W sprawie Leopardów – podobnie jak w odniesieniu do pomocy wojskowej dla Ukrainy w ogóle – od miesięcy toczy się w Niemczech zażarta dyskusja. Dla niemieckiej kultury politycznej i polityki zagranicznej ma ona ogromne znaczenie. Czy ten tydzień będzie przełomem?
Kiedy 20 stycznia przedstawiciele około 40 krajów spotkają się w amerykańskiej bazie wojskowej w Ramstein w Niemczech, oczy wielu obserwatorów skierowane będą głównie na Niemcy. Tzw. Grupa Ramstein, nazwana od miejsca jej pierwszego spotkania 26 kwietnia 2022 roku, gromadzi kraje pomagające wojskowo Ukrainie i ustalające ze sobą zakres tej pomocy.
Tym razem zasadnicze pytanie brzmi: czy ogłoszona zostanie decyzja o udostępnieniu Ukrainie ciężkich zachodnich czołgów? O tym, że to sprzęt, którego Ukraina potrzebuje dziś jak najszybciej, by odnieść sukces w wyzwalaniu swojego terytorium, mówi się od dawna. Odpowiedź zależy w dużej mierze od Niemiec.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Bo to właśnie Niemcy są producentami najbardziej rozpowszechnionych w Europie czołgów Leopard. W kilkunastu krajach europejskich jest ich około 2000 sztuk, a sami Niemcy posiadają ich 260. Berlin nie tylko mógłby więc zaspokoić część potrzeb Ukrainy w tym zakresie, lecz jego zgoda wymagana jest także na wysłanie tego uzbrojenia przez te kraje, które posiadają je na swoim wyposażeniu.
Już w kwietniu 2022 Kijów przesłał Niemcom listę potrzeb, na której znalazło się 60 Leopardów. Ale dotąd nie otrzymał żadnego z nich. Od tego czasu sytuacja i na froncie, i w europejskiej debacie zasadniczo się zmieniła. Czy Berlin tym razem się złamie? I skąd wynika tak uporczywy opór przed udzieleniem zgody na taką pomoc?
O tym, że stanowisko Niemiec w sprawie wsparcia wojskowego dla Ukrainy zmienia się, świadczy ogłoszona 5 stycznia decyzja o przekazaniu Ukrainie bojowych wozów piechoty typu Marder oraz jednej baterii obrony przeciwrakietowej Patriot.
To tymczasowy punkt szczytowy ciągnącej się od początku wojny w Ukrainie ostrej dyskusji o zakresie niemieckiej pomocy militarnej dla tego kraju. Z kilku powodów niemiecka debata na ten temat ma specyficzny charakter, inny niż w Polsce i wielu krajach UE.
Po pierwsze, do przełomowego przemówienia Olafa Scholza w Bundestagu obowiązywał w Niemczech zakaz wysyłania broni w regiony objęte konfliktem wojennym. Zniesienie go było pierwszym i najbardziej klarownym sygnałem Zeitenwende, czyli punktu zwrotnego w niemieckiej polityce zagranicznej ogłoszonego przez kanclerza Olafa Scholza w przemówieniu w Bundestagu 27 lutego 2022, trzy dni po inwazji rosyjskiej.
Samo zniesienie zakazu nie przesądzało wszakże o charakterze i rozmiarze pomocy, jaką Berlin miałby udzielić Ukrainie. To właśnie ta kwestia i problem „czerwonych linii”, które wprost lub pośrednio rząd niemiecki wyznaczył sobie w odniesieniu to typów uzbrojenia, jakie mogłoby zostać przekazane Kijowowi, stały się przedmiotem największych kontrowersji dzielących także partie koalicji rządowej.
Po drugie, ze względu na pamięć o drugiej wojnie światowej, a zwłaszcza zbrodniach popełnionych przez Trzecią Rzeszę na froncie wschodnim, obecność niemieckiej broni (zwłaszcza czołgów) na tamtych terenach, jest temat szczególnie wrażliwym.
Do tego dochodzi wysoka świadomość odpowiedzialności historycznej Niemców wobec narodu rosyjskiego i bardzo niska w odniesieniu do innych narodów byłego ZSRR, w tym Ukraińców – użycie niemieckiego wyposażenia przeciwko Rosjanom natrafia z tego powodu na wyjątkowe bariery.
Po trzecie, Niemcy są krajem, wobec którego z różnych powodów formułowane były szczególne oczekiwania, większe niż wobec innych państw UE, czy NATO. Wynikały one z oczywistego dużego potencjału ekonomicznego i przemysłowego Niemiec, deklarowanej przez Berlin gotowości do odgrywania roli przewodniej w Europie oraz ich znaczenia w regionie Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej.
Ale nie mniej istotne jest wspomniany fakt, że to właśnie Niemcy mogą się Ukrainie szczególnie przydać. Ich Mardery i Leopardy dostępne są niejako na wyciągnięcie ręki. Łatwiej je dostarczyć, zapewnić im paliwo i amunicję oraz zadbać o serwis niż gdyby na Ukrainę trafić miały czołgi produkcji amerykańskiej czy francuskiej.
A więc Niemcy niezależnie od (a może nawet wbrew) swojej woli stały się krajem kluczowym z punktu widzenia wsparcia dla Kijowa. Jednocześnie są jednak tym państwem, gdzie obiekcje i ograniczenia polityczne w odniesieniu do pomocy wojskowej są największe. To połączenie tych dwóch czynników najlepiej tłumaczy stawkę dyskusji o ich zaangażowaniu oraz siłę kontrowersji, jakie wokół niej narosły.
Na przestrzeni ostatnich dziesięciu miesięcy rząd niemiecki w sprawie wojskowej pomocy dla Ukrainy często kluczył i zmieniał zdanie, wysyłał sprzeczne komunikaty i postępował inaczej niż zapowiadał. To wszystko ściągnęło na niego masę krytyki i spotkało się z zarzutami, że działa nie tylko zbyt wstrzemięźliwie i bojaźliwie, ale także chaotycznie i bez planu.
Niewątpliwie wiele w tym racji. Ale jeśli przyjrzeć się bliżej, można dostrzec wyraźne kontury stanowiska kanclerza Scholza w kwestii dostaw broni dla Ukrainy, które przez cały ten okres pozostało konsekwentne i trwałe.
Główne filary tego stanowiska to odmowa działania w pojedynkę oraz rezygnacja z przywództwa w tej dziedzinie. Niemiecką „czerwoną linię” w pomocy wojskowej dla Ukrainy od niemal początku wojny wyznaczało bowiem stanowisko, zgodnie z którym Niemcy same nie udostępnią Kijowowi ofensywnej broni zachodniej produkcji (np. czołgów, wozów czy samolotów bojowych), ani też nie staną na czele prowadzącej do tego ewentualnej inicjatywy.
Niektórzy przedstawiciele rządu federalnego posuwali się do stwierdzenia, że postawa ta odpowiada linii przyjętej przez całe NATO. Taka formalna decyzja na forum Sojuszu jednak nie zapadła, choć faktem jest, że żaden kraj NATO nie przekazał Ukrainie czołgów zachodniej produkcji.
Ale ważne jest też to, że Scholz nigdy jednoznacznie takiej możliwości nie wykluczył, nawet jeśli chętnie podawał wiele argumentów za tym, że taki krok byłby przedwczesny lub zbyt ryzykowany.
Najważniejszym była obawa przed eskalacją konfliktu w Ukrainie prowadzącą do użycia przez Rosję broni nuklearnej.
Przedstawiciele rządu federalnego wielokrotnie podkreślali, że Berlin dostosowuje skalę swojej pomocy elastycznie, w zależności od rozwoju sytuacji, potrzeb i własnych możliwości.
Faktycznie, najpierw o dostawach broni nie było w ogóle mowy. Potem pojawiły się haubice przeciwpancerne, później działa przeciwlotnicze Gepard (30 sztuk), wreszcie systemy obrony przeciwlotniczej IRIS-T, a teraz już nawet Mardery i bateria Patriot.
Zazwyczaj o krok lub dwa za późno i z poślizgiem (przynajmniej w odniesieniu do potrzeb Ukrainy i w opinii wielu sojuszników), przez co szybko więcej niż o elastyczności zaczęto mówić o niemieckim hamulcu.
Niemniej pomimo wewnątrz politycznych ograniczeń i kontrowersji, czasowej zwłoki i niespójnej komunikacji na początku 2023 roku bilans tej pomocy jest mimo wszystko znaczący. Według badania Ukraine Support Tracker finansowa wartość zobowiązań Niemiec w tym obszarze – łącznie z ich wkładem w pomoc UE - wyniosła ponad 3 mld euro (stan na 20 listopada 2022).
Tylko USA (22,9 mld euro) i Wielka Brytania (4,1 mld euro) wyłożyły więcej na ten cel. Ale i „elastyczność”, i skala pomocy przez cały ten czas pozostawała zakładnikiem wspomnianych dwóch zastrzeżeń: po pierwsze, Niemcy działają tylko w ścisłej koordynacji z sojusznikami; po drugie, nie będą same inicjować wysyłki nowych rodzajów broni.
Niewątpliwie pozostaje to w sprzeczności z wygłaszanymi w tym samym czasie deklaracjami gotowości do przejęcia roli przywódczej w Europie, o której często mówił zarówno kanclerz Olaf Scholz, jak i jego minister obrony Christine Lambrecht.
Niewątpliwie kluczowe znaczenie miało przy tym przekonanie Scholza, że takie stanowisko jest w pełni podzielane przez prezydenta USA Joe Bidena.
Okoliczność, że obaj przywódcy mają swoje „czerwone linie” w odniesieniu do pomocy zbrojnej dla Ukrainy – w kwestii czołgów czy obrony przeciwrakietowej - sprawiała, że rząd federalny (ściślej: urząd kanclerski) nie postrzegał swojej strategii jako odbiegającej od podejścia głównych partnerów Niemiec.
Bez wyraźnego wezwania do zmiany kursu od przywódcy USA Scholz nie był gotowy do podjęcia żadnych dalej idących kroków. W sprawach dotyczących kwestii wojskowych Berlin całkowicie zdał się na przywództwo amerykańskie nie przejawiając żadnej gotowości do działań wykraczających poza uzgodnienia z USA oraz podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy na własną rękę.
Argument, że administracja Bidena podziela wstrzemięźliwość kanclerza Scholza w sprawie wysłania czołgów na Ukrainę podważony został wprawdzie przez powołujące się na źródła w Waszyngtonie doniesienia prasowe, zgodnie z którymi Waszyngton zachęcał wręcz Berlin do takiego kroku, a przynajmniej od września 2022 nie był mu przeciwny.
Ale kanclerz swojej strategii nie zmienił. Dopóki pozostałe państwa – zwłaszcza Stany Zjednoczone i Francja – nie zdecydowały się wysłać do Ukrainy ciężkiego uzbrojenia zachodniej produkcji, pozostawał zresztą w zgodzie ze swoją strategią niewychodzenia przed szereg i mógł odwoływać się do faktycznej praktyki w NATO, która sprawiała, że Ukrainie taka broń nie była udostępniana.
Sytuacja zmieniła się wraz z decyzją Stanów Zjednoczonych i Francji (podjętej po rozmowach prowadzonych przy udziale strony niemieckiej) o przekazaniu Ukrainie wozów bojowych typu Bradley i AMX. Z punktu widzenia Berlina i przyjętej przez niego strategii taki krok dokonany przez tych partnerów był warunkiem niezbędnym do tego, by Niemcy mogły pójść w tym samym kierunku.
Francja ogłosiła swoją decyzję wprawdzie samodzielnie o dzień wcześniej. Było to jednak świadectwem raczej wizerunkowych ambicji prezydenta Macrona i nie najlepszego stanu relacji z Berlinem niż różnic w podejściu do kwestii wysyłki uzbrojenia. Ale kluczowe znaczenie miała niewątpliwie postawa Waszyngtonu.
Na marginesie: także chlubny w zasadzie przypadek przekazania Marderów jak w soczewce pokazuje bolączki niemieckiej pomocy dla Ukrainy i – szerzej – będące jednym z ich źródeł problemy chronicznie niedofinansowanej Bundeswehry.
Jeszcze tuż przed świętami minister obrony Niemiec Christine Lambrecht wykluczała możliwość dostarczenia takiego uzbrojenia Ukrainie twierdząc, że musi ono pozostać na wyposażeniu Bundeswehry, aby mogła ona wypełniać swoje zadania.
W tym samym czasie rozmowy z Francją i Stanami Zjednoczonymi na ten temat już się toczyły… Co więcej, kiedy Berlin ogłosił przełomową decyzję w sprawie ich eksportu, faktycznie okazało się, że niełatwo będzie na czas zebrać obiecanych 40 sztuk
Duża część pojazdów znajduje się w posiadaniu producenta, a przygotowanie ich do pełnej zdolności operacyjnej zabrałoby wiele miesięcy. Tymczasem, według zapewnień Berlina, trafić powinny one do Ukrainy w marcu.
Rząd federalny musiał ratować się wsparciem Grecji, która zgodziła się na odsunięcie w czasie zaplanowanego wcześniej pozyskania od Niemiec tych wozów.
Czy Niemcy przekroczą Rubikon także w kwestii Leopardów elastycznie dostosowując się do zmienionych warunków i ogłaszając to za tydzień w Ramstein?
O tym, że zmianie strategii Zachodu w sprawie pomocy wojskowej dla Ukrainy pisał Lawrence Freedman w „Financial Times”. Jego zdaniem przywódcy zachodni doszli do wniosku, że zakończenie tej wojny będzie możliwe dopiero wtedy, jeśli Ukraina zrobi postępy i odbije więcej swojego terytorium, wypychając z niego Rosję.
Do tego potrzeba dużo więcej ciężkiej broni, w tym wozów bojowych i czołgów. Można powątpiewać, czy Scholz jest w pełni częścią tego konsensusu. Choć decydując się po miesiącach namów na udostępnienie Ukrainie Marderów – w zgodzie ze swoją doktryną – podpisał się przynajmniej częściowo pod jego wnioskami.
W sprawie Leopardów – podobnie jak w odniesieniu do pomocy wojskowej dla Ukrainy w ogóle – od miesięcy toczy się w Niemczech zażarta dyskusja. Dla niemieckiej kultury politycznej i polityki zagranicznej ma ona ogromne znaczenie. Zdecydowana większość ekspertów i mediów jest przeciwko kanclerzowi i krytykuje jego wstrzemięźliwość.
Jest on pod obstrzałem nie tylko opozycji, lecz także partii koalicyjnych, Zielonych i FDP, a nawet niektórych prominentnych przedstawicieli SPD. Czasami można odnieść wrażenie, że to mecz Scholz kontra reszta świata, choć podział w społeczeństwie jest bardziej zrównoważony. Większość Niemców popiera wysyłanie wozów bojowych, ale już w sprawie czołgów szala przechyla się na stronę sceptyków.
Pomysł, by stworzyć koalicję europejskich państw, które wspólnie wyślą Leopardy do Ukrainy (pierwszy wyszedł z nim European Council on Foreign Relations już we wrześniu 2022 roku) jest ważnym testem dla „doktryny Scholza”.
Słusznie podchwycił go prezydent Andrzej Duda, deklarując, że Polska gotowa jest wysłać kompanię tych czołgów (14 czołgów), pod warunkiem, że zaangażują się w to także inne państwa. Oczywistym warunkiem jest zgoda Niemiec jako kraju-producenta.
Oba zastrzeżenia Scholza – nie dla działań w pojedynkę i nie dla przywództwa niemieckiego – nie miałyby w tym wypadku zastosowania. Niemcy nie byłyby osamotnione, a inicjatywa wyszła już z Warszawy i innych stolic. A więc? Wicekanclerz Robert Habeck (Zieloni) już wypowiedział się, że Niemcy nie powinny „stać na drodze” takiej koalicji, tzn. sprzeciwić się wysłaniu czołgów przez inne kraje.
Ale czy Niemcy mogłyby w takiej sytuacji rzeczywiście stać obok?
To mało prawdopodobne, nawet jeśli część niemieckich ekspertów uważa, że i w tym przypadku kluczowe znaczenie będzie miała postawa Stanów Zjednoczonych. Czy wystarczy ich jasna zachęta, czy też same musiałby być częścią koalicji, trudno stwierdzić.
Tak czy inaczej, Scholz zdaje się uważać, że jeśli taki krok europejskich sojuszników miałby nastąpić, to muszą mieć gwarancję, że amerykański parasol nuklearny jest nad nimi mocno rozpięty – na wypadek gdyby ze strony Rosji nastąpiła eskalacja, której tak bardzo się obawia.
Berlin długo nie będzie jeszcze zdolny i chętny do pełnienia przywódczej funkcji w Europie w kwestiach dotyczących bezpieczeństwa. Ale ma wszelkie dane po temu, żeby stać się kluczowym filarem europejskich wysiłków. Najbliższy tydzień i spotkanie w Ramstein będzie z tej perspektywy kluczowym testem dla Niemiec i ich wiarygodności.
Tym razem nie mogą już sobie pozwolić na poślizg. A podejmując właściwą decyzję kanclerz Scholz może nawet pozostać wierny swojej doktrynie.
Dyrektor Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Publicysta i ekspert do spraw polityki europejskiej i Niemiec. W latach 2008–2012 stały współpracownik „Gazety Wyborczej” w Berlinie. Ostatnio opublikował m.in. Nowy rozdział. Transformacja Unii Europejskiej a Polska (z Szymonem Ananiczem i Agnieszką Smoleńską, Warszawa 2021), Partnerstwo dla Rozszerzenia: nowa oferta UE dla Ukrainy i nie tylko (z Kaiem-Olafem Langiem, Warszawa 2022), Zeitenwende. Jak wojna w Ukrainie zmienia Niemcy (Warszawa 2023). Redaktor i współautor opublikowanego niedawno raportu Fundacji Batorego Powrót do Europy. Rekomendacje dla polskiej polityki w UE
Dyrektor Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Publicysta i ekspert do spraw polityki europejskiej i Niemiec. W latach 2008–2012 stały współpracownik „Gazety Wyborczej” w Berlinie. Ostatnio opublikował m.in. Nowy rozdział. Transformacja Unii Europejskiej a Polska (z Szymonem Ananiczem i Agnieszką Smoleńską, Warszawa 2021), Partnerstwo dla Rozszerzenia: nowa oferta UE dla Ukrainy i nie tylko (z Kaiem-Olafem Langiem, Warszawa 2022), Zeitenwende. Jak wojna w Ukrainie zmienia Niemcy (Warszawa 2023). Redaktor i współautor opublikowanego niedawno raportu Fundacji Batorego Powrót do Europy. Rekomendacje dla polskiej polityki w UE
Komentarze