0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. JOHN MOORE / GETTY IMAgencja GazetaES NORTH AMERICA / Getty / AFPFot. JOHN MOORE / GE...

Alejandro Mayorkas, sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego, został pierwszym od stu pięćdziesięciu lat członkiem prezydenckiego gabinetu, którego poddano impeachmentowi.

Za pierwszym podejściem Republikanom brakło głosów. Pewien Demokrata przyjechał na Kapitol praktycznie z operacyjnego stołu, jeszcze na wózku i w szpitalnej piżamie, żeby zagłosować przeciw.

Tydzień później, kiedy jedna z demokratycznych kongresmenek zachorowała na Covid i nie mogła stawić się w Waszyngtonie, spróbowali ponownie. Udało im się jednym głosem i to mimo że przeciw zagłosowali nie tylko wszyscy Demokraci, ale i trójka Republikanów.

Zarzut Republikanów?

Kryzys migracyjny na południowej granicy kraju i jakoby „celowe i systematyczne nieegzekwowanie obowiązującego prawa imigracyjnego”.

Do skazania Mayorkasa i usunięcia go ze stanowiska nie dojdzie. Musiałoby za tym zagłosować aż dwie trzecie senatorów, a na to w podzielonym równo między obie partie Senacie nie ma najmniejszych szans.

Nawet kilkoro senatorów republikańskich powiedziało, że chociaż z działalnością Mayorkasa się nie zgadzają, to przesłanek do usunięcia z urzędu nie ma.

O co zatem chodzi Republikanom z Izby?

Przeczytaj także:

Tłumy „azylantów” i zatkany system

Zacznijmy od tego, że kryzys migracyjny w USA jest faktem. Liczba migrantów rośnie, a przestarzały i niedofinansowany system migracyjny nie działa, jak należy. To chyba jedyna rzecz, co do której zgadzają się wszyscy, i Republikanie, i Demokraci.

Od 2021 roku coraz więcej osób próbuje nielegalnie przekroczyć granicę z Meksykiem. W zeszłym roku zanotowano 2,5 miliona prób, a w grudniu bywały takie dni, że straż graniczna zatrzymywała około 10 tysięcy ludzi.

W całym grudniu 2023 r. liczba „spotkań” (encounters) sięgnęła ćwierć miliona i był to rekordowy miesiąc w historii. „Spotkaniem” straż graniczna nazywa zarówno zatrzymanie migranta (żeby ocenić, czy może ubiegać się o azyl), jak i jego wydalenie z kraju.

Ponieważ niektórzy próbują przekraczać granicę kilkukrotnie, wliczają się każdorazowo do nowego „spotkania”. A zatem wspomniane 2,5 miliona spotkań nie przekłada się na 2,5 miliona migrantów. Mimo to liczby robią wrażenie.

A do tego dochodzą jeszcze osoby, którym udało się przekroczyć granicę i wejść na teren Stanów Zjednoczonych niepostrzeżenie. To dziś jednak nie najpoważniejszy problem.

Większość forsujących granicę oddaje się w ręce strażników dobrowolnie – i składa wniosek o azyl.

Minęły już bowiem czasy, kiedy to głównie Meksykanie próbowali dostać się do USA w sposób niezauważony i bez dokumentów układać sobie życie w nowym kraju, licząc na to, że nie zostaną deportowani.

Nie tylko Ameryka Południowa. Także Indie, Iran, Afryka, Rosja

W ostatnich latach zarówno skład migrantów, jak i formy migracji uległy zasadniczym zmianom. Dziś na granicy więcej jest osób z Ameryki Środkowej i Południowej – Salwadoru, Gwatemali, Hondurasu czy Wenezueli uciekających przed fatalną sytuacją gospodarczą w swoich krajach – niż Meksykanów.

Od 2021 roku, po krótkim, ale wyraźnym spadku liczby migrantów wywołanym pandemią, doszło do kolejnej zmiany. Na granicy pojawia się coraz więcej osób z państw jeszcze odleglejszych, które dotychczas nie były źródłem nielegalnej migracji do Stanów Zjednoczonych.

Do USA usiłują się dostać obywatele Indii, Iranu, państw afrykańskich, Rosji, a nawet Chin.

Wielu z nich ucieka przed przestępczością i biedą w nadziei na lepsze życie. Nietrudno ich zrozumieć – inflacja w Wenezueli w 2018 roku wyniosła ponad… 65 tysięcy (!) procent, a Chiny nie rozwijają się tak jak kiedyś. Ale ludzie ci zwykle nie spełniają kryteriów Konwencji genewskiej z 1951 roku dotyczącej statusu uchodźców, gdzie mowa jest o „uzasadnionej obawie przed prześladowaniem”.

Czekanie na azyl ... nawet 10 lat

Krótko mówiąc, ogromna większość osób zatrzymywanych na granicy z pewnością nie dostanie azylu. Mimo to zaraz po wkroczeniu na teren USA zgłaszają się do strażników i deklarują chęć złożenia wniosku. W jakim celu? Zgodnie z prawem każdy przypadek należy ocenić indywidualnie, a przeciążony system po prostu nie daje sobie z tym rady.

Pod koniec zeszłego roku na rozpatrzenie czekało ponad 3 miliony wniosków. Nic zatem dziwnego, że czas oczekiwania na pierwszą rozprawę w sądzie migracyjnym może wynieść… nawet 5 lat. Jeśli wniosek zostanie odrzucony, aplikant ma prawo do apelacji, a jej rozpatrzenie może potrwać nawet drugie tyle. A zatem nawet jeśli ostatecznie zostanie rozpatrzona negatywnie, cała procedura rozpatrywania wniosku może zająć nawet dekadę.

Co w tym czasie dzieje się z tymi ludźmi?

Po pierwszej ocenie otrzymują „wezwanie do stawiennictwa w sądzie migracyjnym”, po czym zostają wypuszczeni ze specjalną zgodą na czasowy pobyt. Podejmują pracę, bo mają do tego prawo, być może kupują dom, zakładają rodzinę, układają sobie życie.

Dlaczego jednak służby w ogóle wpuszczają ich na teren USA? Odpowiedź jest ta sama – przeciążony system. Liczba migrantów jest tak duża, a czas oczekiwania na rozpatrzenie wniosków na tyle długi, że nie ma miejsc do ich przetrzymywania.

Republikanie zarzucają Mayorkasowi m.in. to, że rząd federalny nie przetrzymuje zatrzymanych w specjalnych ośrodkach. Sęk w tym, że miejsc w takich ośrodkach jest zaledwie około 50 tysięcy, czyli o wiele za mało i nawet za rządów Trumpa migrantów zwalniano warunkowo.

Wzrost migracji nowego typu, „azylowego”, zaczął się bowiem już za rządów poprzedniego prezydenta – czasowo przerwał go dopiero wybuch pandemii Covid-19.

Title 42

To z jej powodu odkurzono „Title 42”, stary, mało używany przepis ustawy z 1944 roku o zdrowiu publicznym, pozwalający z powodu chorób zakaźnych zawracać z granicy wszystkich jak leci, bez rozpatrywania ich wniosków azylowych. Title 42 de facto stał się podstawą antymigracyjnej polityki Trumpa w ostatnim roku jego prezydentury, najbliższym „zamknięciu granicy”, o którym marzą dziś Republikanie.

W trakcie kampanii wyborczej 2020 roku Joe Biden retorycznie starał się odejść od polityki swojego przeciwnika. Obiecywał, że będzie wiernie stosował przepisy prawa, ale będzie także wierny „wartościom Ameryki”. Współgrało to też z nastrojami Amerykanów: po czterech latach prezydentury Trumpa i jego polaryzacyjnej retoryki.

Aż 70 procent badanych w sondażu Gallupa popierało utrzymanie migracji na dotychczasowym poziomie lub nawet jej zwiększenie. Nastroje się jednak zmieniają i dziś już nie tylko wyborcy prawicy, ale też coraz więcej Demokratów obawia się imigracji jako takiej. Wynika z przekonania, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Funkcjonariusze CBP (U.S. Customs and Border Protection) muszą niekiedy zamykać przejście graniczne, ponieważ nie są w stanie sobie poradzić z napływem migrantów – pisaliśmy o tym w naszej korespondencji z Arizony i Kalifornii.

Mur, mur i mur

Wyraźnym wskaźnikiem zmiany nastrojów jest też wzrost poparcia dla budowy muru granicznego. W 2017 roku chciało tego 12 procent wyborców Partii Demokratycznej, dziś aż jedna trzecia. Tu jednak musimy poczynić pewne zastrzeżenie. Budowa zapory na granicy nie była oryginalnym pomysłem Donalda Trumpa. Powstawała ona – i to nawet w większej skali – za urzędowania jego poprzedników i jest kontynuowana obecnie.

Nie jest też bardzo skuteczna. Ludzie znajdują w płocie luki lub po prostu przez niego przeskakują, a kiedy tylko znajdą się na terenie USA, składają wnioski o azyl, które muszą zostać rozpatrzone. Zapora nieco im całe przedsięwzięcie utrudnia, ale nie powstrzymuje.

Trump jednak uczynił z muru – czy raczej płotu – symbol swojej polityki migracyjnej, dlatego wzrost poparcia dla jego budowy to ważny znak zmiany nastrojów.

Administrację Bidena mniej lub bardziej otwarcie krytykują nie tylko wyborcy, lecz także burmistrzowie dużych miast, takich jak Nowy Jork, Los Angeles czy Chicago – bez wyjątku Demokraci – którzy mają problem z zapewnieniem nowym migrantom miejsc w szkołach, opieki zdrowotnej, miejsc noclegowych.

Sondaż ośrodka Pew Research Center ze stycznia tego roku pokazuje, że aż 22 procent Demokratów uważa, że sytuacja na granicy jest kryzysowa, kolejne 44 procent, że jest „poważnym problemem”.

trzy czwarte wyborców Partii Demokratycznej jest zdania, że administracja źle radzi sobie z sytuacją na południowej granicy. Kiedy z kolei w sondażach pyta się wyborców czy z daną kwestią lepiej poradziłaby sobie administracja Bidena, czy przyszła administracja Trumpa, to właśnie w dziedzinie „zabezpieczenia granicy i polityki migracyjnej” przewaga Trumpa jest największa i sięga 35 punktów procentowych!

Wśród najważniejszych dziś dla wyborców kwestii migracja zajmuje wysokie miejsce, a w oczach wyborców Partii Republikańskiej znajduje się na samym szczycie, wyprzedzając nawet sytuację gospodarczą.

Co zrobią Demokraci?

Przez całe swoje polityczne życie Joe Biden był zawsze najlepszym wskaźnikiem tego, gdzie znajduje się centrum jego ugrupowania. Kiedy Partia Demokratyczna przesunęła się w lewo – jak w sprawach aborcji czy równości małżeńskiej – Biden poszedł w lewo za nią. Kiedy poglądy elektoratu Demokratów zaczęły być bardziej konserwatywne – jak w sprawie przestępczości, w latach 90. XX wieku – Biden skręcił w prawo.

Dziś tak samo jest z migracją i dlatego prezydent coraz głośniej mówi o potrzebie zaostrzenia przepisów i wzywa Kongres do uchwalenia nowej ustawy. „Jeśli zostanie przegłosowana, natychmiast ją podpiszę i od razu zamknę granicę”, oświadczył 26 stycznia.

Ostatecznie takiej możliwości nie dostał, bo wspomniana ustawa przepadła już w Senacie, a z kolei Izba Reprezentantów udała się na… dwutygodniową przerwę. Republikanie mniej lub bardziej otwarcie przyznają, że kryzys migracyjny w USA chcą wykorzystać politycznie, w związku z czym na poprawie sytuacji przed listopadowymi wyborami prezydenckimi im nie zależy. A Biden powinien sobie radzić sam za pomocą tzw. rozporządzeń wykonawczych.

To zupełne odwrócenie dotychczasowej narracji – bo w innych sprawach, jeśli prezydent stosuje tę metodę, jest oskarżany o próby obchodzenia Kongresu i zapędy dyktatorskie. Próżno się jednak dopatrywać logiki tam, gdzie w grę wchodzi bieżąca polityka.

Biden kończy budowę zapory na granicy

Administracja prezydenta faktycznie może się ratować środkami doraźnymi i tak też robi. Biden – choć się tym nie chwali – kończy budowę zapory na granicy. Rośnie też liczba deportacji, zawróceń z granicy itd.

Za czasów Trumpa było to średnio pół miliona rocznie – za czasów Bidena dwa razy tyle. Sęk w tym, że liczba osób przekraczających granice wzrosła czterokrotnie. Co więcej: Biden bardzo długo polegał na pandemicznym prawie Title 42, który był wygodnym narzędziem do masowego odrzucania wniosków azylowych, za co wielokrotnie krytykowało go lewicowe skrzydło jego partii.

Stosowanie tego przepisu zawiesił dopiero w maju 2023 roku. Władze wprowadziły też regulacje, które mają zniechęcić migrantów do przekraczania granicy w miejscach nieoznaczonych i skierować potencjalnych azylantów do przejść granicznych. Uruchomiono specjalną aplikację, która pozwala na umówienie spotkania w celu złożenia wniosku, ale liczba chętnych jest zbyt duża i system się zawiesza.

Z kolei ludzie, którzy i tak już są na granicy, nie mają specjalnych zachęt do tego, by z aplikacji skorzystać. Łatwiej po prostu przedostać się do USA i tam złożyć wniosek.

Alejandro Mayorkas ma więc rację – bez działania Kongresu nie da się fundamentalnie zmienić sytuacji na granicy.

Przepisy są przestarzałe

Przepisy migracyjne są przestarzałe, niedostosowane do obecnych warunków i sposobów migracji. Konwencja genewska dotycząca uchodźców pochodzi z roku 1951; najczęściej stosowany w ostatnich latach przepis pozwalający zamykać granicę – z lat 40. XX wieku; ostatnia istotna reforma prawa migracyjnego – z roku 1986 roku, kiedy prezydentem był Ronald Reagan.

Cztery dekady temu w Białym Domu zasiadał Republikanin, w Kongresie większość mieli Demokraci, była to zatem ustawa kompromisowa: z jednej strony zakazywała świadomego zatrudniania osób o nieuregulowanym statusie migracyjnym, z drugiej oferowała drogę do obywatelstwa dla 2,5 miliona ludzi przebywających w USA nielegalnie. Łączyła tradycyjne postulaty republikańskie – wzmocnienie granic i ściślejsze egzekwowanie przepisów, z postulatami Demokratów – ułatwienie legalnej migracji i amnestią dla osób nieudokumentowanych.

Ustawa Busha nawet nie głosowana

Od tamtej pory, choć dokonano kilku mniejszych zmian w przepisach, nie udało się uchwalić żadnej poważnej reformy. W 2007 roku, pod koniec rządów George’a W. Busha, prezydent we współpracy ze spikerką Izby Reprezentantów, Demokratką Nancy Pelosi, przygotowali projekt kolejnej kompromisowej ustawy. Znalazło się w niej więcej pieniędzy na ochronę granicy, 20 tysięcy nowych strażników granicznych i 600 kilometrów nowej zapory, co miało przypaść do gustu Republikanom.

Z kolei Demokraci mieli uzyskać amnestię dla osób niemających legalnego statusu, w tym dla tzw. „marzycieli”. „Dreamers” to osoby, które przybyły do Stanów Zjednoczonych nielegalnie jako dzieci, wychowały się w USA i de facto są Amerykanami, ale przez lata żyją w strachu przed deportacją. Reforma miała też przynieść korzyści dla gospodarki poprzez dostosowanie przestarzałego systemu legalnej migracji do realnych potrzeb kraju, np. przez wprowadzenie wiz dla pracowników tymczasowych.

Skończyło się tak, jak to często w amerykańskiej polityce bywa. Ustawa – przy sprzeciwie obu partii – nawet nie została poddana pod głosowanie.

Kolejną próbę podjął Barack Obama. W 2013 ponadpartyjny „Gang 8”, czyli czwórka senatorów demokratycznych i czwórka senatorów republikańskich, opracowało kolejną kompromisową ustawę w podobnym duchu.

Z jednej strony wzmocnienie granicy, z drugiej uregulowanie statusu nieudokumentowanych migrantów – a także zmodernizowanie systemu wizowego. Przeszła przez Senat, i to większością 2/3, ale w Izbie Reprezentantów zablokowali ją Republikanie. Obawiali się rosnących w siłę radykałów z ruchu Tea Party, pchających partię coraz bardziej w prawo i coraz chętniej sięgających po antyimigrancką retorykę, która kilka lat później miała stać się podstawą kampanii wyborczej Donalda Trumpa.

Strzelać?

Dziś mamy do czynienia z podobnym klinczem. Senatorowie obu partii doszli do porozumienia i przygotowali wspólny projekt, ale radykalna frakcja Republikanów z Izbie Reprezentantów blokuje reformę, równocześnie domagając się od administracji „działania”.

Mitch McConnell, lider Republikanów w Senacie, mówił, że to najważniejsza ustawa migracyjna od dekad, a z jej przegłosowaniem nie można czekać ani chwili. Ale kiedy przeciwko współpracy z Demokratami wypowiedział się Trump, McConnell szybko się poddał i … zagłosował przeciw.

Ponieważ ustawa upadła, ICE (Immigration and Customs Enforcement), agencja odpowiedzialna za egzekwowanie przepisów migracyjnych, z braku środków będzie musiała wypuścić z ośrodków zatrzymania dziesiątki tysięcy osób – które otrzymają zwolnienie warunkowe.

A równocześnie Republikanie będą domagać się usunięcia ze stanowiska Mayorkasa za to, że nie zamyka ludzi w ośrodkach internowania, których sami nie chcą finansować. Z punktu widzenia Republikanów, chętnie opowiadających o „otwartej granicy” oraz „inwazji”, to korzystny rozwój sytuacji – w kampanii wyborczej będą mogli grzmieć, że „Demokraci wypuszczają na wolność tysiące nielegalnych migrantów”.

Radykalizacja nastrojów

To oczywista hipokryzja, ale znacznie gorsze jest to, że polityczna gra migracją prowadzi do radykalizacji nastrojów i politycznych propozycji. Ostatnio głośna stała się sprawa 26-letniego Wenezuelczyka, który granicę przekroczył nielegalnie w 2022 roku. Jest oskarżony o zabójstwo studentki pielęgniarstwa na kampusie Uniwersytetu Georgii. I chociaż naukowcy zajmujący się badaniem przestępczości wśród migrantów tłumaczą, że statystycznie jest ona niższa niż wśród populacji w ogóle, i że w tak licznej grupie osób przekraczających granicę niekiedy znajdują się także przestępcy, ich wyjaśnienia nikogo nie przekonują.

„Gdyby tego migranta nie wpuszczono do kraju, studentka nadal by żyła” – taki przekaz rezonuje znacznie bardziej niż rozważania o średnich wskaźnikach przestępczości w populacji migrantów.

Dlatego też Republikanie próbują uczynić z migracji główny temat kampanii. I nie tylko krytykują Bidena, ale też proponują coraz bardziej radykalne zmiany prawa. Ostatnio przedstawiciele partii w Arizonie zaproponowali nowelizację przepisów, która de facto pozwoliłaby właścicielom terenów przygranicznych strzelać do migrantów wkraczających na ich posesję.

Przy obecnym układzie sił politycznych w tym stanie ich pomysł zostanie zapewne zawetowany przez demokratyczną gubernatorkę. Ale jak będzie w kolejnych latach? Jeśli najnowsza historia polityczna USA dostarcza jakiejś lekcji to takiej, że radykalne propozycje pojawiające się na obrzeżach Partii Republikańskiej w końcu wędrują do mainstreamu. Tak zapewne będzie i tym razem.

Tekst przygotowali twórcy Podkastu amerykańskiego — cotygodniowej audycji o ważnych zjawiskach społecznych i kulturowych, historii oraz najnowszych wydarzeniach politycznych w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie odcinki dostępne są na Spotify, Apple Podcasts, YouTube i innych platformach streamingowych

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Podkast amerykański

Tekst przygotowali twórcy Podcastu Amerykańskiego — cotygodniowej audycji o ważnych zjawiskach społecznych i kulturowych, historii oraz najnowszych wydarzeniach politycznych w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie odcinki dostępne są na Spotify, Apple Podcasts, YouTube i innych platformach streamingowych

Komentarze