0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Porzycki ...

Książka „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział” holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka stała się przedmiotem krytyki, zanim jeszcze trafiła do księgarń. Impulsem, który uruchomił lawinę komentarzy był tekst Małgorzaty Skowrońskiej w „Gazecie Wyborczej”, przedstawiający wyniki dwóch dziennikarskich śledztw w sprawie przestępstw seksualnych, jakich miał się dopuścić kardynał Adam Sapieha, biskup krakowski i mentor Karola Wojtyły. Przeprowadzili je niezależnie od siebie Ekke Overbeek i dziennikarz TVN Michał Gutowski. „Gazeta” cytuje przywołane w książce Overbeeka donosy ks. Anatola Boczka, duchownego, zwerbowanego przez UB w lutym 1947 roku. Zeznał on, że abp Sapieha molestował kleryków, w tym jego samego. Z drastycznymi szczegółami opisywał spotkania z kardynałem w jego krakowskim pałacu, do jakich miało dojść w latach 1938-1950.

Publicyści katoliccy, a także badacze związani z Instytutem Pamięci Narodowej natychmiast podważyli wiarygodność materiałów, na których opierają się dziennikarze. Argumentowano, że pochodzą z archiwów tajnych służb komunistycznych, które zwalczały Kościół, a więc nie zawierają prawdy. Problem w tym, że niewielu krytyków zadało sobie trud przeczytania książki. Swoje polemiki oparli na fragmentach i omówieniach. A także na uprzedzeniach: Overbeek jest Holendrem, co może wiedzieć o Polsce i katolicyzmie?

Mogłoby się wydawać, że kolejna książka oparta na przepastnych zasobach IPN powinna być przez to grono powitana jeśli nie z entuzjazmem, to przynajmniej z ciekawością. Tak się jednak nie dzieje. Powodów jest przynajmniej kilka, ale najważniejszym jest chyba fakt, że napisał ją ktoś z zewnątrz. Co gorsza, tezy autora nie potwierdzają oficjalnie przyjętej czarno-białej narracji, w której ofiarami są zawsze księża, a oprawcami tajne służby. Jak się okazuje, rzeczywistość jest bardziej złożona, a ofiar jest znacznie więcej. A kler nie wydaje się grupą najbardziej prześladowaną. Wręcz przeciwnie.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Próby dyskredytacji

Najpierw zareagował Artur Sporniak. Na łamach „Tygodnika Powszechnego” w artykule „Sapieha, Wojtyła i tajemnica teczek” zajął się przede wszystkim problemem wiarygodności przywołanych w książce donosów księdza Boczka. Sporniak stawia tezę, której w książce Overbeeka nie ma. Pyta bowiem retorycznie: „Czy Karol Wojtyła jako kleryk był molestowany przez abp. Adama Stefana Sapiehę, a jeśli tak, czy to wpłynęło na jego podejście do nadużyć seksualnych w Kościele?”.

Tymczasem nawet w przywołanym przez niego fragmencie jest mowa tylko o tym, że „postać Sapiehy może okazać się kluczowa dla zrozumienia, dlaczego późniejszy papież Jan Paweł II milczał i odwracał wzrok, gdy docierały do niego informacje o przestępstwach seksualnych księży”. Czym innym jest pytanie o wpływ Sapiehy na poglądy późniejszego papieża, czym innym sugerowanie, że Wojtyła był przez niego molestowany. Wyostrzenie stanowiska Overbeeka było Sporniakowi potrzebne po to, by go zdyskredytować jako dziennikarza szukającego sensacji.

Do tak ustawionej lektury książki odnoszą się kolejni eksperci, których cytuje Sporniak. Ks. Józef Marecki, autor wielu publikacji i członek Kolegium IPN, jednoznacznie dyskredytuje donosy Boczka: „Gdy byłem etatowym pracownikiem IPN, dyskutowaliśmy w gronie historyków o działalności Boczka i jednoznacznie uznawaliśmy, że taki materiał nie jest wiarygodny”. I dodaje: „Gdyby dla UB zeznanie to było atrakcyjne, na pewno zostałoby wykorzystane, ponieważ nawet po jego śmierci chciano oczerniać Sapiehę”.

Brzmi wiarygodnie, jednak nie do końca. Bo UB nie zawsze wykorzystywała kompromitujące materiały, więc to nie jest argument wykluczający prawdziwość donosu. Ostatecznie Marecki przyznaje:

„Szczerze mówiąc, należałoby jeszcze raz zrobić kwerendę źródeł pod tym nowym kątem”.

Zrobienie kroku dalej proponuje Tomasz Terlikowski. Katolicki publicysta chciałby, aby powstała „kościelna komisja historyczna, która zbadałaby archiwa – nie tylko UB, ale także archiwa kościelne”. Gdyby do tego doszło, byłby to krok w dobrym kierunku, bo tak się dzieje niemal na całym świecie, w tym również w Watykanie. Wystarczy wspomnieć takie kraje jak Australia, Francja, Irlandia czy Niemcy. W każdym przypadku mieliśmy do czynienia z niezależnymi od Kościoła komisjami ekspertów, których prace wzbudziły międzynarodowy rezonans. Podobny charakter miała komisja, badająca sprawę byłego już kardynała McCarricka, którą powołał papież Franciszek. Jej raport był szeroko komentowany również w Polsce.

Tylko w Polsce taka komisja dotąd nie powstała. Kościół w Polsce stanowi osobliwość nawet w ramach katolicyzmu.

Archiwa zamknięte na głucho

Również dr Marek Lasota, historyk, związany przez wiele lat z krakowskim oddziałem IPN, w wypowiedzi dla KAI zarzuca dziennikarzom, że nie skonfrontowali swoich ustaleń z archiwami kościelnymi: „Zastanawiam się, czy autorzy rozmaitych, pojawiających się ostatnio publikacji, które mówią o faktach z przeszłości w oparciu o jedno źródło, przynajmniej próbowali zweryfikować je poprzez kwerendę w archiwach kościelnych. Jeżeli bowiem dotyczy to spraw pomiędzy kapłanem a jego biskupem, to moim zdaniem zawsze trzeba zakładać, że istnieje jakieś tło, które być może stanie się nieco bardziej czytelne z chwilą, kiedy zweryfikujemy je nie tylko w jednym źródle”.

Marecki, Lasota i Terlikowski postulują kwerendy w archiwach kościelnych, jakby nie zdawali sobie sprawy, że są one zamknięte dla badaczy na cztery spusty. Pod koniec roku 2021 nuncjusz apostolski, abp Salvatore Pennacchio, przekazał do wszystkich diecezji i kurii zakonnych w Polsce poufną instrukcję w sprawie dokumentów, dotyczących pedofilskich przestępstw kleru. Wynika z niej, że biskupom rzeczonych dokumentów wydawać nie wolno żadnym instytucjom państwowym – ani lokalnym sądom, czy prokuraturze, ani państwowej komisji ds. nadużyć seksualnych wobec nieletnich. Jedyna droga dotarcia do dokumentów to wystąpienie do Watykanu o międzynarodową pomoc prawną. Z tej drogi mogą skorzystać tylko organy sprawiedliwości. Badacze nie mają takiej możliwości.

Czyżby dr Lasota o tym nie wiedział?

Głos w obronie kardynała Sapiehy zabrał także ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, autor głośnej książki „Księża wobec bezpieki”, która jest dramatycznym zapisem walki o prawdę na temat kleru, uwikłanego w kolaborację. W tym samym materiale KAI, opublikowanym pod nie pozostawiającym wątpliwości tytułem „Badacze krytycznie o publikacji „Gazety Wyborczej” nt. kard. Adama Sapiehy”, Isakowicz-Zaleski powtarza postulat zajęcia się zasobami archiwalnymi dotyczącymi Sapiehy. Jednocześnie zarzuca Ekke Overbeekowi, że „nie przejmuje się realiami epoki, nie weryfikuje ich w porównaniu z innymi źródłami i interpretuje materiały bezpieki po swojemu”.

Czyżby? A może po prostu holenderski autor zadał archiwalnym materiałom pytania, jakie nie przyszły do głowy polskim badaczom i stąd irytacja?

Napięcie jak w filmie Hitchcocka

Odmiennie na całą sprawę patrzy Dariusz Libionka, historyk, kiedyś współpracownik Biura edukacji lubelskiego IPN, który zdystansował się do polityki historycznej uprawianej przez tę instytucję po jej przejęciu przez PiS. Otóż ten znawca archiwów epoki pisze w mailu do mnie:

„Przeczytałem rozdział 9. Jest powalający. Napięcie narasta jak w filmie Hitchcocka. Brawo dla autora.

Spojrzałem na przypisy do tego rozdziału. Kluczowe są teczki, kilka, z archiwum krakowskiego IPN. Najbardziej poraża sprawa Sapiehy. Kolegowanie się Wojtyły ze skompromitowanym do szczętu Sadusiem [to] też wymowny i ciekawy casus”.

Libionka pozytywnie ocenia metodę badawczą Overbeeka: „Wnioskowanie wydaje się prawidłowe w kontekście zniszczenia większości materiałów kościelnych. W archiwum kurii są teczki osobowe, Kościół powinien powołać komisję historyków i wszystko udostępnić. Oczywiście będzie inaczej, ipeenowcy powiedzą, że materiały UB i SB są nic nie warte, że to zmyślenia, propaganda antykościelna itp.”.

Historyk stawia kropkę nad i:

„Moim zdaniem sprawa Sapiehy pogrąża ostatecznie Kościół. Cały Kraków coś wiedział i nic nie powiedział.

Nic nigdy nie wyszło. A ubecy mieli inne priorytety, co jest pokazane dobrze, szukali haków i możliwości werbunku”.

Jeszcze jedna sprawa, o której wspomina Libionka, zasługuje na zacytowanie w kontekście powtarzającego się argumentu braku wiarygodności zeznań Boczka: „Ciekawe byłoby zobaczyć całość przesłuchań Boczka i innych. Kto przesłuchiwał, w jakim trybie, po co? Czy pytania były otwarte, w rodzaju opowiedzcie, co wiecie, czy konkretne? Np. czy arcybiskup Sapieha robił to czy tamto. Czy była jakaś strategia itp. Na pewno „śpiewający” księża nie robili tego ze strachu”.

Tak więc panowie eksperci, najwyższy czas zabrać się do roboty i analizy archiwów i źródeł, w tym również kościelnych, bo tylko w ten sposób uratujecie wiarygodność Kościoła.

Głos mają ofiary

O czym więc naprawdę jest książka „Maxima culpa?”.

Można powiedzieć, że zamysł Ekke Overbeeka jest skromny. Jak pisze we wstępie: „Mam nadzieję, że ta książka urealni postać papieża Polaka, nie tylko nad Wisłą”. Ten zamysł rozpisał na dwanaście rozdziałów, z których tylko jeden dotyczy kontrowersyjnych zeznań ks. Anatola Boczka. Być może autor zrobiłby lepiej, gdyby z nich zrezygnował. Wtedy uwaga czytelników skupiłaby się na dzieciach, ofiarach nadużyć seksualnych kleru, a nie na problemie tożsamości seksualnej kardynała Adama Sapiehy. Jest to problem w gruncie rzeczy marginalny i do głównego tematu nie wnosi wiele. Z drugiej jednak strony nie sposób nie zgodzić się, że to, w jakim środowisku zdobywał swoją tożsamość kapłańską młody Karol Wojtyła, ukształtowało jego spojrzenie zarówno na Kościół, jak i na ludzką seksualność.

Ekke Overbeek w różnych wywiadach i rozmowach (w jednej z nich sam uczestniczyłem – w cyklu Artura Nowaka „Wysłuchanie”), podkreśla, że jego książka nie jest ani antykatolicka, ani antyklerykalna. Jako dziennikarz od kilkudziesięciu lat mieszkający w Polsce stara się zrozumieć nasz kraj, a zwłaszcza polskie społeczeństwo. Najbardziej zdumiewa go bezwzględne traktowanie najsłabszych.

Zastanawia go, dlaczego dzieci, ofiary seksualnych drapieżców w sutannach, są pozostawione same sobie.

To dlatego dziesięć lat temu napisał książkę „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”. Oparł ją głównie na rozmowach z ofiarami nadużyć seksualnych księży, wsłuchiwał się w głosy innych dziennikarzy i porównywał sytuację w Polsce z innymi krajami. Również swoją kolejną książką chce dać przede wszystkim głos ofiarom. Tym razem konfrontuje ich głosy z zachowanymi zapisami rozpraw sądowych sprzed dziesiątków lat, donosami tajnych współpracowników i reakcjami kleru, w tym Jana Pawła II.

Czy Kościół tym razem usłyszy ten głos? Wiele wskazuje na to, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by go uciszyć, a nawet zdezawuować.

Czy mu się to uda? To zależy również od nas, czytelników „Maxima culpa”.

Obojętność i lęk wobec grzechów Kościoła

Wbrew tytułowi, „Maxima culpa” nie jest książką o Janie Pawle II, ani nawet o jego winie. To książka o polskim społeczeństwie, a zwłaszcza o polskich dzieciach, które od dziesięcioleci były pozostawione same sobie. Podobnie jak grecka filozofia, której początkiem było zdziwienie światem i człowiekiem, tak i „Maxima culpa” jest zapisem zdziwienia. Nie jest to jednak zdziwienie filozoficzne. Raczej porażenie bezradnością, bezbrzeżnym bólem ofiar oraz wcale nie skrywaną obojętnością, a nawet niechęcią społeczeństwa wobec tego bólu. Rodziny, sąsiadów, milicji, tajnych służb, a przede wszystkim katolickiego kleru.

Ekke wskazuje na lęk jako główny element tej obojętności. Rodzina boi się wykluczenia społecznego, sąsiedzi – złej opinii o ich wiosce czy miasteczku. Milicja i tajne służby są głównie zainteresowane wykorzystaniem kompromitujących materiałów do walki z klerem. A przełożeni księży dążą do uniknięcia za wszelką cenę skandalu.

W tym wszystkim dzieci skrzywdzone przez seksualnych drapieżców nikogo nie interesują.

Książka Overbeeka przerywa tę trwającą do dzisiaj zmowę milczenia. Nie miała prawa się pojawić. A jednak jest. Opasły, liczący 526 stron tom, leży przede mną i domaga się zrozumienia. „Maxima culpa”, jak pisałem wcześniej, już została napiętnowana przez „badaczy”, zwłaszcza znawców esbeckich zapisów, którzy z nich korzystają entuzjastycznie przy innych okazjach. Piszą i publikują, wydają bezwzględne wyroki na tych, którzy pojawiają się w mniej czy bardziej sekretnych archiwach. Jednak gdy pojawia się nazwisko Karol Wojtyła, tracą głos. Tłumaczą, że tak naprawdę nic pewnego nie wiemy. Jeżeli piszą o nim, to tylko jako niezłomnym obrońcy Kościoła, który nigdy nie dał się złamać.

Czy tak było naprawdę?

Pęknięty mit Wojtyły

Wnioski z dziennikarskiego śledztwa Ekke Overbeeka porażają. Nawet ktoś, kto jak ja od ponad półwiecza śledzi z bliska poruszane w niej problemy, musi być zszokowany ustaleniami autora. „Maxima culpa” zmusza bowiem do rewizji wielu, dobrze zakorzenionych przekonań.

To nie jest jedna z wielu książek na temat Karola Wojtyły. Praca Overbeeka próbuje się zmierzyć z jego mitem i robi to w sposób niezwykły.

Wskazuje bowiem na rysy i pęknięcia w osobowości samego Wojtyły. Nie tyle go obwinia, ile raczej sytuuje w tragicznym kontekście, w jakim przyszło mu żyć. By to zrozumieć, wystarczy przeczytać całą książkę i to nie wyrywkowo, ale dokładnie, czyli od deski do deski. Ja tak zrobiłem i to wielokrotnie, bo jej treść jest wybuchowa i trzeba ogromnej cierpliwości, by się z nią spokojnie zmierzyć.

Jeśli książka Ekke Overbeeka „Lękajcie się” z 2013 roku rozpoczęła debatę o kondycji moralnej polskiego katolicyzmu, to jego najnowsza praca stanowi wybuch sejsmiczny dla globalnego katolicyzmu. Jej lektura będzie wstrząsem nie tylko dla obrońców wielkości polskiego papieża. Również jego krytycy (zwłaszcza w Polsce) będą zmuszeni do konfrontacji z własną indolencją. „Maxima culpa” jest bowiem oparta na dokumentach powszechnie dostępnych, wystarczy po nie sięgnąć. Istnieje jednak siła, która paraliżuje polskich badaczy. Lektura książki uzmysławia, że potrzebna była nie tylko determinacja, ale również umiejętność czytania i zadawania krytycznych pytań. Autor często o tym wspomina i zadaje takie właśnie pytania. Oto niektóre z nich:

„Czy papież Jan Paweł II rzeczywiście po raz pierwszy usłyszał o molestowaniu dzieci w 1985 roku [w tym roku Jan Paweł II otrzymał oficjalny raport o procesach przeciw amerykańskim duchownym oskarżonym o pedofilię” - red.]? Czy rzeczywiście mógł nie wierzyć w te oskarżenia? Co wiedział jako arcybiskup krakowski? Czy zetknął się z przypadkami nadużyć? A jeśli tak, jak na nie reagował? Jakie doświadczenia zabrał ze sobą do samolotu, lecąc do Rzymu na konklawe, które wybrało go na papieża? I dlaczego do tej pory nie próbowano znaleźć odpowiedzi na te pytania?”.

509 pomników Jana Pawła II

Wyjątkowo dobitnie pytania Overbeeka wybrzmiały w kontekście „zagadkowej ucieczki” do Austrii w 1972 roku bliskiego współpracownika, a nawet przyjaciela kardynała Karola Wojtyły ks. Sadusia. Jak się okazuje, to właśnie ten kapłan, wielokrotnie oskarżany o molestowanie nieletnich (nie przez esbeków, ale przez rodziców ofiar), był bliskim przyjacielem Hansa Hermanna Groëra (1919-2003), późniejszego kardynała Wiednia. Overbeek rozwikłał zagadkę, jak to się stało, że ten nikomu wcześniej nieznany mnich benedyktyński, którego otaczała zła sława molestującego nieletnich, pojawił się nieoczekiwanie wśród kandydatów na następcę kardynała Franza Königa. Odpowiedź brzmi zaskakująco. Na decyzję Jana Pawła II wpłynął znany z wcześniejszych przestępstw seksualnych polski ksiądz Saduś. A przecież wystarczyło połączyć różne fakty i wyciągnąć wnioski.

Pisze autor: „Żaden z badaczy, którzy czytali teczki, nie odważył się nazwać rzeczy po imieniu.

Wśród tych badaczy była ekipa historyków pod kierownictwem Ryszarda Terleckiego, obecnego wicemarszałka Sejmu i szefa klubu parlamentarnego rządzącej partii PiS. Terlecki od 2006 roku kierował w Instytucie Pamięci Narodowej projektem badawczym, który miał wyjaśnić związki między duchownymi a Służbą Bezpieczeństwa. Saduś był jednym z niewielu krakowskich kurialistów, których akta zachowały się w IPN-ie. A jednak Terlecki i jego ekipa przeoczyli w jego historii najbardziej zaskakujący wątek – rolę Jana Pawła II”.

Overbeek dodaje: „Dla obcokrajowca to dziwne. Ale w kraju, gdzie stoi 509 pomników Jana Pawła II, gdzie jest 410 „dębów papieskich” i gdzie 1060 szkół nosi jego imię, nie wspominając o setkach czy nawet tysiącach ulic Jana Pawła II, placów Jana Pawła II, alei Jana Pawła II, bardzo trudno powiedzieć głośno, że kardynał Karol Wojtyła załatwił bezpieczne schronienie księdzu, który nie mógł dłużej funkcjonować w Krakowie z powodu „skandali obyczajowych”. Prawdziwe znaczenie tego eufemizmu jest szczegółowo opisane w dokumentach. Nie sposób tego przeoczyć”.

A jednak, jak widać, można. Wszyscy, którzy sięgali do tych teczek, nie widzieli tego, co dla „holenderskiego autora” jest oczywistą oczywistością. Jan Paweł II nie tylko krył pedofilów. On im pomagał znaleźć bezpieczne schronienie, a co więcej najwyraźniej liczył się z ich opiniami.

Ciemna strona Kościoła

Pojawia się więc zasadne pytanie. Dlaczego przepastne zasoby Instytutu Pamięci Narodowej (choć poważnie przetrzebione lub nadal zastrzeżone) przemówiły dopiero teraz? Dlaczego, na podobieństwo sekretnych archiwów watykańskich strzegły tak zazdrośnie swoich tajemnic? „Maxima culpa” udziela na te pytania pierwszych odpowiedzi. Następne powinny pojawić się niebawem.

Cztery pierwsze rozdziały stanowią przegląd faktów dobrze znanych, choć jak dotąd źle interpretowanych. Chodzi przede wszystkim o powtarzaną we wszystkich możliwych odmianach mantrę „Jan Paweł II o niczym nie wiedział”. Ekke Overbeek proponuje inną wykładnię tych faktów.

Polski papież nie tylko o wszystkim wiedział, ale zrobił wszystko, by ciemna strona Kościoła pozostała na zawsze ukryta.

Jak to robił, dowiadujemy się z kolejnych rozdziałów. Z zapartym tchem śledzimy odsłony swoistego tour de force detektywistycznej dokładności autora. Każdy z rozdziałów stanowi małą monografię, swoisty case study, który zasługuje na uważną lekturę.

Miękkie lądowanie księdza Sadusia

Szczególną uwagę przykuwa wspomniany już rozdział 9., zatytułowany „Ucieczka”, bodajże najobszerniejszy. Jego bohaterem jest bliski współpracownik Karola Wojtyły, ks. dr Bolesław Saduś (1917-1990). To postać zagadkowa i pełna sprzeczności. Zdolny katecheta, wspaniale pracujący z młodzieżą, ale też bezwzględny drapieżca seksualny. Gdy grunt zaczął mu się palić pod nogami, kardynał Wojtyła nie zostawił go bez opieki. Umożliwił mu miękkie lądowanie w Austrii.

Tam również ks. Saduś cieszył się ogromnym powodzeniem. Nawiązał bliskie kontakty nie tylko z kardynałem Franzem Königiem, ale i z jego przyszłym następcą Hansem Hermannem Groërem. Jak wiadomo, zmiana na stanowisku szefa diecezji wiedeńskiej do dzisiaj budzi kontrowersje. Autor sugeruje, że stało się to nie bez wpływu Sadusia.

To kusząca sugestia, która tłumaczy, dlaczego nikomu nieznany mnich został wyłowiony z niebytu, zajął najważniejsze miejsce w Kościele austriackim. Jak się okazuje, Saduś i Groër mieli wiele wspólnego, i nie chodziło tylko o konserwatywne poglądy. Mówiąc wprost, obaj byli seksualnymi drapieżcami. Z tą różnicą, że tylko ofiary Groëra przemówiły, co szczegółowo udokumentował Hubertus Czernin w swojej książce „Księga Groëra. Kronika kościelna”. Ofiary Sadusia nadal milczą, być może dlatego, że nikt je o traumatyczne doświadczenie dotąd nie zapytał.

Związki pomiędzy Sadusiem i Groërem powinny być dokładnie przebadane przez austriackich katolików i badaczy.

Wojtyła krył pedofili. Fakt

Ekke Overbeek okazuje się mistrzem w czytaniu dokumentów pracowicie sporządzanych przez tajne służby komunistycznej Polski, którym dzielnie pomagał polski kler katolicki. To właśnie donosy księży zachowane w zasobach IPN (przypomnijmy, poważnie przetrzebione z najważniejszych dokumentów, dotyczących Karola Wojtyły) pozwalają spojrzeć inaczej na działanie systemu kościelnego. Jego zwornikiem była troska o dobre imię Kościoła, zachowanie tajemnicy i wyrozumiałość dla przestępców w sutannach. Ta zasada dotyczyła również przestępstw pedofilii, jakich dopuszczali się księża.

Mistrzem w tej sztuce był krakowski metropolita Karol Wojtyła. Przekonują o tym następne rozdziały, w których Overbeek śledzi kolejne przenosiny z parafii na parafię księży, molestujących dzieci. Rekordzistą jest ks. Lenart, którego historię opisuje rozdział 6. „Przeniesienie”. Warto przywołać końcowy fragment: „Arcybiskup Wojtyła przez ponad dziesięć lat przenosił księdza Lenarta na kolejne placówki. W sumie sześć razy. Ostatni raz w 1976 roku do Trzemeśni, gdzie Lenart popełnił poważne przewinienie, po którym został na rok zawieszony”.

Krycie seksualnych przestępców przez Karola Wojtyłę jest faktem, który trudno podważyć. Lektura książki „Maxima culpa” zmusza, aby przyjąć go do wiadomości. Jakie to będzie miało konsekwencje dla oceny dzieła życia Karola Wojtyły, który od 1978 roku rządził całym Kościołem jako papież Jan Paweł II, na razie trudno przewidzieć. Wnioski każdy będzie musiał wyciągnąć sam.

Gdzie są dokumenty Kościoła?

W „Lękajcie się” Ekke Overbeek oddał głos ofiarom pedofilii w Kościele, w „Maxima culpa” sprawił, że przemówiły nie tylko ofiary, ale również tajne źródła IPN. Przynajmniej te, które przetrwały czyszczenie archiwów z kompromitujących materiałów, do którego miało dojść po roku 1989.

Sprawa zniszczenia dokumentów dotyczących Kościoła, którego dokonali komuniści pospołu z katolickimi hierarchami, nie została do tej pory należycie wyjaśniona.

Wspomina o niej wielokrotnie w swoich książkach o Tadeuszu Rydzyku Tomasz Piątek. Również Overbeek sygnalizuje, że wiele materiałów uległo zniszczeniu, a te, które się zachowały, trzeba wyszukiwać w niekiedy przypadkowych zbiorach.

Tak było w przypadku wspomnianego ks. Lenarta. Jak pisze autor: „Chociaż były masowo niszczone w 1990 roku, te dokumenty jakoś ocalały”. Nie pisze jak, bo tego nie wie. Jak sądzę, tę tajemnicę mogą wyjaśnić badacze zawartości zbiorów IPN-u, którzy dzisiaj tak skwapliwie podważają wiarygodność teczek duchownych.

Nadzieja w świeckich sądach

Co powinien uczynić Kościół w świetle ustaleń Overbeeka na temat systemowego ukrywania przestępców w sutannach? Jak może skonfrontować się z prawdą? Czy powstanie postulowanej przez Terlikowskiego i Mareckiego kościelnej komisji historycznej załatwi sprawę? A może jest konieczne otwarcie archiwów dla wszystkich, zwłaszcza dla dziennikarzy?

Co mogą i co powinni zrobić sami wierni? Odwołać się do Watykanu? Zażądać dymisji i kar dla biskupów, odpowiedzialnych za ukrywanie prawdy, jak choćby dla cierpiącego na zanik pamięci abp Dziwisza? Jak Kościół powinien zadośćuczynić ofiarom przestępstw seksualnych, popełnionych przez księży? I jakie są szanse, aby polski Kościół w ślad za innymi kościołami na świecie przeprowadził proces samooczyszczenia?

Osobiście nie wierzę, że sam Kościół jest zdolny do oczyszczenia swoich szeregów i zadośćuczynienia ofiarom.

Natomiast jestem przekonany, że polskie sądownictwo może go do tego zmusić. Zresztą już się to dzieje. Kościół wiele takich spraw przegrał i wiadomo, że kolejne będzie przegrywał. Jak pisze Overbeek, we wszystkich krajach, w których ujawniono przestępstwa seksualne księży, przestępcy i ci, którzy ich kryli, zostali ukarani pod naciskiem władzy świeckiej.

Niesiołowski: usunąć pomniki JPII

I jeszcze druga sprawa, którą warto zasygnalizować. Chodzi mianowicie o pytanie, jak „Maxima culpa” wpłynie na funkcjonowanie mitu JPII w Polsce? Czy to rzeczywiście przełom, czy jednak zostanie to zamiecione pod dywan?

Moim zdaniem „Maxima culpa” już stała się faktem społecznym. Wskazuje na to choćby skala ataków ze strony historyków IPN i katolickich publicystów. Jestem pewien, że czytelnicy zgłębiając tajemnice Karola Wojtyły przed pamiętną datą 16 października 1978 roku JPII dopowiedzą resztę.

Zapowiedź tych zmian dostrzegam w wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego, znanego działacza politycznego, który stwierdził w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że

„Pomniki JPII powinny być dyskretnie usunięte. (…) papież po prostu krył pedofilów. I właściwie powoli trzeba zapomnieć o tej postaci”.

To oczywiście nie będzie łatwy proces, ale on już się zaczął.

Na zdjęciu: Sanktuarium Jana Pawła II, Kraków.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze