0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Robert Kowalewski / Agencja Wyborcza.plFot. Robert Kowalews...

Na zdjęciu u góry: Protest katechetów przeciwko zmianom w lekcjach religii, Warszawa, Pl. Zamkowy, 21 sierpnia 2024. Fot. Robert Kowalewski/Agencja Wyborcza.pl

Mamy już drugą połowę października, więc to dobry czas, by raz jeszcze wrócić do żywo dyskutowanego nie tylko w mediach problemu obecności lekcji religii w szkołach publicznych, którą MEN chce wyraźnie ograniczyć.

W mediach prawicowych i katolickich (nie wszystkie prawicowe są katolickie) od początku września przelała się prawdziwa lawina pod adresem MEN-u, który jakoby wprowadza praktyki rodem z okresu stalinowskiego.

Pojawił się też się obszerny wywiad z ministrą edukacji Barbarą Nowacką na łamach „Gazety Wyborczej” (9 września 2024) „Barbara Nowacka ostro o religii w szkole: To biskupi eskalują konflikt z rządem”.

Dostało się ministerstwu, a nie biskupom

Wydaje mi się, że w przestrzeni publicznej wybrzmiały głównie argumenty krytyczne pod adresem ministerstwa edukacji. Biskupi z tej potyczki wyszli obronną ręką. Czy słusznie?

Przeciwnicy decyzji ministerstwa edukacji powołują się na ekspercką analizę profesora Pawła Boreckiego. Jest on niewątpliwie najlepszym znawca prawa wyznaniowego w Polsce. Dowiódł tego wielokrotnie, wypowiadając się na temat obecności religii w przestrzeni publicznej.

Szczególnie mocno wybrzmiał jego głos, gdy w 2010 wypowiedział się na temat finansowania budowy świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Jednak tym razem akrybia prawnicza Boreckiego jest obarczona poważnym błędem, który nazwałbym oderwaniem od kontekstu społeczne politycznego. Dotyka on również rozumowanie biskupów.

Warto też uwzględnić ekspercką opinię radcy prawnego Adama Kuczyńskiego na zlecenie Fundacji Wolność od Religii z dnia 24 sierpnia 2024. Wynika z niej, że ministerialne rozporządzenia na temat lekcji religii zarówno z 1992 roku, jak i z 2024 są obarczone wadą antykonstytucjonalności, gdyż opierają się na art. 12 Ustawy o systemie oświaty, który należy zmienić.

W rozmowie z GW 27 września mecenas Kuczyński wyraził przekonanie, „Jako radca prawny mogę jedynie sygnalizować, iż pilnej zmiany wymaga art. 12 Ustawy o systemie oświaty. To da się zrobić bez modyfikowania Konstytucji RP lub konkordatu”.

Cenię Pacewicza, ale...

Zacznijmy od tego, że bardzo lubię i cenie analizy redaktora Piotra Pacewicza, które wyróżnia troska o zakorzenienie w faktach i bezstronna troska o wartości kluczowe dla zachowania demokratycznego porządku. Jednak jego tekst biorący w obronę uciśnionych biskupów wydaje mi się cokolwiek przesadny w sytuacji, gdy nasza rachityczna demokracja jest podminowywana brutalnymi atakami tychże biskupów.

Nie chcę obsadzać Pacewicza w roli obrońcy biskupów. Zresztą tytuł jego artykułu z 25 sierpnia nie pozostawia, co do tego żadnych wątpliwości: „Episkopat ośmiesza się, wołając na pomoc Manowską i Przyłębską, ale w sporze z MEN ma niestety rację”.

Czy słuszność jest po jego stronie, gdy utrzymuje, że jak głosi druga część tytułu, że „biskupi w sporze z MEN mają rację”?

Tę rację ma osłabiać przysłówek „niestety” wskazujący na poczucie żalu, że jednak to nie MEN, tylko biskupi mają rację. Jest to jakoby wynikiem tego, że po ich stronie stoi i Konstytucja z 1997 roku i Konkordat z 1998 roku.

Pisze Pacewicz o MEN: „Napotyka jednak na przepisy prawa, które wyznaczają prawdziwą treść tzw. »przyjaznego rozdziału« Kościoła od państwa sformułowanego w Konstytucji RP z 1997 roku”.

Redaktor Pacewicz wrócił do sprawy 12 września 2024 w artykule już znacznie bardziej zdecydowanym „Naciąganie argumentacji w imię laicyzacji. Nowacka chce dobić Episkopat wyrokiem TK sprzed 31 lat”.

Czy argumenty ministerstwa edukacji są rzeczywiście naciągane, a rację mają biskupi, którzy domagają się utrzymaniu status quo?

Mam duże wątpliwości

Mam duże wątpliwości, czy tak faktycznie jest, a te wątpliwości opieram na historycznej świadomości, że jak o tym napisałem 9 października 2024 w felietonie w „Gazecie Wyborczej”, że biskupi ustawili ministrę Barbarę Nowak w roli Juliana Apostaty i odwracają kota ogonem.

Ale nie tylko. Mogę się odwołać również do własnego doświadczenia jako jezuity, który brał udział w debacie publicznej po stronie kościelnej w 1991 roku, gdy lekcje religii były wprowadzane do szkół bez konsultacji społecznych. Należałem do tej grupy księży i katolików świeckich (dość licznej), którzy byli przeciwni tej decyzji.

Wtedy nikt nas nie chciał słuchać, a nawet byliśmy obsadzeni w roli wrogów Kościoła. Po upływie ponad 30 lat od tamtego czasu okazuje się, że to my mieliśmy rację.

Według badań profesora Józefa Baniaka to właśnie

nieprzemyślany sposób wprowadzenia katechezy do szkół publicznych okazał się najbardziej skutecznym sposobem sekularyzacji polskiej młodzieży.

Wydany w 2022 roku obszerny tom jego autorstwa „Religijność i moralność młodzieży polskiej w latach 1956-2018 na tle przemian cywilizacyjnych i społecznych. Studium socjologiczne” powinien być lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy z takim zapałem bronią religii w szkołach. Dotyczy to zwłaszcza polskich biskupów.

To nie jest atak na Kościół

Ministerstwo próbuje uporządkować sprawy lekcji religii w publicznych szkołach, co jest zresztą jego obowiązkiem i spełnieniem wyborczych obietnic rządzącej koalicji. A biskupi uparcie utrzymują, że MEN gwałci Konstytucję i Konkordat, a do tego jeszcze walczy z religią na wzór komunistów po drugiej wojnie światowej.

Należy stwierdzić, że biskupi przyzwyczaili się do tego, że po roku 1989 ich oczekiwania są spełniane, nawet z nawiązką, przez kolejne ekipy rządzące. To sprawiło, że minimalny nawet sprzeciw wobec ich żądań traktują jako frontalny atak nie tylko na Kościół, ale wręcz na samą religię i Pana Boga.

Wspomagają ich w tym przeświadczeniu media katolickie, które nie mają umiaru w bezpardonowej krytyce tych wszystkich, którzy ośmielają się wyrażać odmienne zdanie.

Te sprawy są na bieżąco odnotowywane przez liberalne media, więc czuję się zwolniony z konieczności ich przywoływania. Dzielnie sekundują im politycy PiS, a zwłaszcza prezydent Andrzej Duda, którego słowa również odbijają się szerokim echem w mediach.

Przeczytaj także:

Chodzi o przyszłość naszej demokracji

Moim zdaniem sprawa jest znacznie głębsza niż tylko stwierdzenie faktu, kto w tym sporze legislacyjnym ma rację. W grę wchodzi przyszłość naszej demokracji, która z trudem podnosi się po zmasowanym ataku destrukcji nie tylko zresztą legislacyjnej, jakiemu zostały poddane struktury państwa demokratycznego przez autorytarne rządy Zjednoczonej Prawicy w latach 2015-2023.

Ciągle zbyt mało mówi się i pisze o tym, że dzielnie w tym dziele zniszczenia wspomagał ją Kościół katolicki, a zwłaszcza polski kler. W tym sensie wydaje mi się, że

tekst Piotra Pacewicza wprowadza duży zamęt, którego należy unikać w przypadku analizy sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół katolicki w Polsce po rządach PiS-u.

Dotyczy to również wpływu Kościoła na kształt polskiej edukacji publicznej. Proszę zauważyć, że nie odnoszę się do tego, co kler katolicki głosi i robi w swoich własnych strukturach, choć i te sprawy budzą mój głęboki niepokój, bo często owe „wewnątrzkościelne regulacje” oznaczają w praktyce pogwałcenie praw jednostki. Ale ten temat pozostawiam na inną okazję.

Co to jest demokracja walcząca

Nim przejdę do problemu samej obecności lekcji religii w szkołach i sposobu jej uregulowania, chciałbym zwrócić uwagę na polemikę, jaką w ostatnich tygodniach wzbudziło w mediach użycie przez premiera Donalda Tuska pojęcia „demokracji walczącej”.

Profesor Tomasz T. Koncewicz w niezwykle pouczającym artykule opublikowanym na łamach Monitora Konstytucyjnego 22 września 2024 zatytułowanym wymownie „Polska demokracja i koń trojański” napisał: „Należy podkreślić, że gdy demokracja walczy ze swoimi przeciwnikami, nie sięga poza instrumenty pozaprawne, nie wychodzi na zewnątrz systemu, ale wykorzystuje możliwości i opcje, które należą do systemu demokratycznego i z którego państwo ma obowiązek korzystać. »Demokracja walcząca« nie jest więc wyjątkiem od demokracji, ale jej integralnym elementem. Kierując ostrze przeciwko osobom lub grupom jej wrogim, wzmacnia system demokratyczny, a nie osłabia go”.

Również profesor Wojciech Sadurski zdecydowanie opowiedział się za stosowaniem demokracji walczącej w sytuacji, gdy autorytarne rządy PiS doprowadziły do osłabienia podstawowych struktur państwa prawa. Sadurski 2 października 2024 w „Gazecie Wyborczej” swój artykuł zatytułował dosadnie ”Demokracja walcząca? Tak, bo demokracja nie musi być jak galareta” i ma oczywiście rację, gdy pisze o rządach zjednoczonej prawicy jako o działalności grupy przestępczej.

Aż się prosi, by z tego znakomitego felietonu przywołać taki oto fragment, który jasno określa, na czym polega implementacja zasady demokracji walczącej: „»Demokracja walcząca« Tuska to powinno być hasło wyrażające zdrowe i uzasadnione zniecierpliwienie paraliżowaniem wszelkich reform demokratycznych przez Andrzeja Dudę, PiS i Solidarną Polskę. To hasło, które powinno uwzględnić oczywisty fakt, że dzisiejsza Polska nie jest jeszcze normalnym państwem demokratycznym, a metody przywrócenia demokracji nie mogą polegać na ścisłym przestrzeganiu wszelkich reguł prawnych, przyjętych świadomie i celowo przez poprzednią władzę dla rozciągnięcia swych wpływów na okres po przegranych wyborach”.

Nie muszę dodawać, że ta sama zasada powinna dotyczyć instytucjonalnych wpływów episkopatu w polskim szkolnictwie publicznym.

Artykuł Sadurskiego sprowokował polemikę red. Witolda Gadomskiego. 6 października 2024 opublikował on w „Gazecie Wyborczej” tekst „Demokracja walcząca? Fundamentem demokracji jest kompromis, a nie walka”, który naszpikowany jest wewnętrznymi sprzecznościami.

Wskazał zresztą na nie sam Sadurski, publikując już następnego dnia polemikę. Zdaniem Sadurskiego proponowane przez Gadomskiego rozumienie kompromisu nie ma nic wspólnego z demokracją, wprost przeciwnie jest prostą drogą do jej zniszczenia „Kompromis barana z wilkiem. Polemika z Witoldem Gadomskim”.

Przywołuję tę medialną potyczkę na temat demokracji walczącej nie bez kozery. W moim przekonaniu wskazywanie na sprzeczności w rozumowaniu biskupów jest najlepszym sposobem rozwiązania problemu religii w szkołach. Moim zdaniem to bardzo istotny spór w kontekście debaty na temat zmiany statusu lekcji religii w państwowych szkołach.

Niezależnie od medialnych sporów, od przyszłego roku wejdą kolejne rozporządzenia ministry Nowackiej porządkujące miejsce religii w programach szkół państwowych. Pisze o tym w katowickim wydaniu „Gazety Wyborczej” 2 października 2024 Magdalena Warchala-Kopeć w artykule „Mniej religii w szkołach. Jest już gotowy projekt rozporządzenia MEN”.

Ile jest ofert pracy dla katechetów?

Warchala-Kopeć powołuje się na słowa ministry Nowackiej, że brakuje katechetów i księży, a młodzież znacznie chętniej się uczy, kiedy przedmiot jest pożądany, a nie jest nadmierny. "Sprawdziliśmy: w banku ofert pracy dla nauczycieli prowadzonym przez ministerstwo znajduje się obecnie 41 ofert pracy dla katechetów, z czego wiele zostało dodanych już w październiku”.

Nie może więc być mowy o tym, że jak pisał w przywołanym na początku artykule Pacewicz, „MEN nie zatroszczył się o los katechetek i katechetów (w większości osób świeckich)”. Wiadomo też, że MEN przygotował programy ułatwiające dostosowanie się katechetów do nauczania innych przedmiotów, co oczywiście oznacza, że nie będą uzależnieni od biskupów i być może to jest dla nich (biskupów, nie katechetów) tak trudne do zaakceptowania.

W tym samym artykule jest cytowany Dominik Kowalski, rzecznik Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Sosnowcu, który zauważa, że kwestionowanie w przestrzeni publicznej rozporządzenia ministry edukacji narodowej i tocząca się w tej sprawie dyskusja, nie wpływają w żaden sposób na funkcjonowanie jego szkoły.

"Zgodnie z dotychczas obowiązującymi przepisami lekcje religii lub etyki uruchamia się, gdy liczba chętnych uczniów wynosi siedem lub więcej. W CKZiU nie były uruchomione lekcje religii z innego wyznania niż rzymskokatolickie. Odbywały się również lekcje etyki. Wszystkie grupy zarówno religii, jak i etyki, były to grupy łączone uczniów klas na tym samym poziomie edukacyjnym. Grupy liczyły od siedmiorga do trzydzieściorga uczniów”.

A zdaniem ministry Nowackiej „bardzo często dyrekcje szkół i rodzice, ale często i księża widzą potrzebę pewnej racjonalizacji działań”. Tak jest m.in. w II LO im. Marii Konopnickiej w Katowicach. Przywoływany w artykule Jacek Pruciak, dyrektor szkoły, jest zdania, że „polityczna awantura nie ma wpływu na sytuację w jego szkole. – Mamy klasy, w których na religię zapisało się tak wielu uczniów, że nie ma potrzeby tworzyć grup międzyklasowych. Ale mamy też klasy, w których uczniów zapisanych na religię jest tak mało, że już od dawna są łączeni w międzyklasowe grupy, na podstawie obowiązujących od lat przepisów. Liczebność grup musi być przecież rozsądna. Nie ma sensu organizować religii dla grupy dwóch czy trzech uczniów”.

Kto ważniejszy: uczniowie, czy biskupi?

Nie jest więc bezzasadne pytanie, czy zależy nam jako społeczeństwu na rozwiązaniu konkretnych problemów, z jakimi borykają się uczniowie i ich rodzice, czy na zaspokojeniu oczekiwań biskupów, których orientacja na temat konkretnych problemów zdaje się być dość ograniczona.

I jeszcze jeden przykład. Katarzyna Stefańska 29 września w artykule łódzkiego wydania „Gazety Wyborczej” „Gwałtowny odpływ uczniów z lekcji religii. »Czasami nie chodzi nikt«” przywołuje opinie osób bezpośrednio zaangażowanych w szkolnictwie na poziomie lokalnym.

Chyba więc najlepiej posłuchać praktyków jak Piotr Bors, dyrektor Departamentu Pracy, Edukacji i Kultury w łódzkim magistracie, który zauważa: „Jeśli na religię w całej Łodzi chodzi 58 osób ze szkół branżowych, to pokazuje skalę problemu, z jakim muszą mierzyć się dyrektorzy. Ograniczenie lekcji religii to oszczędności dla samorządu. A kierunek, w którym podąża ministerstwo, jest dobry”.

Problem rozwiązuje się sam

Być może należałoby powiedzieć, że problem rozwiązuje się sam, bo jak wskazują ostatnie badania CBOS-u, poparcie społeczne dla obecności lekcji religii w szkołach publiczny jest najniższe od chwili ich wprowadzenia. Pisze o tym red. Arkadiusz Gruszczyński w interesującym artykule „Poparcie dla religii w szkołach jest najniższe w historii. Polacy także przeciwko ocenom z religii”.

Niestety, te dane nie przekładają się na krytyczną refleksje samych biskupów, z których niektórzy, powołując się na konkordat (bezpodstawnie, bo tam nie ma żadnych zapisów na temat konkretnych rozwiązań, jak mają wyglądać lekcje religii w szkołach publicznych).

Z ostatniej chwili:

Mamy wiadomość z ostatniej chwili, jak donosi „Gazeta Wyborcza” z 18 października 2024. Doszło do spotkania przedstawicieli episkopatu i rządu na temat lekcji religii w szkołach publicznych. Rzecznik episkopatu skomentował je nader oszczędnie by nie powiedzieć wymijająco: „Na ten moment trudno mówić o jakichkolwiek konkluzjach, gdyż wszystkie szczegóły propozycji rządowej będą dopiero przedmiotem rozmów i prac w ramach właśnie utworzonej podkomisji”.

Ministra edukacji dodała kilka szczegółów: „Jest głos lewicy, która mówi: »religia w ogóle nie powinna być uczona w szkole«. Jest głos PSL-u: »niech zostanie tak, jak jest«. I jest głos KO wyrażany przeze mnie: »jedna godzina płacona z budżetu państwa tygodniowo i religia organizowana na pierwszej lub ostatniej godzinie zajęć«. I to w tej chwili jest w konsultacjach publicznych”.

I to jest dobra wiadomość, bo oznacza, że wreszcie biskupi przystąpili do rozmów i są gotowi na kompromis, a nie oczekują pokornego spełniania ich oczekiwań.

Jest to też wygrana ministry Nowackiej i jej bezkompromisowego dążenia do uporządkowania bałaganu spowodowanego zaniedbaniami jej poprzedników i poprzedniczek w ministerstwa edukacji.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze