„Komu pomagamy w tym lesie? Idziesz do lasu, a tam umiera człowiek, nieważne kim jest. Nie pomagasz, odchodzisz? Wiadomo, że pomagasz, ale ta myśl cię jakoś zatrzymuje”. Rozmowa z pisarzem Mikołajem Grynbergiem o jego książce o granicy polsko-białoruskiej „Jezus umarł w Polsce”
"Dzięki Bogu, że Polska otworzyła swoje granice dla uciekinierek, uciekinierów z Ukrainy. A ludzi, którzy uciekają z Syrii przed tymi samymi ruskimi mordercami? Tych nie przyjmujemy.
Jaka jest różnica między nimi? Powiem ci – kolor skóry. Ciągle ta sama opowieść: ciapaci, ciapaki, jak goniłem czarnego, to spierdalał, kicał, śmiechu było co niemiara. Różni moi bohaterowie, bohaterki relacjonują mi te słowa, które gdzieś usłyszeli. A czasami to ja ich z tym konfrontuje", mówi w rozmowie z OKO.press Mikołaj Grynberg, pisarz i fotograf.
Rozmawiamy o jego najnowszej książce „Jezus umarł w Polsce” – to 20 rozmów z aktywistami, aktywistkami i strażnikami granicznymi o granicy polsko-białoruskiej i kryzysie humanitarnym, który rozpoczął się w Usnarzu w sierpniu 2021 r. i trwa do dzisiaj.
Książka „Jezus umarł w Polsce” ukaże się 12 lipca 2023 r. nakładem wydawnictwa Agora. W najbliższym czasie opublikujemy także fragment książki – rozmowę ze strażnikiem granicznym.
Magdalena Chrzczonowicz, OKO.press: Granica polsko-białoruska. Co widzisz, gdy słyszysz te słowa? Z czym Ci się kojarzy teraz, po napisaniu tej książki?
Mikołaj Grynberg*: Gdy jechałem na granicę pracować nad książką, myślałem, że rozumiem, co się tam dzieje. Gdy zacząłem rozmawiać z moimi bohaterkami i bohaterami, to zrozumiałem, że nic nie rozumiem. I dlatego dobrze mi się tam pracowało, bo z każdą rozmową wiedziałem coraz więcej. Skończyłem i mam poczucie, że jestem mega niekompetentny. Sytuacja ma tyle elementów, niuansów, składowych, jest tak dynamiczna, że rozumiem mniej niż na początku.
Gdy myślę o granicy, widzę przede wszystkim wszystkie inne granice na świecie, wszystkie mury, które budujemy, żeby się odgradzać. Granica polsko-białoruska wyszła mi poza polskie ramy.
Ale też w każdym momencie, gdy o niej myślę, widzę coś innego, jakiś inny element.
Na początku głównie się bałem.
Czego?
Jak zareaguję. Bałem się tego, że będą mnie namawiać, żebym chodził do lasu. I wymyślałem różne rzeczy, że mam chory kręgosłup (swoją drogą mam), ale bałem się swojej reakcji na spotkanie z ludźmi w tak strasznej sytuacji.
I nie poszedłeś.
Nie poszedłem. Z powodu tego strachu. Ale też z innego powodu. Jeden z moich rozmówców, strażak Krzysiek, powiedział mi: “Chodź, pójdziesz z nami, to zrozumiesz. Bo dopóki tam się nie pójdzie, to nie da się tego zrozumieć.”
Czyli nici z książki – skoro można zrozumieć tylko, gdy się pójdzie w las, to po co ja mam pisać dla innych, którzy nie pójdą? Ta myśl była największym wrogiem sensu istnienia książki. Pomyślałem: nie pójdę, ale zrozumiem.
I co? Zrozumiałeś?
Nie wiem.
Nie wiesz?
Nie wiem. Myślę, że przynoszę w tej książce rzeczy bardzo uniwersalne, emocje tych pomagających. Z ich opowieścią nie można dyskutować. Można dyskutować w szerokim planie: czy wpuszczać ludzi na przykład. Ale z tym, co opowiadają świadkowie – że na ich oczach umierają ludzie, a oni przychodzą ich ratować – z tym nie można dyskutować.
Oni są bardzo uczciwi w stosunku do mnie i do tych, którzy będą czytali tę książkę – opowiadają, z czym się mierzą.
Na tym polegało moje zadanie: opowiedzieć, co się tam dzieje, przynieść tę opowieść, tę relację czytelnikom i czytelniczkom.
To o czym w takim razie jest twoja książka?
O polskim rasizmie.
O, takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
O tym, że w tym samym czasie są dwie różne granice. Przez jedną przepłynęły miliony ludzi. Dzięki Bogu, że Polska otworzyła granice dla uciekinierek, uciekinierów z Ukrainy.
A ludzi, którzy uciekają z Syrii przed tymi samymi ruskimi mordercami? Tych nie przyjmujemy.
Jaka jest różnica między nimi? Powiem ci – kolor skóry. Ciągle ta sama opowieść: ciapaci, ciapaki, jak goniłem czarnego, to spierdalał, kicał, śmiechu było co niemiara. Różni moi bohaterowie, bohaterki relacjonują mi te słowa, które gdzieś usłyszeli. A czasami to ja ich z tym konfrontuje.
Gdy mojemu rozmówcy, Maciejowi Żywno, byłemu wojewodzie podlaskiemu, mówię, że to co się dzieje na granicy, to rasizm, on odpowiada: no nie, tak nie można powiedzieć. I dwa zdania później mówi: no rzeczywiście, nie ma co udawać, że tak nie jest.
I to nie jest tak, że pan wojewoda i wicemarszałek województwa nagle dał się docisnąć i powiedział coś, z czym się nie zgadza. Nie. To jest prawda – my ich nie chcemy u nas, bo oni nie są tacy jak my, a my możemy tylko z takimi, którzy są jak my.
Nie tacy jak my. Dwie twoje rozmówczynie wspominają Marsz Równości w Białymstoku z 2019 r. Jak to się ma do granicy?
[W 2019 r. uczestnicy I Marszu Równości w Białymstoku zostali brutalnie zaatakowani przez środowiska narodowe – przyp. red]
Myślę, że wtedy w 2019 r. moi rozmówcy skonfrontowali się nie z pojedynczymi osobami, nie z pojedynczymi homofobami, rasistami, tylko zobaczyli ruch, który ma poparcie władz samorządowych, Kościoła.
Zobaczyli ludzi, którzy są gotowi używać siły. I myślę, że to był moment, w którym poczuli bezsilność. I jednocześnie wkurw – słowo, które pojawia się w książce kilka razy. Z tym że wkurw ma energię, potencjał, ale marsz już przeszedł, to już przeszłość. Tego wkurwu nie możesz skierować na nikogo, kto był wtedy winien.
I ten wkurw jest składową tego, co ich ciągnie do lasu. Ratują ludzi, którzy na ulicach Białegostoku w lipcu 2019 r. byliby w niebezpieczeństwie.
Jest jeszcze jedno odniesienie, które często pojawia się w relacjach z granicy polsko-białoruskiej. I w twoich rozmowach. Gdy jeździłam po Podlasiu zimą 2021 r., przypominały mi się badania pod kierunkiem prof. Tokarskiej-Bakir o żydowskich sąsiadach. Jedna z twoich bohaterek, Mama Africa, opowiada historię o tym, jak ukrywała uchodźców w domu przed robotnikami, którzy remontowali elewację. Robotnicy pracowali do 16.00 i do tej godziny chłopaki z Syrii siedzieli na piętrze i nie wolno im było wychodzić. Holocaustowe skojarzenia. Uzasadnione?
W ogóle nie mam tego problemu, czy skojarzenia są uzasadnione, czy nie. Oni je mają, ty je masz, a na skojarzenia nie ma siły. Można je cenzurować, ale nie można zadecydować, że się ich nie będzie miało. Ale te rozmowy są cenne, bo nie ma autocenzury. Moi bohaterowie mówią, z czym im się to kojarzy.
Dlatego się tam znalazłem. Gdy usłyszałem pierwszy raz od osób stamtąd „ukrywamy ludzi”, to mi się też skojarzyło. I chciałem to zobaczyć właśnie z tej perspektywy. Moi dziadkowie i rodzice to widzieli, a ja nie.
Roboczy tytuł książki brzmiał „Sprawiedliwi”. Ale wiele osób, z którymi rozmawiałem, prosiło, by to zmienić.
Że to inna sytuacja, że oni nie ryzykują swoim życiem, że to nie jest to samo. Dla mnie oni nadal byli sprawiedliwymi, bo ratowali ludzi, jednak wycofałem się z tego tytułu. Na skojarzenia nie ma siły. Po prostu je masz. Możesz ich nie wypowiedzieć, ale to jest twój punkt odniesienia. Możesz ocenzurować, jak i czy o nich mówisz, ale nie to, czy się pojawią.
To ja jeszcze o cenzurze. Oboje jesteśmy – etycznie – po stronie osób pomagających, nazywamy to, co się dzieje na granicy tragedią, kryzysem humanitarnym. To wyzwala rodzaj cenzury – trudniej pisać o ciemnych stronach tego pomagania np. o stosunku do osób w drodze, o przemytnikach itp. Twoi rozmówcy o tym mówią bez cenzury.
Tak, pytam ich o to. Bo to jest właśnie ciekawe – gdzie jest ta granica, od którego momentu coś cię zaczyna wkurwiać. Od którego momentu mówisz, że ktoś brzydko pachnie, jak wchodzi do twojego domu.
A dla mnie taka opowieść jest wtedy prawdziwa. Gdy oni są tylko ofiarami, którym jacyś supermani pomagają, to ja nie wierzę w taką opowieść. Wierzę w taką, gdy ktoś mówi: stary, oni wyszli po kilku tygodniach z lasu, to był taki zapach, że się porzygałem. I nie uważam, że to obraża ludzi w drodze, tylko mówi o tym, co trzeba pokonać, żeby pomagać ludziom. I że bycie dzielnym to tylko wycinek.
Mówi o tym twoja rozmówczyni, Maria Przyszychowska. Wspomina, że nie dawała rady w tych bardzo fizycznych momentach, gdy uchodźcy wchodzili do jej domu, brudni, w ciuchach do wyrzucenia.
Tak, Maria mówiła mi, że nie mogła znieść tego zapachu, tych ubrań. Dopiero gdy wychodzili z łazienki, znowu wchodziła do akcji.
Dla wielu jest oczywiste, że gdy ktoś z pomagających mówi, że granica tak ekstremalnie obciąża psychicznie, to chodzi o nieszczęście drugiego człowieka, bliskość śmierci.
Nie, właśnie nie tylko o to. Chodzi też o te szczegóły, którymi może nie chcielibyśmy się dzielić, ale one uwiarygodniają te historie, czynią je naprawdę ludzkimi. Sami wiemy, że jak się nie umyjemy przez dzień, to śmierdzimy. A tam ludzie idą tygodniami, grzęzną w błocie, śpią przemoknięci, nie zmieniają ubrań.
Kamil Syller wspomina, że nie wiadomo, które historie spotkanych ludzi są prawdziwe, które nie. Że te osoby mogą zmyślać.
Sama się zawahałaś przed słowem „zmyślać”. Czy wolno ich o to oskarżyć? Ale pomyśl – jakie to ma znaczenie? Gdybym ja był w takiej sytuacji, powiedziałbym wszystko, absolutnie wszystko: że zabili mi ojca, matkę, żonę, dzieci – żeby się uratować. I czułbym, że to jest okej.
W różnych momentach życia musisz się ratować i wtedy sprzedajesz samochód, mieszkanie. Robisz wszystko, żeby się ratować. Ktoś ci mówi – doprowadzę cię do granicy, pomogę ci przejść. A to wszystko jest nieprawdą. Tam na każdym etapie tej podróży jest kłamstwo.
I ciśniesz po prostu, ile wlezie, żeby to się udało. A naprawdę jesteś w tragicznej sytuacji. Oczywiście jak jesteś z Syrii, Jemenu, Afganistanu, uciekasz faktycznie przed wojną. Ale inni są gorsi? Jak mówi Wojtek Radwański, dlaczego my możemy pojechać pracować w Anglii, możemy sobie pojechać gdzie chcemy, a gdy ktoś ma ciemniejszy kolor skóry, to nie może?
O co tu chodzi? Wiem, że brzmię jak naiwniak, który nic nie rozumie, który by ich wszystkich wpuścił. Mam na to jedną odpowiedź – oni i tak tu przyjdą. Oni już nie będą pytać: puk, puk, dzień dobry, czy byłaby taka możliwość? Oni tu wjadą. My też byśmy wjechali, gdybyśmy nie mieli co dawać jeść dzieciom, gdyby nie było wody.
Jeżeli się wcześniej nauczymy, jak współżyć z tymi ludźmi, jak pomagać, to może nas to nie zmiecie.
Ale jeśli ktoś uważa, że my będziemy trzymali ten płot i będziemy sobie tu super żyli, to właśnie on jest naiwny. A nawet głupi.
Władza przekonuje, że właśnie utrzymaliśmy ten płot. Że nasza Straż Graniczna ładnie pilnuje granicy. Dwóch twoich rozmówców to właśnie strażnicy. Jeden dość szybko ma Cię dość i odchodzi. Drugi rozmawia dłużej i ta rozmowa jest naprawdę straszna. Pytasz go wprost, czy wyrzucał za druty.
Za tymi strażnikami chodziłem bardzo długo, namówienie takich osób do rozmowy graniczyło z cudem. Skoro już mi się udało, chciałem dowiedzieć się ile się dało. Mam przed sobą człowieka, który to robi, jest ostatnim ogniwem. Nie on jest mózgiem tej operacji, ale on to robi. I muszę usłyszeć, że faktycznie to robi. Chcę tę wiedzę przynieść tobie i innym. Żebyście go usłyszeli.
Gdy z nim gadałem, miałem odcięte wszystkie emocje, byłem „profesjonalny”. Ale gdy to napisałem i przeczytałem na głos, cały drżałem. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło.
Czasem coś czytasz, masz łzy w oczach, łamie ci się głos. Ale tutaj było coś więcej – całe moje ciało się trzęsło. Ze złości.
Złości na co?
To się stało nieodwołalne. Nie dało się temu zaprzeczyć w żaden sposób. To nie historia gdzieś przeczytana. To było prawdziwe, byłem u niego w domu. Widziałem buciki jego dzieci. Herbatę mi zrobił. a ja cały czas myślałem: biorę herbatę od niego, czy nie biorę?
Przy tej rozmowie znowu pojawiają się skojarzenia wojenne.
Tak, bo taka jest nasza mapa poznawcza, nasze punkty odniesienia. To nie jest ludobójstwo, ale tam giną ludzie, dlatego, że ci kolesie tak się zachowują.
Strażnik mówi o tym, że jego koledzy i koleżanki wyrzucali ludzi za druty i na początku mieli z tym problem, ale potem się przyzwyczaili i “już normalnie pracują”. Zatrzymałam się na słowie “normalnie”. Może to dość banalne stwierdzenie, ale to jakieś koszmarne odwrócenie znaczenia “normalność”.
Sama użyłaś teraz słowa “banalne”. Banalność zła. Wszyscy znamy te teorie. Przyzwyczajamy się do zła, normalizujemy je.
Ci strażnicy tak się tłumaczą: taką mamy pracę, kredyty, żony, dzieci, potrzebujemy kasy. I ja bym to rozumiał, gdyby ta praca nie była związana z ryzykowaniem życia innych ludzi.
Oni się przyczyniają do śmierci ludzi, ale cały czas sobie mówią: taka robota. Jak ci z Norymbergi.
Te same rzeczy mówili. Robię to porównanie, zachowując proporcje (teraz ja się tłumaczę ze skojarzeń). Chodzi mi o to, że te argumenty zawsze są takie same, niezależnie od skali zła: taka robota, takie rozkazy.
Był pan kiedyś w wojsku?- pyta mnie ten strażnik. Nie? To pan nie zrozumie, że taka ta praca jest, trzeba po prostu wykonywać rozkazy.
I on to mówi wprost, to zostaje powiedziane. I dobrze. A my z naszym systemem wartości możemy i powinniśmy to oceniać.
Rozmawiasz z 22 osobami, które pomagają. Opowiadają co przeżyli w lesie. Z rozmów wynika, że każdy z nich ponosi lub poniesie ogromne koszty tego pomagania. Dlaczego więc to robią?
Muszą. Oni nie daliby rady żyć ze sobą, gdyby nie pomagali. Muszą. Pytanie, dlaczego pozostali nie muszą, to jest intrygujące. Większość nie musi. Ale ci są na to skazani.
Beata Siemaszko, moja rozmówczyni, mówi, że wreszcie jej wartości i jej działanie jest spójne. Jest dumna z tego, że los powiedział: sprawdzam i ona zdała.
Tylko co się z nimi stanie?
Inna bohaterka, Marianna, mówi: ja na pewno będę miała PTSD, ale dopiero gdy to się skończy. To jest bardzo rozsądna diagnoza, trzeźwa ocena sytuacji. Bo dopóki jesteś w działaniu, to się nie sypiesz. Gdy usiądziesz na chwilę i skontaktujesz się ze swoją bezsilnością – wtedy to się stanie.
Ale mamy też historię strażaka Krzyśka, który padł wcześniej, musiał się odsunąć i zacząć się leczyć. Musiał iść na urlop i przede wszystkim odsunąć się od lasu.
Komunikat od pomagających jest w sumie ten sam, wyrażany na różne sposoby: jesteśmy wymęczeni, jesteśmy w kryzysie. Trudno się dziwić. I nie wiem, co będzie potem z ich życiem, partnerami, dziećmi, gdy wreszcie wrócą do normalnego życia. Na pewno będą musieli się zająć sobą, swoim zdrowiem psychicznym, być może nie będą mogli już działać publicznie, robić dobrych rzeczy.
Jedna z osób pomagających, która korzysta z pomocy terapeutycznej, powiedziała mi: jak ja mam to komuś powiedzieć, gdy sama sobie nie potrafię tego powiedzieć?
Asia Jacel próbowała rozmawiać o tym z psychologiem, ale nie dała rady – powiedziała, że internet słabo działa i się rozłączyła.
Nie mówimy tylko o kosztach psychicznych. Pomoc na granicy jest kryminalizowana, może być niebezpieczna. Ale na przykład Kamil Syller i Maria Przyszychowska mówią wprost o tym, że przyjmują osoby w domu. Prawie nikt, a już na pewno nie pod nazwiskiem, nie mówi o tym głośno.
Tak, oni podjęli decyzję, że chcą o tym mówić, żeby dawać świadectwo. Że to, jak się zachowuje państwo, jest wbrew prawu, a pomaganie jest legalne i dlatego oni nie będą milczeć.
Czego wobec tego boją się twoi bohaterowie?
Myślę, że ci, którzy chodzą do tego lasu, niczego się nie boją. Oni przekroczyli jakąś granicę. Nienawidzą służb, ale się nie boją. Są dumni z tego, jak się zachowują i nie dadzą się wrzucić w kryminał. Ale co państwo z nimi zrobi, nie wiem.
Ale osoby, które nie podają nazwisk, pewnie się jednak boją.
Myślę, że bardziej boją się tego, że osoby, którym mogą pomóc, pomocy nie dostaną, bo oni sami będą w kłopotach – czyli ktoś im przeszkodzi w pomaganiu.
A konkretnie państwo. Państwo, które bokiem wpuszcza mnóstwo migrantów, a oficjalnie “broni” granicy.
PiS nakręca nienawiść. Buduje napięcie – u bram stoją ludzie, ale się wybroniliśmy, udało się ich nie wpuścić. Brawo my!
Jak było z Usnarzem? Obroniliśmy granice przed 32 osobami. Przecież wiadomo, że oni potem przeszli. Tylko nie tam, nie wtedy. Państwo polskie grzeje sytuację, żebyśmy nie zapomnieli o lęku przed obcym. I żebyśmy nie zapomnieli, że nie chcemy ich wpuścić.
Ta narracja zwycięża?
Beata Siemaszko mówi, że gdyby uchodźcy przyszli do każdego domu i mieszkańcy by ich poznali, mieli z nimi kontakt, to tej narracji nie dałoby się utrzymać. Telewizja Polska nie mogłaby wciskać tej propagandy, ona by nie zadziałała.
Dlaczego?
Chodzi o kontakt z drugim człowiekiem, który się na ciebie nie rzuca, któremu dajesz wodę, mówi “dziękuję”. Idzie gdzieś dalej, potem ci przysyła wieści z Niemiec, z Luksemburga, kartkę, że mu się udało, że to dzięki tobie, że jest ci bardzo wdzięczny, a jeśli chcesz przyjechać, to czeka na ciebie, pójdziecie razem do knajpy.
Człowiek z człowiekiem, wtedy propaganda jest bezradna.
Ale ten punkt krytyczny nie został przekroczony, więc dalej możesz ich ganiać po lesie, bo nie masz z nimi kontaktu, bo oni uciekają przed tobą. To jest twój kontakt z nimi. Nie znasz ich, tylko ich gonisz.
Prowadziłeś rozmowy od grudnia 2021 r. do marca 2023 r. Widzisz jakieś zmiany na granicy?
Widzę wyczerpanie ludzi, którzy pomagają. Widzę ich osamotnienie. Widzę ciszę w mediach, która ich zabija, bo ich marginalizuje. Widzę, nawet w swoim środowisku ludzi, którzy są zadziwieni tym, mówią: to jeszcze dalej się dzieje? Więc nie wiem jaką siłę trzeba mieć żeby móc to dalej robić, chodzić do lasu.
Oni są zakładnikami swojego systemu wartości, samych siebie, więc nie zrezygnują, ale są bardzo zmęczeni.
Widzę wielką dysproporcję między ludźmi, którzy pomagają tam, i tymi, którzy pomagają Ukraińcom. Pomaganie Ukraińcom jest nagradzające, a tamto jest penalizowane. To jest potwornie deprymujące.
Ale tak naprawdę, im dłużej się tym zajmuje, tym bardziej się czuję niekompetentny. Tym bardziej widzę, że to jest jeszcze bardziej skomplikowane.
Jedna rzecz, która mi się nie zmieniła i której jestem pewien – nie musimy skazywać ludzi na śmierć. To nie tylko zło, ale także nie rozwiązuje problemu. Jak widać zresztą. Władza uważała, że gdy będziemy ich wyrzucać, to następni nie przejdą. Nie, to tak nie działa. To wciąż jest najbezpieczniejszy szlak.
A co ci się skomplikowało? Gdzie pojawiły się niuanse, odcienie szarości?
Na przykład komu pomagamy w tym lesie? Czy to jest przemytnik, czy uchodźca? Idziesz do lasu, a tam umiera człowiek, nieważne kim jest. Nie pomagasz, odchodzisz? Wiadomo, że pomagasz, ale ta myśl cię jakoś zatrzymuje.
Albo współpraca z komendantem Straży Granicznej. Jedna z moich rozmówczyń z nim współpracuje i uważa, że tym bardziej pomaga. Inni mówią, że kolaboruje.
Znowu te skojarzenia.
Tak, a ona nie zajmuje się tym, co inni uważają, tylko robi swoje.
A po 89 roku, po tylu latach PRL, udała nam się jedna rzecz: służby z powrotem miały swój prestiż i spełniały swoją role. I znowu się zawaliło. Jak wyglądają twoje relacje, gdy jesteś osobą pomagającą, ze służbami? To już nie jest partner w dbaniu o sferę publiczną, to jest wróg.
Gdy służby twojego państwa są twoim wrogiem, to gdzie jest demokracja? A teraz znowu to samo – zatrzymuje cię patrol. Mają długą broń, nie mają żadnych oznaczeń. Nawet nie wiesz, kto przed tobą stoi.
Pytałaś wcześniej, czy moi bohaterowie się boją. Tu też widać niuanse – wszyscy są w tej samej sytuacji, dokładnie w tej samej, a jednak jedni ujawniają nazwiska, inni nie. Inaczej widzą tę sytuację. Kto jest gotów się ujawnić, kto nie. I dlaczego.
O wielu rzeczach, które się tam dzieją, nie możemy powiedzieć głośno.
Kiedyś pojawią się świadectwa tych, którzy ratowali, tych, którzy byli ratowani, być może oprawców, na pewno świadków. I wtedy ten obraz będzie jeszcze trudniejszy. Będzie bardziej zniuansowany i będzie w nim dużo sprzeczności. Pamięć wywróci to wszystko. Mechanizmy pamięci działają cały czas, więc pewne rzeczy po czasie są opowiadane inaczej. Na razie nie wiemy nawet ile ludzi przeszło, ile osób naprawdę zginęło.
Tak jak po wojnie, używając naszego porównania, którego nie chcemy używać. Dopiero, gdy się wszyscy policzyli, zobaczyli, co naprawdę się stało.
I co wtedy?
Zobaczymy, co zrobiliśmy. Pytanie, czym to dla nas, jako społeczeństwa będzie. Czy zaczniemy ze wstydu stawiać pomniki tym, którzy ratowali, czy będziemy to wypierać? Czy uznamy, że to jest bardzo dobry przykład i teraz będziemy tak postępować? Nie wiem, ale potrzeba czasu, żeby zobaczyć skalę, i mieć czas to strawić psychicznie. Wtedy poznamy cenę, którą za to zapłaciliśmy.
Pytanie, czy to się kiedyś skończy.
Nie, to się nie skończy. I niezależnie od PiS nie skończyłoby się tak szybko, ale teraz mamy ręce uwalane krwią. Ty i ja. Państwo robi to w naszym imieniu.
Władza żeruje na strachu ludzi. Oczywiście, nie wiem, co by było, gdybyśmy wpuścili tych ludzi. Będziemy umieli z nimi żyć? Pozabijamy się wszyscy? Nie wiem, ale to, co się teraz dzieje jest nieludzkie.
Jak można na tym budować cokolwiek w przestrzeni publicznej? Na tym, że w naszym imieniu, dla naszego wspólnego dobra, wyrzucamy dzieci na śnieg.
Wszyscy się boimy tego, jak będzie świat wyglądał. Nie idzie w dobrą stronę. Ale gdy myślę, przez co przeszli moi rodzice i moi dziadkowie, jestem pewien, że wtedy było jeszcze gorzej.
Boję się wielu rzeczy. Ale jestem pewien, że od skazywania ludzi na śmierć świat nie będzie lepszy. A ja wcale nie będę się wtedy mniej bał.
*Mikołaj Grynberg: Fotograf i pisarz, z wykształcenia psycholog. Autor albumów „Dużo kobiet” (2009), „Auschwitz – co ja tu robię? ”(2010) oraz „Ocaleni z XX wieku” (2012). Wydał trzy zbiory rozmów: Ocaleni z XX wieku (2012), Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne (2014) i Księga wyjścia (2018) oraz dwa tomy prozy: Rejwach (2017) i Poufne (2020). W 2021 roku zadebiutował jako reżyser filmem dokumentalnym Dowód tożsamości.
Uchodźcy i migranci
Straż Graniczna
Fundacja Ocalenie
Granica polsko-białoruska
grupa granica
mur na granicy
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze