Wzrost gospodarczy całej UE spowalnia, brakuje nam innowacji, nie powstają nowe wielkie firmy. Były szef Europejskiego Banku Centralnego ma pomysł jak to zmienić. Ale część liderów Unii nie chce go słuchać
Mario Draghi zaprezentował swój długo wyczekiwany raport pod tytułem „Przyszłość europejskiej konkurencyjności”. Jeśli rekomendacje byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego wpłyną na europejskich decydentów, 400-stronnicowy raport może zmienić przyszłość europejskiej gospodarki. Ale nie będzie to proste – już teraz część polityków zgłasza obiekcje.
Dlaczego dokument przygotowany przez Draghiego jest ważny? Przyjrzyjmy się mu dokładniej.
Raport można przeczytać w języku angielskim tutaj. Jego pierwsza strona z tekstem zawiera zwięzłe zdefiniowanie sytuacji, w której się znaleźliśmy i wyzwań, jakie czekają nas w kolejnych dekadach. Spróbujmy tę diagnozę krótko streścić.
Zdaniem Draghiego Europa w kwestii wzrostu przestała nadganiać USA. Od 2000 roku dochód rozporządzalny na głowę wzrósł w USA dwa razy bardziej niż w Unii Europejskiej. Ale przez lata trend ten nie był tak wyraźny. Udało się wyjść z dwóch kryzysów, bezrobocie spadało, a wzrost udawało się utrzymać między innymi dzięki wejściu większej liczby kobiet na rynek pracy i temu, że europejskim eksporterom udało się podbić nowe rynki.
Ale dziś jesteśmy już w zupełnie innym punkcie. Dekady taniej energii się skończyły, o imporcie gazu czy ropy z Rosji trzeba zapomnieć. Musimy też wydawać pieniądze na zbrojenia, by skutecznie odstraszać Rosję od ataku.
Europa przespała też rewolucję technologiczną. Mamy zbyt mało silnych, produktywnych i innowacyjnych firm technologicznych.
„Problem nie polega na tym, że Europie brakuje pomysłów lub ambicji (…), ale na tym, że innowacje są blokowane na kolejnym etapie: nie udaje nam się przełożyć innowacji na komercjalizację”.
Wzrost nie będzie już wspomagany rosnącą populacją. Do 2040 roku dwa miliony osób rocznie będą wychodzić z rynku pracy. „Jeśli UE miałaby utrzymać średni wzrost produktywności pracy od 2015 roku, udałoby się nam jedynie utrzymać PKB na stałym poziomie do 2050 roku” – czytamy.
Zdaniem autora raportu, aby się skutecznie zbroić, dekarbonizować i digitalizować, UE musi podnieść stopę inwestycji w unijnym PKB o pięć punktów procentowych, czyli do poziomów niewidzianych od lat 70.
Głównym elementem diagnozy Draghiego jest stwierdzenie, że USA i Chiny radzą sobie z budowaniem długoterminowego, wysokiego wzrostu gospodarczego lepiej, a UE zostaje w tyle.
Dane nie pozostawiają wątpliwości: średnio Unia Europejska rozwija się wolniej niż Stany Zjednoczone. Problem dotyczy szczególnie zachodu, „starej Europy”, którą najłatwiej zmierzyć patrząc na strefę euro. Ta w ostatnich latach poszerzyła się o kraje, które do wspólnoty dołączyły po 2004 roku. Ale duże trendy są jednoznaczne.
Przede wszystkim produktywność pracy w UE stale rośnie znacznie wolniej niż w USA. To wskaźnik, który pokazuje, jak efektywnie nasza praca przekłada się na PKB, wyraża się więc on w wartości dodanej wyprodukowanej średnio przez godzinę pracy. Od czwartego kwartału 2019 roku rosła ona w strefie euro w tempie poniżej 0,5 proc., w USA – powyżej 1,5 proc. Jeśli spojrzymy na tempo od 2000 roku, to stosunek jest podobny.
Gdy spojrzymy na poszczególne kraje, różnice mogą być mniejsze. W latach 1991-2019 produktywność pracy rosła średnio rocznie o:
Różnica między Francją i Niemcami a USA nie wydaje się aż taka duża, ale pamiętajmy, że w tym przypadku chodzi o długi przebieg czasowy – niemal 30 lat. W takim okresie nawet tak nieduże różnice przekładają się na realną przewagę.
Od początku pandemii trend jest dla Europy gorszy. Dlaczego? Po obu stronach Atlantyku inaczej odpowiedziano na wyzwanie związane z walką z pandemią i koniecznością zatrzymania części aktywności ekonomicznej. Jak piszą analitycy ekonomiczni banku Pekao:
„Europa zamroziła gospodarkę w wersji z 2019, w USA nastąpiło coś w rodzaju resetu”.
Amerykanie pozwolili na masowe zwolnienia, ale zwolnionym w ten sposób pracownikom państwo wyrównywało dochody. Europa postawiła na utrzymywanie miejsc pracy. W momencie, gdy pracę można było wznowić, gospodarka wróciła w bardzo podobnym stanie. W USA natomiast najmniej efektywne miejsca pracy upadły, a dziś widzimy, że większość zwolnionych w ten sposób pracowników znalazła lepsze miejsce zatrudnienia.
Analiza Międzynarodowego Funduszu Walutowego pokazuje, że kluczowymi czynnikami we wzroście produktywności były inwestycje w digitalizację oraz w sektory technologiczne, wzrost popularności telepracy.
Gdy połączymy to z danymi z ostatnich trzech dekad, widzimy, że nie chodzi jednak tylko o trend postpandemiczny, ale o znacznie głębszy problem. Pandemia jedynie podtrzymała lub nawet pogłębiła to, co już wiemy.
Dla pełności obrazu dodajmy jeszcze jedno – gdy spojrzymy na dane dla Polski osobno, wszystko wygląda dla nas korzystnie. Zarówno po pandemii, jak i od początku wieku, polska produktywność pracy rośnie szybciej niż w USA. Czy to oznacza, że nie musimy się tym wszystkim przejmować, a wizja Draghiego nas nie dotyczy? Nic z tych rzeczy, szczególnie w długim okresie. Polska jeszcze przez jakiś czas będzie nadganiała dystans do zachodu Europy. Ale jednocześnie jesteśmy z UE silnie zintegrowani i problemy Niemiec czy Francji mogą silnie wpływać również na Polskę. Przezwyciężenie ograniczeń gospodarczych UE powinno więc nas żywo interesować.
Konkurentem gospodarczym, do którego w raporcie Draghi odnosi się niemal tak często jak do USA, są Chiny. Według danych Banku Światowego nominalnie PKB Unii Europejskiej było w 2023 roku nieco wyższe niż chińskie (18,35 biliona dolarów do 17,79 bln dla Chin). Chiny jednak nadgoniły do UE ogromny dystans w trakcie ostatnich dwóch dekad. W 2001 roku europejska gospodarka była 5,5 razu większa, w 2008 – 3,6 razu.
Długoterminowy tren jest jasny – chińska gospodarka będzie większa niż unijna. To nie oznacza, że już za chwilę przeciętny poziom życia w Chinach będzie wyższy niż w UE. Obywateli Chin jest ponad trzykrotnie więcej. Przeciętny poziom życia w Chinach jeszcze bardzo długo nie dogoni unijnego. Ale nic nie jest dane raz na zawsze – by utrzymać swoją pozycję, Europa musi się rozwijać szybciej, niż ma to miejsce dziś.
Warto znać proporcje – wszystkie omówione powyżej problemy nie oznaczają, że Europa biednieje, a kolejne pokolenia Europejczyków tracą dziś szansę na komfortowe życie. Historia Europy jest długa. Szczególnie jej zachodnia część przez wieki akumulowała spory kapitał, który może długo procentować. Projekt integracji europejskiej znacząco pomógł krajom Europy środkowej i wschodniej, a nietrudno byłoby obronić argument, że najlepiej z wszystkich krajów wyszła na tym Polska.
UE silnie skupia się na ochronie konsumentów, na podtrzymywaniu ochrony socjalnej niemal pół miliarda osób. Jednocześnie ma problemy z szybkim podejmowaniem decyzji, z biurokracją. W UE niemal nie powstają dziś nowe firmy, które trafiają do globalnej superligi – dzieje się to za to właśnie w USA i Chinach.
„Tylko cztery z 50 najlepszych firm technologicznych na świecie są europejskie, a globalna pozycja UE w dziedzinie technologii pogarsza się: od 2013 do 2023 r. jej udział w globalnych przychodach technologicznych spadł z 22 proc. do 18 proc., podczas gdy udział USA wzrósł z 30 proc. do 38 proc.” – alarmuje Draghi.
Nie przekłada się to szybko na procesy polityczne – UE wciąż ma na świecie wiele do powiedzenia. Ale znowu – nie musi tak być zawsze. Draghi mówi nam, że jeśli dalej chcemy grać w najwyższej lidze, musimy nieco zmienić podejście.
Idzie też wzdłuż wyznaczonych w ostatnich latach linii w ekonomicznym mainstreamie. I proponuje: czas na szersze wykorzystanie zadłużenia do wzmocnienia inwestycji. Były szef EBC postuluje emisję europejskiego długu w wysokości 750-800 mld euro rocznie. To bardzo dużo, około 4,5 proc. PKB całej wspólnoty. Dług ten byłby zarządzany podobnie jak pieniądze zaciągnięte na realizację Krajowych Planów Odbudowy – emitowany przez wspólnotę, spłacany wspólnym wysiłkiem przez kraje członkowskie.
Jego zdaniem bez tego rodzaju wkładu publicznego poziom inwestycji prywatnych nie ruszy z miejsca. Draghi zdaje sobie sprawę, że może to nieco podnieść inflację, ale jego zdaniem alternatywa jest gorsza.
Ten pomysł bardzo szybko napotkał na opór ze strony głównego przeciwnika zadłużania się w Europie – Niemiec. Niemiecki minister finansów z liberalnej partii FDP Christian Lindner szybko zareagował w mediach społecznościowych i powiedział:
„Wspólne pożyczki zaciągane przez UE nie rozwiążą problemów strukturalnych: przedsiębiorstwom nie brakuje dotacji”.
Plan negatywnie oceniają też członkowie konserwatywnego rządu holenderskiego. „Więcej pieniędzy nie zawsze jest rozwiązaniem” – powiedział wprost holenderski minister finansów Elco Heinen.
Holandia w UE zaliczana jest do grupy „krajów oszczędnych”, które z zasady sprzeciwiają się ekspansywnym wydatkom i dodatkowemu zadłużaniu się. Niestety często sprzeciw ten trudno wytłumaczyć inaczej niż niechęcią do ponoszenie większych – jako bogatszy kraj – kosztów wspólnej polityki. Na nieszczęście Holandii czy nawet Niemiec – w globalnej gospodarce XXI wieku żaden pojedynczy kraj europejski nie poradzi sobie sam. Jeśli część krajów zdecyduje, że business as usual jest najlepszym rozwiązaniem, to w ciągu kilku dekad Europa rzeczywiście może stracić na znaczeniu.
Ale UE to nie tylko Holandia i niemieccy liberałowie. Pozytywnie zareagowała nawet część niemieckiego rządu, na przykład przedstawiciel Zielonych, wicekanclerz Robert Habeck. Dobre sygnały płyną z Francji czy Hiszpanii. Nikt nie mówi, że Draghi jest zbawcą, który dał nam gotowe rozwiązania na rosnący dobrobyt. Ale ze strony oszczędnych liberałów nie widać na razie podobnej wizji. A dane jasno pokazują, że wizja i w jej następstwie działania są bardzo potrzebne.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze