0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.plFot. Roman Bosiacki ...

Dlaczego ludzie ciągną do Europy, narażając się na utonięcie, wielodniowe przeprawy przez bagna, a na końcu – na deportację? Dlaczego robią to osoby, które wiedzą, że nie mają podstaw ubiegać się o azyl?

W 2017 roku agencja badawcza Pew Research Center bardzo ostrożnie wyliczyła, że w Europie żyło między 4 a 5 milionów osób „bez papierów”, a liczba ta znacznie wzrosła w ostatnich latach, w tym w czasie pandemii.

W 2022 roku w całej UE złożono rekordowe 996 tys. wniosków azylowych – najwięcej w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Austrii i Włoszech. Liczba ta nie uwzględnia około 4 milionów bieżeńców z Ukrainy.

W poprzednich latach wnioskujący o azyl stanowili jedną czwartą „bezpapierowców“, więc można zakładać, że nielegalnych przybyszy było co najmniej o milion lub dwa więcej. Zdziwienie jest nie na miejscu.

Zachodnie gospodarki są w stanie „zassać“ praktycznie wszystkich, byleby tylko byli zdolni do pracy.

Nieudokumentowana praca po prostu się opłaca.

Według raportu sporządzonego przez Komisję Spraw Społecznych, Zdrowia i Zrównoważonego Rozwoju Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy nieudokumentowana praca jest powszechna. Szczególnie w takich obszarach jak pomoc domowa, sprzątanie i praca opiekuńcza, hotelarstwie i gastronomii, w przemyśle spożywczym i rolniczym, pracy seksualnej, na budowach, a także w usługach dostawczych i przewozowych, zwłaszcza tych zapośredniczonych przez platformy internetowe.

Praca „na czarno” lub w różnych odcieniach szarości to „czarne złoto“ napędzające gospodarki europejskie nastawione na „optymalizację“ kosztów i maksymalizację zysków.

Przeobraża też naszą codzienność. Tania praca opiekuńcza kompensuje niedostatki systemów opieki zdrowotnej i społecznej. Praca kurierów umożliwia przenoszenie sprzedaży detalicznej do internetu i koniec modelu „miejskiego życia” opartego na wielogodzinnych zakupach.

Praca robotników sezonowych w rolnictwie zapewnia, że owoce będą zebrane na czas, nawet jeśli stawki godzinowe „lokalsom“ wydają się abstrakcyjnie niskie.

Przeczytaj także:

Czysty biznes

Jak napisał niedawno na Facebooku historyk Adam Leszczyński: „Gospodarka polska będzie potrzebowała setek tysięcy imigrantów rocznie, żeby tylko utrzymać swój potencjał. Ci imigranci tu przyjadą, i to nie z Ukrainy, która już wyczerpała swój potencjał ludnościowy, ale z dalszych terenów Azji i Afryki. Presja biznesu na to jest ogromna“.

W tak nieprzejrzystych tematach trudno o dokładność, ale warto zwrócić uwagę, że pracownicy przyjeżdżający do krajów Europy Zachodniej są pożądani i chciani – przez biznes. Ci pracujący legalnie są nieco drożsi w eksploatacji, ci, których pobyt jest nielegalny, poza tym, że generują pewne kłopoty prawne, pozostają tańsi.

Dlatego, choć w interesie państw przyjmujących leży szeroko zakrojone uregulowanie statusu jak największej liczby pracujących – dzięki temu zapłacą podatki i składki socjalne oraz zdrowotne, we wszystkich krajach zachodnich istnieją polityczne siły, które dużo mówią o uszczelnianiu granic, a imigrantów prezentują jako „szkodników“ „pasożytujących“ na europejskim modelu socjalnym (w rzeczywistości imigranci rzadko mają pełny dostęp do usług społecznych).

Zresztą warto wiedzieć, że wielu pracowników bez prawa pobytu nie przyjeżdża do Europy jako pracownicy. Ale nimi zostają.

„Nie ma jednej definicji nieudokumentowanego imigranta. Ich ścieżki są bardzo różne. Są osoby, które przyjeżdżają z ważną wizą i decydują się zostać po jej wygaśnięciu. Niektórzy przybywają, by prosić o azyl, I zostają, nawet jeśli dostaną negatywną odpowiedź.

Niektórzy przyjeżdżają, mając pozwolenie na pobyt uzyskane na podstawie czasowej umowy o pracę, ale ich sytuacja się zmienia, bo tracą pracę lub zmieniają pracodawcę. Jeszcze inni korzystają z narzędzia Łączenia rodzin, ale ich struktura rodzinna się zmienia lub też z różnych powodów przestają spełniać minimalne kryteria pozwalające skorzystać z takiej możliwości, i tak dalej“ – czytamy w cytowanym wyżej raporcie komisji spraw społecznych Rady Europy.

Podczas gdy w białowieskich bagnach czy na Morzu Śródziemnym toną ludzie, hiszpańscy producenci owoców miękkich organizują „zielone korytarze“ pozwalające im ściągać do pracy sezonowych pracowników. Takich paradoksów jest znacznie więcej.

Skądinąd wisząca nad głową możliwość zmiany statusu pracownika jest sama w sobie środkiem dyscyplinującym pozwalającym pogarszać warunki pracy i obniżać stawki – im trudniej w danym kraju o uregulowanie sytuacji pracownika w sposób niezależny od pracodawcy, tym większe pole do nadużyć.

Polityczny festiwal nienawiści

Straszenie „migrantami“ jest nośne politycznie, bo rezonuje z głęboko zakorzenioną w gatunku ludzkim ksenofobią.

Ostatnio znów głośno w tej sprawie zrobiło się za sprawą PiS i pomysłu tej partii przeprowadzenia referendum razem z wyborami parlamentarnymi jesienią. Referendum miałoby zablokować nową politykę migracyjną UE, a szczególnie rzekomo obowiązkową relokację migrantów, również do Polski. OKO.press pisało o tym w kilku tekstach, m.in. w tym:

Tę akcję PiS wykorzystał lider opozycyjnej Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk. W nagranym krótkim, ale dosadnym „spocie“ nagłośnił planowane jednocześnie przez rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadzenie ułatwień wydawania wiz dla osób starających się o wizy pracownicze w Polsce.

Projekt rozporządzenia przewidywał uproszczoną ścieżkę wizową dla obywateli Arabii Saudyjskiej, Armenii, Azerbejdżanu, Filipin, Gruzji, Indii, Indonezji, Iranu, Kataru, Kazachstanu, Kuwejtu, Mołdawii, Nigerii, Pakistanu, Tajlandii, Turcji, Ukrainy, Uzbekistanu, Wietnamu oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich i umożliwienie rozpatrywania wniosków wizowych przez wyspecjalizowane firmy (zwykle współpracujące też z międzynarodowymi agencjami pracy).

Pod presją opozycji MSZ wycofało projekt ułatwień, choć nikt nie ma złudzeń, że temat ten niebawem powróci.

Rasistowskie sentymenty

Na fali „pocztówek z Francji“ łatwo odgrzewa się rasistowskie sentymenty, choć przemoc na ulicach miast, palone samochody i zamieszki to zjawiska, które w Polsce mają raczej odpowiedniki w stadionowym nacjonalizmie czy burdach wybuchających wokół Marszu Niepodległości.

W jednym i drugim przypadku chodzi o grupy młodych ludzi zapomnianych przez państwo i społeczeństwo, którzy „przypominają“ o swoim istnieniu, a swoje frustracje artykułują w dostępny im sposób.

Tyle że w Polsce krzyczą ludzie biali, a we Francji awantury przetaczają się przez dzielnice zamieszkane tradycyjnie przez Kolorowych. To zwykle Francuzi w trzecim pokoleniu, wstydliwy sekret Republiki, która najpierw ściągała ich dziadków do pracy w wielkim przemyśle, a potem płynnie przeszła w paradygmat postindustrialny, zostawiając ich potomków na lodzie.

Tak jak w Polsce zostawiono samym sobie młodych z osławionych „wygaszonych“ ośrodków przede wszystkim lekkiej produkcji. Jednak kolor skóry zdesperowanych Francuzów pozwala podsycać sentymenty rasistowskie, co w Polsce właściwie oznacza – antyimigranckie.

Klasa średnia popiera

Podobną tendencję wyraźnie widać w Niemczech. Alternative für Deutschland, skrajnie prawicowa partia o wyrazistym programie przeciwko imigrantom, łączy wśród swoich zwolenników osoby o poglądach rasistowskich i… coraz więcej pragmatycznych przedstawicieli klasy średniej.

Według cytowanego przez „Deutsche Welle“ Sinus Institute For Social Research, w ciągu ostatnich dwóch lat odsetek klasy średniej wśród zwolenników AfD wzrósł z 43 proc. do 56 proc. Innymi słowy, ksenofobia i nacjonalizm mieszczanieją.

Tendencję tę obserwujemy niemal wszędzie w Europie. W Hiszpanii, która za rządów socjalistów podpisała układ z Marokiem pomagający objąć przynajmniej częściowymi regulacjami sezonowych pracowników w rolnictwie, teraz do głosu dochodzi ultraprawicowy VOX.

We Francji nominalnie centrowy rząd w odpowiedzi na zamieszki wprowadza autorytarne rozwiązania współgrające z programami prawicy. Osławiona „teoria podkowy“ nie bardzo się tu sprawdza.

Jak zauważa w rozmowie z „The Guardian“ Catherine Fieschi, dyrektorka pionu politycznego w Open Society Foundation Europe, „polaryzacja i fragmentaryzacja polityczna“ doprowadziły do tego, że skrajna prawica coraz częściej staje się języczkiem u wagi.

„Rozkład 48/52 sprawia, że to te partie zyskują realną władzę. Tak się zdarzyło w krajach nordyckich, prawdopodobnie tak będzie w Hiszpanii, a może się tez zdarzyć we Francji“.

Jednocześnie poza ogólnikowym hasłem „uszczelniania granic“ prawica wcale nie ma sprecyzowanych planów, jak zapobiegać migracji. Chodzi tylko o to, by jak największą jej część uczynić nielegalną i utrudnić życie ludziom przyjeżdżającym do Europy za zarobkiem – często po stawkach, które nie pozwoliłyby się utrzymać obywatelom UE.

Proszenie się o mafię

Dodatkowy problem z utrudnianiem legalizacji pobytu wynika z tego, że takie podejście wyraźnie wzmacnia tendencje przestępcze. W szczególności przemyt ludzi oraz zorganizowaną przestępczość.

Jeśli Donald Tusk w potępieniu PiS-owskiego rozporządzenia miał w jakimś punkcie rację, to w odniesieniu do pomocy „zewnętrznych kontrahentów“ w rozpatrywaniu wniosków wizowych.

Jak wykazał raport komisji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, jest to pole do częstych i niepokojących nadużyć. Nawet jeśli pracownicy pojawiają się w kraju docelowym legalnie, brak kontaktu z instytucjami i izolacja sprawiają, że ich sytuacja jest niewiele lepsza, niż gdyby byli w nim nielegalnie.

„Istniejące systemy pozwalają się rozrastać quasi-mafijnym lub innym organizacjom, które sprowadzają siłę roboczą z krajów trzecich – legalnie lub nielegalnie. Nawet jeśli warunki pracy przedstawione na papierze wydają się zadowalające, rzeczywistość okazuje się dla tych osób zupełnie inna“ – zwracają uwagę parlamentarzyści RE.

Innymi słowy, outsourcing wizowy może się niekiedy okazać furtką do niby-legalnego… przemytu ludzi. Granica między nimi nie jest ostra, dlatego to rozwiązanie spotkało się z mocnym potępieniem w towarzyszącej reportowi Rezolucji.

Kolejnym problemem jest dostęp do ochrony prawnej. Nielegalni imigranci, obawiając się zatrzymania i deportacji, często nie mogą skorzystać z przysługujących im praw człowieka. A skoro nie mają szans na sprawiedliwość, często zmuszeni są kupować sobie ochronę.

To pożywka dla przestępczości zorganizowanej, także tej najbardziej brutalnej – gangów. I tu, jak wskazuje raport komisji Zgromadzenia Parlamentarnego RE, także Unia Europejska nie jest bez winy.

Karta Praw Podstawowych UE ma bowiem ograniczone personalnie działanie, to znaczy, obejmuje ochroną tylko obywateli państw, które ją ratyfikowały. W rezultacie imigranci bez prawa pobytu, którzy „są ludźmi, ale nie są obywatelami“, mają niejasny status prawny. Można go interpretować w taki sposób, że czyni to z nich jak gdyby „podludzi“.

To być może kolejny powód, dla którego autorytarny populizm tak chętnie sięga po retorykę antyimigrancką. I tym mocniejsza przesłanka dla ludzi dobrej woli, by takie stawianie sprawy potępić.

;

Udostępnij:

Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze