Politycy PiS powtarzają jak mantrę: my dotrzymujemy obietnic. Guzik prawda. Oto druga już dziesiątka obietnic niedotrzymanych. W pierwszej były mieszkanie plus, Luxtorpeda, hollywoodzkie kino. Teraz „pakiet demokratyczny”, premia za szybkie rodzenie i osiem kolejnych
Najwięcej jest takich obietnic, o których po prostu nagle przestawano mówić – by niepostrzeżenie rozpłynęły się w niebycie. Są i takie, które kończyły się spektakularną klapą.
Niektóre powracały w lekko zmienionych wersjach przed każdymi kolejnymi wyborami – ale tylko po to, by nigdy nie zostać zrealizowane. To już tylko mit, że PiS zawsze dotrzymuje swych obietnic wyborczych. Przez osiem lat rządów Prawo i Sprawiedliwość uzbierało sobie imponującą kolekcję trupów w szafie.
Przedstawiamy listę kolejnych dziesięciu nigdy niespełnionych obietnic wyborczych PiS.
"PiS zawsze spełnia obietnice złożone wyborcom"
Pierwszą dziesiątkę przypomnieliśmy przed dwoma tygodniami.
W pierwszej części naszej listy znalazły się niespełnione obietnice takie jak: 1. Bon mieszkaniowy 2. Mieszkanie Plus 3. Polskie samochody elektryczne 4. Usprawnienie sądownictwa 5. Emerytury stażowe 6. Likwidacja NFZ 7. Luxtorpeda 2.0 8. Odbudowa średniowiecznych zamków 9. Wielka hollywoodzka produkcja historyczna 10. Nowe parki narodowe
A teraz czas na kolejnych 10 obiecanek-cacanek Prawa i Sprawiedliwości:
Z dzisiejszej perspektywy – gdy patrzymy na stan polskiego parlamentaryzmu, Trybunału Konstytucyjnego i sądownictwa, listę osób podsłuchiwanych z pomocą Pegasusa czy na bezprawne zatrzymanie posłanki Kingi Gajewskiej – brzmi to, jak ponury żart.
Ale idąc do wyborów parlamentarnych 2015 roku, PiS zapowiadał wprowadzenie tzw. pakietu demokratycznego – czyli serii sporych zmian w regulaminie Sejmu, które miały przyczynić się do zwiększenia uprawnień opozycji – i zarazem możliwości jej realnego udziału w pracach parlamentu.
Podobne projekty będący w opozycji PiS składał za rządów koalicji PO-PSL dwukrotnie. I dwukrotnie zostały one odrzucone – ówczesna większość tłumaczyła to tym, że zbytnio skomplikowałyby pracę Sejmu. Tym razem miało być inaczej. Przed wyborami 2015 roku PiS zapowiedział, że w wypadku swego zwycięstwa wprowadzi „pakiet demokratyczny” w życie.
W ramach pakietu między innymi:
• Zlikwidowana miała zostać sejmowa „zamrażarka”, czyli mechanizm pozwalający Marszałkowi Sejmu odłożyć „na święte nigdy” prace nad konkretnymi projektami ustaw, nawet bez poddawania ich pod jakiekolwiek głosowania. • Kluby opozycyjne miały otrzymać prawo zadawania pytań premierowi i ministrom na każdym posiedzeniu Sejmu. Pytania miałyby być zgłaszane najpóźniej na 2 dni przed posiedzeniem Sejmu. • Wzmocniona miała zostać także rola podkomisji sejmowych – ich posiedzenie nadzwyczajne miałoby być zwoływane automatycznie na wniosek 1/3 członków danej podkomisji. To po to, by przewodniczący podkomisji nie mógł korzystać z furtki prawnej pozwalającej na całkowite zignorowanie danego projektu ustawy po prostu przez nieuwzględnianie go w porządku obrad.
Zaraz po dojściu do władzy PiS złożył w Sejmie projekt zmian w regulaminie zawierający powyższe propozycje. Nie prowadzono jednak nad nim żadnych realnych prac. Ostatnie wzmianki na temat jakichkolwiek działań związanych z pakietem pochodzą z 2016 roku.
Nigdy nie wszedł w życie – za to przez dwie kadencje swych rządów PiS robił naprawdę wiele, by ograniczyć prawo posłów opozycji do wykonywania przez nich mandatu.
„Badania epidemiologiczne wykazują, że około 90 proc. dzieci 7-letnich i zbliżony odsetek dzieci 12-letnich ma próchnicę zębów. (…) Stąd niezwykle ważnym zadaniem będzie powrót szkolnych gabinetów stomatologicznych dla dzieci i młodzieży” – zapowiedziała przed wyborami 2015 roku Beata Szydło, kandydatka PiS na szefową rządu.
Szydło wskazywała przykład Pcimia – rządzonego przez późniejszego prezesa Orlenu Daniela Obajtka – gdzie rzeczywiście w szkołach działały gabinety stomatologiczne.
Po dojściu PiS do władzy tak miało być w całej Polsce.
Bycie wzorem w przemówieniach Beaty Szydło zaprowadziło bardzo daleko samego Daniela Obajtka – stanął na czele Orlenu, otarł się nawet o szansę na zastąpienie Mateusza Morawieckiego w roli premiera.
Ale w niczym nie zmieniło to sytuacji w polskich szkołach – PiS nigdy nie zrealizował swej (bardzo sensownej, zaznaczmy) obietnicy przywrócenia w nich gabinetów stomatologicznych i lekarskich.
W 2017 roku dokonano jedynie zakupu 16 tzw. dentobusów (po jednym na każde województwo), które miały działać w trybie objazdowym. Zaznaczmy tu jednak, że na każde z polskich województw przypada po ok. 900 placówek edukacyjnych. Gdyby więc dentobus miał spędzać pod każdą z nich tylko jeden dzień roboczy (co i tak jest utopią), każdą ze szkół mógłby odwiedzać mniej więcej raz na 3,5 roku.
Wiosną tego roku o obecność gabinetów dentystycznych w szkołach pytali władze dziennikarze serwisu Konkret24 TVN.
NFZ odpowiedział, że na ponad 14 tysięcy szkół jest ich łącznie 721. Rocznie – głównie ze środków samorządów – udawało się otwierać najwyżej po kilkadziesiąt nowych.
To przykład obietnicy PiS, która wprawdzie nigdy nie została spełniona, ale w obecnej kampanii i tak wyciągnięto ją jeszcze raz, poddano recyclingowi i rebrandingowi i przedstawiono wyborcom po raz kolejny.
W 2021 roku w programie Polski Ład rząd obiecał utworzenie Narodowego Funduszu Rewitalizacji, który miałby wykładać pieniądze na renowację polskich miast.
„Zadaniem jest także odbudowa tego wszystkiego, co utraciliśmy w kolejnych wojnach. Odbudowane zamki, dwory, odbudowane kamienice, odbudowane całe miasta albo ich renowacja daleko idąca. Polska jest piękna, ale może być jeszcze dużo piękniejsza” – tak reklamował to Jarosław Kaczyński.
W programie Polski Ład ujęto to bardziej precyzyjnie. Narodowy Fundusz Rewitalizacji miałby finansować na wniosek samorządów inwestycje mieszkaniowe i infrastrukturalne na obszarach zdegradowanych.
Do Krajowego Planu Odbudowy wpisano z kolei rządowe wsparcie dla termomodernizacji osiedli mieszkaniowych.
W trakcie kończącej się kadencji PiS nie podjął jednak żadnych realnych działań na rzecz realizacji tych zapowiedzi. W kampanii wyborczej przepakowano je natomiast i sprzedano jeszcze raz – tym razem jako obietnicę rewitalizacji i termomodernizacji osiedli z wielkiej płyty.
„W Polsce, w ciągu kilkunastu ostatnich lat połączenia autobusowe, głównie PKS, zostały zredukowane o połowę. Z prawie miliarda przejechanych kilometrów, do niespełna pół miliarda. Przywrócimy to! Przywrócimy ten miliard!” – zapowiadał przed wyborami 2019 roku prezes PiS Jarosław Kaczyński.
To była całkiem słuszna diagnoza i warta rozważenia obietnica. Problem wykluczenia transportowego dotyka całe regiony kraju – uderzając przede wszystkim w najmłodsze (uczniowie i studenci) i najstarsze (emeryci, renciści) grupy Polaków.
Od czasu sformułowania tej obietnicy PiS nie rozpoczął jednak żadnych szerzej zakrojonych – a tym bardziej skutecznych – działań na rzecz przywrócenia transportu autobusowego. Nawet w regionach kraju dotkniętych problemem wykluczenia transportowego.
Liczba linii i kursów regularnej komunikacji autobusowej nieubłaganie natomiast spada. Więcej na ten temat w innych materiałach OKO.press.
„Będziemy dążyć do tego, żeby zostały zniesione umowy śmieciowe. Od razu będą oskładkowane, ale dążymy do tego, by w krótkim czasie powstał jeden mechanizm, jeden model kontraktu pracy” – obiecywał Jarosław Kaczyński w maju 2021 roku, gdy razem z Mateuszem Morawieckim intensywnie promował program Polski Ład.
Była to już kolejna wersja tej samej obietnicy PiS. Oskładkowania umów o dzieło i umów zlecenia PiS domagał się, jeszcze będąc w opozycji. W swym exposé w Sejmie w 2015 roku premier Beata Szydło zapowiadała nawet ich całkowitą likwidację.
Z tych obietnic nie udało się przez dwie kadencje rządzenia zrealizować PiS-owi praktycznie nic. Owszem, wprowadzono obowiązek rejestracji umów o dzieło w ZUS. Oba typy umów zostały też objęte minimalnymi stawkami godzinowymi. Do ich pełnego oskładkowania – a tym bardziej likwidacji – nigdy jednak nie doszło.
Oskładkowanie umów śmieciowych zostało przez rząd wpisane do Krajowego Planu Odbudowy. Wdrożenie reformy jest jednak teoretycznie planowane nie wcześniej niż w I kwartale 2024 roku.
W czerwcu 2017 roku ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki razem z ministrem gospodarki morskiej Markiem Gróbarczykiem uroczyście kładli w Szczecinie stępkę pod budowę pierwszego z supernowoczesnych promów dla polskiej żeglugi.
Na tym właśnie miał polegać rządowy program „Batory”, którego nazwa nawiązywała wprost do słynnego polskiego transatlantyku z ostatnich lat II RP. Za sprawą programu polski przemysł stoczniowy miał dostać nowy, potężny impuls rozwojowy.
Stępka to podstawa budowanego kadłuba statku – miewa różne kształty i formy, w zależności od jego konstrukcji. Tym razem – bo chodziło o prom pasażerski – był to solidny kawał stalowej kratownicy o łącznej wadze 62 ton.
Od położenia stępki zaczyna się budowę każdego nowego statku. Ten akurat miał wypłynąć w morze w lipcu 2020 roku. Nie dość jednak, że nigdy nie wypłynął, to cała konstrukcja nigdy nie wyszła poza etap stępki. Na stępce bowiem skończył się cały program „Batory”.
W 2022 roku skupy złomu w województwie zachodniopomorskim dostały zapytanie ofertowe dotyczące potencjalnej sprzedaży słynnej stępki. Polska Żegluga Bałtycka sugerowała, że liczy na nie mniej niż 2 złote za kilogram – co dawałoby razem ok. 124 tysięcy.
Po tym, jak poinformowały o tym media, PŻB nabrała wody w usta, twierdząc, że przeprowadzała jedynie ogólne rozeznanie w sytuacji. Na program „Batory”, który nigdy nie wyszedł poza etap osławionej stępki, wydano nie mniej niż 14 milionów złotych.
„Dzieci i rodzina to jest fundament Polski i nasza przyszłość (...). Naszym największym wyzwaniem jest, aby w Polsce rodziło się więcej dzieci (...). Dlatego wprowadzamy premie za szybkie urodzenie drugiego dziecka” – ogłosiła Beata Szydło na partyjnej konwencji Prawa i Sprawiedliwości w 2018 roku.
Szczegóły pomysłu przedstawiła nieco później ówczesna minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska. Każda kobieta, która przed upływem 24 miesięcy od urodzenia jednego dziecka, urodzi kolejne, miała otrzymać dodatkowe 3 miesiące urlopu wychowawczego płatnego w wymiarze 100 procent wynagrodzenia. „Szybko urodzone” dzieci miały też zostać objęte systemem preferencji i ułatwień przy przyjmowaniu do żłobków i przedszkoli.
Ani Szydło, ani Rafalska nigdy nie przedstawiły jednak nawet projektu ustawy, która miałaby wprowadzić premie za „szybkie rodzenie”.
Kiedy Beata Szydło ogłaszała tę koncepcję, nie była już szefową rządu. Po dość obcesowym zastąpieniu jej Mateuszem Morawieckim utworzono dla niej osobliwe stanowisko wicepremierki bez teki – odpowiedzialnej za politykę społeczną. W rzeczywistości była to ławka rezerwowych – być może dlatego jej pomysł nie został nigdy przekazany do realizacji.
„Jeśli zostanę wybrany na prezydenta, to natychmiast będę rozmawiał z rządem o budowie elektrowni węglowej w Ostrołęce. Przerwanie tej inwestycji jest zbrodnią” – mówił kandydat na prezydenta Andrzej Duda w lutym 2015 roku. Później jego obietnicę powtórzyła w kampanii parlamentarnej Beata Szydło.
PiS zabrał się za realizację tej obietnicy ze względną werwą – mimo że była ona powszechnie krytykowana przez ekspertów, jako anachroniczna i niemająca szans na dodatni bilans ekonomiczny.
Mimo tej krytyki budowa elektrowni węglowej w Ostrołęce rozpoczęła się w 2018 roku. Jej symbolem stały się gigantyczne, stumetrowej wysokości pylony, które stanęły w szczerym polu.
Następnie stało się to, co musiało się stać. Kolejne kalkulacje wykazywały, że nowy blok energetyczny będzie przynosić straty, a przez zastosowanie anachronicznej technologii węglowej, stanie się kolejną kulą u nogi mocno zacofanej polskiej energetyki.
Prace budowlane zostały wstrzymane w lutym 2020 roku. A rok później rozpoczęła się rozbiórka monstrualnych pylonów i innych elementów konstrukcji.
Nigdy nieukończona budowa elektrowni kosztowała astronomiczną kwotę ponad 1,35 miliarda złotych. Cała inwestycja stała się natomiast okazją do zarobku dla licznych lokalnych działaczy PiS i wskazanych przez nich osób.
W OKO.press śledztwo w tej sprawie przeprowadziła Maria Pankowska.
Bitwa Warszawska z sierpnia 1920 roku to tej najbardziej znany epizod wielkiej operacji zaczepno-obronnej, dzięki której Polska wygrała wojnę z bolszewikami. To wydarzenie historyczne o sporej randze, jeśli nie dla całego świata, to przynajmniej dla Europy, bo na wiele lat powstrzymało dążenie Sowietów do ekspansji Zachód.
To zwycięstwo rzeczywiście było i jest warte właściwego upamiętnienia. A zatem, gdy PiS zapowiedział, że na setną rocznicę bitwy w podwarszawskim Ossowie powstanie poświęcone jej muzeum, nie była to wcale propozycja, która nie miałaby sensu.
Pierwotne plany okazały się jednak zdecydowanie ponad możliwości władzy. Sam proces wyboru projektu zajął jej lata. Budowa muzeum rozpoczęła się – zamiast zakończyć – dopiero w 2020 roku, gdy już mijała 100. rocznica bitwy. Od tego czasu w Ossowie powoli wyrasta przytłaczająca betonowa konstrukcja tego obiektu.
Budowa nadal jest bardzo daleka od ukończenia, choć jej budżet wynosi około 200 milionów złotych. „Przełamaliśmy te bariery i oto widzimy już bryłę budynku” – mówił niedawno o muzeum, które miało powstać na stulecie bitwy, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Miało to miejsce podczas obchodów 103. rocznicy Bitwy Warszawskiej.
W kwietniu 2018 roku na spotkaniu z wyborcami w Trzciance Jarosław Kaczyński przedstawił pomysł wydawania raz w roku młodym kontynuującym naukę Polakom bonu w wysokości 500 zł do wydania na uczestnictwo w kulturze lub na zajęcia sportowe.
Pomysł był wzorowany na podobnym rozwiązaniu wprowadzonym w 2016 roku we Włoszech – tam młodzi ludzie kończący 18 lat otrzymują voucher o wartości 500 euro do wydania na książki, bilety na wydarzenia kulturalne, tablet lub czytnik e-booków. Włoski bon ma postać przedpłaconej karty płatniczej.
„Bon pięćsetzłotowy dla młodych ludzi, szesnaście – dwadzieścia pięć lat, tych, którzy się uczą, na kulturę i sport, żeby mieli za co pójść do teatru, pójść do kina, pójść na zawody, coś tam opłacić właśnie w tej dziedzinie. No nie jest to wielka suma, ale jednak w ciągu tych lat to jest dobrych kilka tysięcy. Często tych pieniędzy ludziom z uboższych rodzin brakuje i my chcemy po prostu wzmacniać ten udział w życiu kulturalnym szeroko rozumianym” – tak reklamował polską wersję włoskiego pomysłu Jarosław Kaczyński.
W latach 2018-2019 dziennikarze kilku różnych mediów prowadzili poszukiwania resortu, który zajmowałby się realizacją tej obietnicy. Przez jakiś czas przyznawała się do tego Beata Szydło (będąca wówczas wicepremierką bez teki ds. polityki społecznej).
W 2019 roku prowadzenia jakichkolwiek prac nad odpowiednim projektem ustawy wyparły się jednak w odpowiedzi na pytania serwisu Demagog.pl resorty zarówno rodziny, jak i kultury. Od tego czasu pomysł „500 Plus dla młodych” uważa się za zaginiony.
***
Na tym nie koniec PiS-owskich obiecanek cacanek. Wkrótce przypomnimy kolejne niezrealizowane obietnice PiS. Argumentów do polemiki z tezą, że „PiS zawsze dowozi” nikomu więc nie zabraknie.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Władza
Wybory
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Mateusz Morawiecki
Beata Szydło
Prawo i Sprawiedliwość
kłamstwa pis
niespełnione obietnice PiS
wybory 2023
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze