0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Sergei SUPINSKY / AFPFoto Sergei SUPINSKY...

Wizerunek Europy w kontekście toczącej się od dziesięciu miesięcy wojny w Ukrainie jest w najlepszym razie niejednoznaczny.

W mediach i opinii publicznej pełno całkowicie zasłużonych słów podziwu dla Ukraińców, masa pochwał pod adresem Stanów Zjednoczonych za ich pozbawioną precedensu pomoc militarną dla Kijowa – i wiele utyskiwań oraz kiwania głowami nad opieszałością Europejczyków i pogłębiającymi się wśród ich podziałami.

O NATO też mówi się w samych superlatywach. Sojusz wzmocnił swoją obecność na flance wschodniej, a jego sekretarz generalny Jens Stoltenberg budzi respekt zdecydowaniem i apelami o zwiększenie wsparcia wojskowego dla Ukraińców. Wojna jak nic innego uwidoczniła bezcenną wartość Paktu Północnoatlantyckiego oraz znaczenie amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy.

A Unia Europejska? Niezdecydowana i podzielona, grzęźnie w niekończących się dyskusjach, jej sankcje są dziurawe, zaś (zachodnioeuropejscy) przywódcy marzą tylko o układzie pokojowym z Putinem.

Ten obraz może być nieco przerysowany, ale niewiele odbiega od dominującej, zwłaszcza w Polsce, percepcji. W odbiorze medialnym i społecznym Europa nie staje na wysokości zadania.

Europa, czyli kto?

Dla wielu to byt nieco amorficzny, bo mało kto zaprząta sobie głowę takim dzieleniem włosa na czworo. Pojęcie Europy stosowane jest zamiennie z Unią Europejską (w końcu większość państw do niej należy), a trudności z wypracowaniem wspólnej linii przez państwa członkowskie rzutują na obraz Unii jako tworu słabego i nieefektywnego.

Tymczasem nic bardziej błędnego.

Akurat mijający rok i działania podejmowane przez Unię Europejską udowodniły ponad wszelką wątpliwość, jak kluczowe znaczenie ma ona z punktu widzenia interesów bezpieczeństwa i gospodarki jej obywateli (a także obywateli Ukrainy).

Co więcej, gdyby dzisiaj Unii Europejskiej jeszcze nie było, to właśnie doświadczenia ostatnich miesięcy musiałyby skłonić Europejczyków do wymyślenia jej i powołania do życia.

Za wizerunek Unii, na którym szklanka jest co najwyżej do połowy pusta, odpowiadają zarówno jej zdecydowani krytycy, jak i najzagorzalsi zwolennicy. Ci pierwsi czyhają tylko na potwierdzenie swoich uprzedzeń i wszelkie kłopoty UE interpretują jako objawy jej słabości kompromitujące lub dyskwalifikujące wręcz ten projekt.

Z drugiej strony ci, którym marzy się potęga europejska, z niecierpliwością obserwują mozolne zmagania w poszukiwaniu kompromisów i ich niesatysfakcjonujące – z perspektywy wyśnionego ideału – rezultaty.

Żadne to superpaństwo

Ale przykładanie takiej miary do UE nie ma większego sensu. Wbrew populistycznej propagandzie Unia Europejska nie jest żadnym superpaństwem i bardzo daleko jej do takiego modelu. Porównywanie jej możliwości szybkiego działania ze Stanami Zjednoczonymi czy Chinami musi nieuchronnie kończyć się frustracją i zawodem.

Owszem, Unia to więcej niż tylko zbiorowisko państw. Stanowi o tym kluczowa rola, jaką pełnią Komisja Europejska, Parlament Europejski czy Trybunał Sprawiedliwości UE. Niemniej bez państw członkowskich byłaby ona wydmuszką. To w dalszym ciągu konieczność pogodzenia ich sprzecznych często interesów jest niezbędnym warunkiem zdolności UE do funkcjonowania.

W 2022 roku ten skomplikowany i dalece nie perfekcyjny system UE dowiódł swojej skuteczności i niezbędności w momencie kluczowej próby.

Przeczytaj także:

Bitwa na trzech frontach

Wojna zmusiła Unię do ogromnego wysiłku politycznego, gospodarczego i finansowego co najmniej na trzech frontach.

  • Pierwszy to front rosyjski, czyli reakcja na agresję zbrojną Putina wymierzona przeciwko Ukrainie.
  • Drugi front to front ukraiński, wymagający wszelkiego rodzaju wsparcia – wojskowego i finansowego – dla Kijowa.
  • Wreszcie trzeci front, wewnętrzny, być może najważniejszy, bo od niego zależy powodzenie działań na pozostałych dwóch: odpowiedź na szantaż energetyczny zastosowany przez Putina w celu zmuszenia Europejczyków do porzucenia działań wymierzonych przeciwko Rosji i zaprzestania udzielania pomocy Ukrainie.

Bitwa tocząca się na tych trzech odcinkach daleka jest od zakończenia. Ale jej dotychczasowy przebieg powinien skłaniać do zdrowego optymizmu. Nade wszystko pokazuje on zaś, że bez Unii dokonane na nich postępy nie byłyby w ogóle możliwe.

Dziewięć pakietów sankcji

Bez Unii trudno sobie wyobrazić dziewięć pakietów sankcji nałożonych na Rosję, a obejmujących banki, transfer technologii, handel, zakazy wjazdu do UE, zamrożenie majątków, embargo na import węgla i ropy oraz wiele innych środków.

To główna, uderzająca bezpośrednio w Rosję odpowiedź Europejczyków na jej gwałcące prawa międzynarodowe i zbrodnicze działania. Tylko Unia jako całość, a nie poszczególne państwa europejskie, mogła zdobyć się na taki krok.

Przede wszystkim ze względu na efekt skali: dostęp do całego rynku europejskiego i jej systemu bankowego to niezwykle silna broń. Żaden kraj europejski nie miałby w pojedynkę takiej siły rażenia, ani też gotowości do stawienia czoła Rosji w postaci nakładania na nią restrykcji i ograniczeń.

Gdyby nie możliwość i konieczność (ze względu na zazębiające się za sprawą integracji interesy) skoordynowanego działania, można swobodnie założyć, że państwa europejskie nie byłyby w stanie zdobyć się na adekwatną odpowiedź na napaść dokonaną przez Rosję.

Przypadek Węgier

Przypadek Węgier, które kuszone były przez Moskwę benefitami w zamian za blokadę unijnych sankcji, nie byłby wyjątkiem, lecz regułą. Ostatecznie i tutaj presja ze strony Brukseli i innych państw okazała się skuteczna.

Pierwszy pakiet sankcji uchwalono już kilka dni po agresji. Sankcje gospodarcze nie zmieniły celów Putina i nie odwiodły go od kontynuowania agresji. Choć w przyszłym roku gospodarka rosyjska ma skurczyć się o 2-4 proc. PKB, nie nastąpiło jeszcze takie załamanie gospodarcze, które uniemożliwiłoby prowadzenie wojny lub spowodowało wybuch społeczny.

Taka jest jednak natura sankcji, że efekty ich oddziaływania widoczne są dopiero w dłuższym okresie. Zaś to właśnie w ogromnej mierze ich dotychczasowe i przewidywane skutki (w połączeniu z sukcesami militarnymi Ukraińców) powodują, że Putinowi ziemia zaczyna palić się pod nogami.

52 mld euro dla Ukrainy

Problemy będą rosnąć, jeśli tylko UE utrzyma obrany kurs. Ta jedność krajów europejskich, mimo wszystkich dzielących ich różnic interesów, jest dużym osiągnięciem. Ale warto pamiętać, że nie byłoby jej bez mechanizmów i procedur, które daje Unia. Chyba, że pod naciskiem chwili zdecydowano by o ich stworzeniu…

Bez Unii nie byłoby też ogromnej pomocy finansowej dla Ukrainy. Według przeprowadzanych regularnie obliczeń Kilońskiego Instytutu Studiów nad Gospodarką Światową, łączna wartość pomocy (wojskowej, humanitarnej i budżetowej) przekazanej i zadeklarowanej dla Ukrainy przez Unię Europejską jako całość oraz jej państwa członkowskie to prawie 52 miliardy euro.

Lwia część tej sumy (około 35 mld) to pieniądze pochodzące od instytucji unijnych. Oczywiście, Unia nie ma w zasadzie „własnych” środków, bo na wszystkie jej fundusze składają się w ten czy inny sposób państwa członkowskie.

Największym donorem (w liczbach bezwzględnych) są Niemcy, których wartość pomocy, łącznie z udziałem w wydatkach UE, wynosi 12,5 mld euro.

Ale ważniejsze jest co innego:

wygenerowanie takich kwot bez wspólnego – a nie oddzielnego przez poszczególne kraje – wysiłku całej Unii, nie byłoby ani możliwe, ani realne.

Unia Europejska nie wydaje tych pieniędzy z jakichś zaskórniaków, lecz pożycza je na rynkach finansowych i przekazuje w ramach tzw. pomocy makroekonomicznej Ukrainie.

Zaciąga te pożyczki na niezwykle korzystnych warunkach (to ten sam mechanizm jak w przypadku Funduszu Odbudowy), gdyż ich zabezpieczeniem jest wspólny budżet unijny. Takie obligacje mają dla inwestorów bardzo dużą wiarygodność – właśnie dzięki temu, że stoi za nimi potencjał całej Unii, a nie tylko każdego z ich członków z osobna.

Połowa budżetu Ukrainy

Dzięki temu w przyszłym roku Unia Europejska będzie mogła dokładać po 1,5 miliarda euro miesięcznie do budżetu Ukrainy. To według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego około połowy kwoty potrzebnej do sfinansowania bieżących wydatków państwa. Czy ta kwota nie powinna być większa? Z pewnością tak. I na pewno dobrze by było, by decyzje w tej sprawie zapadały szybciej i sprawniej.

Młyny unijne mielą bardzo powoli. Ale zobowiązania finansowe podjęte przez Unię Europejską i jej kraje na rzecz Ukrainy są już większe niż łączna wartość pomocy wyświadczonej przez Stany Zjednoczone.

Nie ulega wątpliwości, że to na Europejczykach spoczywa największa odpowiedzialność za wsparcie finansowe dla Ukrainy, zwłaszcza, że Amerykanie wzięli na siebie ciężar wsparcia wojskowego.

Wszelka dalsza pomoc dla Ukrainy, np. na powojenną odbudowę, wymagać będzie ogromnych nakładów, które także ponieść będzie mogła wyłącznie cała Unia, a nie tylko jej części składowe. Niewykluczone, że ewentualny nowy fundusz odbudowy mógłby stać się kolejnym kamieniem milowym integracji europejskiej, zwiększającym wspólne zobowiązania spoczywające na wszystkich jej krajach.

Odporność na szantaż Rosji

To samo dotyczy trzeciego frontu – budowy wewnętrznej odporności na szantaż Rosji. Od początku wojny Putin chciał udowodnić, że kraje Unii Europejskiej są słabe i podatne na presję energetyczną. Na tym zasadzała się jego strategia windowania w górę cen gazu poprzez opróżnianie magazynów w UE i przerwy w dostawach gazu oraz rozpowszechniana fałszywa narracja, że to sankcje nałożone przez UE na Rosję odpowiedzialne są za wzrost energii (w rzeczywistości UE nie nałożyła sankcji na import gazu, a import ropy z Rosji wstrzymany został dopiero w grudniu). Putin chciał w ten sposób złamać Europejczyków i zmusić ich do rezygnacji z polityki sankcji i pomocy dla Ukrainy.

Ale nic takiego nie nastąpiło. Jak pisze Natalie Tocci, szefowa włoskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Unia przeciwstawiła metodzie Putina metodę Monneta. Jeśli ta pierwsza opiera się na szantażu, ta druga – od nazwiska jednego z ojców-założycieli integracji europejskiej - odnosi się do stopniowego, krok po kroku, postępu integracji w odpowiedzi na potrzeby chwili.

Zamiast ugiąć się pod presją Rosji, Unia podjęła decyzje, które zmienić mogą jej oblicze i wzmocnić od środka. Unia nie tylko wprowadziła embargo na węgiel i ropę z Rosji, ale jej państwa podjęły także szeroko zakrojone działania na rzecz znalezienia trwałych alternatyw dla rosyjskich surowców.

Zmiana krajobrazu energetycznego UE

Według Energy Deals Tracker, badania przeprowadzonego przez European Council on Foreign Relations, UE i jej państwa członkowskie podpisały w 2022 roku aż 56 nowych umów energetycznych z krajami trzecimi. To ogromna zmiana w porównaniu do lat ubiegłych kiedy duża część Europy opierała się na wieloletnich kontraktach z Rosją.

Europejczycy przestali więc wkładać wszystkie jajka do jednego koszyka. Co więcej, zaczęli importować coraz większe ilości skroplonego gazu ziemnego (LNG), zamiast polegać głównie na gazie ziemnym z gazociągów.

Zaś Norwegia i Stany Zjednoczone zastąpiły Rosję jako główni dostawcy gazu do UE. Na tym nie koniec. Jak zwracają uwagę Susi Denison i Paweł Zerka, rozpoczęto inwestycje infrastrukturalne, które zmienią krajobraz energetyczny Europy.

Obejmują one nowo uruchomiony interkonektor między Grecją a Bułgarią, plany rozbudowy chorwackiego rurociągu Adria oraz budowy rurociągu między Barceloną a Marsylią, a także nowe terminale LNG z Niemiec i Francji do Irlandii i Estonii.

Zaś nowy unijny program RePowerEU ma na celu pogodzenie bezpieczeństwa energetycznego i zielonej transformacji energetycznej. Zakłada on m.in. zwiększenie energii ze źródeł odnawialnych z 40 do 45 proc. europejskiego miksu energetycznego do 2030 roku oraz szybki rozwój przemysłu wodorowego, który produkowałby 17,5 gigawatów w ciągu najbliższych trzech lat (wspierane przez Europejski Bank na rzecz Wodoru o wartości 3 mld euro).

Część tych inicjatyw jest nadal w sferze planów, inne stają się już rzeczywistością. Nie ulega jednak wątpliwości, że szantaż energetyczny Putina się nie powiódł, a Unia wykazała się jak dotąd podziwu godną odpornością.

Także w tej sferze to integracja europejska była niezbędnym warunkiem sukcesu. Gdyby nie Unia, Putin miałby bez porównania większe pole do popisu.

Błędem jest tego nie dostrzegać

Europejczycy mają nadal bardzo wiele do zrobienia – na wszystkich trzech frontach związanych z wojną w Ukrainie i wielu innych. Nie ma żadnego powodu, by wpadać w samozadowolenie.

Ale błędem byłoby też niedostrzeganie, że Unia daje radę – na miarę swoich możliwości. Te ostatnie ograniczane są nie tyle przez potencjał gospodarczy, a nawet wojskowy, ile przez polityczne podziały i rozbieżności.

Można nad nimi załamywać ręce i oskarżać się wzajemnie o działanie wbrew europejskim interesom (jakkolwiek byłyby one definiowane). Ale innej Europy na razie nie ma i raczej długo nie będzie.

W tych realiach Unia Europejska – taka, jaką mamy, a nie jej taki czy inny wyśniony ideał – jest znakomitym i niezastąpionym mechanizmem ucierania kompromisów i popychania europejskiego wózka do przodu, na który trzeba chuchać i dmuchać. Albo, trawestując Churchilla, Unia tak jak demokracja – może i jest najgorszym systemem, ale alternatywy są jeszcze gorsze.

;
Na zdjęciu Piotr Buras
Piotr Buras

Dyrektor Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Publicysta i ekspert do spraw polityki europejskiej i Niemiec. W latach 2008–2012 stały współpracownik „Gazety Wyborczej” w Berlinie. Ostatnio opublikował m.in. Nowy rozdział. Transformacja Unii Europejskiej a Polska (z Szymonem Ananiczem i Agnieszką Smoleńską, Warszawa 2021), Partnerstwo dla Rozszerzenia: nowa oferta UE dla Ukrainy i nie tylko (z Kaiem-Olafem Langiem, Warszawa 2022), Zeitenwende. Jak wojna w Ukrainie zmienia Niemcy (Warszawa 2023). Redaktor i współautor opublikowanego niedawno raportu Fundacji Batorego Powrót do Europy. Rekomendacje dla polskiej polityki w UE

Komentarze