w ciągu tygodnia 3 mężczyzn zmarło w trakcie lub w wyniku interwencji policji. Gdy 6 sierpnia w Lubinie w trakcie interwencji zginął 34-letni Bartosz Sokołowski, w mieście wybuchły zamieszki pod komendą. Odpowiedzią policji była jeszcze większa brutalność. Nawet wobec dzieci – mundurowi w pełnym rynsztunku, zatrzymali kilkoro gapiów – dzieci i nastolatków. Kazali im klęczeć z rękami do góry pod płotem z drutem kolczastym, pilnując ich z długą bronią.

Ponownie policja nie miała sobie nic do zarzucenia. W sprawie Bartosza Sokołowskiego ginęły dowody, zeznania. W Sejmie kom. Szymczyk znów bronił policji: „Nie zgodzę się na odpowiedzialność zbiorową”.

Olbrzymie wakaty, brak chętnych do pracy

Zasługą komendanta jest też fakt, że w czasie jego przewodzenia tej formacji dramatycznie wzrosła ilość wakatów w policji – w marcu 2023 brakowało prawie 13 tys. mundurowych. Bo doświadczeni, fachowcy, wyszkoleni już ludzie niezgadzający się na deprawację i upolitycznienie odchodzą z formacji. Na ich miejsce zaś nie ma zbytnio chętnych – kiedyś było po kilka osób, długie kolejki do rekrutacji. Teraz są tam pustki, mniej niż 1 kandydat na stanowisko. Udaje się zrekrutować 30-50 proc. zakładanej liczby kandydatów – donoszą związki zawodowe policjantów. Komenda główna znów widzi to inaczej – nie ma problemów z liczbą kandydatów.

Litania „drobnostek”

To tylko część z zarzutów, jakie można postawić komendantowi głównemu.

Nie opisujemy tutaj szerzej innych wątków.

  • Powiązania komendanta z handlarzem narkotyków ze Śląska.
  • Udziału brata komendanta w grupie przestępczej wyłudzającej miliony zł VAT-u. Brat komendanta został jako jedyny nadzwyczaj łagodnie potraktowany z całego grona oskarżonych.
  • Kontroli NIK, która stwierdziła słaby poziom wyszkolenia policjantów. W 2020 roku (roku pandemii) długość szkoleń była ponad 3-krotnie niższa niż 15 lat wcześniej. Kurs dla dowódców akcji i operacji policyjnych, między 2019 a pierwszą połową 2021 roku, przeszło ledwie kilka procent dowódców, a w 5 komendach wojewódzkich nikt.
  • Traktowania dziennikarzy jako wrogów publicznych, uniemożliwiania im pracy, gazowania, wynoszenia z miejsc protestów, przemocy wobec nich czy ścigania ich przez prokuraturę za ich pracę. Przykładem niech będzie powalenie, zatrzymanie i fałszywe oskarżenie reportera Macieja Piaseckiego, za to, że ten dokumentował przemoc policji wobec ekologów.

Komendant „granatnik”

Kulminacyjnym punktem kariery Szymczyka było nielegalne przewiezienie przez granicę z Ukrainy 2 granatników i odpalenie jednego w gabinecie komendanta w Komendzie Głównej Policji. Szymczyk najpierw zniknął opinii publicznej na długo, a potem mówił: „Nie widzę powodu, by składać wniosek o dymisję”. Uważał, że to on jest ofiarą w tym wydarzeniu. Prokuratura Ziobry go poparła.

Jego wyczyn opisywały media na całym świecie. Stał się motywem do inspiracji artystów, a ostatnio Teatr Powszechny zaczął grać sztukę na temat przemocy policji właśnie z motywem granatnika komendanta.

To, jak bardzo kom. Szymczyk upolitycznił policję, pokazuje też fakt, że odchodzi z niej na kilka dni przed zmianą władzy. I razem z nim odejść ma część komendantów wojewódzkich, których Szymczyk miał do tego namawiać. Według doniesień posła Krzysztofa Brejzy komendant dostał na koniec solidną podwyżkę dodatku służbowego – aż o 6 tys. zł. To ma podnieść jego emeryturę do 21 tys. zł miesięcznie. Odchodzący komendanci też mieli otrzymać po 2-4 tys. zł więcej. „Nigdy w policji nie było tak ordynarnego skoku na kasę”, komentuje poseł Brejza.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze