0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot. Kuba Atys / Age...

Przed komisją ds. Pegasusa zeznawali 27 marca bardzo spokojny Krzysztof Kwiatkowski, były minister sprawiedliwości i były prezes NIK, i bardzo zdenerwowany Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości ekipy Ziobry.

Ustalenia z 10-godzinnych przesłuchań przed komisją mogły zawieść prawników (choć na sam koniec przesłuchań poseł Trela ujawnił, że były pracownik resortu sprawiedliwości odpowiadający za Fundusz Sprawiedliwości Tomasz Mynarski poszedł na współpracę z prokuraturą i na podstawie jego zeznań prokuratura prowadzi obecne zatrzymania i przeszukania).

Zeznania przed komisją są jednak fascynujące dla politologów i historyków. Oraz obywateli zainteresowanych tym, jak działa(ło) nasze państwo.

  • Woś: nie ma afery Pegasusa, bo Pegasus to tylko urządzenie „do przełamywania komunikatorów”, nie było też „masowego podsłuchiwania obywateli”. Poza tym „to się nie nazywa Pegasus”.
  • Kwiatkowski: Dokumenty pokazują, że decyzje w sprawie Pegasusa podejmowali Zbigniew Ziobro, Mariusz Kamiński i Ernest Bejda. A PiS się spieszył tak bardzo, że ujawnił (niechcący) fakt zakupienia broni informatycznej znanej jako Pegasus. Dlaczego? Być może zrozumiemy to, kiedy poznamy nazwiska osób, które zaatakowano Pegasusem jako pierwsze.

Kwiatkowski zrobił komisji (i publiczności) zrozumiały wykład, jak się czyta dokumenty państwowe i co z nich wynika.

Woś opowiadał, że właśnie przeszukano mu mieszkanie i pokój w domu poselskim i zabrano notatki przygotowane na przesłuchanie przed komisją.

Przeszukanie to dotyczyło innej afery związanej z Funduszem Sprawiedliwości w resorcie Ziobry. Sprawa Pegasusa też dotyczy Funduszu: z jego pieniędzy PiS kupił Pegasusa. A sam Fundusz powstał po to, by wspierać ofiary przestępstw i powstrzymywać osoby wychodzące z więzień do powrotu do przestępstwa.

Przeczytaj także:

Woś odtworzył jednak z pamięci część ze swoich notatek zabranych z pokoju poselskiego przez śledczych. Dotyczyły one głównie tego, jak niezbędny był służbom Pegasus do łapania przestępców (cały czas zaglądał do komórki, więc w końcu komisja mu komórkę zabrała).

Stawiał też NIK zarzut, że działania Izby są polityczną hucpą. Jakby w jego urzędniczej karierze nigdy nie dotarło do niego, że zadaniem Najwyższej Izby Kontroli jest właśnie drobiazgowe badanie wydatków państwa. Bo urzędnicy, w tym Woś, nie wydają swoich, tylko publiczne pieniądze.

Linię obrony Michał Woś miał taką jak wcześniej Jarosław Kaczyński:

Politycy Zjednoczonej Prawicy wiedzieli więcej i rozumieli więcej niż obecna ekipa rządząca. Dbali o bezpieczeństwo państwa. Woś, tak jak Kaczyński, zwracał się do posłów z komisji per „panie członku” (jak wiemy, słowo to Jarosław Kaczyński uznał za bardzo zabawne).

Zeznania Kwiatkowskiego każą teorię o „wyższości intelektualnej” PiS zakwestionować: ekipa w resorcie Ziobry i MSW Kamińskiego nie ogarnęła przepisów. A nie ogarnęła, bo chciała szybko kupić Pegasusa – a w budżecie pieniędzy na to jesienią 2017 roku nie było. Działali na skróty i zdekonspirowali służby — choć przecież ich interesem się zasłaniali.

Tylko komunikatory?

Michał Woś mówił komisji, że nie ma afery Pegasusa, gdyż po prostu „państwo polskie zakupiło system do przełamywania komunikatorów, bo postęp technologiczny tego wymaga. Kiedyś sprawdzali listy i podłączali się do drutów".

Jeśli mu wierzyć – tak jak zeznającemu wcześniej Jarosławowi Kaczyńskiemu – to oznaczałoby to, że Woś, tak jak Kaczyński, nie miał pojęcia, co robi Pegasus. A – wedle świadka Jerzego Kosińskiego, profesora z Zakładu Systemów Bezpieczeństwa Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni – Pegasus nie „przełamuje komunikatorów”, ale przejmuje kontrolę nad całym urządzeniem i urządzeniami z nim spiętymi.

Bez podstawy prawnej

„Wszyscy to mają, ale państwa autorytarne używają Pegasusa bez kontroli, a demokratyczne – wprowadzają podstawy prawne” – mówił przed komisją prof. Kosiński 15 marca.

W ocenie prawników potrzebny jest przepis pozwalający na jednorazowe ściąganie zawartości telefonu na serwery służb – ale pod kontrolą sądu. Na razie podstaw prawnych nie ma – więc opowieści PiS, że Pegasus był stosowany legalnie, nie są prawdą. Owszem, służby dostawały zgody, ale dlatego, że sądy sądziły, że chodzi o kontrolę operacyjną „od-do”, a nie o ściągnięcie wszystkich danych zapisanych w urządzeniu. A na to zgody nie mogłyby dać – bo nie ma do tego przepisu.

„Sędziowie, jakby chcieli, mogli się dopytać” – zeznawał Michał Woś.

Komisja: „Ale skąd mogli wiedzieć, że tak agresywne narzędzie w ogóle istniało?”.

75-letni Kaczyński, jak mówił komisji, prawnik – wiedział o Pegasusie jako lider PiS. Był też wicepremierem ds. bezpieczeństwa. Pegasusa uznał za „przełamywanie komunikatorów” „rzecz techniczną” – nie zauważył więc, jak zeznawał, problemu. Ani prawnego, ani z nadzorem nad działaniami służb.

Woś, 33-letni, też, jak się przedstawił, prawnik, jest urzędnikiem, który się pod dokumentami w sprawie zakupu Pegasusa podpisał. Podpisał też rozliczenia zakupu Pegasusa, mimo że nie miał do tego podstaw. „Bo faktura to nie podstawa rozliczenia” – mówił Kwiatkowski. „Woś powinien był sprawdzić, czy został zrealizowany cel zakupu, jaki wskazało Ministerstwo Sprawiedliwości, przekazując pieniądze z budżetu pozostającego w jego dyspozycji”.

„No, ale nie było co wpisać – bo co? Kogo podsłuchali?” – tłumaczył świadek Kwiatkowski. „To jednak, że Woś nie wiedział, co wpisać do rozliczenia, nie zwalnia go z prawidłowego rozliczenia wydatku publicznego” – mówił Kwiatkowski.

Woś: „Na pytanie, jakie decyzje podjąłem przed podpisaniem rozliczenia, mogę odpowiedzieć tylko w części niejawnej przesłuchania”.

Kto wydał polecenie Michałowi Wosiowi?

Michał Woś – powtarzając cały czas, że chodziło o „przełamywanie komunikatorów” – ujawnił jednak pewien szczegół. Według niego Pegasus nie mógł zmieniać danych w zaatakowanym urządzeniu, bo tak powiedziały Wosiowi służby. Komisja nie spytała, dlaczego Woś się o to pytał – skoro chodziło tylko o „przełamywanie”.

Woś zeznał, że jest dumny, że Polska ma „systemy do zwalczania przestępczości, które umożliwiają łamanie komunikatorów”. Nie wie, kto wpadł na pomysł, by z Funduszu Sprawiedliwości, za który odpowiadał, sfinansować ten „system do przełamywania komunikatorów”.

Zeznał też jednak, że na szczytach władzy rozmawiano o tym, że brakuje sprzętu „do przełamywania komunikatorów”. Mówił o tym „każdy zajmujący się bezpieczeństwem państwa”.

Powiedział też, że to CBA znalazła siedem systemów do przejmowania danych obywateli i z nich wybrała sobie Pegasusa. Woś tylko dał na to pieniądze.

Kto w połowie września 2017 roku przekazał mu polecenie, by dokonać przesunięć w Funduszu Sprawiedliwości, aby umożliwić ten zakup? Tu Woś się zaparł i mówił wszystko, tylko nie to, kto. Choć było to w „wyniku rozmów i ustaleń w tym czasie”. W końcu Joanna Kluzik-Rostkowska wyciągnęła z niego:

„Mogli to być szefowie służb”.

Poza tym „od kiedy mister Ziobro zaczął też pełnić funkcję Prokuratura Generalnego, większość spotkań z koordynatorami służb odbywała się w Prokuraturze i ja w tym nie uczestniczyłem”.

Warto sobie uświadomić, co się działo w Polsce jesienią 2017 roku:

PiS spotkał się wtedy z pierwszą falą masowych protestów w obronie sądów. Wedle władzy nie miały one uzasadnienia, przecież PiS reprezentował suwerena (miał większość w Sejmie). Z trzech ustaw sądowych PiS, które podporządkowały rządzącym wymiar sprawiedliwości, w życie weszła tylko jedna. Pozostałe dwie zawetował prezydent Duda.

Społeczeństwo obywatelskie się organizowało i – jak wynika z danych OKO.press zebranych w projekcie „Na Celowniku” – właśnie wtedy zaczął rosnąć nacisk państwa PiS wobec obywateli. Wytworzyło się wtedy coś, co nazwaliśmy polskim SLAPP-em – użyciem przeciw protestującym policji, prokuratury, mediów rządowych i ataków trolli w internecie, a także sanepidu. Statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości za rok 2018 wykazują już skokowy wzrost spraw z kodeksu wykroczeń wytaczanych aktywistom.

Na zakup Pegasusa bez niepotrzebnych pytań ze strony polityków jesień 2017 roku była chyba dla służb dobrym momentem?

NIK: służby wodziły PiS za nos

O tym, że politycy PiS mogli nie wiedzieć, co kupują dla służb, wynika też z opublikowanych przed tygodniem ustaleń NIK z 2023 roku: służby w czasach PiS robiły, co chciały i nikt na tym nie panował. Co wynika z dokumentów i zeznań świadków. Ani premier, ani minister spraw wewnętrznych nie rozumieli, co wyczyniają służby. Zatem nie rozumieli tego ani Kaczyński, ani Ziobro czy Woś. Oni dowiadywali się tylko o tym, co służby chciały im powiedzieć. A powiedziały najwyraźniej, że chodzi o „postęp w technologiach” i „przełamanie komunikatorów” – tych samych pojęć używają przed komisją i Kaczyński, i Woś.

„Nie wiem, dlaczego się tak spieszyli. Może odpowiedź da wiedza, kogo pierwszego zaatakowali Pegasusem?” – mówił komisji Kwiatkowski.

Z pośpiechu PiS wynikały dwa błędy – tłumaczył Kwiatkowski

  • Po pierwsze – zdekonspirowali służby. O tym, że służby kupiły sobie takie narzędzie, NIK dowiedziała się z rozliczenia finansowego Funduszu Sprawiedliwości. "Rozliczenia budżetowe służb nie są jawne i nikt nigdy o Pegasusie by się nie dowiedział, gdyby poczekali do początku 2018 roku” – mówił Kwiatkowski. Wydaje się, że PiS sobie nie zdawał z tego sprawy – kiedy rzecz się wydała, Woś opowiadał, że Pegasus to konsola i nic o niczym nie wie. A faktury były dostępne.
  • Po drugie – złamali prawo. Bo służb nie można finansować inaczej niż z budżetu. Fundusz Sprawiedliwości to nie budżet. Zakaz ten stoi na straży bezpieczeństwa państwa – by przestępcy i grupy interesów nie mogli tworzyć ciemnych powiązań z policją za pomocą dotacji.
  • Po trzecie – złamali przepisy o dyscyplinie finansów publicznych. A to dla polityków może być bolesne, bo wiąże się z zakazem sprawowania funkcji publicznych. Rzecznik finansów publicznych, polityk PiS Piotr Patkowski, stwierdził ten fakt – ale postępowanie umorzył z uwagi „na znikomą szkodliwość”. A chodzi o niewłaściwe wydanie 25 mln zł.

Krzysztof Kwiatkowski: Spieszyli się. Sprawdźcie, dlaczego

Wszystko to pokazało, że jeśli PiS-owi chodziło o dobro służb (i Polski), to mu nie wyszło. Przecież Jarosław Kaczyński zeznawał, że „służby lubią pracować w ciszy” – tymczasem w efekcie działań PiS sprawa zrobiła się głośna.

Kwiatkowski zrobił przed komisją pokaz – jak czytać pisma, maile, dyspozycje przelewów, same przelewy i ich rozliczenia. Widać, do kogo to trafiało, kiedy, kto o tym wiedział. Wiedzieli i decydowali: Ziobro, szef MSWiA Mariusz Kamiński i szef CBA Ernest Bejda. Woś to wykonywał.

Woś: Do Ziobry pisma w sprawie Pegasusa mogły nie docierać, Biuro Ministra mogło je przekazywać od razu do dyrektora Departamentu Spraw Rodzinnych i Nieletnich Mikołaja Pawlaka (przyszłego rzecznika praw dziecka – red.)

Skąd się wzięło przesunięcie na 25 mln w Funduszu Sprawiedliwości, czyli tyle, które chwilę później poszło na Pegasusa? – pytała komisja.

Woś: „Nie pamiętam”.

Co się mogło stać?

Wersja Michała Wosia: tak się złożyło, że Fundusz miał dodatkowe 25 mln i postanowił przesunąć je na przeciwdziałanie przestępczości. Do czego zmienił sobie zasady wydawania pieniędzy. I tak się akurat złożyło, że CBA potrzebowało 25 mln i akurat pierwsze się po to zgłosiło. Ale inni tez mogli.

Kwiatkowski: Z dokumentów można wnosić, że służby powiedziały PiS, że muszą mieć Pegasusa „do przełamywania komunikatorów”.

„Świadek Kaczyński wyjaśnił przecież przed komisją, że »powiedziano mu o pilnej potrzebie«”. „No ale skąd pieniądze?” – spytali. „A może z Funduszu Sprawiedliwości?”. „A co trzeba zrobić, żeby użyć tych pieniędzy?”. „Trzeba zmienić przepisy o Funduszu”.

„O ustawie o CBA nikt nie pomyślał. Bo nie myśleli o całości, tylko o jednym celu” – tłumaczył Kwiatkowski.

„Ale tam, w ustawie o CBA, nie ma słowa »wyłącznie«” – mówił Michał Woś i powoływał się na (zamówione już po wydaniu pieniędzy) opinie prawników, że prawo nie jest tu jednoznaczne, więc jednostki budżetowe mogą się wspierać. I CBA mogło dostać pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości.

Mogą albo i nie. Ustawa nie została doprecyzowana i teraz podyskutujemy sobie o słowie „wyłącznie”.

To akurat pasuje do wiedzy, jaką wydobyły pozostałe komisje śledcze: wizowa i ds. wyborów kopertowych. Że państwo PiS funkcjonowało nieformalnie, liczyła się „wola polityczna” i to, co udało się jako tę wolę przedstawić. Precyzyjne prawo to był szczegół techniczny.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze