0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Premier Mateusz Morawiecki postanowił wystąpić w Sejmie, by odpowiedzieć na demonstracje przeciwko polexitowi, które przetoczyły się w ostatni weekend (9-10 października) przez Polskę. Obywatele zaprotestowali po decyzji Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, który dokonał de facto prawnego polexitu, ogłaszając, że wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE są sprzeczne z polską ustawą zasadniczą.

Wystąpienie premiera to kolejny zwrot w taktyce PiS w ostatnich dniach.

Jeszcze w poniedziałek obowiązująca narracja głosiła, że manifestujący zostali zmanipulowani przez opozycję: "Politykom PO udało się tak zafałszować rzeczywistość, że wiele osób było przekonanych, że trzeba kogokolwiek czy czegokolwiek bronić" - mówił w Wirtualnej Polsce Radosław Fogiel, wicerzecznik PiS. O oszukanych ludziach mówił także rzecznik rządu Piotr Müller.

We wtorek i środę propagandowe ramię obozu władzy z TVP zmieniło linię: okazało się, że na placu Zamkowym w Warszawie w zasadzie nikogo nie było, że to klęska Donalda Tuska i w zasadzie nie ma się czym przejmować.

Dziś, w czwartek 14 października, okazało się, że coś się jednak w niedzielę wydarzyło poważnego, skoro sam premier Rzeczpospolitej postanowił dać odpór "fake newsom" o polexicie i w tym celu niespodziewanie wystąpił na forum parlamentu.

Problem w tym, że jeśli przemówienie szefa rządu rzeczywiście miało ukoić obywateli, zatroskanych możliwym wyjściem Polski z Unii, był to ten rodzaj środka uspokajającego, który powstaje z dolania benzyny (średnio po 6,1 zł za litr) do ognia.

Morawiecki stosował retoryczne chwyty jak z podręcznika "101 sposobów na zohydzenie Unii Europejskiej". W jego przemówieniu pojawiały się echa z wystąpień jednego z ideologów brexitu Nigela Farage'a, a całość przypominała nieco subtelniejszą wersję zawołania znanego z kampanii referendalnej przed wstąpieniem do UE: "Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela niepodległość nam zabiera".

Przeczytaj także:

Dzisiejszy obraz Unii malowany przez Morawieckiego ma kształt dystopijnej dyktatury brukselskiej biurokracji, która opętana szaleńczą, lewacką ideologią chce pozbawić państwa członkowskie resztek suwerenności, uzurpuje sobie władzę nad narodami europejskimi. Chce je zniewolić i wtłoczyć w ramy superpaństwa, gdzie panem życia i śmierci będzie sędzia TSUE decydujący o losie zwykłych ludzi.

Było to najbardziej wrogie Unii Europejskiej przemówienie szefa rządu po 1989 roku, w swoim antyeuropejskim radykalizmie przebijające nawet słynne wystąpienie premier Beaty Szydło, gdy wzywała w 2017 roku, by "Europa powstała z kolan".

Oto szczegóły.

Cel Morawieckiego: odwrócić uwagę wyborców

Premier Morawiecki zaczął od tego, że polexit to fake news. Ale nie taki zwyczajny.

"Polexit to wasze ordynarne kłamstwo, bo Platforma Obywatelska, której brakuje wyobraźni, programu, potrafi się opierać tylko o kłamstwa, więc to kłamstwo Tuska, Platformy. A z kłamstwem się nie dyskutuje, kłamstwo się zwalcza, pokazuje się prawdę" - mówił szef rządu, próbując ustawić całą debatę o wrogiej Europie polityce obozu władzy jako kolejną partyjną naparzankę.

Cel tego motywu jest prosty: obniżyć rangę dyskusji. Jeśli Polacy uznają, że kwestia polexitu to kolejna z serii politycznych, sejmowych przepychanek, duża część z nich może stracić zainteresowanie całą sprawą, traktując ją jako jeszcze jeden rytualny spór.

A to w krótkim okresie najważniejszy cel PiS - odwrócić uwagę wyborców od tematu wyjścia Polski z UE.

Odwołując się do decyzji Trybunału Przyłębskiej, premier zastosował opowieść Prawa i Sprawiedliwości, którą znamy już od kilku miesięcy: inne europejskie sądy konstytucyjne w Europie orzekały analogicznie, więc jeśli wolno Niemcom i Francuzom, to dlaczego nie dumnej i suwerennej Polsce?

Z tym argumentem rozprawiała się na łamach OKO.press prof. Ewa Łętowska. Zacytujmy szerzej wypowiedź pani profesor:

"Nieprawda, nieprawda. W żadnym kraju tego nie było. Wszystkie te sprawy o podziale kompetencji pomiędzy Unią i danym krajem – m.in. w Niemczech i we Francji – dotyczyły bardzo konkretnych kwestii. Czyli: czy problem x należy do kompetencji tego, czy innego porządku prawnego. I to było rozstrzygane, a nie to, który porządek jest wyżej czy niżej.

My z góry zakładamy, że jak coś nam się nie będzie podobało w rozstrzygnięciach Trybunału Sprawiedliwości, to nie będziemy się temu podporządkowywali. Stawiamy kwestię otwartą i abstrakcyjną.

To coś absolutnie bezprecedensowego. Mamy wypowiedzenie, kompletne zakwestionowanie samej zasady lojalnej współpracy między państwami UE, zapisanej w art. 4 traktatu. To samo serce Unii".

Tę interpretację prof. Łętowskiej potwierdził zresztą w swoim przemówieniu premier, który przez bite 20 minut atakował instytucje europejskie i wprost zapowiedział, że Polska nie będzie się stosowała do wyroków TSUE:

"Czyli co, proszę państwa? Tam [w Bruskeli] pan i władca, który coś powiedział i my mamy teraz zamknąć zakład energetyczny, zamknąć kopalnie, bo komuś się tak wydaje, że tak jest najlepiej? Nieee, tak nie będzie. Kiedy TSUE nakazuje nam coś, co spowoduje tsunami energetyczne, to mamy się temu podporządkować? To jest normalne? Nie, drodzy państwo, jesteśmy suwerennym państwem, który podejmuje decyzje w oparciu o najlepiej rozumiane interesy Polaków i Polek"

- przekonywał premier.

I podkreślił: "Jeśli Unia ma pozostać demokratyczna, to narody muszą decydować, a nie sędziowie. Nie sędziowie TSUE, tylko naród!".

Morawiecki korzysta z podręcznika brexitu

Osią wystąpienia premiera Morawieckiego było straszenie Polaków wyimaginowanym superpaństwem, Stanami Zjednoczonymi Europy. Otóż do powstania takiego tworu mają przeć instytucje europejskie, opętane lewacką ideologią.

Zacytujmy:

"Mówimy »nie« dla jednego państwa europejskiego z jedną centralą w Brukseli, mówimy »nie« centralizacji brukselskiej, »nie« dla Stanów Zjednoczonych Europy, bo to kolejna chora koncepcja lewackich ideologów. To ślepa uliczka i na końcu tej uliczki znalazła się już jedna katastrofa, której ojcem chrzestnym jest Donald Tusk - to brexit. Doskonale wiecie, jak to wyglądało".

Rzeczywiście, premier ma rację, wiemy, jak to wyglądało, ponieważ bardzo łatwo to sprawdzić. Ironia polega na tym, że wyglądało to dokładnie odwrotnie niż przedstawia to Mateusz Morawiecki.

Po pierwsze, idea Superpaństwa zagrażającego suwerenności narodu to jeden z bardziej znanych motywów zwolenników brexitu. Tym argumentem posługiwał się ochoczo już sześć lat przed referendum brexitowym Nigel Farage, jeden z głównych orędowników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W swojej mowie z czerwca 2000 roku Farage przestrzegał przed koncepcją europejskiego superpaństwa, które zabierze suwerenność narodom, odda ją za to brukselskim urzędnikom, a wtedy już Niemcy nie będą Niemcami, Francuzi - Francuzami, a Brytyjczycy - Brytyjczykami.

Farage roztaczał też - dokładnie jak premier Morawiecki - wizję brukselskiej dyktatury, która rości sobie kolejne kompetencje, upokarza narody i pozbawia je tożsamości.

Po drugie, trudno uznać ideę Stanów Zjednoczonych Europy jako "koncepcję lewackich ideologów", skoro wspominał o niej już Winston Churchill, nieznany raczej z lewicowych przekonań. Sama zaś dyskusja o ściślejszej współpracy państw UE i ewentualnej przyszłej federalizacji Europy toczy się już kilkadziesiąt lat, a zwolennikami takiej koncepcji są zarówno europejscy politycy lewicowi, jak i liberalni, czy chadeccy. Dlaczego premier Morawiecki postanowił postraszyć Polaków akurat teraz "superpaństwem"? Jedynym możliwym wytłumaczeniem jest wspomniany już wcześniej "brexitowy podręcznik".

Trudno też uznać, że ten straszak zadziała, skoro w ostatnim sondażu Ipsos dla OKO.press i "Wyborczej" aż 50 proc. ankietowanych opowiedziało się za "ściślejszą współpracą w UE i większą rolą Komisji Europejskiej". Propagandowe klisze, które zadziałały na Wyspach, niekoniecznie muszą być skuteczne w Polsce.

Wreszcie po trzecie, oskarżanie Donalda Tuska o sprawstwo brexitu, to nawet nie tyle kłamstwo, co spektakularna bezczelność. Brytyjscy konserwatyści przy "pełnym poparciu" premiera Davida Camerona przygotowali projekt ustawy o referendum brexitowym już w maju 2013 roku. Tusk był wtedy jeszcze polskim premierem, szefem rady Europejskiej został dopiero 19 miesięcy (!) później.

Stara śpiewka: imigranci oraz LGBT

Kolejne wątki mowy Morawieckiego to już znane motywy z propagandowej płyty "Antyunijne przeboje", mieliśmy więc:

  • migrantów dybiących na nasze bezpieczeństwo,
  • obyczajowe rewolucje dybiące na polskie rodziny
  • i chciwych (oraz mściwych) biurokratów, którzy o niczym innym nie marzą jak o zniszczeniu polskiego przemysłu.

Znów zacytujmy:

"Prowadzicie antypaństwową antypolitykę, aż strach pomyśleć, co byście zrobili dzisiaj, gdy mamy kryzys migracyjny. Wyobraźmy sobie, drodzy państwo, drodzy rodacy, kryzys migracyjny i Platforma Obywatelska z panem Cezarym Tomczykiem, który mówił, że możemy przyjąć każdą ilość migrantów. Jakby wtedy wyglądała Polska, jakby wtedy wyglądała Unia Europejska?".

Dla porządku przypomnijmy, że Cezary Tomczyk mówił w 2015 roku o imigrantach, których Polska może przyjąć w ramach systemu unijnej relokacji. A jak ważna jest europejska solidarność w tej sprawie, przekonujemy się właśnie dziś, gdy sami borykamy się z presją migracyjną wywieraną na Polskę przez białoruski reżim Łukaszenki.

Dalej Morawiecki:

"My się, drodzy państwo, nikogo o zgodę nie pytamy, w jaki sposób mamy chronić polską granicę wschodnią. Dzięki temu Polska jest dziś jednym z najbezpieczniejszych krajów w Europie".

Znów dla porządku: jak podaje niemiecka policja federalna, od sierpnia w Niemczech odnotowano ponad 4,3 tys. osób, które przekroczyły granicę szlakiem z Białorusi przez Polskę. Rząd PiS w ten sposób chroni więc naszą granicę, że z jednej strony organizuje brutalne pokazówki, wypychając przemocą część imigrantów oraz uchodźców na granicę, a z drugiej przypatruje się bezradnie, jak Polska staje się szlakiem tranzytowym z Białorusi do Niemiec dla tysięcy ludzi. Tym samym spycha obowiązki azylowe i aprowizacyjne na naszego zachodniego sąsiada.

I znów premier:

"My chcemy Unii, która rozwiązuje sprawy obywateli, a nie Unii, która wdraża światopoglądowe rewolucje, takiej Unii nie chcemy. Chcemy Unii, która realizuje interesy obywateli, a nie brukselskich biurokratów. (...) Czy chcecie, żeby decyzją jakiegoś jednego urzędnika, nawet bardzo ważnego, w Unii Europejskiej wprowadzane były rewolucje obyczajowe naruszające mir domowy polskich rodzin? W Polsce suwerenem jest naród, a nie urzędnik Unii Europejskiej! I nauczcie się tego!".

Morawiecki nie wyjaśnił, jak decyzja "jakiegoś urzędnika" ma naruszyć mir domowy rodziny Kowalskich z Przasnysza, ale można podejrzewać, że chodzi o przyznanie praw osobom LGBT.

Logika (oraz insynuacja) Morawieckiego jest taka: najpierw TSUE zmusza nas do przestrzegania tzw. praworządności, a za chwilę zrobi z waszych dzieci gejów i lesbijki.

I znów dla porządku: to Polska PiS jest europejskim pariasem i to ona chce narzucać innym państwom wspólnoty swoje rozwiązania, nie odwrotnie - co najmniej związki partnerskie dla par jednopłciowych obowiązują dziś w 23 na 27 krajów UE. Chce ich też nota bene polski suweren - w sondażu Ipsos 56 proc. Polaków poparłoby dziś co najmniej wprowadzenie związków partnerskich dla par jednopłciowych.

Morawiecki głaska beton

Całe przemówienie Mateusza Morawieckiego skierowane było do twardego elektoratu PiS - premier prężył muskuły, emanował pewnością siebie i deklarował, że nie oddamy Unii ani guzika. Przekaz dla swoich był taki: rząd wie, co robi, opozycja totalna się czepia, ale Polska trzyma głowę wysoko, nie da sobą poniewierać i do tego wyjdzie w końcu na swoje.

Jak już pisaliśmy w OKO.press, powodzenie tej taktyki zależy od tego, jaką pozycję wobec rządu PiS przyjmie teraz Bruksela - jeśli pieniądze z Funduszu Odbudowy ostatecznie relatywnie szybko zostaną przelane do Warszawy, PiS będzie mógł odtrąbić sukces, jeśli nie - obecna tromtadracja szybko zacznie drażnić nawet twardy elektorat.

Po wtóre, premier Morawiecki chciał też zapewne przekonać wyborców środka, że cała opowieść o polexicie to polityczny humbug opozycji. To wyszło co najmniej pokracznie. Premier przypominał dr. Stangelove z filmu Stanleya Kubricka - Strangelove, były nazistowski naukowiec, choć zaczął doradzać prezydentowi Stanów Zjednoczonych, i tak co jakiś czas się mylił, zwracając się do nowego pryncypała per "Mein Führer". Podobnie Morawiecki - choć bardzo chciał przekonać wszystkich, że o polexicie nie ma mowy, wyszła mu najbardziej wroga Europie mowa premiera w historii IIIRP.

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze