0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Roman Bosiacki / Agencja GazetaRoman Bosiacki / Age...

"Chodzi o spowodowanie, aby środki zgromadzone w otwartych funduszach emerytalnych stały się środkami Polaków, środkami prywatnymi" - przekonywał Waldemar Buda, poseł PiS i Sekretarz Stanu w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej.

W samym projekcie cel zdefiniowany jest inaczej: "odbudowanie zaufania do systemu emerytalnego, jak i wzmocnienie polskiego rynku kapitałowego i jego potencjału inwestycyjnego".

Projekt nie jest nowy. PiS mówił o nim od lat, przedstawiał już w 2019 roku. Miał zostać wprowadzony latem 2020 roku, ale pandemia pokrzyżowała władzy szyki. W skrócie:

  • Jest to ostateczna likwidacja Otwartych Funduszy Emerytalnych i "transfer" zgromadzonych tam aktywów o wartości ponad 130 mld zł;
  • Będziemy mieli wybór: albo przenieść nasze oszczędności do Indywidualnych Kont Emerytalnych zarządzanych przez Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych (to w istocie te same fundusze co wcześniej, tylko pod nową nazwą), albo do ZUS;
  • Przy "transferze" środków z OFE do IKE budżet państwa zainkasuje opłatę przekształceniową - 15 proc. zgromadzonej w OFE kwoty. Środki w IKE będą jednak podlegać ewentualnemu dziedziczeniu.
  • Przekazaniu pieniędzy do ZUS nie będzie towarzyszyć opłata (dopiero przy wypłacie emerytury potrącony zostanie podatek dochodowy); nie będzie jednak dziedziczenia.

Opozycja nie zostawia na projekcie suchej nitki.

"Ustawa likwidująca OFE rzeczywiście stawia przyszłych emerytów przed iście kierkegaardowskim wyborem, tzn. cokolwiek wybiorą i tak stracą" - mówiła w Sejmie posłanka PO Izabela Leszczyna.

"Takie rozwiązanie w oczywisty sposób faworyzuje prywatny sektor finansowy kosztem ZUS-u, kosztem polskiego państwa. Jest też po prostu nieuczciwe, bo rząd zachowuje się po cwaniacku, trochę jak te firmy, które wciskają przez telefon abonament emerytom - emerytom, którzy w ogóle go nie potrzebują. Tylko tutaj stawką nie jest kilkadziesiąt złotych abonamentu, tylko jest przyszłość emerytów, wieluset tysięcy ludzi" - mówił Adrian Zandberg z Lewicy Razem.

W ostatnich tygodniach PiS sam niezamierzenie uwiarygodnił krytykę projektu. W jaki sposób?

Emerytura na kreskę

Przypomnijmy, Otwarte Fundusze Emerytalne powstały po reformie całego systemu emerytalnego w 1999 roku za rządów koalicji AWS/UW. Była to próba odgórnego wykreowania w Polsce emerytalnego filaru kapitałowego, w którym środki emerytów miały być inwestowane w papiery wartościowe.

Do OFE skierowano ponad 40 proc. składki emerytalnej, wcześniej w całości przekazywanej do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. W rezultacie pula pieniędzy, którą dysponował ZUS na wypłatę bieżących emerytur znacząco się zmniejszyła. Żeby móc wypłacać bieżące emerytury, państwo musiało się zadłużyć. A zadłużało się m.in. w OFE. Państwo oddawało więc pieniądze funduszom, by następnie pożyczyć je od nich na procent. Po drodze OFE inkasowały jeszcze pokaźne opłaty za zarządzanie. Ta osobliwa konstrukcja nakręcała spiralę zadłużenia państwa.

"Połowa przyrostu długu publicznego w okresie od 1999 do końca 2013 roku wynikła z istnienia OFE. Z ich przyczyny powstał nowy dodatkowy dług na kwotę ponad 300 mld zł" - mówiła OKO.press prof Leokadia Oręziak, kierowniczka Katedry Finansów Międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i autorka książki "OFE: katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce".

Po reformie 2014 roku dług stopniał. Co się wówczas wydarzyło? Rząd Donalda Tuska przekazał i umorzył wszystkie zgromadzone w OFE obligacje skarbu państwa do ZUS, a równowartość tego transferu zapisano na zusowskich subkontach osób ubezpieczonych, pozostawiono im też prawo dziedziczenia tych środków. Była to ponad połowa środków z OFE - 153 mld złotych. Operacja z dnia na dzień radykalnie zmniejszyła poziom długu publicznego.

„Chcę wam powiedzieć, że nie dysponujecie tymi pieniędzmi i to nie są wasze pieniądze” - mówił wówczas na konferencji prasowej Donald Tusk. Jego słowa zostały źle przyjęte - wyborcy zapamiętali ten ruch jako zabranie ich oszczędności przez państwo. I nie pomogło, że w 2015 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że środki w OFE były publiczne, więc rząd miał prawo przekierować tamte środki do ZUS. Prof. Paweł Wojciechowski, były minister finansów i były główny ekonomista ZUS przypomina w rozmowie Gazeta.pl, że patrząc ex post operacja była dla emerytów korzystna - waloryzacja w ZUS okazała się dwa razy wyższa niż stopa zwrotu z obligacji.

Rząd Tuska zmniejszył też część składki emerytalnej przekazywaną do OFE (jeśli ktoś wciąż chce tę cześć przekazywać) i wprowadził tzw. „suwak bezpieczeństwa”, który zakłada stopniowe przenoszenie środków z OFE do ZUS-u w ciągu 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Ma on chronić emerytów przed ryzykiem związanym np. z kryzysem finansowym i spadkiem cen papierów wartościowych na giełdzie.

W wyniku reform z 2014 roku ilość środków zgromadzonych w OFE zmniejszyła się o połowę i z roku na rok maleje. Fundusze zjechały na boczny tor jak nieudany eksperyment w dziejach polskiego kapitalizmu. Wciąż jednak w OFE pozostają aktywa o wartości ponad 130 miliardów złotych.

Przeczytaj także:

PiS przekształca OFE

Plan PiS to ostateczna likwidacja OFE, przynajmniej z nazwy. Zaczęto o tym mówić niedługo po wyborach, a w 2016 ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki wpisał ten pomysł do swojego Programu Budowy Kapitału (innym filarem tego planu były Pracownicze Plany Kapitałowe).

„[PiS ma propozycję], co zrobić z tymi pieniędzmi, które zostały w OFE, które dzisiaj w gruncie rzeczy tracą na wartości, a które mogą być podstawą nowych ważnych przedsięwzięć, które będą budowały siłę naszej polityki gospodarczej, ale będą też wspierały milion polskich gospodarstw domowych" - mówił wówczas Jarosław Kaczyński.

Z realizacją planu czekano kilka lat, w międzyczasie zmodyfikowano zamysł - aktywa z OFE początkowe miały trafić na Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE), ostatecznie zdecydowano się na Indywidualne Konta Emerytalne (IKE). To detal, ale kluczowy - jeszcze do niego wrócimy.

„Rząd Prawa i Sprawiedliwości przedstawia dzisiaj propozycję przekazania całości środków z OFE, w kwocie 162 mld zł, na prywatne, indywidualne konta emerytalne uczestników OFE. Środki te będą w 100 proc. prywatne i dziedziczone” - oznajmił premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji prasowej w kwietniu 2019.

Przekształcenie miało zostać przeprowadzone w 2020 roku, ale pandemia koronawirusa opóźniła te plany.

Teraz znamy już ramy czasowe. Między 1 czerwca a 2 sierpnia 2021 roku wszyscy, którzy zgromadzili środki w OFE, będą mieli czas na decyzję, czy wolą "transfer" środków z OFE na Indywidualne Konto Emerytalne czy przekazanie ich do ZUS. Domyślna jest ta pierwsza opcja. Jeśli nie złożymy żadnych deklaracji, pieniądze trafiają do IKE.

Obywatelu, wybierz sam, ale najlepiej to, co chce władza

I rząd jednoznacznie preferuje takie rozwiązanie.

"Wybierzmy to, co w naszej ocenie jest lepsze, ja oczywiście, rząd rekomenduje przekazanie środków na IKE. Dlaczego? Dlatego że w perspektywie wielu lat, 20 lat, te środki będą lepiej pracowały, a przede wszystkim to są środki prywatne już z dniem 28 stycznia przyszłego roku, pod drugie, są to środki dziedziczne. W przypadku opcji ZUS-owskiej te środki nie podlegają dziedziczeniu" - przekonywał w Sejmie Waldemar Buda.

Z tą opowieścią jest kilka problemów.

  • Po pierwsze, środki przekazane do ZUS też mogłyby być dziedziczone, tak jak zrobiono to w reformie z 2014 roku. Rząd arbitralnie zdecydował inaczej z oczywistego powodu - chce zmotywować przyszłych emerytów do pozostawienia środków w IKE.
  • Po drugie, wbrew temu co mówi rząd, w ZUS istnieje pewna forma dziedziczenia - renta rodzinna, zwana emeryturą wdowią. Wynosi od 85 do 95 proc. świadczenia zmarłego, w zależności od liczby osób w rodzinie, które są do niej uprawnione.
  • Po trzecie, środki w IKE będą "prywatne" w bardzo osobliwym znaczeniu tego słowa - nie będzie można ich wypłacić przed 60. rokiem życia.
  • Po czwarte, nie ma żadnych dowodów na to, że w perspektywie wielu lat środki pozostawione w IKE "będą lepiej pracowały", cokolwiek to znaczy. Emerytury ZUS mają stały mechanizm solidnej waloryzacji powiązanej ze wzrostem płac, IKE nie daje takiej gwarancji.

Największym problemem forsowanych zmian jest jednak "opłata przekształceniowa" w przypadku pozostawienia środków w IKE.

15 proc. na ekstra wydatki

"Ci wszyscy, którzy zdecydują się na przekształcenie i przeniesienie środków na IKE, będą obciążeni 15-procentową opłatą. Dokładnie mówiąc, tą opłatą zostanie obciążony fundusz, który będzie tym zarządzał. To jest mniej, niż wynosi dzisiaj opodatkowanie tych środków. Gdybyśmy dzisiaj nie przeprowadzali żadnej reformy, to te środki byłyby opodatkowane podatkiem PIT przy wypłacie emerytury, czyli 17 albo 32 proc." - tłumaczył w Sejmie Waldemar Buda.

Tutaj liberalna i lewicowa opozycja brzmiały wyjątkowo zgodnie.

"Mówienie, że 15 proc. to jest substytut podatku, jest kłamstwem. To jest zwykły haracz" - komentowała Leszczyna. "Tak naprawdę chodzi o to, że rząd potrzebuje 20 mld zł, żeby załatać chociaż trochę coraz większą dziurę w budżecie, a te 20 mld, które ukradniecie Polakom, piechotą nie chodzi".

"Naszym zdaniem ta ustawa powinna nosić nazwę rabunek+, i to rabunek przez duże »R«, albowiem kwota, którą rząd PiS ma zamiar odebrać obywatelom Rzeczypospolitej Polskiej z ich własnych oszczędności, może wynieść nawet 20 mld zł" - mówił Jacek Protasiewicz z klubu Koalicji Polskiej.

"Przedstawiciele rządu, kiedy dociska się ich na korytarzach, mówią, że to jest zastrzyk dla finansów publicznych. I to jest prawda. Tylko to jest zastrzyk jednorazowy, a na dłuższą metę prywatny system emerytalny generuje długi i koszty społeczne. Kiedy po panu premierze Morawieckim, po panu ministrze Budzie nie będzie już śladu, Polska ciągle będzie płacić za te decyzje. I ten rachunek będzie niestety dużo wyższy niż dzisiejsze doraźne zyski" - mówił Adrian Zandberg.

Podobnie krytykowała opłatę prof. Oręziak w rozmowie z OKO.press: "Dzięki tzw. opłacie przekształceniowej rząd uzyska pieniądze na finansowanie dodatkowych wydatków - w dużej mierze wyborczych. Wygląda na to, że rząd jest w stanie poświęcić sto kilkadziesiąt miliardów z pieniędzy publicznych, żeby mieć dwadzieścia kilka miliardów na swoje cele".

Znikająca literka

Tłumaczenie rządu ws. opłaty przekształceniowej jest bałamutne w dwójnasób.

Po pierwsze, nic nie stało na przeszkodzie, by OFE przekształcić w IKZE, tak jak pierwotnie planowano, i także opodatkować dopiero przy wypłatach. Rząd jednak zdecydował inaczej. Dlaczego?

"Wystarczyło wygumkować jedną literkę ze slajdów. IKE zastąpiło IKZE" - pisze w "Rzeczpospolitej" wspomniany już prof. Paweł Wojciechowski. "Wszak środki w IKE są opodatkowane przy wpłatach, a zwolnione z podatku dochodowego przy wypłacie. Rząd dziś argumentuje konieczność pobrania opłaty tym, że przecież wpłaty do IKE są opodatkowane. Jednak po pierwsze tu w ogóle nie możemy mówić o żadnych wpłatach, środki pozostaną bowiem na rachunkach funduszy, tyle że przekształconych. Po drugie, to nie dlatego mamy 15 proc. podatek, że jedynym rozwiązaniem podatkowym są zasady IKE, tylko dokładnie odwrotnie: zastosowano zasady IKE, po to, aby opodatkować jak najszybciej".

Po drugie, w projekcie ustawy zapisano, że stawka ta jest równa efektywnej stopie opodatkowania emerytur wypłacanych z ZUS-u. Rząd twierdzi, że gdyby opłaty nie było, pieniądze z IKE byłyby wówczas uprzywilejowane wobec zusowskich emerytur. Nie wspomina jednak, że efekt wprowadzenia opłaty będzie zupełnie odwrotny: emeryci korzystający z domyślnej opcji pozostawienia środków w IKE prawdopodobnie zostaną znacznie bardziej obciążeni niż ci, którzy przekażą środki do ZUS. Dlaczego?

7 marca ujawniliśmy, że jednym z punktów nowego programu PiS ma być kwota wolna od podatku w wysokości 30 tys. złotych. Oznacza to, że podawana przez rząd przyszła stopa efektywnego opodatkowania emerytów jest po prostu fałszywa.

Jeśli rząd PiS podniesie kwotę wolną, przyszli emeryci (przynajmniej ci, których czeka niska lub przeciętna emerytura), którzy przekażą środki z OFE do ZUS prawdopodobnie w ogóle nie zapłacą podatku dochodowego. Ludzie, którzy zostawią środki w IKE i pozwolą na zainkasowanie przez rząd 15 proc "opłaty", będą sobie wówczas pluć w brodę.

Warto sobie uprzytomnić skalę tego absurdu: Polski rząd namawia polskich obywateli do rozwiązania, które wprost jest dla nich niekorzystne. Użyte przez Zandberga porównanie rządu PiS do cwaniackiej firmy, która przez telefon wciska emerytom niepotrzebny, ale za to kosztowny abonament, jest wyjątkowo trafne.

Lepiej nie słuchać rządu

Prezentując projekt przekształcenia OFE przedstawiciele rządu sporo mówili o odbudowie zaufania do systemu emerytalnego. Wszystko, co robią w tej sprawie dodatkowo podważa to zaufanie.

Drugi z filarów Programu Budowy Kapitału - Pracownicze Plany Kapitałowe - wygląda dziś na spektakularną katastrofę. Według danych Polskiego Funduszu Rozwoju aż 77 proc. uprawnionych osób wypisało się z PPK. Tylko 23 proc. z prawie 7,4 mln dotychczas uprawnionych pracowników podjęło decyzję, żeby w programie zostać. Obywatele podjęli więc wysiłek i poszli inną ścieżką niż ta, do której nakłaniał ich rząd, czyniąc udział w PPK domyślną opcją.

Wiele wskazuje na to, że kalkulując swój interes przy wyborze między IKE a ZUS powinni zrobić podobnie. Bo znów najbardziej racjonalną postawą jest: nie słuchać rządu.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze