0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski od dawna chce się dobrać do art. 7.3 ustawy o ochronie zwierząt, który zezwala organizacjom prozwierzęcym na samodzielny odbiór zwierząt, jeśli są w stanie wskazującym na zagrożenie zdrowia lub życia. Szef resortu nazywa te przepisy „wynaturzeniem prawnym”, bo organizacje rzekomo wybierają zwierzęta „wedle swojego uznania”.

"Wyjątkowo rzadkie przypadki nadużyć tego przepisu nie uzasadniają pomysłu zmiany prawa w tym zakresie. [...] Prawo należy zmieniać wtedy, gdy faktycznie pojawia się jakiś znaczący problem do rozwiązania" - mówi OKO.press Cezary Wyszyński z Fundacji Viva!

Wiemy, w jakim kierunku miałyby iść planowane przez resort rolnictwa zmiany: "w kierunku certyfikowania czy też określenia, jakie kwalifikacje, jakie kompetencje potwierdzone powinni mieć ci wszyscy, którzy deklarują chęć pomocy zwierzętom i w imieniu państwa chcieliby mieć prawo ingerowania w utrzymanie tych zwierząt i prawo do ich odbierania”.

"Kto miałby te certyfikaty wydawać? Jeśli miałaby to być Inspekcja Weterynaryjna albo Ministerstwo Rolnictwa, to obawiam się, że taka zmiana mogłaby posłużyć do uniemożliwienia przeprowadzania interwencji tym organizacjom, których nie lubi minister Ardanowski" - zastanawia się Wyszyński.

Niżej cała rozmowa z Cezarym Wyszyńskim z Fundacji Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt Viva! m.in. o tym, że minister Ardanowski ulega propagandzie przedsiębiorców futrzarskich, jak wygląda "kuchnia" ratowania zwierząt i czy rzeczwiście to taki "świetny" biznes, jak mówią wrogowie animalsów.

Przeczytaj także:

Robert Jurszo, OKO.press: Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski twierdzi, że narasta konflikt między rolnikami i organizacjami prozwierzęcymi. To prawda?

Cezary Wyszyński, Fundacja Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt Viva!: Nie ma takiego konfliktu. Nie jesteśmy przeciwko rolnikom, po prostu głośno krytykujemy tę część ich działalności, która wiąże się z hodowaniem lub zabijaniem zwierząt w sposób szczególnie okrutny. Ale przecież - jak każdy - korzystamy z ich ich pracy i jesteśmy ich klientami. Co więcej, staramy się kupować polskie, lokalne produkty, jeśli tylko powstały bez cierpienia zwierząt.

To skąd taki pogląd ministra?

Myślę, że

minister Ardanowski coraz bardziej ulega językowi propagandy lobby futrzarskiego, które napuszcza rolników na organizacje prozwierzęce.

Mam tu na myśli przede wszystkim sieć organizacji i mediów – takich jak portale wSensie.pl czy “Świat Rolnika” - które stworzył Szczepan Wójcik, jeden z większych hodowców norek w Polsce. To właśnie stamtąd płynie przekaz antagonizujący organizacje i rolników. Próbuje się wmówić opinii publicznej, że ci pierwsi masowo zabierają zwierzęta tym drugim, co powtarza również minister Ardanowski.

To jak jest naprawdę?

Nie ma na ten temat zebranych danych. Według mojej wiedzy,

organizacje przeprowadzają rocznie najwyżej kilka interwencji, podczas których odbiera się hodowcom zwierzęta gospodarskie z powodu zagrożenia ich życia czy zdrowia. Przy dziesiątkach milionów zwierząt hodowanych w Polsce to jest po prostu jakiś nieznaczący margines.

W styczniu 2020 r., gdy poseł Jarosław Sachajko na sejmowej komisji prezentował pomysł odebrania organizacjom prawa do samodzielnego odbioru interwencyjnego zwierząt, pytaliśmy obecnych na sali dwustu rolników, czy komuś organizacja zabrała zwierzę. Okazało się, że nikomu. Kilku wspomniało, że słyszeli od kogoś, że podobno gdzieś komuś „dwie wsie dalej ekolodzy zabrali krowy”. Tak w rzeczywistości wygląda „masowość” odbioru zwierząt na wsi.

Dlaczego interwencji w gospodarstwach jest tak mało?

Ponieważ odbiór krów, koni czy świń to trudna logistycznie i kosztowna operacja. Większość organizacji nie ma warunków na przyjęcie tych zwierząt oraz środków na ich leczenie i transport. Nawet dla nas, choć jesteśmy jedną z większych organizacji w kraju, przeprowadzenie interwencyjnego odbioru zwierząt gospodarskich jest bardzo trudne. Poza tym, w dobie epidemii ASF przewiezienie świni jest niemal niemożliwe z powodu obostrzeń sanitarnych.

Minister Ardanowski nazywa prawo do odbioru zwierząt w trybie interwencyjnym „wynaturzeniem prawnym”, bo organizacje rzekomo wybierają zwierzęta „wedle swojego uznania”.

Albo minister nie wie, jak wygląda procedura odbioru zwierząt, albo celowo próbuje wprowadzać w błąd.

Upoważniony przedstawiciel organizacji statutowo zajmującej się ochroną zwierząt może podjąć decyzję o odbiorze zwierzęcia, ale to jest tylko pierwszy etap długiej procedury.

Następnie organizacja musi złożyć do wójta wniosek o odbiór czasowy a on musi go zatwierdzi. W zależności od tego, czy decyzja będzie pozytywna, czy negatywna, to właściciel zwierzęcia albo organizacja może się odwołać do Samorządowego Kolegium Odwoławczego a potem do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

Równolegle zostaje wszczęte postępowanie karne, ponieważ organizacja musi złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa przez właściciela zwierzęcia. Potem jest rozprawa sądowa w pierwszej instancji, na której orzeczenie przysługuje zażalenie do sądu okręgowego.

Dopiero po uprawomocnieniu wyroku sądu może dojść do przepadku zwierząt na rzecz organizacji.

A jeśli wyrok jest korzystny dla właściciela zwierząt albo sprawa zostaje umorzona?

Wtedy organizacja musi oddać zwierzęta. Jak dotąd, Viva! przegrała dwie takie sprawy. W jednym przypadku musieliśmy zwrócić zwierzęta człowiekowi, którego sąd uznał winnym znęcania się, ale jednocześnie warunkowo umorzył mu wykonanie kary. W takiej sytuacji nie orzeka się przepadku.

Wiem o jednej organizacji, która po niekorzystnym dla siebie wyroku nie oddała zwierząt. Pewnie podobne przypadki, by się jeszcze znalazły, choć da się je zliczyć na palcach jednej ręki. I to w skali, powiedzmy, ostatnich dziesięciu lat.

Na tych kilka przypadków przypadają setki, jeśli nie tysiące wygranych przez organizacje spraw.

Częściej mamy do czynienia z sytuacjami, gdy to właściciele odebranych zwierząt próbują obejść prawo, żeby ich nie oddać. Na przykład okazują fikcyjne, antydatowane umowy sprzedaży.

A co z utrzymaniem zwierząt w okresie, gdy po odbiorze przejmują je organizacje a sprawa się toczy?

W kosztach powinny partycypować gminy, ale w praktyce są one cedowane całkowicie na organizacje prozwierzęce. Rzadko udaje się te pieniądze wyegzekwować przed prawomocnym wyrokiem, a i po nim często jest to niemożliwe.

W całej historii kilkuset odbiorów przeprowadzonych przez Vivę! - a zdarzało się nam zabierać i po 100 zwierząt naraz – zaledwie czterokrotnie dostaliśmy zwrot kosztów z gmin. Rzeczywistość jest zaś taka, że, przykładowo, dziewięć lat temu odebraliśmy 17 koni, w sprawie których wciąż jeszcze nie zapadł prawomocny wyrok, co w sumie kosztowało nas już setki tysięcy złotych.

Odbierane przez nas zwierzęta potrzebują z reguły leczenia weterynaryjnego, czasem długotrwałego, co generuje kolejne koszty. Wszystko to sprawia, że tych

interwencji jest mniej niż być powinno, bo nas i innych organizacji często po prostu nie stać na to, by przyjąć kolejne zwierzęta, które potrzebują pilnej pomocy.

Więc jak słyszę od ministra, że odbieranie zwierząt to dobry biznes, to martwi mnie skala takiej manipulacji.

Z różnych wypowiedzi ministra Ardanowskiego wynika, że będą próby modyfikacji artykułu 7.3 ustawy o ochronie zwierząt, który zezwala organizacjom na samodzielny interwencyjny odbiór zwierząt. Czy ta zmiana jest w ogóle potrzebna?

Wyjątkowo rzadkie przypadki nadużyć tego przepisu nie uzasadniają pomysłu zmiany prawa w tym zakresie. W zupełności wystarcza zwalczanie tych nieprawidłowości za pomocą istniejących przepisów o przywłaszczaniu czy kradzieży, co zresztą się dzieje.

Prawo należy zmieniać wtedy, gdy faktycznie pojawia się jakiś znaczący problem do rozwiązania. Organizacje w zdecydowanej większości przypadków działają bardzo dobrze, również w zakresie realizacji art. 7.3.

Niedawno minister rolnictwa powołał na stanowisko pełnomocnika ds. ochrony zwierząt Wojciecha Alberta Kurkowskiego. Powiedział, że chce przy jego pomocy „podjąć próbę uporządkowania, doprecyzowania przepisów w ustawie o ochronie zwierząt, które będą szły w kierunku certyfikowania czy też określenia, jakie kwalifikacje, jakie kompetencje potwierdzone powinni mieć ci wszyscy, którzy deklarują chęć pomocy zwierzętom i w imieniu państwa chcieliby mieć prawo ingerowania w utrzymanie tych zwierząt i prawo do ich odbierania”. Dzisiaj inspektorzy organizacje prozwierzęcych nie są w żaden sposób certyfikowani. Może ta propozycja to nie jest zły pomysł?

Podnoszenie kompetencji inspektorów ds. ochrony zwierząt to oczywiście jest bardzo dobry pomysł. Ale kiedy wsłuchuję się w pomysły ministra, to zadaję sobie pytanie: kto miałby te certyfikaty wydawać? Jeśli miałaby to być Inspekcja Weterynaryjna albo Ministerstwo Rolnictwa, to obawiam się, że

taka zmiana mogłaby posłużyć do uniemożliwienia przeprowadzania interwencji tym organizacjom, których nie lubi minister Ardanowski. Po prostu ich inspektorzy nie dostaliby wymaganych certyfikatów.

A znając stosunek ministra do fundacji i stowarzyszeń prozwierzęcych, to nie wydaje mi się to być aż tak bardzo nieprawdopodobnym scenariuszem. No i to nie jest tak, że w interwencjach biorą udział ludzie całkowicie nieprzygotowani.

Organizacje szkolą inspektorów we własnym zakresie?

Tak, przynajmniej te największe, co do których jest, paradoksalnie, najwięcej zarzutów. Na przykład w Vivie! staramy się, by teoretyczne szkolenie kandydatów na inspektorów trwało dwa dni. Na kursie są prawnik, lekarz weterynarii i inspektor z doświadczeniem. Potem kandydat asystuje w co najmniej trzech interwencjach, gdzie jego zachowanie podlega ocenie doświadczonego inspektora.

Dopiero potem, jeśli ta ocena wypadnie pozytywnie, otrzymuje legitymację, której ważność jest regularnie przedłużana na podstawie sprawozdań z działań.

Mamy również inspektorów etatowych, których wiedza i doświadczenie jest większa niż większości policjantów czy pracowników inspekcji weterynaryjnej, z którymi mamy do czynienia.

Czy da się inspektora wyszkolić lepiej? Oczywiście, zawsze się da. Pytanie, jak stworzyć system kształcenia kompetencji, który jednocześnie nie będzie narzędziem walki z organizacjami. W obecnej sytuacji, kiedy nadzorujący organizacje prozwierzęce minister nie kryje wobec nich wrogości, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Minister Ardanowski chciałby wzmocnienia roli Inspekcji Weterynaryjnej w ochronie zwierząt. Przy okazji dodaje, że na organizacje prozwierzęce ciągle spływają skargi.

Zapytaliśmy resort o te skargi i okazało się, że przez ostatnie trzy lata na organizacje prozwierzęce spłynęło osiem skarg a na Inspekcję Weterynaryjną 370. To jaskrawy dowód na to, że problem nie leży w organizacjach. One w ogóle byłyby niepotrzebne, gdyby Inspekcja Weterynaryjna faktycznie wywiązywała się z obowiązku nadzoru nad ustawą o ochronie zwierząt. Ale nie jest w stanie, bo ma za małe zasoby - nie tylko kadrowe.

Czyli Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna?

Dokładnie tak. I często jest tak, że powiatowy inspektorat weterynarii wie, że w jakimś gospodarstwie źle się dzieje, np. są tam zagłodzone krowy. Ale ze względów, o których mówiłem wcześniej, nie może nic zrobi. I po prostu odwraca oczy od problemu.

A gmina nie ma podpisanej umowy – choć jest do tego zobowiązana – z gospodarstwem, które powinno przyjąć zwierzęta gospodarskie z interwencji. I też umywa ręce.

A wtedy pojawiają się fundacje lub stowarzyszenia zajmujące się statutowo ochroną zwierząt, które organizują nie tylko odbiór, ale też transport, leczenie i miejsce dla zwierząt.

Bo prawda jest taka, że główną rolę w ratowaniu zwierząt odgrywają organizacje pozarządowe i robią to bardzo rzetelnie. Żadna wymierzona w nie propaganda, niezależnie z czyich ust pada, tego nie zmieni.
;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze